Pożyteczni idioci, cynicy i idealiści. Bohaterowie i antybohaterowie 2025 roku

Po raz szósty na łamach magazynu Spider’s Web+ wybieramy osoby szczególnie istotne dla świata technologii, nauki i mediów – zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym. Są wśród nich stali bywalcy naszej galerii niesław. Są tacy, których przez ostatnie lata "oszczędzaliśmy", przyglądając się im z dystansu. Są wreszcie osoby, które obserwowaliśmy długo i uważnie, aż w 2025 roku trzeba było głośno powiedzieć: brawo, dobra robota!

Pożyteczni idioci, cynicy, idealiści i rzemieślnicy prawdy. Bohaterowie i antybohaterowie 2025 roku

Bo w technologii, nauce i mediach działo się. I to dużo. W naszych podsumowaniach opisywaliśmy wydarzenia, decyzje i procesy, które zdefiniowały mijający rok i będą rezonować w 2026. Zmiany te nie spadają jednak z nieba ani nie rodzą się w próżni algorytmów.

Za sterami wciąż stoją ludzie. To jeszcze nie jest moment, w którym sztuczna inteligencja pociąga za wszystkie sznurki. A skoro to ludzie, ich wpływ – jak zawsze – bywa skrajnie różny. Jedni są odważni i bezkompromisowi. Inni próżni, cyniczni i skupieni wyłącznie na pieniądzach. Są tacy, którzy zachwycają narracją i autoprezentacją, lecz w ostatecznym rozrachunku przynoszą więcej szkody niż pożytku.

Pożyteczni idioci. Cyniczni gracze. Idealiści z parciem na szkło. I cisi rzemieślnicy prawdy, pracujący pod prąd w epoce fake newsów, dezinformacji i algorytmicznego krzyku. Wszyscy oni współtworzą krajobraz 2025 roku – rok ostrych skrętów, przyspieszeń i momentów, w których maski spadały szybciej, niż zdążyły zostać wymienione.

Ten ranking nie jest niepodważalnym werdyktem ani oficjalnym rozstrzygnięciem. To propozycja felietonowa – subiektywna, ale oparta na faktach, obserwacjach i konsekwencjach działań. Nie wręczamy nagród bohaterom i nie oczekujemy obrazy ze strony antybohaterów.

Tak jak w poprzednich latach (ranking 2024 i 2023) to punkt odniesienia. Zaproszenie do refleksji.
I przypomnienie, że w świecie technologii najgroźniejsze nie są narzędzia, lecz ludzie, którzy używają ich bez refleksji – albo bardzo świadomie, przeciwko innym. Oto bohaterowie i antybohaterowie w kolejności alfabetycznej.



BOHATEROWIE

Anthony Albanese

Premier Australii. Za ban na media społecznościowe dla dzieci poniżej 16 roku życia i walkę z mową nienawiści. Bycie przykładem jak regulować platformy antyspołecznościowe.

Lubimy sobie żartować, że w Australii wszystko jest do góry nogami. Stary suchar okazuje się mieć jednak więcej sensu niż mogłoby to się wydawać. Okazuje się, że w Australii rzeczywiście jest inaczej. I warto byłoby to naśladować.

W Australii społecznościowe serwisy musiały zawiesić konto osobom poniżej 16 r.ż. i nie mogą dopuszczać do tego, by nowi, nieletni użytkownicy mogli zakładać profile. Za niedostosowanie się do nowych przepisów grozić będą kary. I to słone, bo najdotkliwsze grzywny mogą wynieść do 32 mln dol. Premier Anthony Albanese podkreśla, że Australia staje się pod tym względem światowym liderem i zwraca uwagę na globalny problem. Nie kończy się na gadaniu – kraj przechodzi do konkretnego działania.

Restrykcje dotyczą takich platform jak Facebook, Instagram, Snapchat, Threads, TikTok, X, YouTube, Reddit, Kick oraz Twitch. Zakaz nie obowiązuje jednak m.in. Messengera, Steama, WhatsApp czy portalu YouTube Kids.

Czyli jednak – da się. Australia pokazuje, że postawienie się gigantom technologicznym jest możliwe i można działać w trosce o dobro młodych. Oczywiście pojawiały się trudności. Sito nie było dokładne i niektórzy znaleźli sposób, aby ominąć zakazy. Mimo wszystko mamy dowód na to, że coś zrobić można. Optymistyczne założenie, że to rodzice i szkoły powinny edukować młodych, zwyczajnie się nie sprawdza. Nawet dorośli nie zdają sobie sprawy z zagrożeń i sami nie wiedzą, jak bronić się przed czyhającymi pułapkami. Musimy mieć sposoby na to, aby chronić młodych i dać im szansę wychowywać się w bezpiecznych warunkach.

Tymczasem, jak pisał Marek Szymaniak, dzieci nie znają innego świata niż ten z internetem, mediami społecznościowymi i sztuczną inteligencją. Jeszcze mamy szansę to zmienić. A Australia jest przykładem, że można działać i próbować powrócić do rzeczywistości, w której przynajmniej dorastający zauważą wyraźną granicę pomiędzy światem wirtualnym a rzeczywistym.  

(Adam Bednarek)

Sylwia Czubkowska

Za książkę "Bóg Techy" i konsekwentne, bezkompromisowe obnażanie mechanizmów lobbingu wielkich firm technologicznych w Polsce i Europie.

Sylwia Czubkowska – jedna z najważniejszych dziennikarek technologicznych w Polsce – ma za sobą wyjątkowo mocny rok. I owszem, nie jesteśmy do końca obiektywni, doceniając byłą redakcyjną koleżankę z Magazynu Spider’s Web+, ale w tym przypadku fakty bronią się same.

Współprowadząca podcast "Techstorie" (wraz z Joanną Sosnowską) od lat z konsekwencją, uporem i – co w tej branży coraz rzadsze – solidnym moralnym kręgosłupem opisuje świat urządzany przez technologicznych gigantów. Świat budowany ponad naszymi głowami, poza demokratyczną kontrolą, za to w ścisłym sojuszu z polityką i kapitałem.

Premiera jej drugiej książki, "Bóg Techy", sprawiła jednak, że to "urządzanie świata" mogliśmy nie tylko zauważyć, lecz także zrozumieć. Czubkowska krok po kroku pokazuje skalę wpływu big techów na gospodarkę, społeczeństwo i codzienne życie. Wpływu niemal boskiego. Jej dziennikarskie śledztwo precyzyjnie odsłania strategie podbijania rynków przez technologicznych gigantów oraz metody, za pomocą których manipulują politykami, opiniotwórcami i prawem – tak, by zawsze działało na ich korzyść.

Nie dziwią więc liczne wyróżnienia, nagrody i kolejne dodruki książki. Pozostaje trzymać kciuki, by "Bóg Techy" faktycznie trafiło pod strzechy. Bo tylko wtedy świadomość tego, co wielkie platformy robią nam wszystkim – systemowo, konsekwentnie i bez większej kontroli – ma szansę choć odrobinę wzrosnąć.

Naszą rozmowę z Sylwią Czubkowską o jej książce przeczytacie tutaj.

(Marek Szymaniak)


Ursula von der Leyen

Za próby realnego egzekwowania regulacji cyfrowych (DMA, DSA, AI Act), które miały bezpośredni wpływ na działalność i modele biznesowe wszystkich globalnych gigantów technologicznych w Europie.

Rok 2025 upłynął między innymi w atmosferze permanentnych tarć pomiędzy big techami a Unią Europejską. Wielkie dyrektywy, które przez lata miały chronić obywateli przed korporacyjnymi zakusami, wreszcie zaczęły – skromnie, lecz zauważalnie – dawać się gigantycznym firmom we znaki. Twarzą egzekwowania cyfrowych regulacji została przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, która najwyraźniej znalazła sposób na kryzys rynku nieruchomości, zamieszkując – bez płacenia czynszu – w głowach Donalda Trumpa oraz jego kapciowych z Doliny Krzemowej.

Można żywić wobec niej sympatię albo nie, ale nie da się ukryć, że to właśnie jej nazwisko sygnowało debatę wokół kolejnych wyroków zasądzających wielomilionowe kary. Najbardziej odczuwalny okazał się Digital Markets Act – prawo mające ukrócić dominację cyfrowych gatekeeperów. Apple dostało po palcach za blokowanie informacji o alternatywach wobec App Store, Meta za pozorny wybór w kwestii przetwarzania danych osobowych, a Google został zmuszony do zmiany praktyk faworyzujących własne usługi kosztem konkurencji.

Równolegle ruszyła egzekucja zapisów Digital Services Act, AI Act oraz Digital Omnibus. Ukaranie należącej do Elona Muska platformy X za brak przejrzystości reklam i mechanizmów weryfikacji wielu obserwatorów uznało za jaskółkę zmian. Algorytmy i systemy rekomendacji mają przestać być czarną skrzynką, chowaną za wygodnymi sloganami o "tajemnicy handlowej", a stać się przedmiotem realnej, publicznej kontroli. Komisja Europejska wszczęła także szereg postępowań wobec największych platform, sprawdzając, jak radzą sobie z treściami nielegalnymi i dezinformacją.

Nie oszukujmy się jednak – interwencje te wciąż mają w dużej mierze wymiar PR-owy. Jak słusznie zauważają eksperci (na naszych łamach mówiła o tym m.in. Gosia Fraser z Techspresso.Cafe), wysokości kar w zestawieniu z przychodami technologicznych gigantów są po prostu śmieszne. Za złamanie DMA Apple zapłaci 500 mln euro, Meta 200 mln, a X – 120 mln za naruszenie DSA. Dla porównania: sam Apple ogłosił, że w 2025 roku zarobił niemal 110 miliardów dolarów.

Kto chce, znajdzie tu jednak także pozytywy. Być może te wyroki przełożą się na realne zmiany, z których skorzystają Europejczycy. Tylko w Unii system iOS otwiera się na konkurencyjne aplikacje, Meta wprowadziła możliwość korzystania z usług bez profilowania reklam, a Google zapowiedział ograniczenie promowania własnych produktów kosztem innych.

Choć wciąż czekamy na europejskie projekty platform zdolnych realnie konkurować z molochami zza oceanu – i zapewne jeszcze długo poczekamy – to przynajmniej można powiedzieć jedno: Europa wreszcie przestała tylko prosić i zaczęła się stawiać.

(Bartosz Kicior) 


Lisa Su

Za przekształcenie AMD z niszowego producenta chipów w kluczowego gracza ery AI, który realnie konkuruje dziś z Intelem i Nvidią.

Niewielu graczy technologicznej ekstraklasy może pochwalić się drogą, jaką przeszła Lisa Su. W ciągu jednej dekady, bez spektakularnych przejęć, bez marketingowych fajerwerków i wizjonerskich manifestów, ta spokojna inżynierka wyciągnęła AMD znad krawędzi przepaści i uczyniła z niego pełnoprawnego konkurenta dla Intela i Nvidii. Rok 2025 był dla spółki rekordowy pod względem wyników, ale jednocześnie bezlitośnie pokazał, że nawet najlepiej zaplanowana strategia ma swoje ograniczenia.

Gdy Su obejmowała stery AMD w 2014 roku, firma była w defensywie na wszystkich frontach. Intel dominował w procesorach dla serwerów i komputerów osobistych, Nvidia budowała potęgę w grafice i obliczeniach równoległych, a AMD było synonimem „tańszej alternatywy”. Pod jej rządami spółka konsekwentnie odbudowywała kompetencje w architekturze chipów, centrach danych i skalowaniu wydajności – bez skrótów, bez cudów, za to z żelazną dyscypliną inżynierską.

Tajwanka umiejętnie wykorzystała boom na sztuczną inteligencję, podpisując wieloletnie kontrakty na dostawy mocy obliczeniowej, między innymi dla OpenAI. W samym segmencie akceleratorów AI AMD przekroczyło symboliczny miliard dolarów sprzedaży, a przychody z działu data center wzrosły o ponad jedną piątą rok do roku, głównie dzięki procesorom EPYC i akceleratorom Instinct.

Nic więc dziwnego, że w 2025 roku magazyn Time ogłosił Lisę Su CEO roku, podkreślając cechy rzadkie w Dolinie Krzemowej: cierpliwość i myślenie długoterminowe – "w dekadach, a nie kwartałach". AMD co prawda nie zdetronizowało Nvidii, ale przestało być statystą i pokazało, że da się grać w tej lidze inną strategią niż nieustannym sprintem na złamanie karku.

Jak zauważa Business Insider, po raz pierwszy od lat najwięksi klienci hyperskalowi zaczęli traktować AMD jako dostawcę strategicznego, a nie wyłącznie tańszą alternatywę dla rynkowych hegemonów. W świecie Big Techu to zmiana fundamentalna.

Droga Su nie jest jednak usłana wyłącznie sukcesami. W starciu z gigantami sama przewaga sprzętowa nie wystarcza. AMD wciąż ustępuje konkurencji w obszarze oprogramowania i ekosystemu, pojawiały się też zarzuty, że firma nie była w pełni gotowa na obsługę części modeli AI. Sama „CEO roku” nie uniknęła również krytyki za podsycanie inwestorskich oczekiwań – zapowiedzi wzrostów okazały się ambitniejsze niż to, co na koniec roku pokazały twarde liczby, co wywołało frustrację części partnerów i apele, by w przyszłości ostrożniej dozować optymizm.

(Bartosz Kicior) 

Piotr Mieczkowski

Za konsekwtne wspieranie polskiego ekosystemu technologicznego, inicjatywę TechPL i pokazywanie manipulacji oraz kłamstw Big Techów.

Postać znana w rodzinnym świecie technologii. Mieczkowski ma blisko 20-letnie doświadczenie w realizacji projektów w sektorze nowych technologii. Obecnie kieruje pracami fundacji Digital Poland, która promuje cyfryzację jako element przewagi konkurencyjnej Polski. Jest członkiem zarządu European AI Forum - największej organizacji europejskich spółek AI z siedzibą w Brukseli. Pracował dla takich korporacji jak EY, Cyfrowy Polsat, Plus, Orange Polska i Shell Polska.

W 2025 roku stworzył od podstaw inicjatywę AI Poland i TechPL. Celem TechPL jest wsparcie rozwoju startupów i deeptech-ów w Polsce. Inicjatywa ma również integrować i reprezentować branżę oraz budować pozycję Polski jako lidera innowacji w regionie.
To przeciwaga dla fasadowych organizacji – takich jak Związek Cyfrowa Polska czy AI Chamber CEE – które oficjalnie "wspierają polski ekosystem", ale są tubą dla zagranicznych, głównie amerykańskich firm.

Mieczkowski był także autorem pomysłu, aby wysłać do wszystkich 560 parlamentarzystów (posłów i senatorów) książki “Bóg Techy” Sylwii Czubkowskiej (o której piszemy wyżej), która opisuje sieć lobbingową amerykańskich firm technologicznyc utkaną w Polsce.

Dyrektor Zarządzający Fundacji Digital Poland znany jest z tego, że nie gryzie się w język i jasno mówi co myśli, jego niespożyta energia i fachowa wiedza sprawiają, że polski ekosystem technologiczny ma prawdziwego fightera. Nie boi się krytykować także polskich władz, także ministra Krzysztofa Gawkowskiego, któremu doradzał. 

W kontekście Mieczkowskiego pojawiają się co prawda – od czasu do czasu – o jego powiązania z niemieckimi telekomami i rzekomy lobbing, ale brakuje jakichkolwiek dowodów i argumentów. Insynuacje Piotra Nisztora z TV Republiki trudno brać na poważnie, bo wyglądają na próby uderzenia w Gawkowskiego, gdzie Mieczkowski dostaje rykoszetem.

(Rafał Pikuła)


ANTYBOHATEROWIE

Polska administracja i minister Krzysztof Gawkowski

Nagroda zbiorowa. Za systemowe uzależnianie państwa od Microsoftu i innych globalnych graczy oraz konsekwentne ignorowanie znaczenia suwerenności cyfrowej.

To wiadomość z samej końcówki roku, ale jej konsekwencje są długofalowe i potencjalnie dramatyczne. Polska administracja publiczna, zamawiając w przetargach oprogramowanie biurowe, w 99 procentach przypadków wybiera rozwiązania oferowane przez Microsoft. W praktyce oznacza to dobrowolne uzależnienie się od jednego dostawcy oraz systemową dyskryminację wszystkich pozostałych.

Takie są wnioski raportu Fundacji Instrat “Zamówienia na pozór otwarte”” Smutne, dla części odbiorców być może szokujące, ale niestety dobrze udokumentowane. Autorzy raportu przeanalizowali setki zamówień publicznych i pokazali mechanizm, w którym przetargi są konstruowane w taki sposób, by bezpośrednio lub pośrednio wykluczać produkty inne niż microsoftowe.

Jak to się robi? Prosto i bez finezji. Wystarczy wpisać do specyfikacji wymagania, które z góry eliminują konkurencję z realnej rywalizacji – nie na jakość, nie na cenę, lecz na arbitralne cechy techniczne. Przykład? Wymóg, by interfejs zamawianego oprogramowania zawierał elementy 3D. I pyk – wygrywa Microsoft, bo nikt inny takich kryteriów nie spełnia. Przetarg niby otwarty, wynik z góry przesądzony.

Ktoś mógłby wzruszyć ramionami i zapytać: no i co z tego?

Otóż bardzo dużo. Jak wskazuje ekspert Fundacji Instrat dr Jarosław Kopeć, taki model rodzi cały katalog ryzyk. Po pierwsze – ryzyko gwałtownego wzrostu cen. Monopolista nie musi się obawiać konkurencji, więc może dyktować warunki, a zamawiający nie ma realnej alternatywy.

Po drugie – i znacznie poważniejsze – kontrola nad znaczną częścią polskiej infrastruktury technologicznej znajduje się w rękach amerykańskiej korporacji, a nie polskiego państwa. To nie rząd RP, lecz prywatna firma zza oceanu trzyma klucze do systemów administracji. A skoro kontrola jest po stronie korporacji, to istnieje również możliwość nacisku, szantażu czy – w skrajnym scenariuszu – zwykłego wyłączenia usług. Sama świadomość, że taka opcja istnieje, powinna mrozić krew w żyłach.

Po trzecie – uzależnienie od jednego dostawcy oznacza, że w razie awarii, wycofania usługi lub kryzysu obejmie on całą administrację, a nie jej fragment. To nie lokalny problem jednego urzędu, lecz ryzyko paraliżu państwa.

Nie wiemy, czy rządzący tego nie rozumieją – w ich ignorancję trudno uwierzyć – czy raczej rozumieją doskonale, ale udają, że problem nie istnieje. Wiemy natomiast, że nie bez znaczenia są tu wpływy lobbystów i szefów polskich oddziałów amerykańskich korporacji. Traktują oni Polskę jak cyfrową kolonię: wolną, niezależną i suwerenną – pod warunkiem, że wybierze produkt Microsoftu albo innego globalnego giganta.

Warto jeszcze nagrodzić w tym miejscu decyzję wicepremiera i ministra cyfryzacji Krzysztofa Gawkowskiego, który rzutem na taśmę, 23 grudnia, powołał nową Radę ds. Cyfryzaji. To ciało, które przez najbliższe lata będzie kształtować kierunki rozwoju polskiej technologii. Mamy tam im. reprezentanta Mety, czyli właściciela Facebooka (Jakub Turowski); Michała Kanownika, który jest prezesem ukrytego lobbingu Big Techów czyli Związku Cyfrowa Polska; a także Jolantę Jaworską czy Biankę Siwińską, które nie pozwolą powiedzieć złego słowa na zagraniczne firmy. Polskiemu ekosystemowi życzy więc dużo cierpliwości.

(Marek Szymaniak) 

Lil Masti 

Za fundację promującą sharenting i normalizowanie wykorzystywania wizerunku dzieci w internecie.

Wydawać by się mogło, że w półświatku influencerskim widzieliśmy już wszystko i nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. A jednak. Przekonaliśmy się o tym za sprawą Anieli Woźniakowskiej, znanej szerzej jako Lil Masti – internetowej celebrytki obserwowanej przez 1,4 mln użytkowników Instagrama.

W odpowiedzi na rosnący sprzeciw wobec komercyjnego wykorzystywania wizerunku dzieci w mediach społecznościowych – o czym na naszych łamach wielokrotnie pisał Marek Szymaniak – Woźniakowska postanowiła pójść pod prąd. I to w sposób, który trudno nazwać inaczej niż otwartą opozycją wobec zdrowego rozsądku i elementarnej godności człowieka.

W lipcu, wspólnie z mężem Tomaszem Woźniakowskim, ogłosiła powstanie fundacji o niewinnie brzmiącej nazwie "Dzieci są z nami". Inicjatywa została zaprezentowana jako walka z rzekomymi ruchami dążącymi do "eliminowania wizerunku dzieci z internetu". Brzmiało to jak manifest wolności rodzicielskiej, lecz mało kto miał wątpliwości co do rzeczywistych motywacji założycieli.

Lil Masti nigdy nie ukrywała, że systematycznie sprzedaje prywatność swojej córki w mediach społecznościowych. Najpierw obserwatorzy dostali relację z porodu, później – regularny strumień materiałów z udziałem dziecka na TikToku, YouTubie i Instagramie. Wszystko to okraszone lokowaniem produktów i reklamami, generującymi milionowe zasięgi i bardzo realne pieniądze.

Fundacja miała być ideologicznym parasolem nad praktyką sharentingu, który okazał się wyjątkowo dochodowy. Zresztą nie pozostawiono tu nawet miejsca na domysły – w statucie „Dzieci są z nami” wprost zapisano wspieranie rodziców w sharentingu jako jeden z celów organizacji.

Pozytywnym zaskoczeniem okazała się reakcja instytucji państwowych. Statut fundacji zainteresował Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, które nie kupiło narracji o "wolności rodzicielskiej" i skierowało do sądu wniosek o ocenę jego zgodności z prawem. Równolegle głos zabrał prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych Mirosław Wróblewski, uznając cele statutowe za sprzeczne z obowiązującymi przepisami i ostrzegając, że normalizacja sharentingu realnie zagraża prywatności dzieci. Do sprawy włączyła się także Rzeczniczka Praw Dziecka, zgłaszając do UODO naruszenie wizerunku najmłodszych.

Na dziś – stan na grudzień 2025 roku –  nie zapadła jeszcze decyzja sądu. Ale sam fakt uruchomienia procedur mówi bardzo wiele. Państwo, zwykle opieszałe i spóźnione w podobnych sprawach, tym razem zareagowało. I w pewnym sensie potwierdziło to, o czym dziennikarze, badacze i aktywiści mówią od lat: zarabianie na sharentingu jest formą wyzysku dzieci.

(Bartosz Kicior) 

Maciej Kawecki

Za bycie tubą propagandową Big Techów.

Swoje spotkanie z wiceprezesem Mety, Markusem Reinischem, Maciej Kawecki spuentował pytaniem, które zamierzał zadawać również buddystom w Nepalu: "Czemu jako ludzie kultury zachodu jesteśmy dziś tak bardzo nieszczęśliwi?". Tę samą kwestię poruszał w San Francisco czy na "Noblach w Sztokholmie". Co się dzieje z naszym światem? – zastanawia się popularyzator nauki, którego na Facebooku obserwuje 289 tys. ludzi.

Jedna z ważniejszych osób w Mecie wydaje się być dobrym adresatem pytania. Z opublikowanych niedawno dokumentów wynika, że Meta od lat ukrywała dowody szkodliwości swoich usług. Moloch miał ignorować własne ustalenia dotyczące negatywnego wpływu Facebooka i Instagrama na zdrowie psychiczne użytkowników oraz pomijać ryzyka związane z bezpieczeństwem nieletnich. Sami pracownicy zdawali sobie sprawę z zagrożeń, ba, porównywali Instagram do substancji uzależniających.

Obwinianie Mety za całe zło świata może wydawać się przesadzone, ale kiedy zastanawiamy się nad źródłami nieszczęścia współczesnych ludzi, wręcz nie wolno nie patrzeć w stronę mediów społecznościowych. M.in. na Facebooku pełno jest dezinformacji i obraźliwych wpisów. Spróbujcie zgłosić treści pełne agresji i nienawiści, a okaże się, że to na nic – dalej wisieć będą komentarze osób domagających się rozstrzelania sędziów.  

Facebook nic nie robi też z oszustami. Z platformą walczy Rafał Brzoska, ale bezskutecznie. Wyroki sądu swoje, Facebook swoje – dalej wyświetlane są fałszywe reklamy z wizerunkiem polskiego przedsiębiorcy. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo cyberprzestępcy podszywają pod znane marki, firmy, nawet pod mObywatela. Polacy tracą pieniądze, bo dla Mety ważniejszy jest zysk. Facebook to dziki zachód.

Inaczej na to wszystko patrzy Reinisch, człowiek "niesamowity", "bardzo odważny gość", jak opisuje go Kawecki. Każe Polakom otworzyć oczy. Czujecie się nieszczęśliwi? Przecież Polska jest siłą w Europie, z czego nie zdajemy sobie sprawy. To nasza wada, więc słowa te powinniśmy wziąć sobie do serca, jak radzi Kawecki.

Ten sam Reinisch w wywiadzie z "Rzeczpospolitą" przekonywał, że "Europa jest w tyle, jeśli chodzi o AI", dziwił się, że europejskie firmy nie korzystają ze sztucznej inteligencji i zauważał, że wszyscy giganci - Google, Apple, OpenAI i Meta – "napotkali tu opóźnienia we wprowadzaniu produktów AI". Unia jest zbyt technokratyczna i nieśmiała, przekonywał przedstawiciel Mety, a powinna wykorzystywać "najpotężniejszą dźwignię napędzając innowacje i przyszły wzrost". Słowem, Europa powinna być wdzięczna, że wielkie amerykańskie firmy ją dostrzegają. Reinisch na profilu Kaweckiego klepie nas po plecach i mówi, że jesteśmy siłą na kontynencie, a potem również w polskich mediach gani Europę, wytyka wady, bo nie pokłoniliśmy się dostatecznie.

Trudno uznać Macieja Kaweckiego za wielkiego szkodnika, człowieka niebezpiecznego i groźnego. Bardziej wyróżniamy niepoprawny technooptymizm, który zahacza już o naiwność. Jego zachwyt i wiara w technologie sprawiają wrażenie, jakoby możliwe było przymknięcie oczu na wszelkie niedogodności.

Technologia jest niesamowita i prędzej czy później wyeliminuje problemy, uleczy sama siebie. Wystarczy dać jej spokój i zaufać. Kiedy świat z coraz większą podejrzliwością patrzy w stronę technologicznych koncernów, Maciej Kawecki cieszy się, że LOT wreszcie uruchomi bezpośrednie połączenie z Warszawy do San Francisco, bo to "szansa na łatwiejszy dostęp do największych nazwisk" z Doliny Krzemowej. Gdy w sieci zarzucają mu milczenie nt. problemów Olgi Malinkiewicz, historii Saule Technology oraz polskiej technologii perowskitowej, odpowiada, że nie zna sprawy i że "dojrzała technologia zawsze się obroni". Z okazji dołączenia Polski do grona 20 najbogatszych gospodarek świata Kawecki kręci film z Google dodając, że to "zaszczyt móc pracować z firmą, która przez ostatnie dwa lata otrzymała trzy Nagrody Nobla".

Działalność Kaweckiego dobrze podsumowuje też inny wpis, w którym zapowiada powstanie pierwszego w historii filmu dokumentalne o Esther Wójcicki, matce nieżyjącej już Susan, która udostępniła twórcom Google'a swój garaż, a później przez lata tworzyła YouTube. Esther, wylicza Kawecki, przyjaźniła się ze Stevem Jobsem, uczyła jego córkę, a Marka Zuckerberga pamięta jako "młodego chłopaka, goniącego za światem". Jakby świat technologii ciągle był w tym miejscu – niewinnych pasjonatów, którzy w garażach chcą robić coś niesamowitego i zmieniać świat. Sęk w tym, że to im się udało, ale my teraz patrzymy na konsekwencje i zastanawiamy się, co z tym problemem zrobić.

(Adam Bednarek)

Elon Musk

Za działania na platformie X i działania uderzajace w Europę

Nawet nie wiadomo, od czego zacząć. Z pomocą przychodzi sam Elon Musk, przypominając, że czasami obraz wart jest tysiąca słów. Na początku grudnia jeden z użytkowników X'a zamieszcza obrzydliwą grafikę, sugerującą, że Unia Europejska to Czwarta Rzesza – wystarczy podwinąć unijną flagę, aby zobaczyć pod nią nazistowski symbol. "Prawie" – komentuje sugestię Musk, niemalże stawiając znak równości pomiędzy totalitarnym systemem a europejską wspólnotą. Taki był 2025 r., to właśnie nasza rzeczywistość.

Elon Musk stwierdził, że Unia Europejska powinna się rozwiązać, a europejskie państwa same powinny decydować o swojej suwerenności. Taka była jego reakcja na karę (120 mln euro), jaką Komisja Europejska nałożyła na X za naruszenie obowiązków wynikających z Aktu o usługach cyfrowych (DSA). Musk się piekli niczym ukarany dzieciak, ale przy okazji dmucha w żagle tym, którym zależy na faktycznym upadku europejskiego sojuszu. Nic dziwnego, że taki komentarz poparł były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew.

W polemikę wszedł m.in. Radosław Sikorski, dla którego nie była to pierwsza wymiana zdań z Muskiem. W marcu szef Twittera stwierdził, że gdyby odłączył Ukrainę od Stralinków, to front by się załamał i Ukraina przegrałaby wojnę. Sikorski zwrócił uwagę, że Polska opłaca Starlinki, wydając na to 50 mln dol. rocznie, a grożenie ofierze agresji jest nieetyczne. "Cicho bądź, mały człowieku" – odpisał polskiemu ministrowi spraw zagranicznych Musk.

X stał się siedliskiem prorosyjskiej, antyukraińskiej i antyeuropejskiej propagandy. Wiele osób jest tego świadomych, ale dalej patrzy na dawny Twitter po staremu – jako źródło informacji, wymiany zdań i opinii. Na platformie znajdziemy najważniejszych polskich polityków, którzy pomimo szkodliwej działalności Muska i polityki portalu traktują X jako normalny kanał informacyjny. Niektórzy, jak Sikorski czy Tusk, podgryzają szefa Tesli, a ich wpisy wyświetlane są przez miliony ludzi. Tylko czy takie kontrataki cokolwiek dają, jeśli X jest tubą propagandową Rosji, służącą do podkopywania zaufania do europejskich sojuszy?

Elon Musk pluł Europie w twarz, a wiele ważnych osób próbowało przekonywać, że to mimo wszystko tylko deszcz i trzeba robić swoje. A może po prostu czas wynieść się z tego siedliska zła i stawiać na inne kanały?

(Adam Bednarek)

Ewangeliści, Entuzjaści i Szamani AI

Kolejna nagroda zbiorowa. Za krótkowzroczność, manipulacje i ogłupianie społeczeństwa.

Inspiracji dla takiego właśnie werdyktu było aż nadto. Skupię na dwóch, jedna pochodzi z samego początku roku, druga z samej końcówki.

W styczniu na łamach magazynu Spider’s Web+ opisywaliśmy Szamanów AI. Jeszcze wczoraj byli ekspertami od metawersum, przedwczoraj znawcami blockchaina i NFT, dziś chcą brylować jako specjaliści od sztucznej inteligencji. Wyczuli trend i chcą się wybić, a przy okazji zarobić. Bardzo często oferują niewiele warte szkolenia i oparte na banałach doradztwo. 

I już nawet nie wiadomo czy są to osoby o mentalności 12-latka w świecie technologii czy po prostu osoby udające, że mają taką mentalność, aby zarobić. Szaman AI nie traci czasu na własne myśli. Nie tylko ich nie wymyśla – bo jego głównym zaklęciem jest "kopiuj-wklej" – ale też często, jak na szamana przystało, zleca napisanie postów generatorom treści. Dzięki temu może zająć się istotą swojej działalności, czyli publikowaniem w sieci i zbieraniem lajków. Wygenerowane przez ChatGPT albo "pożyczone" posty publikuje od LinkedIna po Instagram, od X po TikToka. Niczym zawodnik sumo masą pokonuje przeciwnika.

Te grono zasługuje na wyróżnienie, bo nawet widoczne znaki pęknięcia bańki AI (teraz Szamani przekonują, że nie ma żadnej bańki. Nie rozumiejąc nawet, że pęknięcie bańki wcale nie oznacza nieużyteczności AI a kres marketingowego bullshitu) nie sprawiają, że jest ich mniej.

Pod koniec roku magazyn “Time” jak co roku ogłosił Człowieka Roku. Tym razem na okładkę trafili… architekci AI. Na jednej z dwóch okładek widzimy rekonstrukcję słynnego zdjęcia "Lunch a top a Skyscraper" z 1932 roku. Tyle, że zamiast robotników na wysokościach siedzą Mark Zuckerberg, Lisa Su, Elon Musk, Jensen Huang, Sam Altman, Demis Hassabis, Dario Amodei, Fei-Fei Li. 

Okładka "Time’a" próbuje sprzedać nam prostą opowieść: oto nowi budowniczowie przyszłości. Oto wizjonerzy siedzący na belce historii. Problem w tym, że oni nie budują miasta. Oni je wydzierżawiają. A plan zagospodarowania przestrzeni nie istnieje. Jeżeli już trzymać się metafory architektonicznej, to raczej technologiczni bossowie to właściciele placu budowy i betoniarki jednocześnie. Ci, którzy ustalają zasady dostępu, ceny materiałów i harmonogram prac. A my jesteśmy robotnikami i materiałem budowlanym w jednym. Więc jeśli “Time” nagradza bossów, którzy za nic mają dane, zasady życia społecznego i zwyczajną uczciwość, to my nagradzamy ich naszą antynagrodą. Okładki nie będzie. Najwyżej okłady. Gołą pięścią.

(Rafał Pikuła)