Dzieci w Polsce pracują w internecie, a prawo nie nadąża. Podpowiadamy, co trzeba zmienić

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej dostrzega problem pracy dzieci w internecie oraz wykorzystywania ich wizerunku do zarobkowania. Jednak nie ma pomysłów, jak to rozwiązać. To szara strefa, którą należy uregulować mówi Adriana Denys-Starzec, adwokatka w kancelarii JDP, i przedstawia propozycje regulacji. Jeśli rodzice chcieliby, aby ich dziecko było kidinfluencerem, musieliby uzyskać zgodę sądu opiekuńczego. 

fot. Shutterstock / Jorm Sangsorn

Sejmowa Komisja ds. Dzieci i Młodzieży od lata zeszłego roku zajmuje się m.in. kwestią ochrony wizerunku dzieci oraz ich pracy w mediach cyfrowych. To efekt m.in. naszych publikacji, w których wykazaliśmy, że dziecięcy influencerzy są pozbawieni podstawowych praw, które przysługują dorosłym. Chodzi na przykład o prawo do odpoczynku, wynagrodzenia czy możliwość odmowy pracy w czasie choroby. W Magazynie Spider’s Web Plus opisywaliśmy przypadki, kiedy rodzice reklamują produkty z użyciem wizerunku dziecka, choć ono nie czuje się najlepiej. 

Od miesięcy zwracamy też uwagę na kwestię ochrony wizerunku dzieci w sieci, który nierzadko bezrefleksyjnie jest wykorzystywany przez rodziców i reklamujące swoje produkty firmy oraz instytucje publiczne, jak żłobki, przedszkola, szkoły czy domy kultury

O tym, że dzieci pracujące w mediach społecznościowych i tam oddające swój wizerunek są przedmiotem, a nie podmiotem, co wymaga pilnych regulacji, w rozmowie z nami mówiła Monika Rosa, posłanka KO i przewodnicząca sejmowej Komisji ds. Dzieci i Młodzieży. 

Propozycje regulacji i zmian przepisów w tym zakresie na grudniowym posiedzeniu mieli zaprezentować przedstawiciele Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. I choć podkreślili, że widzą problem, na który brakuje rozwiązań prawnych, to, o czym pisał Dziennik Gazeta Prawna, przyznali, że nie mają pomysłów na rozwiązania legislacyjne. Są jednak gotowi do dyskusji i analizy możliwości zmian w prawie.

W Magazynie Spider’s Web Plus chcemy taką dyskusję rozpocząć. W rozmowie z Adrianą Denys-Starzec, adwokatką w kancelarii JDP oraz badaczką społeczno-prawnych aspektów rozpowszechniania wizerunku dzieci w internecie, przyglądamy się, jak wieloaspektowo uregulować problem pracy dzieci i wykorzystania ich wizerunku w sferze cyfrowej. 

Adriana Denys-Starzec, adwokat w kancelarii JDP oraz badaczka społeczno-prawnych aspektów zjawiska rozpowszechniania wizerunku dzieci w internecie fot. Archiwum prywatne
Adriana Denys-Starzec, adwokatka w kancelarii JDP oraz badaczka społeczno-prawnych aspektów zjawiska rozpowszechniania wizerunku dzieci w internecie fot. Archiwum prywatne

Marek Szymaniak: Czy rozpowszechnianie wizerunku małego dziecka w internecie krzywdzi? – takie pytanie badawcze postawiła Pani w jednym z artykułów naukowych. I jakie są Pani wnioski?

Rozpowszechnianie wizerunku dziecka (nie tylko małego) zawsze niesie za sobą zagrożenia dla jego dobra, a zatem tak: może je skrzywdzić. Czasami jednak publikujący mają dobre intencje.

Jakie? 

To choćby sytuacja, kiedy rodzice w dobrej wierze udostępniają zdjęcia dzieci w mediach społecznościowych, bo chcą, aby np. mieszkający w innym mieście dziadkowie mogli obserwować, jak ich wnuk czy wnuczka się rozwija, co pozwala budować więź i ich relację. Rozumiem taką potrzebę, choć można ją realizować inaczej. 

Można te zdjęcia udostępnić bliskim za pomocą prywatnych kanałów WhatsApp czy Messenger albo po prostu wysłać e-mailem, co jest dużo bezpieczniejsze. Publikując zdjęcia np. na Facebooku, nawet gdy ograniczamy widoczność do znajomych, nie mamy pewności, że nie będą one za chwilę, mówiąc kolokwialnie, "latać po całym internecie". Dla bezpieczeństwa i dobra dziecka lepiej z tego zrezygnować. 

Dlaczego? 

Bo publikowanie wizerunku dziecka w internecie może je zwyczajnie skrzywdzić. W wielu przypadkach może powodować to cierpienie w sferze emocjonalnej i psychicznej. Dziecko może czuć się skrzywdzone tym, że nie miało prawa zdecydować, czy ten wizerunek mógł być rozpowszechniony, czy też nie. Szczególnie że ów wizerunek może być przedstawiony w różnych, także szkodliwych kontekstach, np. ośmieszających dziecko. A to może prowadzić do kolejnych krzywd, hejtu, prześladowań ze strony rówieśników. Ale też może być wykorzystane do kradzieży tożsamości lub do przestępstw związanych z pedofilią. Nawet neutralne zdjęcie można tak przerobić, że dziecko zostanie skompromitowane, co może zaważyć na jego przyszłym życiu.

Czyli rodzice, wykonując władzę rodzicielską, powinni w pierwszej kolejności uwzględnić autonomię i najlepszy interes dziecka. W końcu prawo do odmówienia publikacji wizerunku miałby nawet kilkudniowy bobas. Mógłby odmówić, gdyby tylko potrafił mówić.

Granicę władzy rodzicielskiej wyznacza godność dziecka, która jest tutaj kluczowa. Zresztą już sam Kodeks rodzinny i opiekuńczy podpowiada nam, że władza rodzicielska to nie tylko prawo, ale i obowiązek, w tym obowiązek zapewnienia dziecku bezpieczeństwa. A publikując bezmyślnie jego wizerunek w internecie, godzimy się na to, że narażamy je na istniejące zagrożenia i zmniejszamy poczucie bezpieczeństwa. Nie kierujemy się zasadą dobra dziecka, co też nakazuje wspomniany kodeks. Dlatego każdorazowo powinniśmy się nad tym zastanowić: co ja zyskuję, klikając "publikuj", a co dziecko może na tym stracić. Wyrazem poszanowania autonomii małoletniego jest ujęta w art. 95 § 4 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego powinność wysłuchania go przez rodziców przed powzięciem decyzji o ważniejszych sprawach dziecka (a za takie uważam publikowanie podobizny), jeżeli stan psychofizyczny dziecka na to pozwala, oraz uwzględnienia w miarę możliwości jego rozsądnych życzeń.

Co to znaczy "rozsądne życzenie dziecka"?

To jest wyraz odrębności podmiotowej dziecka, choć faktycznie ten przepis nie jest sformułowany zbyt fortunnie. Bo co to znaczy "rozsądne" życzenia dziecka? W mojej opinii zawsze gdy dziecko sprzeciwia się publikowaniu swojego wizerunku w internecie, rodzice powinni taką wolę uszanować. Dopiero wówczas, gdy samo dziecko chce upowszechnić swój wizerunek, należy zastanowić się, czy takie działanie będzie zgodne z zasadą dobra dziecka i wyrazić zgodę lub nie na publikację podobizny.

Wspomniany kodeks ma wiele przepisów odnoszących się do praw dziecka opartych na poszanowaniu jego godności.

To prawda, a rodzice, publikując wizerunek dziecka zwykle bez zapytania go o zgodę, traktują je przedmiotowo, bez odwoływania się do jego indywidualności i autonomii. W końcu dziecko ma prawo decydować o swoim wizerunku, prywatności, prawie do budowania własnej tożsamości i opowieści o sobie. Dlatego rodzice powinni być wyłącznie wyrazicielami woli dziecka, a ich zgoda na publikację podobizny zawsze powinna być spójna ze zdaniem samego małoletniego i jego dobrem.

Tymczasem wizerunek dzieci, także tych najmłodszych, jest wykorzystywany przez rodziców do zarobkowania w mediach społecznościowych. Opisywałem w Magazynie Spider’s Web Plus, jak bobasy reklamują butelki czy ubranka. Czasem nawet mimo choroby. Są też przypadki zarabiania na tzw. parental trollingu, czyli zdobywaniu zasięgów poprzez ośmieszanie dziecka. Co z tym zrobić?

Każdy z nas może zainterweniować. Kodeks rodzinny i opiekuńczy pozwala każdemu obywatelowi zwrócić się z wnioskiem do sądu opiekuńczego, jeżeli widzi, że dobro dziecka jest zagrożone. Zagrożone są jego dobra osobiste, prywatność, dobre imię. Wtedy sąd wyda stosowne zarządzenie, ograniczające władzę rodzicielską.

Czyli nawet ja, dziennikarz opisujący, że dziecko mimo choroby pozuje do zdjęć, aby reklamować produkty, mogę to zgłosić?

Tak. Każdy może to zrobić.

Ale ja nie chcę ryzykować, że sąd odbierze to dziecko matce!   

Ograniczenie władzy rodzicielskiej brzmi groźnie, ale może polegać wyłącznie na zakazie publikowania wizerunku dziecka. Takie zarządzenie sądu byłoby ostrzeżeniem, że rodzice w sposób nieprawidłowy wykonują władzę rodzicielską. Sąd wcale nie musi podejmować dalej idących kroków. 

fot. Shutterstock / Jorm Sangsorn
fot. Shutterstock / Jorm Sangsorn

Taki rodzic wtedy odpowie, że zarabiając w ten sposób, zapewnia dziecku bezpieczeństwo finansowe. 

Są inne sposoby, aby rodzice mogli to bezpieczeństwo finansowe zapewnić. Sąd może kilka z nich podpowiedzieć. A nawet jeśli rodzice upieraliby się, że publikowanie filmików, zdjęć, słowem zarobkowanie na wizerunku to jedyny sposób na zapewnienie bezpieczeństwa dziecku, to powinni w toku postępowania wykazać, że pieniądze faktycznie są odkładane na racjonalne potrzeby dziecka zgodnie z jego dobrem. Aby po 18 latach transmitowania życia dziecka w internecie nie okazało się, że de facto na swoim koncie nie ma ono nic.

W Stanach Zjednoczonych istnieje prawo Coogana, które wymaga od rodziców dziecka np. grającego w filmach odkładania części jego zarobków w funduszu powierniczym, gdzie pozostają one nietknięte, dopóki dziecko nie dorośnie. Jednak przepisy dotyczą tylko młodocianych aktorów i pracy na planach filmowych lub przy tworzeniu reklam. Praca w mediach cyfrowych to wciąż "legalna szara strefa". 

U nas niestety takich przepisów nie ma, ale podobne regulacje powstały we Francji, gdzie nie tylko nałożono obowiązek założenia dziecku konta powierniczego, ale i samo dziecko objęto ochroną praw pracowniczych, aby nie musiało pracować chore lub przez wiele godzin dziennie. 

Czyli to jednak praca? Nie brakuje opinii, że zrobienie reklamowego zdjęcia na Instagram to "nic takiego". 

Trzeba nazwać to jasno: to jest praca. I to praca, która wpływa na dziecko, jego psychikę ze względu na ogromną presję płynącą z mediów społecznościowych. Zaś wykonywanie pracy może zaburzać kontakt z rówieśnikami. Może odbijać się na obowiązkach szkolnych. Może wytworzyć niezdrową relację w rodzinie, kiedy mama czy tata staje się nagle nie tylko rodzicem, ale i szefem. To też niełatwa sytuacja ze względu na to, że odpowiedzialność za jakość życia i finanse rodziny spoczywa na dziecku, a nie rodzicach, którzy z dziecka uczynili narzędzie do zarobkowania. 

A co na to polski Kodeks pracy? 

Zakazuje pracy i wykonywania zajęć zarobkowych osobom poniżej 16. roku życia. Wyjątkiem jest przepis zawarty w artykule 3045 Kodeksu pracy.

Co mówi ten przepis? 

To, że dzieci poniżej lat 16 mogą wykonywać pracę lub inne zajęcia zarobkowe wyłącznie na rzecz podmiotu prowadzącego działalność kulturalną, artystyczną, sportową lub reklamową. 

Do tego podjęcie takiej aktywności wymaga nie tylko zgody przedstawiciela ustawowego lub opiekuna dziecka, ale także zezwolenia właściwego inspektora pracy. Aby otrzymać takie zezwolenie, wspomniany podmiot musi złożyć wniosek, do którego dołączy pisemną zgodę rodzica na wykonywanie konkretnego zajęcia przez dziecko, opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej, orzeczenie lekarza oraz opinię dyrektora szkoły. Inspektor pracy odmówi wydania zezwolenia, jeśli uzna, że działalność ta zagraża zdrowiu, życiu, rozwojowi psychofizycznemu albo wypełnieniu obowiązku szkolnego przez dziecko.

Ale jak pokazały publikacje nasze i "Tygodnika Powszechnego", rodzice wcale o taką zgodę do inspektora pracy nie występują. I nic się nie dzieje. Omijają przepisy. 

Problem z tym przepisem jest taki, że nie przewiduje on żadnej sankcji za jego naruszenie. 

Czyli mamy ograniczenie prędkości, ale bez mandatów? 

Tak. Dokładnie tak to wygląda. Ale nawet doprecyzowanie tego przepisu i ustanowienie sankcji za jego niezastosowanie nie rozwiązuje problemu w sposób kompleksowy. Przepis ten nie określa np. wymiaru czasu pracy - każdorazowo decyduje o tym właściwy inspektor pracy w zezwoleniu. Na mocy tej regulacji nie przewidziano również prawa do wypoczynku czy chorobowego. Nie mówiąc o wspomnianej już kwestii wyeksponowania woli dziecka, czy faktycznie chce taką działalność podjąć, wiedząc, jakie zagrożenia się za tym kryją. Oprócz ustanowienia sankcji warto, aby ten przepis precyzował dobowy maksymalny wymiar czasu pracy, konieczność założenia subkonta dziecku itp.

Jest jeszcze jeden szkopuł. Otóż rodzice wcale nie muszą omijać przepisów. Wystarczy, że założą firmę i będą na siebie wystawiać faktury za "usługi reklamowe", choć wykorzystują do tego wizerunek i pracę dziecka. 

W takiej sytuacji mamy paradoks. Stosując wspomniany przepis, to rodzic jest tym "podmiotem prowadzącym działalność reklamową" i jednocześnie musi on wyrazić zgodę na taką działalność swojego dziecka. Wentyl bezpieczeństwa dziecka, czyli wspomniana już konieczność uzyskania zezwolenia właściwego inspektora pracy, wydawanego po zasięgnięciu opinii dyrektora szkoły, lekarza i psychologa, jest pomijany. Obecnie to szara strefa, którą moim zdaniem również należy uregulować. Na podstawie obecnych przepisów nie zapewniono dzieciom ochrony, jeżeli to rodzic wykorzystuje dziecko do zarabiania.

fot. Shutterstock / Jorm Sangsorn
fot. Shutterstock / Jorm Sangsorn

Kolejny odcień tej szarej strefy to współprace barterowe. Rodzic reklamuje produkt, wykorzystując pracę i wizerunek dziecka, ale nie dostaje wynagrodzenia w formie pieniędzy, tylko rozlicza się na zasadzie barteru, co też opisywaliśmy w Magazynie Spider’s Web Plus. Reklamuje butelkę dla bobaska i ta butelka jest zapłatą. 

Również na tę praktykę obecne przepisy zupełnie nie odpowiadają. Potrzebujemy kompleksowej regulacji, która określałaby zasady i dobowy wymiar pracy oraz zabezpieczałaby dziecko finansowo, dawała prawo do zwolnienia lekarskiego, prawo do odpoczynku itd. Do tego wzmacniałaby ochronę dóbr osobistych, a jednocześnie podkreślała autonomię i dobro dziecka. Koniecznie jest też stworzenie zabezpieczenia, które gwarantowałoby, że przepisy nie będą omijane. 

Jak to zrobić? 

Jeśli dziecko chciałoby być kidinfluencerem albo rodzice mieliby taki pomysł na współpracę ze swoim dzieckiem, musieliby uzyskać zgodę sądu opiekuńczego. Sąd po wysłuchaniu rodziców, a przede wszystkim dziecka (o ile to fizycznie możliwe), wiedziałby, jak taka działalność ma wyglądać, jak dziecko będzie realizować obowiązek szkolny, jak wpłynie to na relacje z rówieśnikami itd. A następnie zdecydowałby, wydając lub nie zarządzenie pozwalające na działalność dziecka, w tym działalność zarobkową i publikowanie wizerunku w celach komercyjnych w mediach społecznościowych czy szerzej w mediach cyfrowych. Musi to być silna instytucja, która będzie weryfikować zasady oraz warunki pracy, a także sprawdzać, czy dziecko jest np. pod względem psychologicznym gotowe na tego rodzaju aktywność. Sąd mógłby oceniać to przy pomocy biegłego psychologa. 

Jak rozumiem, rodzice i dziecko musieliby o taką zgodę wystąpić, zanim rozpoczną działalność? 

Tak to widzę, czyli możliwość zarobkowania byłaby dostępna jedynie w przypadku uzyskania zezwolenia. Mam zgodę sądu, to ruszam z działalnością. To byłoby solidne zabezpieczenie zarówno dziecka, jak i rodzica, który miałby jasną sytuację, na co może sobie pozwolić, a na co nie. Takie zezwolenie nie byłoby też dawane raz na zawsze, ale sąd z urzędu lub na czyjś wniosek mógłby interweniować, kiedy widziałby, że prawa dziecka są nadużywane. 

A co w przypadku, gdy produkty reklamuje niemowlę, którego sąd nie może wysłuchać? 

Faktycznie wtedy wysłuchanie dziecka nie może się odbyć, ale sąd może posiłkować się opinią psychologa, jak to wpłynie na funkcjonowanie takiego niemowlęcia. Biegły psycholog mógłby określić na przykład, czy wizerunek małego dziecka może być rozpowszechniany, czy lepiej poczekać, aż niemowlę dorośnie. Dodatkowo sąd musiałby się kierować ogólnie pojętym dobrem dziecka, biorąc pod uwagę wspomniane już zagrożenia.

Nie obawia się Pani lawiny wniosków, która sparaliżuje sądy?  

Oczywiście sądy opiekuńcze mają dużo innych spraw, jak kwestie pieczy zastępczej, adopcji, kontaktów z dzieckiem czy kurateli, ale to nie jest przyczyna, dla której nie powinny zajmować się tematem ochrony dzieci w sferze cyfrowej. Poza tym zezwolenia mogłyby być wydawane w szybkim trybie, gdyby rodzice wcześniej odpowiednio udokumentowali wniosek, uzyskując opinię psychologa, szkoły itd. Wtedy nie musieliby długo czekać na rozstrzygnięcie sądu. 

Obecnie rodzice nie czekają wcale, po prostu zakładają dzieciom kanały na YouTubie, konta na Instagramie, TikToku, choć dzieci nie spełniają regulaminowego wymogu wieku – odpowiednio 16 i 13 lat. Tak było w głośnym przypadku profilu "Perspektywa Sary", czyli sejmowej "dziennikarki", której profil założył ojciec. Czy dziś istnieją regulacje, które zabraniałyby rodzicom takich działań? 

Dzisiaj nie. Platformy to wiedzą. Meta, do której należy Facebook oraz Instagram, zarzeka się, że coś z tym zrobi, ale nie widać efektów tych deklaracji. Dla nich to ogromne pieniądze, więc nie zależy im, aby to rozwiązać. Dlatego państwa, śladem np. Australii, gdzie w 2025 roku w życie wejdzie bezwzględny zakaz mediów społecznościowych dla dzieci poniżej 16 roku życia, powinny te kwestie regulować i nakładać obowiązki na platformy, a jeśli się z nich nie wywiążą, to obciążać odczuwalnymi finansowo karami. Liczę, że my również pójdziemy tą drogą. O ile przepisy dotyczące kwestii rodzicielskich, pracy i wizerunku dziecka państwa powinny regulować samodzielnie, to te dotyczące regulaminów portali społecznościowych regulowałabym na poziomie unijnym.

Myśli Pani, że stworzenie takich odgórnych unijnych regulacji jest realne w najbliższych latach?

Biorąc pod uwagę to, jak czasochłonny jest unijny proces prawodawczy, oraz obserwując wysoką skuteczność lobbystów, nie sądzę. Nie należy też zapominać, że kwestia ta może stać się przedmiotem rozgrywek politycznych na arenie międzynarodowej między USA a Unią Europejską.

Rodzice to jedna strona tej układanki. Drugą są platformy. Ale jest też trzecia, czyli firmy, które reklamują się w tych kanałach, gdzie wykorzystywana jest praca i wizerunki dzieci. Co można zrobić, aby one wymagały przestrzegania przepisów? 

Przedsiębiorcy wychodzą z założenia, że rodzice są tymi, którzy dbają o dobro dziecka. Oczywiście, jak pokazuje życie, kiedy pojawiają się pieniądze, często schodzi ono na dalszy plan. Dlatego zgadzam się, że również na tych podmiotach, np. agencjach reklamowych, powinien ciążyć obowiązek dbania o to, aby współprace reklamowe odbywały się w warunkach dbania o dobro dziecka. Jednak i tutaj nie ma regulacji, które w odpowiedni sposób chroniłyby dzieci w kontekście ich pracy zarobkowej jako influencerów. 

Fot. Shutterstock / fran_kie
Fot. Shutterstock / fran_kie

Od ponad roku istnieje Karta praw dziecka w biznesie. Firmy, które ją zaakceptują, mają dbać m.in. o odpowiedzialne zatrudnianie i wykorzystywanie wizerunku dziecka.

Tak, ale to inicjatywa dobrowolna, zbiór dobrych praktyk. Można do niej przystąpić albo nie. Dobrze, że istnieją takie działania, bo mają wymiar edukacyjny dla biznesu, ale to za mało. Mówię o potrzebie kompleksowej regulacji, aby firmy nie tylko mogły, ale zwyczajnie musiały przestrzegać przepisów zapewniających ochronę dzieciom. 

Kwestią ochrony wizerunku dzieci i pracy dzieci w mediach społecznościowych od kilku miesięcy zajmuje się Sejmowa Komisja ds. Dzieci i Młodzieży. Na grudniowym posiedzeniu przedstawiciele Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przyznali, że "widzą problem", ale nie mieli żadnych pomysłów, jak wykorzystywanie wizerunku dziecka do pracy zarobkowej uregulować. To Panią rozczarowuje?

Rozczarowuje. Dobrze, że powstała wspomniana komisja, ale mogłaby działać sprawniej. Może potrzeba tam wsparcia prawników, którzy na co dzień podejmują się spraw z zakresu dóbr osobistych dzieci, w tym zajmują się ochroną ich prywatności, kwestią zarobkowania w mediach oraz walką z przestępstwami z wykorzystaniem internetu. W jej obrady powinni włączyć się też przedstawiciele dzieci, aby można było wysłuchać głosu tych, których regulacje mają bezpośrednio dotyczyć.

Oczywiście cieszy mnie, że wreszcie publicznie debatujemy na ten temat. Cieszy mnie, że podejmowane są kampanie jak ta rzeczniczki praw dziecka, bo przede wszystkim trzeba edukować. Jednak obok edukacji należy też wprowadzić przepisy - tak, aby skutecznie chroniły autonomię dziecka i dawały poczucie bezpieczeństwa.

Może wzorem powinny być dla nas inne kraje, jak wspomniana Australia czy Francja? 

Zdecydowanie. Prawodawcy powinni czerpać z tego, co dzieje się na świecie. Można z francuskich czy australijskich rozwiązań wyciągać to, co jest najlepsze, i wprowadzić analogiczne rozwiązania na gruncie naszego porządku prawnego. Naprawdę da się to zrobić szybciej. Potrzeba tylko chęci. Widzę je w pracach Komisji ds. Dzieci i Młodzieży, ale życzyłabym sobie przyspieszenia prac, bo zbędna zwłoka to krzywda kolejnych dzieci i ciche przyzwolenie na brak poszanowania ich autonomii. Skoro dyskusja ruszyła, trzeba wykonać kolejny krok i rozmawiać o konkretnych propozycjach prawnych. Dlatego rozczarowuje mnie, że najbardziej zainteresowana strona, czyli Ministerstwo Rodziny i Pracy, nie wychodzi z inicjatywą i konkretami, co z tym problemem zrobić. Może powinno zwrócić się do specjalistów, prawników, psychologów, socjologów, wreszcie - przedstawicieli samych dzieci? Chętnie podpowiemy, co trzeba zrobić, jakie przepisy utworzyć, aby stawić czoła tym wyzwaniom. Nie mam pojęcia, dlaczego brakuje konkretnych propozycji zmian przepisów albo chociaż zaproszenia ekspertów z różnych dziedzin do owocnej dyskusji w ministerstwie czy komisji. Problem jest przecież naglący.

Może big techy tego nie chcą? 

Oczywiście, nie można wykluczyć, że jest lobbing z ich strony, aby tego typu regulacji nie wprowadzać, a jeśli już, to w łagodnej dla nich formie. Niemniej na szali jest dobro dzieci, więc państwo nie powinno ulegać presji ze strony big techów. Szczególnie że Polska jest inicjatorem uchwalenia Konwencji o prawach dziecka, którą podpisała i ratyfikowała w 1991 roku. Tak, to bez wątpienia trudne zadanie, bo trzeba przepisami objąć trzy różne aspekty (zarobkowania dzieci, ochrony ich autonomii i szeroko pojętego dobra w kontekście zagrożeń płynących z komercjalizacji wizerunku, ingerencji w zakres władzy rodzicielskiej), ale liczę, że regulacje sprawniej ruszą, bo potrzebujemy mądrego ustawodawstwa. Czas zacząć działać i przekuwać pomysły w przepisy. Jeśli będzie potrzeba, mogę w tym pomóc.

Dziękuję za rozmowę.