Matka-założycielka Google porzuca swoje dziecko. Co stoi za odejściem Susan Wojcicki?

Była w Google niemal od samego początku. Od dziewięciu lat stała na czele YouTube. Choć Susan Wojcicki uznawana była za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w Dolinie Krzemowej, to nagle zdecydowała się odejść z pracy. A jej rezygnacja wpisuje się w szersze zjawisko odejść wysoko postawionych menadżerek. Czyżby przebijanie szklanego sufitu wcale nie szło w świecie technologii aż tak skutecznie?

Co stoi za odejściem Susan Wojcicki z YouTube??

Nie byłoby legendy Google od garażu do potentata technologii bez Susan Wojcicki. W 1999 roku z akademika, gdzie mieszkali i pracowali Larry Page oraz Sergey Brin, świeżo powstała firma przeniosła się do garażu. A był to garaż Susan, która właśnie zaczęła studia podyplomowe i chciała sobie trochę dorobić. Wynajęcie nieużywanego pomieszczenia dwójce studentów za 1700 dolarów miesięcznie miało być prostym sposobem na podreperowanie budżetu.

Stało się wstępem do wielkiej kariery. Już rok później Wojcicki została pracownikiem Google numer 16, a dokładniej szefową nowo powołanego działu marketingu. Była wtedy w czwartym miesiącu ciąży i, co było mocno zaskakujące, dla tego stanowiska porzuciła spokojna i bezpieczną posadę w Intelu.

Niemal ćwierć wieku później równie zaskakująca jest jej decyzja porzucenia stanowiska szefowej YouTube. Szczególnie, że była jedną z nielicznych kobiet, które w świecie BigTechów zaszły tak wysoko.

"Susan zajmuje wyjątkowe miejsce w historii Google" – oficjalnie stwierdzili założyciele tego giganta Larry Page oraz Sergey Brin. "Lata jej pracy pozwoliły otwierać zupełnie nowe rozdziały w firmie" – dodał obecny prezes spółki Alphabet Sundar Pichai. Diane Greene, która w Google zajmowała się usługą Google Cloud, stwierdziła, że Wojcicki stała się nie tylko synonimem Google i matką ogromnego sukcesu, ale była też wizjonerką i wspierała inne kobiety.

Oficjalnie ta rezygnacja nie jest efektem jakichkolwiek zatargów czy problemów w samym Google. Ale jednak budzi sporo pytań. Mniej o sytuację tego giganta, a więcej o pozycję kobiet w technologicznych biznesach.

Wielka rezygnacja menadżerek

Odejście Wojcicki to nie tylko rezygnacja ważnego menadżera z kluczowego stanowiska. To kolejna taka decyzja w ostatnich miesiącach dotycząca… menadżerki. Pół roku temu z Metą pożegnała się Sheryl Sandberg, czyli dyrektorka operacyjna Facebooka. Sandberg będąca drugą po Zuckerbergu osobą w firmie zwolniła się po 14 latach pracy i doprowadzeniu do tego, że Facebook ze startupu stał się istną maszynką do zarabiania pieniędzy. Ledwie kilka dni temu Meta potwierdziła, że ​​odchodzi także dyrektorka ds. biznesu: Marne Levine, która w firmie przepracowała 13 lat. Jeszcze wcześniej, bo w 2021 r., zwolniła się globalna szefowa reklamy Mety Carolyn Everson.

Może to oczywiście wyglądać jak zwykły zbieg okoliczności. Tyle że coraz więcej jest sygnałów wskazujących na to, że jednak mamy do czynienia z niepokojącym zjawiskiem. Z badań cytowanych przez raport "Kobiety w miejscu pracy" od LeanIn.org i McKinsey & Company wynika, że 43 proc. spośród kobiet na wysokich stanowiskach czuje się wypalonych, podczas gdy problem ten dotyka 31 proc. mężczyzn na tym samym poziomie. Eksperci zwracają uwagę, że kobiety przez lata częściej spotykają się z marginalizowaniem ich osiągnięć, trudniej im się przebić z pomysłami, mierzą się z seksizmem. Według raportu Silicon Valley Bank z 2020 roku, w ponad połowie amerykańskich startupów nie było kobiet na stanowiskach kierowniczych.

Jeszcze dalej idzie wspomniany raport "Kobiety w miejscu pracy". Wylicza on, że kobiety liderki opuszczają swoje firmy w największym jak dotąd tempie. I w efekcie luka między kobietami i mężczyznami na stanowiskach kierowniczych, którzy zdecydowali się na odejście z pracy, jest największa od 2015 roku. Do tego raportu przeprowadzono ankietę wśród 22 tys. kobiet i 18 tys. mężczyzn. Okazuje się, że dla kobiet coraz ważniejsza jest praca w firmach, które priorytetowo traktują rozwój kariery, elastyczność, dobre samopoczucie pracowników, ale także takie cechy jak różnorodność, równość i integracja. A gdy nie czują, że te potrzeby nie są zaspokajane, to coraz częściej... cóż, kobiety po prostu opuszczają swoje firmy.

Wiele wskazuje więc, że odejście Susan Wojcicki jest więcej niż tylko końcem pewnej ery w historii Google i serwisu YouTube. To tak naprawdę koniec ery, w której praca kobiet nie była dostrzegana na takim poziomie, na jaki sobie one zapracowały.

Zresztą sama historia Wojcicki jest tu świetną ilustracją.

Polski paszport, amerykański biznes

Prawdopodobnie w Polsce byłaby o wiele mniej rozpoznawalna, gdyby nie jej polskie korzenie. W 2017 roku Susan Wojcicki odnowiła swój polski paszport. Chociaż nigdy nie nauczyła się mówić po polsku, to jednak mianowano ją Ambasadorką Polskości. A kolejni politycy uwielbiali brylować w jej towarzystwie. Spotykała się już i z Andrzejem Dudą, i z Mateuszem Morawieckim, i nawet z Jarosławem Kaczyńskim. Była w Polsce podczas obchodów stulecia niepodległości. Ale wisienką na torcie stało się ujawnienie, po jednej z rozmów w Davos, że Morawieckiego z Wojcicki łączą więzi rodzinne. "Susan jest moją daleką kuzynką z serca Świętokrzyskiego. Jej rodzina mieszkała w Piotrowicach, a moja rodzina w Nawarzycach i znały się świetnie" – chwalił się Morawiecki.

Historia to odległa, ale faktycznie robiąca wrażenie. W Piotrowicach w 1900 roku urodził się Franciszek Wójcicki, dziadek przyszłej szefowej serwisu YouTube. Ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim, pracował w sądownictwie. W 1931 roku ożenił się z Janiną Kozłowską, studentką mediewistyki na Sorbonie, później historii na Uniwersytecie Warszawskim, a od 1938 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Wojna wygnała Wójcickich do Wielkiej Brytanii. Franciszek należał do emigracyjnego Stronnictwa Ludowego. Był też liderem Stowarzyszenia Prawników Polskich na Emigracji. Po wojnie wrócił do kraju. Pierwsze lata nowej rzeczywistości wyleczyły go ze złudzeń: dla takich jak on w odbudowywanej z gruzów Polsce miejsca nie ma. Najpierw wyjechała żona wraz z synami. Przez Szwecję trafili do Stanów Zjednoczonych. Uciec próbował też Franciszek Wójcicki, ale Urząd Bezpieczeństwa pokrzyżował plany. Z żoną udało mu się spotkać tylko raz, w Szwajcarii. Janina ułożyła sobie życie w Kalifornii. I tam też wychowywała się Susan.

Urodzony jeszcze w Warszawie ojciec Susan był profesorem fizyki. Była już szefowa YouTube'a wspominała, że wychowywała się w otoczeniu kadry naukowej na kampusie uniwersyteckim. Ojciec czuł się Amerykaninem i to dlatego nie mówił do córek po polsku. Te miały już śnić amerykański sen. Pierwsze pieniądze Wojcicki zarobiła w wieku 11 lat, sprzedając od domu do domu ręcznie wykonane plecionki. – Kiedy jesteś dzieckiem emigrantów, zdajesz sobie sprawę, że twoja rodzina poświęciła się, byś miał lepsze życie w innym kraju. Dochodzisz do wniosku, że musisz z tego korzystać – wyznała w rozmowie z Kingą Rusin w "Dzień Dobry TVN".

"Potrzebowałam kogoś, kto pomógłby mi spłacać raty za dom" – tak z rozbrajającą szczerością Wojcicki tłumaczyła w telewizji Bloomberg, dlaczego wynajęła swój garaż, który stał się pierwszą siedzibą Google. Ceny posiadłości w Dolinie Krzemowej były drogie i nawet absolwentka MBA w Anderson School of Management na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles pracująca w marketingu dla Intela chętnie skorzystała z możliwości dorobienia.

Przede wszystkim jednak skorzystała z możliwości, jaką dało poznanie Page'a i Brina. Wojcicki szybko poczuła, że Google za chwilę może być czymś wielkim. Łatwo zachłysnąć się, kiedy ambitni ludzie pracują w twoim garażu, a ty spędzasz z nimi wieczory po pracy, zajadając pizzę i słuchając ich opowieści. "To, co robili, brzmiało naprawdę ekscytująco" – opowiadała. Wystarczył rok, aby firma zatrudniała już piętnastu pracowników. Susan chciała być kolejną zatrudnioną. Był jednak mały problem. Była w ciąży, jej aktualna praca w Intelu gwarantowała stabilność, a Google, choć zapowiadał się niezwykle obiecująco, wciąż nie miał modelu generowania dochodów. Mimo to przyszli szefowie zapewnili, że umożliwią jej dzienną opiekę, nie musi przejmować się łączeniem pracy z macierzyństwem, wszystko jest do zrobienia.

Dla Google to był strzał w dziesiątkę. Wojcicki zagwarantowała firmie świetną reklamę wyszukiwarki. Po prostu zaproponowała darmowe korzystanie z niej na uniwersytetach. Tak fama o pomocnym i wygodnym narzędziu zaczęła krążyć.

Brotopijna Dolina

Końcówka XX wieku w branży technologicznej to okres dominacji mężczyzn. Wizerunek programisty, inżyniera czy szefa przedstawiał samotnego geniusza lub też nerda-pracoholika, który przerwy od pracy robi tylko wtedy, by imprezować w towarzystwie innych geeków. Google było wyjątkiem. Już na samym początku postawiło na różnorodność kadr. To przyciągało.

Larry Page zwracał również uwagę na proces rekrutacji. Co tydzień sprawdzał, ile kobiet jest wśród zatrudnionych inżynierów. Gdy liczba spadała, o wyjaśnienie prosił rekruterów. Ci tłumaczyli, że chętnych brakuje, bo mniej kobiet zgłasza się do pracy. Page'owi to nie wystarczało i raz nawet wstrzymał rekrutację, dopóki nie udało się zatrudnić określonej liczby kobiet. Na nic była wściekłość rekruterów, którym łatwiej szłoby zatrudnienie mężczyzn.

Takie nietypowe dla branży podejście było możliwe, bo w Google'u bardzo szybko na wysokich stanowiskach znalazła się nie tylko Susan Wojcicki, ale też wspomniana Sheryl Sandberg czy Marissa Mayer – przez wiele lat jedna z twarzy Google'a, a później szefowa Yahoo. Nie sposób powiedzieć, czy bez nich Google także byłoby tak wielką firmą.

Według Emily Chang autorki książki "Brotopia. Kobiety a Dolina Krzemowa" ten klimat miał jednak mieć poważny wpływ także na warstwę biznesową. Chang pisze tak: "Jest jednak jasne, że na wczesnym etapie firmy rola kierownictwa – do którego należało kilka kobiet – była decydująca i zaważyła na powstaniu najrzadszego zjawiska wśród technologicznych startupów: firma zaczęła wykazywać konkretne zyski w zaledwie kilka lat od powstania".

I faktycznie, to Sandberg oraz Wojcicki zajmowały się w Google właśnie monetyzacją. Przez lata Wojcicki pomogła utorować drogę zarówno AdWords, jak i AdSense, czyli mechanizmom reklamowym. To ona stworzyła też Google Doodle, czyli zmieniające się logo Google na głównej stronie wyszukiwarki. W 2012 roku wyliczono, że jako wiceprezes ds. reklamy i handlu w Google'u Wojcicki była odpowiedzialna za produkty stanowiące 87 proc. przychodów. Po latach będąc prezeską YouTube’a, zwiększyła dochody firmy o miliardy dolarów.

Co więcej, to dzięki niej doszło w ogóle do zakupu tego serwisu wideo przez Google'a w 2006 r. Po ośmiu latach w lutym 2014 r. Wojcicki została szefową upatrzonego serwisu. Gdy dochodziło do transakcji, wielu obserwatorów pukało się w głowę, po co Google'owi taka inwestycja. Dziś jest to jeden z koni pociągowych dla całego Alphabet.

Sama Wojcicki zaś mówiąc o swojej pracy w tym serwisie ciągle i ciągle podkreślała, że jej głównym zadaniem jest sprawienie by ten biznes stał się po prostu skalowalny, a możliwe jest to dzięki dostarczaniu coraz lepszego produktu. - "Dlatego też sama nie oglądam aż tak dużo filmików na YouTube jak mogło by się ludziom wydawać. Nie wracam do domu i nie oglądam ton i ton kolejnych filmików i twórców. Mam po prostu za dużo innych obowiązków" - mówiła choćby w wywiadzie w kanale Ludiwg.

Matka Google

Nic dziwnego, w końcu pracę łączyła przecież z byciem matką. Kariera w Google'u nie przeszkodziła jej w wychowaniu pięciorga dzieci. Co zresztą dało jej przydomek "matki Google". Chociaż zżymała się, gdy zadawano pytania na ten temat w wywiadach (jakoś o podobnych kwestiach mężczyźni nie muszą się wypowiadać), to ze swoim macierzyństwem specjalnie się nie kryła.

Dobrze znamy te sceny. Najważniejsze osobistości świata pozują na fotografiach. Podjeżdżają pod miejsca konferencji luksusowymi samochodami. Na miejscu dyskutują o najważniejszych kwestiach. Susan Wojcicki spuściła nieco powietrza z tego nadętego balonu. Gdy w 2016 roku przebywała w Szwajcarii, pokazała, jak radzi sobie matka. Korzystając z zimowych warunków, po prostu wystawiła butelki z mlekiem na parapet. Niby nic, całkiem zwyczajna rzecz, ale obraz był symboliczny: jeżeli chcesz, możesz być kobietą, która osiąga sukcesy, a macierzyństwo ci w tym nie przeszkodzi.

Z tego względu podkreśla się olbrzymią rolę Wojcicki w kształtowaniu kultury korporacyjnej w Google'u. W rozmowie z Chang mówiła: "Nie mogę siedzieć do północy. Nie mogę pracować w weekendy". Stała za tym filozofia, że rzeczy, które są zbyt skomplikowane i wymagają czasu, widocznie nie są idealne. Lepiej skupić się na tym, co brzmi znakomicie już teraz i może działać błyskawicznie. Praca jest ważna, lecz rodzina nie może czekać.

Ale dla Wojcicki Google też było jak rodzina. Jej mąż Dennis Troper dołączył do firmy w 2003 roku, zaś siostra Anne Wojcicka – założycielka firmy biotechnologicznej 23andMe – przez lata była żoną Sergey'a Brina. Patrząc na to wszystko, łatwiej zrozumieć, że Google było czymś więcej niż tylko miejscem pracy.

Stąd też wziął się jej specyficzny styl zarządzania. "Nigdy nie miałem takiej szefowej" – mówił Marin Kon, który opuścił dwa lata temu YouTube'a, by założyć swój własny start-up. W odróżnieniu od aroganckich, pewnych siebie techbossów Susane wciąż podkreślała, że trzeba słuchać innych. "Kiedy ktoś wyraża swoją opinię, zwykle myślimy, że nas krytykują. Tymczasem musisz odpuścić i zrozumieć, że nie są to ataki personalne" – mówiła.

To nie świat dla kobiet

Naciski Page'a na równościowe zatrudnianie, Wojcicki u sterów, słynny kodeks postępowania Google'a zakładający wysokie standardy etyczne także w pracy… Wszystko to i tak nie zapobiegło skandalom i wypaczeniom. Kiedy w 2014 r. Andy Rubin, nazywany ojcem Androida, rozstał się z firmą, początkowo nie było wiadomo, o co poszło. Oficjalnie tłumaczono to potrzebą Rubina szukania nowych wyzwań. Tyle że w 2018 roku okazało się, że były za tym odejściem oskarżenia o molestowanie seksualne, które latami członkowie rady nadzorczej mieli zamiatać pod dywan. W ramach ugody rok później ustalono, że Alphabet utworzy fundusz o wartości 310 mln dol. na rzecz inicjatyw dotyczących równości.

A było czym się zająć, bo rok wcześniej zatrudniony w Google'u programista James Damore rozpalił cały internet. Jego dziesięciostronicowy manifest skupił się na rzekomych różnicach między mężczyznami a kobietami. Damore twierdził, że mężczyźni są częściej zatrudniani w branży technologicznej, bo mają do tego biologiczne predyspozycje, są gotowi poświęcić więcej godzin na stresującą pracę i to dlatego zajmują kluczowe pozycje w zarządach. Kobiety zaś gorzej znoszą stres i rywalizację, więc odpadają w wyścigu szczurów. Nie żaden seksizm, nie uprzywilejowanie – czysta biologia.

Po tym, gdy ten list ujrzał światło dzienne, zaczął się taki skandal, że prezes Sundar Pichai przerwał nawet swoje wakacje, aby gasić pożar niszczący wizerunek spółki. Na manifest odpowiedziała też Wojcicki. Na łamach "Fortune" pisała, że jej "talenty i poświęcenie pracy były podawane w wątpliwość". Na spotkaniach często miała do czynienia z sytuacją, kiedy rozmówcy zwracali się do innych mężczyzn, a nie do niej, mimo że ci zajmowali niższe stanowiska. Jej opinie były marginalizowane, a pomysły wracały dopiero wtedy, gdy powtórzył je inny facet. Normą było też przerywanie.

Opowieść Wojcicki była tym bardziej szokująca, bo to doświadczenia menadżerki, która dotarła na szczyty. "Spędziłam tak wiele czasu w trakcie mojej kariery, próbując przezwyciężać stereotypy. Potem pojawiła się ta notka, która próbowała przekonać m.in. moje dzieci i wiele innych kobiet, że w zasadzie to nie nadajemy się do tej pracy. To mnie naprawdę zdenerwowało" – tłumaczyła Wojcicki.

Nowy rozdział

"Opowieść o wybitnej kobiecie, która każdego dnia daje sobie radę, dzieląc czas między pracę i rodzinę, nie wpisuje się w stereotyp geniusza rewolucjonizującego technologię" – pisała o Wojcicki autorka "Brotopii".

I faktycznie, jej kariera wyglądała na realizację możliwie najbardziej udanego scenariusza "work-life balance". Sukcesy w pracy może nie tak spektakularne i głośne jak innych prezesów technologicznych, ale za to namacalne. I wciąż zawsze bycie w domu o godz. 18, by w spokoju i z wyłączonym telefonem zjeść kolację z bliskimi. Relaks? Dobra książka i wysiłek fizyczny: bieganie i pływanie pomaga utrzymać jej dobrą formę. W rozmowie z Forbsem mówiła, że jedno z jej marzeń to wzięcie udziału w zajęciach z garncarstwa. Zwykłe, przyziemne hobby, które nie rozpala wyobraźni jak bajdurzenia bogatych miliarderów z branży o podbojach Marsa.

Tym bardziej zaskakujące okazało się być jej oświadczenie o rezygnacji z pracy w YouTube. Stery po Susan Wojcicki przejmie Neal Mohan, jej wieloletni współpracownik. Z samego Google jednak Wojcicki nie odchodzi, ma w spółce Alphabet pełnić funkcję doradczą. Przede wszystkim jednak ogłosiła: "zdecydowałam się (...) rozpocząć nowy rozdział skoncentrowany na moich projektach rodzinnych, zdrowotnych i osobistych, tych, których jestem pasjonatką".

Zdjęcie tytułowe: Susan Wojcicki, Chief Executive Officer, YouTube, USA, World Economic Forum in Davos, Switzerland, January 21, 2016. fot. WORLD ECONOMIC FORUM/swiss-image.ch/Photo Jolanda Flubacher