Tanie mięso nas zabija. Dlaczego jemy źle i szkodliwie?

Lepiej już było. Jeśli ktoś wierzy, że postęp i technologizacja automatycznie równają się zwiększeniu dobrobytu ogółu, to jest w błędzie. Można mieć nowy smartfon i żreć syf. Nowa Apokalipsa ma swoich jeźdźców, a oni na sztandarach modne hasła, które nie powinny cieszyć.

Tanie mięso nas zabija

Ameryka nie ma jaj. Wirus ptasiej grypy dziesiątkuje drób w Stanach Zjednoczonych – szacunki mówią, że tylko w 2024 r. choroba doprowadziła do śmierci 50 mln kur. To ogromna liczba, biorąc pod uwagę, że w kraju żyło 300 mln tych ptaków. Niedobór sprawia, że ceny jaj drożeją. Amerykanie proszą więc Europę o pomoc, ale ta może nie nadejść. Nie tylko dlatego, że relacje mocno się ochłodziły ze względu na słowa i działania Trumpa czy Muska. Również europejskie kury zmagały się z wirusem, a poza tym i tak nie sprostamy nagłemu dużemu zapotrzebowaniu. Finowie zwrócili uwagę, że sami dysponują liczbą 4 mln niosek, więc przy takich stratach Ameryki nawet gdyby chcieli, to nic by to nie dało. A że ochoty do niesienia pomocy nie ma, to inna sprawa – być może przy okazji niektórzy dostaną nauczkę, że sojuszników warto zawsze traktować należycie, bo nawet od mniejszego może być potrzebne wsparcie. Niezłe jaja.

My zaś widzimy, że luksus i nowoczesność przybierają różne twarze. Czasami bogaty jest ten, kto może zrobić jajecznicę. 

A skoro już mowa o jajkach, to spójrzmy dalej. Na kurczaki.

To właśnie kurczaki, a nie smartfony czy samochody, powinny być postrzegane jako ikony nowoczesności – piszą Raj Patel i Jason W. Moore, autorzy książki "Historia świata w siedmiu tanich rzeczach. Przewodnik po kapitalizmie, naturze i przyszłości naszej planety”.

Problem w tym, że mięso jest symbolem nowoczesności, ale tej rozczarowującej, pełnej problemów, a nie rozwiązań. Mięso jest tanie, masowe, a nade wszystko w takich ilościach szkodliwe dla klimatu. Tyle że "ekologiczne konsekwencje produkcji mięsa nie są uwzględniane w kalkulacji zysków branży mięsnej", więc dlatego można je kupować za nieduże pieniądze. Nie trzeba nawet wybierać kuponu w sklepowej aplikacji, który dodatkowo obniża i tak niską cenę.

"Kurczaki, które dziś jemy, bardzo różnią się od tych konsumowanych przed stuleciem. Współczesne ptaki są wytworem podejmowanych po drugiej wojnie światowej intensywnych wysiłków na rzecz wyhodowania przynoszącego jak największe zyski drobiu, powstałego wskutek wykorzystania materiału genetycznego pozyskanego za darmo w azjatyckich dżunglach, który ludzie poddali rekombinacji".

Pierwszy jeździec Apokalipsy: taniej

Patel i Moore wychodzą od kurczaków, ale szybko pokazują, że dotyczy to całego przemysłu mięsnego. Jeszcze w 1961 r. ponad 3 mld ludzi konsumowało średnio 23 kg mięsa i 5 kg jajek na osobę rocznie. W 2011 r. – wyliczają Patel i Moore – 7 mld ludzi spożywało w ciągu roku 43 kg mięsa i 10 kg jajek. W ciągu zaledwie półwiecza, od roku 1961 do 2020, globalna populacja zwierząt rzeźnych wzrosła z ok. 8 mld do 64 mld. W krótkim czasie całkowicie zmieniły się nasze nawyki żywieniowe.

Nie byłoby taniego mięsa, gdyby nie eksploatacja Ziemi na masową skalę. Przytaczane przez autorów dane szokują, chociaż wcale nie są nowe. 14,5 proc. antropogenicznych emisji dwutlenku węgla (CO2) pochodzi z hodowli bydła. Do wyprodukowania raptem ok. 0,5 kg wołowiny zużywa się aż 6810 l wody i 3 kg paszy. Dzienna porcja białka - 50 g - pozyskiwana ze 190 g wołowiny kosztuje, jak wyliczał w książce "Sorry, taki mamy ślad węglowy" Mike Berners-Lee, 25 kg emisji CO2. Niby w Polsce wołowiny się je mało, stanowi ok. 2 proc. konsumowanego mięsa, ale to żadna pociecha, skoro 180 g kurczaka potrzebne do przyjęcia dziennej porcji białka to 2,8 kg CO2 emisji, a 200 g wieprzowiny: 3,8 kg CO2. Nawet w wyliczeniach Bernersa-Lee widać efekt potaniania: pod względem emisyjności najwydajniejsze jest mięso kurczaków, bo szybko rosną i nie tracą energii, gdy są zamknięte w niewielkich klatkach. 

"Część ziemi przeznaczona została wyłącznie pod uprawę określonych odmian zboża: powstały monokultury mające przynosić jak największy zysk" – przypominają autorzy "Historii świata w siedmiu tanich rzeczach". 

"Branża mięsna musiała więc wprowadzić nowe praktyki weterynaryjne – od intensywnego rozmnażania przez podawanie zwierzętom hormonów po użycie antybiotyków i centra intensywnego tuczenia. Wszystkie te zmiany wywierają w skali globalnej wpływ na jakość żywności, gleby, wody i powietrza. Surowe mięso dostępne w supermarketach jest więc w rzeczywistości wysoce przetworzonym produktem złożonych procesów kapitalistycznej ekologii".

Nie byłoby taniego mięsa, gdyby nie tania praca – zatrudnieni na najniższych szczeblach zarabiają mało, na dodatek często są to imigranci – tania energia (paliwa kopalne) czy w końcu tani pieniądz, czyli wsparcie dla wielkich koncernów.

To samo dzieje się u nas. "Mięso jest tanie, bo je takim uczyniliśmy" – mówił w rozmowie ze Spider’s Web+ Bartek Sabela, autor książki "Wędrówka tusz". Pisał w niej, że przemysł mięsny może liczyć na olbrzymie ulgi, dofinansowania, ułatwiające życie przepisy.

"Polska, z obecnym prawem, pozostaje prawnym skansenem, podatkowym rajem dla hodowców futrzaków i krainą cierpienia dla zwierząt" – tłumaczył autor. I niewiele się zmienia: nie przez przypadek jednym z deregulacyjnych postulatów zespołu Rafała Brzoski jest zniesienie obowiązku zatrudniania cudzoziemców wyłącznie na umowę o pracę.

Pozornie zyskujemy, bo płacimy mało za pożądany produkt. Na pierwszy rzut oka nie widać jednak strat. Tych globalnych, związanych z katastrofą klimatyczną, ale i mniejszych. Wystarczy mieszkać w sąsiedztwie ferm, by na własnej skórze cierpieć przez brak ustalonej minimalnej odległości od zabudowań oraz ustawy odorowej czy tego, że lokalna społeczność jest w zasadzie wyłączona z procedury administracyjnej.

Moje skupienie się na mięsie może wydawać się ideologiczną fiksacją, bo przecież równie dobrze za przykład moglibyśmy wstawić koszulki produkowane w Chinach czy Bangladeszu. Albo tanią elektronikę. I mnóstwo innych rzeczy. 

Zgadza się, co zresztą pokazuje skalę problemu i tego, jak pozorna taniość ogarnęła świat, działając na jego zgubę. Nie stać nas na usługi podstawowe, jak lekarz, psycholog, nie możemy pozwolić sobie na mieszkania, ale za to możemy kupić tanio mięso, ciuchy i smartfony. Efekt potaniania, który odbija się nam czkawką. 

"Ceny przetworzonej żywności na całym świecie rosły w latach 1990–2015 znacznie wolniej niż ceny świeżych owoców i warzyw" – przypominają autorzy książki i zwracają uwagę, że mieszkańcy krajów o niskich dochodach chcący zapewnić sobie zalecane pięć porcji świeżych owoców i warzyw musieliby wydać na nie przynajmniej połowę dochodu swoich gospodarstw domowych.

Co więcej, 70 proc. mieszkańców wsi w państwach o niskich dochodach nie może sobie pozwolić na trzy porcje najtańszych warzyw albo dwie owoców. Zdrowa dieta się nie opłaca. Nam wprawdzie powinna, ale w tanim świecie wcale nie chodzi o nasze korzyści.

Nawet dobrze znane, wydawać by się mogło podstawowe produkty, które były zawsze, teraz drożeją i stają się coraz trudniej dostępne. Ameryka cierpi z powodu braku jajek, tymczasem wirusy ptasiej grupy rozprzestrzeniają się szybciej również dzięki ocieplającemu się klimatowi. 

Drożeje kawa. 

"Ulewne deszcze, następnie długotrwałe susze, a także przesunięcie się okresów, kiedy powinno padać, a kiedy być ciepło i słonecznie, przełożyły się na zupełne rozjechanie się okresów zbiorów oraz ich jakość" - mówił Coffeedeskowi Marcin Rzońca, marketing coordinator polskiego oddziału stowarzyszenia SCA.

Można z nadzieją patrzeć w stronę innych regionów, które przez jakiś czas pozwolą wypełnić braki, ale katastrofa klimatyczna w mniejszym czy większym stopniu dotyka każdego. Nie będziemy mieć w Polsce pomarańczy, za to już teraz mamy poparzone jabłka. Przez coraz wyższe temperatury owoce dosłownie się gotują od środka. 

"Na wielu etapach wegetacji panowały mało korzystne warunki dla rozwoju ziemniaków. Szkodziły im głównie upały" – donosił portal farmer.pl. Badacze z Poczdamskiego Instytutu Badań nad Wpływem Klimatu wskazywali, że gorące lato i susze z 2022 r. spowodowały wzrost cen żywności o ok. 0,6 pkt proc.

To zresztą cecha reżimów taniej żywności, wyjaśnią autorzy. Wcale nie daje gwarancji, że ludzie zostaną wyżywieni, ani tego, że zostaną wyżywieni właściwie: z jednej strony ludzie na świecie dalej głodują, a z drugiej cierpią na otyłość.

Chwiejący się system taniej żywności nie został stworzony celowo, piszą Moore i Patel, ale dołożył swoją cegiełkę do powstania nowoczesnego świata. Od wieków wykorzystywano do tego pogranicza, czyli oddalone kolonie, które można było eksploatować, grabić i wyjaławiać. Żywność dobrze to pokazuje. Brytyjczycy kradli nasiona z jednego regionu i przenosili do innego, by hodować je taniej i wydajniej. Świat to wielki plac zabaw, o ile zabawą nazwiemy czerpanie coraz większych zysków jak najmniejszym kosztem.

Chociaż nie kupuję produktów mięsnych, aplikacja sklepowa co rusz kusi mnie promocjami i zniżkami. Wypełniałem kiedyś nawet ankietę i zaznaczałem, że interesują mnie towary pochodzenia roślinnego. Podobno algorytmy są coraz mądrzejsze i dostosowują się do zakupowych nawyków użytkowników, ale coś tu nie działa. Na ekranie telefonu widzę konsekwencje stworzenia taniego świata - potanienie wygrało, więc wciska mi się łopatkę wieprzową w cenie 8,49 zł za kilogram.

To właśnie taniość w praktyce. Jednak jak twierdzą Patel i Morre, nie można skupiać się wyłącznie na niskim koszcie dla samego klienta, choć to istotny, bo najbardziej widoczny element. Ale idea taniości to przede wszystkim "strategia, praktyka, forma przemocy mobilizująca wszelkie typy pracy".

"Używamy słowa >>tanie<< na określenie procesów, za pomocą których kapitalizm przekształca te nieokreślone relacje wytwarzania życia w obiegi produkcji i konsumpcji, a te relacje mają w nich cenę tak niską, jak to tylko możliwe" – wyjaśniają.

Dlaczego? To proste – bo kapitalistom zależy, by wydać jak najmniej, a przy tym zarobić jak najwięcej. Z jednej strony to oczywisty banał, jednak w swojej książce autorzy pokazują, od czego to się zaczęło (na długo przed rewolucją przemysłową) i jak sprawny jest to system naczyń połączonych. Przez wieki w osiągnięciu celu – w inwestowaniu jak najmniej i otrzymywaniu w zamian żywności, pracy, energii i surowców "przy jak najmniejszych zakłóceniach" – pomagały systemowi pogranicza. Można było rozwijać się u siebie dzięki taniej pracy tych znajdujących się daleko.

Drugi jeździec: więcej 

Jeszcze na początku XV w. Madera nazywana była Wyspą Drewna, od czego wywodzi się jej nazwa. W latach 30. XVI w. niewiele drzew na niej zostało. Najpierw ścinano je, by budować statki i budynki. Potem wykorzystywano drewno jako paliwo do produkcji cukru. Gdy jednak zabrakło surowca, kapitalizm wcale nie opuścił Madery, tylko jak piszą autorzy "Historii świata w siedmiu tanich rzeczach", wynalazł się na nowo.

Kiedy nie dało się wytwarzać cukru, zaczęto uprawiać mniej wymagającą winorośl. Z pomocą przyszły już inne pogranicza, z których zagarniano drewno niezbędne do produkcji beczek. Na dodatek Madera stała się jedną ze stacji handlu niewolnikami. Współcześnie to popularny kierunek turystyczny.

Właśnie dlatego "jeśli kapitalizm jest chorobą, to taką, która zjada twoje ciało – potem czerpie zyski ze sprzedaży twoich kości jako nawozu, potem inwestuje zyski z tej sprzedaży w uprawę trzciny cukrowej, a później sprzedaje trzcinę turystom, którzy przyjechali odwiedzić twój grób".

Rzecz jasna takich Mader jest o wiele więcej. To na ich podstawie tworzyć można historię kapitalizmu, na którą składać się będzie choćby kolonializm, ale i współczesny wyzysk. Nieduża wyspa niedaleko Portugalii jest symboliczna, bo na tak małej przestrzeni dało się zaobserwować wszystkie aspekty taniego świata. Jak w kawałku mięsa.

Polska przez dłuższy czas też była takim pograniczem. W XVI i XVII w. eksport pszenicy i żyta sprawił, że tania żywność mogła trafiać do Holandii. Holendrzy mieli co jeść, a polscy panowie cieszyli się srebrem, póki nie doszło do wyjałowienia gleby.

Była pograniczem? Nie zgodzą się z tym pewnie ci, którzy z przekąsem patrzą na magazyny zagranicznych firm okrążające polskie miasta czy planowane inwestycje wielkich technologicznych koncernów i obietnice rzekomych korzyści, które w praktyce będą wyłącznie zyskami gigantów. Można mieć poważne wątpliwości również wtedy, gdy przypomnimy sobie pomysły na deregulację wszystkiego, aby biznes miał łatwo, lekko i przyjemnie. Potanienie świata to nie zjawisko, które się dokonało. Jeszcze trwa.  

Widać to na wielu przykładach. Dowodem może być polskie wybrzeże, którego zabetonowania nie da się powstrzymać, jak smutno podsumowuje Anna Dziedzic na łamach portalu architektura.murator.pl. Polskie plaże jeszcze do niedawna były wolne od zabudowy, ale coraz częściej stawiane są hotele, które już prawie wchodzą do morza. Mogą powstawać, bo przepisy tego nie zabraniają. Miejscowym władzom to się opłaca. Wzrosną wpływy do budżetu, przybędzie turystów, którzy zostawią pieniądze w okolicznych barach, restauracjach i hotelach. A szkody dla środowiska? Utrata tego, czego odbudować się nie da? Liczy się strategia krótkoterminowa. Może i za 50 lat polskie wybrzeże zostanie zalane, ale do tego czasu da się zarabiać. 

"Kapitalizm odnosi sukces nie dlatego, że jest brutalny i sieje zniszczenie (choć oczywiście taki jest), ale dlatego, że jest wydajny w określony sposób. Odnosi sukces nie poprzez niszczenie natury, ale zaprzęganie jej do pracy – najtaniej, jak to tylko możliwe" – przypominają Patel i Moore.

Autorzy "Historii świata w siedmiu tanich rzeczach" wracają do historii, zaczynając od XV w., by pokazać, co się zdarzyło, że znaleźli się w aktualnej sytuacji. To książka historyczna, pokazująca przyczynowo-skutkowy przebieg kapitalizmu.

Trzeci jeździec: szybciej 

Trudno jednak uciec od teraźniejszości, skoro bramą do taniego świata jest dziś smartfon. Sam jest dziełem tej idei, a przy tym rozszerza jej możliwości. Klik i tanie mięso. Klik i tania koszulka. Klik i tania dostawa. Zatrzymajmy się na tym przykładzie, bo ciekawie obrazuje zjawisko.

Dostawa produktów jest śmiesznie tania, bo można oszczędzać na pracownikach. Kurierzy zarabiają mało, pracując w trudnych warunkach. Dostają kurtki i ogromne plecaki, ale poza tym w zasadzie wszystko jest na ich głowie. Ostatnio widzimy, jak potanienie ich pracy wpływa na nas wszystkich, nawet tych, którzy z usług nie korzystają.

Aby dostarczać zamówienie jak najszybciej, pracownicy przesiedli się na elektryczne rowery. Przerabiają je tak, by mogły pracować długo i jeździć szybko, bo czas w ich przypadku to dosłownie pieniądz. Blokady prędkości są zdejmowane, więc po chodnikach i ścieżkach rowerowych jeżdżą potężne bestie. Tam, gdzie powinny poruszać się rowery, rządzą pojazdy osiągające prędkości bliższe skuterom. Platformy nie dbają o bezpieczeństwo dostawców – wyświetlają im sugestie w aplikacji, ale można machnąć na porady ręką.  W praktyce nikt nie weryfikuje, jakim sprzętem rozwożą zamówienia. Mogą nie mieć świateł, mogą być niewidoczni – to wszystko się nie liczy, ważne jest tylko to, by pod drzwi trafiło jeszcze ciepłe jedzenie. W końcu "kapitalistyczne praktyki potaniania natury miały określić, czyje życie i czyja praca się liczą – a czyje życie i praca się nie liczą". Tak też się stało.

To oczywiste, że na potanianiu ich pracy najbardziej cierpią sami dostawcy. Jednak odbija się to na wszystkich - poza właścicielami platform, którzy jako jedyni w tej grze są wygrani. Na ulicach i chodnikach robi się niebezpieczniej. Droga do domu jest bardziej stresująca. Słabsi - jak starsi, osoby z niepełnosprawnościami, rodzice pchający wózek - czują się ze wspólnej przestrzeni po raz kolejny wyganiani. Rzecz jasna zaniedbania to konsekwencja wielu różnych czynników, ale potanienie odnajduje się w nich znakomicie i potrafi zrobić użytek.  

Technologia też stała się swego rodzaju pograniczem – narzędziem, które da się wykorzystać, aby minimalizować koszty i zwiększać zyski. Kapitalizm ciągle znajduje sposoby. Widać to, a jakże, w sklepach.

Kasy samoobsługowe są wzorowym przykładem potaniania. Tańsze i wydajniejsze, bo pracujące non stop. No dobrze, prawie, ale pewnie i tak psują się rzadziej niż człowiek, nie chodzą na urlopy i nie chorują. Z pomocą przychodzą też elektroniczne cenówki, dzięki którym można szybciej podbić ceny sprzedawanych produktów. Nie dość, że nie robi tego opłacany pracownik, to jeszcze technologia niższym kosztem zwiększa zysk. 

Tylko coraz więcej osób zaczyna na nie narzekać. Trend bardziej widać na Zachodzie. W Holandii już jedna z sieci zdecydowała się wprowadzić wolne kasy, w których szczególnie starsi klienci mogą spokojnie zrobić zakupy, a przy okazji pogawędzić z drugim człowiekiem. W ten sposób chce się walczyć z epidemią samotności. W brytyjskim Bridgwater seniorzy skrzykują się, żeby bojkotować markety, w których są stanowiska samoobsługowe. Wybierają sklepy z prawdziwymi, żywymi kasjerami. Wspierają ich młodzi, którzy martwią się, że technologia zabierze im pracę.

Niestety raczej nie to powstrzyma potanianie świata. Ani nawet nie rozczarowanie, że to więcej, szybciej, taniej i niby lepiej do niczego nie prowadzi. Jak zauważał Tim Jackson, autor książki "Postwzrost. Życie po kapitalizmie", szkoda, którą wyrządza nam kapitalizm konsumpcyjny, nie ogranicza się do negatywnego wpływu na planetę. "Zafiksowanie na rzeczach materialnych ma niekorzystny wpływ na naszą zdolność realizacji własnego potencjału" – przekonuje.  

Jednak prawdziwą barierą, o którą system może się roztrzaskać, nie jest niespełniona obietnica, ale po prostu brak nowych pograniczy. Zasoby się wyczerpują. Postępująca katastrofa klimatyczna utrudnia dotychczasowe funkcjonowanie rolnictwa. Nawet tani pracownicy nie będą w stanie pracować w 50-stopniowym upale. Farmy nie wytrzymają ciągłych susz przerywanych niszczycielskimi zjawiskami: ulewami, burzami czy huraganami.

Czwarty jeździec: dalej

Nic więc dziwnego, że najbogatszym marzy się podbicie kosmosu i kolonizowanie planet. Teoretycznie jeszcze jedna granica istnieje i jest nią przestrzeń kosmiczna. Jest więc wyzwanie, a niektórzy deklarują, że chcą mu sprostać. Być może to jednak mrzonki, by podtrzymać wiarę w to, że kapitalizm ciągle jest w stanie wymyślać się na nowo – jak nie na Ziemi, to na Księżycu czy Marsie. Lepiej jednak pozbyć się złudzeń.

Jarosław Lipszyc sugerował nawet, że to właśnie się dzieje. "Dotychczas jedynym wzorcem politycznej reakcji na postępującą katastrofę klimatyczną było albo jej zaprzeczenie, albo działania pozorowane, których realnym celem było głównie podtrzymanie wzrostu gospodarczego" – pisał. Donald Trump zdaje sobie sprawę, że w końcu dobito do granic. Już nie da się dalej tak działać, bo nie ma gdzie potaniać i czego.

"Donald Trump, choć często krytykowany za negowanie naukowych konsensusów dotyczących zmian klimatu, wydaje się rozumieć nadchodzące wyzwania w sposób pragmatyczny. Jego polityka gospodarcza, energetyczna i militarna układa się w spójny obraz: budowy samowystarczalnego, odizolowanego od reszty świata imperium. Twierdza Ameryka to kraj, który przygotowuje się do życia w świecie, gdzie globalna współpraca przestała być możliwa" – sugeruje Lipszyc.

Ta wizja jest brutalnie spójna z całą historią taniego świata. Potanianie eksploatowało pogranicza. Jasne, w końcu proces odbywał się też u siebie, na miejscu, ale jednak nie z takim skutkiem. Kiedy pogranicza się wyczerpały, można przejść do prostego planu awaryjnego. Zgarnąć to, co pozostało, zabarykadować się i próbować przetrwać. Oto koniec taniego świata – wyjątkowo brutalny, egoistyczny, smutny. Ale innego scenariusza, patrząc na historię, nie dało się wymyślić.

"O ograniczeniach produkcji, konsumpcji i reprodukcji decyduje wyłącznie system, w którym żyjemy" – sypią sól na rany autorzy "Historii świata w siedmiu tanich rzeczach". To bolesne stwierdzenie, bo przecież nikt nie brał nas pod uwagę. "W kapitalizmie nie zapytano większości ludzi o to, w jakim świecie chcieliby żyć", przypominają Patel i Moore.

Trzeba więc marzyć i snuć wywrotowe wizje. Jedną z takich może być postwzrost – czyli idea próbująca wyobrazić sobie, co by było, gdybyśmy uwolnili się z obsesji wzrostu. A to od niej przecież wszystko się zaczęło. Świat musiał potanieć, bo tak jeszcze łatwiej dało się osiągnąć wyższe zyski, oszczędzając, na czym się da. Ważne jest to, co można policzyć. A jak oszacować miłość, przyjaźń, pasję, szczęście? Tim Jackson, autor książki "Postwzrost. Życie po kapitalizmie" przekonuje, że w tym jest właśnie ich największa – jak ironicznie by to nie brzmiało – wartość. Realizacja wywrotowej myśli polegającej na odrzuceniu pogoni za wzrostem jest nie tylko możliwa, ale i konieczna. W końcu co mamy do stracenia. Jak pisze Jackson: nie ma wzrostu na martwej planecie.

Utopia? Wróćmy na chwilę do kas samoobsługowych, które szerokim łukiem omijają brytyjscy seniorzy. Może to właśnie przykład na to, że można powiedzieć "nie" hasłu "szybciej, taniej i wydajniej". Że liczy się coś jeszcze. Kiepski przykład? Od czegoś trzeba zacząć. Czterech jeźdźców Nowej Apokalipsy można zatrzymać.