Bez tej pracy zawaliłby się cały kapitalizm, ale mało kto o niej mówi

Niezauważana. Niedoceniana. Niewynagradzana. Praca emocjonalna jest znacznie ważniejsza, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Nie tylko dla naszego samopoczucia i relacji z najbliższymi, ale dla całego systemu gospodarczego. 

Bez tej pracy zawaliłby się cały kapitalizm, ale mało kto o niej mówi

Co sobie wyobrażacie, gdy słyszycie lub czytacie słowo "ptak"? Jeśli wierzyć kognitywistom, większość z nas tworzy w głowie obraz na kształt drozda czy wróbla – raczej nie pingwina ani strusia. 

Językoznawcy nazywają to zjawisko teorią prototypu. Głosi ona, że nasze rozumienie słów nie opiera się na sztywnych definicjach, lecz na typowych przykładach najlepiej oddających daną kategorię. Dla większości z nas to wróbel, a nie struś, jest typowym obrazem "ptakowatości".

A jaki byłby prototyp "pracy"? Co sobie wyobrażamy w pierwszej kolejności, słysząc to słowo? Budowlańca? Kuriera? Kasjerkę? Menadżerkę w dużej firmie? Zapewne większość z nas myśli przede wszystkim o pracy zawodowej, zwłaszcza fizycznej. Choć to dość wąska interpretacja.

Gdybyśmy uznawali za pracę tylko czynności wynagradzane finansowo, musielibyśmy stwierdzić, że przez większość historii naszego gatunku ludzie w ogóle nie pracowali. Nikt przecież nie płacił łowcom i zbieraczom za zdobywanie pożywienia, dzielili się nim w ramach hord. A jednak – jak trafnie zauważa Jan Lucassen, autor monumentalnej "Historii pracy" – to właśnie ta czynność była podstawowym rodzajem pracy, bez którego nie moglibyśmy przetrwać.

Podobnie skupianie się wyłącznie na wysiłku fizycznym eliminuje mnóstwo kluczowych, a często wycieńczających rodzajów pracy. Bo osiem godzin przed komputerem również może być niezwykle męczące - dla ciała i psychiki.

Warto czasem zastanowić się nad ograniczeniami prototypów, które nosimy w głowach, by dostrzec pełniejszy obraz rzeczywistości. To właśnie starała się zrobić w latach 80. XX wieku socjolożka Arlie Russell Hochschild, gdy wprowadziła pojęcie "pracy emocjonalnej" (emotional labor).

Jak każda nowa koncepcja, idea Hochschild przebija się do naszej świadomości powoli. Praca emocjonalna wciąż przypomina bardziej strusia niż wróbla pod względem prototypowości. Ale zmiany, które zachodzą we współczesnym kapitalizmie, sprawiają, że powinniśmy oswoić się z tym rodzajem pracy. I zacząć go doceniać – nie tylko pod względem finansowym, ale także w kontekście społecznego uznania.

Menadżerka społeczności

Czym w ogóle jest praca emocjonalna? Zgrabną definicję podaje Rose Hackman w wydanej właśnie po polsku książce "Praca emocjonalna". To "rozpoznawanie albo przewidywanie cudzych uczuć, dostosowywanie do nich uczuć własnych i skuteczne zarządzanie emocjami innych".   

Co ważniejsze, Hackman podaje przykłady tego typu pracy (pamiętajmy o lekcji kognitywistów – przykład zawsze lepszy od suchej definicji). 

Weźmy Jennifer – pracowniczkę działu usług z pasa rdzy w USA. Po pracy jedzie odebrać z przedszkola czteroletniego synka, a potem udają się razem do… krematorium. Chcą tam wypożyczyć urnę, w której można umieścić prochy jej ojca. Po co to wszystko? Rodzina Jennifer wymyśliła, że chce uczcić rocznicę śmierci jej ojca. Większość obowiązków organizacyjnych spadła na nią. To ona musi zadbać, żeby rodzina zobaczyła prochy ojca w “dobrej” urnie. To ona musi dopilnować, by każdy otrzymał zaproszenie i dotarł na miejsce. To ona musi – jak to sama stwierdza – "ogarnąć", by wszyscy czuli się na imprezie jak najlepiej.      

Praca emocjonalna nie ogranicza się jednak do spraw rodzinnych. Czasem jest częścią obowiązków zawodowych. To przypadek Ashley z Missisipi, która pracuje w ochronie zdrowia. W miejscu pracy musi być zawsze “najlepszą wersją samej siebie” – i dla pacjentów, i dla szefów. Nawet ton głosu i najmniejsze szczegóły ubioru okazują się mieć znaczenie. Nie może sobie pozwolić na to, by ktokolwiek odebrał ją jako "niemiłą".

Evelyn z Detroit jest natomiast "menadżerką społeczności". Odpowiada za lokal, w którym spotykają się ludzie z różnych branż, aby pogadać, odpocząć, pobyć w spokoju i napić się kawy. Jedną ze składowych jej pracy jest wytwarzanie dobrej atmosfery, a to - raz jeszcze - wymaga dużej wrażliwości na emocje innych. 

To szeroki zestaw przykładów – od domowych relacji z najbliższymi po pracę zawodową. Niemniej, jak zauważa Hackman, wszystkie mają ze sobą coś wspólnego, bo wszystkie wymagają "czasu, wysiłku i umiejętności". Tak samo jak prace fizyczne, umysłowe czy twórcze. 

Wszystkie są też niedoceniane, a często wręcz niezauważane. Hackman pokazuje, że "niewidzialność" pracy emocjonalnej prowadzi do jej nierównego podziału – zarówno ze względu na płeć, jak i klasę społeczną.

Nie powinno dziwić, że bardzo często pracę emocjonalną, szczególnie tę powiązaną z wychowaniem dzieci i życiem rodzinnym, biorą na siebie kobiety. Choć pewnie dziś jest pod tym względem lepiej niż jeszcze 40 lat temu, gdy Hochschild wprowadziła to pojęcie, nierówności wciąż są widoczne. Dlatego zdecydowana większość przykładów podawanych w "Pracy emocjonalnej" dotyczy kobiet. Najłatwiej zrzucić pracę emocjonalną właśnie na nie, bo to one są stereotypowo dobre w empatię. Choć – jak dowodzi Hackman – mężczyźni mają taki sam potencjał empatyczny jak kobiety, po prostu rzadziej uczy się ich, jak go wykorzystywać.

Może mniej oczywisty – choć również nieszokujący – jest fakt, że pracę emocjonalną wykonują głównie osoby na niższych stanowiskach w różnych firmach. Hackman przytacza wyniki ciekawego eksperymentu z 1985 roku. Osoby biorące w nim udział dzielono losowo na przełożonych i podwładnych. Ci, którym przypadła rola podwładnych, niezależnie od płci, byli wrażliwsi na emocje drugiej osoby.

"Niewidzialność" pracy emocjonalnej prowadzi do jej nierównego podziału – zarówno ze względu na płeć, jak i klasę społeczną. Fot. Shutterstock

Korzyści dla wszystkich

Wymowa książki wcale nie jest taka ponura, jak mogłyby sugerować te przykłady. Nie jest jedynie litanią ukazującą, jak niedoceniane i sfrustrowane są osoby wykonujące pracę emocjonalną. To znaczy, takich przykładów jest tam od groma, ale nad wszystkim unosi się możliwość pozytywnej zmiany.

Jeśli zaczniemy dostrzegać obecność pracy emocjonalnej, docenimy jej wartość i zaczniemy rozprowadzać ją równomiernie, wszyscy na tym skorzystają. 

Hackman dużo miejsca poświęca kwestii wynagrodzenia finansowego za taką pracę. Bez wątpienia to powinien być element zmiany. Jeśli dostrzegamy, że wysiłek emocjonalny jest nieodłączną częścią czyjegoś zawodu, to czy nie warto tego uwzględnić, ustalając wysokość płacy?

Za pewne rzeczy powinno się w ogóle zacząć płacić. Od dawna toczy się dyskusja, czy państwa nie powinny wynagradzać obywateli – a przede wszystkim obywatelek, bo ich to głównie dotyczy – za wykonywanie obowiązków domowych. Wbrew pozorom te obowiązki nie są tylko kwestią prywatną, lecz wytwarzają wartość dla całej gospodarki.

Jak zauważają autorzy raportu dla World Economic Forum: "​Około dwóch miliardów ludzi na świecie odgrywa rolę pełnoetatowych opiekunów bez wynagrodzenia. Według danych Międzynarodowej Organizacji Pracy wartość tej nieodpłatnej pracy stanowi 9 proc. globalnego PKB. W regionach takich jak Ameryka Łacińska udział ten może sięgać nawet jednej czwartej PKB".

Pamiętajmy też o tym, że prace opiekuńcze – a więc te, które najczęściej wymagają umiejętności emocjonalnych – będą najprawdopodobniej coraz ważniejszą częścią gospodarki. Takie miasta jak Warszawa już zmagają się z problemem braku dostatecznej liczby opiekunek i opiekunów. Powinniśmy więc zadbać, by osoby wykonujące takie prace były odpowiednio wynagradzane.

Ale finanse to nie wszystko. 

Trochę bardziej niż Hackman obawiam się tego, że pieniądz staje się jedynym kryterium wartościowania pewnych zachowań. Dlatego rekompensata finansowa za pracę emocjonalną powinna być uzupełniona o inne rozwiązania. 

Zamiast zrzucać większość obowiązków emocjonalnych na kobiety, na osoby z niższej klasy, na podwładnych – możemy domagać się, by każdy poczuwał się do wykonywania swojej działki. Już samo uwidocznienie tego rodzaju pracy może sprzyjać równiejszemu podziałowi obowiązków. Pierwszym krokiem do rozwiązania problemu jest jego dostrzeżenie. W tym wypadku uczynienie z prac emocjonalnych tematu debaty politycznej. Im więcej o tym dyskutują media, tym więcej osób zabiera głos i tym większa presja na zmianę dotychczasowych wzorców społecznych.   

Nie zaszkodzi też społeczne docenienie ludzi, którzy wykonują pracę emocjonalną wyjątkowo dobrze. Ludzie potrzebują pieniędzy, tak, ale potrzebują także wiedzieć, że społeczeństwo dostrzega i szanuje to, co robią.

Wszystkich nas, a nie tylko wybrane grupy społeczne, powinno się też zachęcać do rozwijania swoich zdolności pracy emocjonalnej. Bo skoro taka praca jest rodzajem umiejętności – tu w pełni zgadzam się z Hackman – to znaczy, że można ją doskonalić. 

Większa liczb osób, które potrafią wykonywać pracę emocjonalną, może tylko pomóc naszemu społeczeństwu. Do myślenia powinno dawać nam już to, że kiedy ludzie sięgają po różne aplikacje bazujące na sztucznej inteligencji, często wykorzystują je jako rodzaj wsparcia emocjonalnego. Na przykład Replika, firma oferująca towarzyszy AI, dobiła do ponad 30 milionów użytkowników. Mamy tu ewidentnie do czynienia z głębszą potrzebą, która nie jest zaspokajana. Nieprzypadkowo coraz więcej osób mówi o "pandemii samotności".

Kto haruje za toksycznego szefa?

Wyciągnięcie pracy emocjonalnej na światło dzienne ma też tę zaletę, że uświadamia nam pewną wstydliwą, niewypowiedzianą prawdę na temat współczesnego kapitalizmu.

Najbardziej zagorzali zwolennicy kapitalizmu lubią powtarzać, że cały ten system opiera się na egoizmie, bezwzględności i dążeniu do sukcesu za wszelką cenę – i że to dobrze. Chętnie powołują się na słynną sentencję Adama Smitha, że "nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes", lub jeszcze słynniejszy cytat z Gordona Gecko, że "chciwość jest dobra". 

Wielu szefów lubi usprawiedliwiać w taki sposób swoją bezwzględność i chamstwo. Dowalamy podwładnym, bo dzięki temu wydobywamy z nich to, co najlepsze. Tak na przykład działa Elon Musk. Również w Polsce pojawiały się doniesienia o podobnych metodach stosowanych przez ludzi na wysokich stanowiskach, także w mediach.

Pytanie, kto wykonuje niewidzialną pracę za tych wszystkich piewców bezwzględności. Kto podnosi na duchu zbesztanego pracownika, żeby miał siłę zabrać się za kolejne zadanie? Kto próbuje zrównoważyć narzekania szefa pochwałami za dobrze wykonaną robotę? Kto próbuje rozluźnić atmosferę, aby ludzie całkowicie nie załamali się pod ciężarem presji?

Patrząc szerzej: kto wykonuje za friko te tysiące drobnych, ale koniecznych czynności, które sprawiają, że ludzie mają odpowiednie warunki emocjonalne do rozwoju; mają motywację, by nie podłamać się po gorszym dniu, tygodniu, miesiącu; mają miejsce, do którego warto z tej pracy wracać?   

Wyciągnięcie pracy emocjonalnej na światło dzienne ma też tę zaletę, że uświadamia nam pewną wstydliwą, niewypowiedzianą prawdę na temat współczesnego kapitalizmu. Fot. Shutterstock

Czy przypadkiem nie jest tak, że ci wszyscy bezlitośni szefowie mogą odgrywać swoją rolę tylko dlatego, że ktoś za nich sprząta emocjonalne ruiny, które po sobie zostawiają? A jeśli w danym miejscu brakuje osoby od takiego “sprzątania”, powstaje coś, co zwykliśmy nazywać “toksycznym miejscem pracy”. Doniesienia medialne sugerują, że to w Polsce powszechny problem – od branży IT – po… świat teatru.

Arsène Wenger, legendarny menadżer Arsenalu, powiedział kiedyś, że piłkarz najlepiej gra, gdy 90 proc. uwag trenera to pochwały, a tylko 10 proc. to krytyka.

To samo pokazują badania. Marcial Losada i Emily Heaphy z University of Michigan Business School doszły do wniosku w trakcie swoich badań, że najlepsze wyniki osiągają te zespoły korporacyjne, w których przeważa pozytywny feedback – członkowie takich zespołów otrzymują średnio niemal sześć razy więcej uwag pozytywnych niż krytycznych.

Jeśli ten system, zwany kapitalizmem, nadal się kręci i nie zapada pod własnym ciężarem, to nie dlatego, że napędza go chciwość i interes własny, ale dlatego, że stoi na fundamencie pracy emocjonalnej.

Nie powie wam tego Musk, nie powie żaden fan Gordona Gecko i "twardej harówki", bo większość z nich ma interes, by o tym nie wspominać. My, jako społeczeństwo, powinniśmy być mądrzejsi i nie dać sobie narzucić fałszywej wizji pracy, na której zyskuje garstka ludzi znajdujących się na szczycie drabiny społecznej.