Superbohaterowie Musk i Brzoska będą deregulować nam życie. Co dalej, Kawecki szkolnictwo wyższe, a Donatan dopłaty do mieszkań?

Widmo krąży po Europie – widmo deregulacji. Przybyło zza oceanu, zagościło na salonach europejskich polityków, owładnęło Donaldem Muskiem, to znaczy Tuskiem. Jak bardzo deregulacja ma być kroplówką dla gospodarki, a w jakim stopniu piarowską, a może wręcz polityczną zagrywką?

deregulacja

Znacie to: USA rozwijają technologie, Chiny dościgają jankesów, a my w Europie tylko regulujemy. Powtarzane przez przedsiębiorców, ekspertów i polityków jak mantra twierdzenie, że Unia Europejska, zamiast próbować rywalizować z Pekinem i Waszyngtonem, hamuje rozwój.  

Wiadomo, jedni mają DeepSeeka, Tencent, Temu i TikToka, drudzy Google’a, Metę, OpenAI, a my nakrętki przyczepione do butelek. Znam ten mem, ale sprowadzanie pracy urzędniczej, regulacyjnej do takiego absurdu to woda na młyn właśnie chińskiej i rosyjskiej propagandy. 

Owszem, ludzie łykają narrację o tym, że Europa, "stara i bezpłodna", została w tyle, a twory takie jak Unia Europejska ciągną kontynent na dno. To częsta narracja. Skąd ona się bierze? 

W dużej mierze wynika z tego, że nie rozumiemy, jak działają instytucje, po co są regulacje i jaki mogą mieć wpływ na nasze życie. Znaczna część opinii publicznej nie rozumie nauki (świetnie o tym pisał w jednym z felietonów Jakub Wojtaszczyk), więc i nie rozumie mechanizmów urzędniczych i sprowadza je do łopatologicznego memu.

No, ale nie o tym w tym tekście, tylko o regulacjach i deregulacjach. O Waszyngtonie, Paryżu i Strasburgu. O tym wszystkim, co wydarzyło się w świecie technologii, a raczej wokół nich, w tym tygodniu. 

Stacja pierwsza: Warszawa

Poniedziałkowa konferencja premiera Donalda Tuska i ministra finansów Andrzeja Domańskiego była zaskakująca. Raz, że raczej niespodziewana. Dwa, że kuriozalnie przeprowadzona (na salę nie wpuszczono dziennikarzy i nie można było zadawać pytań). Trzy, że najbardziej konkretną informacją było przypomnienie daty koronacji Bolesława Chrobrego. 

"Bolesław Chrobry wykazał się wielką odwagą, sprytem politycznym, wizją. Jestem przekonany, że to, co zostało w naszej historycznej pamięci, to fakt, że Polska wówczas awansowała do pierwszej ligi państw europejskich" – mówił szef rządu, podkreślając rozpoczęcie nowego etapu.

Premier zapowiedział, że wartość inwestycji w Polsce w roku 2025 wyniesie nawet 700 miliardów złotych. Szef rządu podkreślił, że chce wspierać naukę i transformację energetyczną, modernizację portów i kolei (bez konkretów). 

Zapowiedział także rozwój nowych technologii i po raz kolejny zaprosił na dwór amerykańskie big techy. Ten hołd lenny nikogo nie dziwi, bo każdy rząd po 1989 roku tak robił. Zasadniczo nie ma co się nad tym rozwodzić. Trochę rozumiem takie działanie. Duże inwestycje czołowych amerykańskich firm mają znaczenie polityczne – pokazują prezydentowi Donaldowi Trumpowi, który myśli transakcyjnie, że Polska jest otwarta na wzajemnie opłacalne przedsięwzięcia biznesowe.

Bardziej zaskakuje jednak, że Tusk kompletnie pominął plany Ministerstwa Cyfryzacji.

O projektach swojego wicepremiera Krzysztofa Gawkowskiego nawet nie wspomniał. Czy to zwykłe przeoczenie, czy już element politycznej rozgrywki i marginalizacji koalicjanta? 

Dość powiedzieć, że w noworocznym wywiadzie na naszych łamach minister Gawkowski zapowiadał szereg inwestycji i mniejszą uległość wobec zachodnich korporacji. Czyli premier swoje, a wicepremier swoje.

Najgłośniejszym echem odbiły się jednak pomysły deregulacyjne premiera. Według szefa rządu polska gospodarka nie rozwija się właściwie (choć akurat prognozy na 2025 rok są dobre), bo regulacje hamują innowacyjność i przedsiębiorczość. Trzeba więc deregulować, ale nie rękami urzędników, lecz przedsiębiorców. Dlatego Głównym Deregulatorem ma być Rafał Brzoska, przedsiębiorca i menedżer, założyciel i prezes InPostu. Biznesmen z sukcesami, choć oskarżany o to, że swoje imperium zbudował na wyzysku (praca kurierów) i cwaniactwie (metalowe blaszki). 

 "Niech pan się za to weźmie" – wezwał Tusk.

"Cieszę się, że rząd dostrzega potrzebę dialogu z biznesem – to krok w dobrym kierunku. Rozwój polskiej gospodarki wymaga jednak nie tylko rozmów, ale przede wszystkim realnych działań. Na konferencji rzucono mi rękawicę – podejmuję wyzwanie" – odpowiedział namaszczony Brzoska.

Złośliwi mogliby w tym kontekście przypomnieć premierowi o sejmowej komisji "Przyjazne Państwo" powołanej do walki z biurokracją. Działała ona za pierwszego rządu Donalda Tuska pod przewodnictwem Janusza Palikota, jednak jej efekty były w rzeczywistości niewielkie.

Czy Donald Tusk zapatrzył się na Donalda zza oceanu? Czy chce mieć swojego Elona Muska. Czy na kształt DOGE (Department of Government Efficiency) powoła swojego… PIESEŁ-a (Państwowa Inspekcja Efektywności Społeczno-Ekonomicznej Ustawodawstwa. Jak ładnie wymyślił Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego). Czy jednak będą to tak kuriozalne i wyłącznie socialmediowe działania?

Tak jak Elon Musk chce z poziomu platformy X (gdzie dziennie wrzuca ok. 1800 postów) sterować nauką, tak Rafał Brzoska zrobi sobie państwomaty, sprowadzi wszystko do paru rozwiązań SMS-em? 

Warto wyjaśnić, że deregulacja gospodarki, w odróżnieniu od dużych inwestycji infrastrukturalnych, nie wymaga ogromnych nakładów finansowych rzędu setek miliardów złotych. Przecież wystarczy wyeliminować przepisy, tam uciąć, tam przyciąć, niech nadejdzie eldorado. Właśnie na lukach prawnych buduje się majątki, a ci bogacze potem pozwalają się bogacić masom. Tak działa słynna teoria skapywania, nieprawdaż?

Myślę, że Donald Tusk wierzy, że skapnie mu kilka procent od wyborców Konfederacji w ewentualnej II turze wyborów prezydenckich. Elektoratowi Sławomira Mentzena pasuje właśnie deregulacja, odsuwanie państwa na boczny tor i ta cała neoliberalna gadka.

Ezra Klein z "New York Timesa", podkreślał, że Trump markuje sprawczość, "udaje króla, ponieważ nie potrafi rządzić jak prezydent". Czy tak jest z Tuskiem?

Połowa LinkedIna chwali inicjatywę. Reszta milczy, bo właśnie dwunastą godzinę rozwozi paczki. Trzeba oczywiście wiedzieć, że potrzeby przedsiębiorców bywają różne od potrzeb pracowników. Czy deregulacja w stylu późnego Brzoski to będzie likwidacja umów o pracę, Kodeksu pracy i płatnego w pełni L4? 

Pozostając w cieniu Wielkiego Brata, wystarczy przypomnieć, że przecież Brzoska zachwycał się tym, że "w USA pracownika można zatrudnić i zwolnić w ciągu miesiąca". 

Czy może efektem deregulacji będą tak kuriozalne i szkodliwe decyzje jak obniżenie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców i przedsiębiorców JDG (i piszę to, sam prowadząc jednoosobową działalność gospodarczą).

Cytując naszego wieszcza (a ostatnio kolegę Rafała Trzaskowskiego) pana Zenka Martyniuka, odpowiem: czas pokaże.

Polska to wielki prze(łom). Taki z Marvela, z superbohaterami. Brzoska niech ratuje gospodarkę, Jerzy Zięba służbę zdrowia, Donatan mieszkalnictwo, Maciek Kawecki szkolnictwo wyższe, MamaGinekolog edukację, a Marianna Gierszewska zdrowie psychiczne. Można się śmiać, byle tylko potem nie płakać. 

Stacja druga: Paryż

Gdy w Polsce ogłaszany był Rok Przełomu, w Paryżu zaczynała się konferencja dotycząca sztucznej inteligencji. Jednym z najbardziej komentowanych było wystąpienie nowego wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych J.D Vance'a. 

Autor "Elegii dla bidoków" także mówił o deregulacji i podkreślał negatywny wpływ przepisów na technologię AI. Według niego "nadmierna regulacja zabije branżę AI w chwili rozkwitu".

– Chciałbym, aby deregulacyjny smak wybrzmiał w wielu rozmowach podczas tej konferencji – przekonywał, choć nie musiał tego robić. Deregulacja była drugim najczęściej używanym sformułowaniem po "sztucznej inteligencji". 

– Potrzebujemy międzynarodowych systemów regulacyjnych, które sprzyjają tworzeniu technologii AI, a nie je dławią. Rozwój najnowocześniejszej sztucznej inteligencji w Stanach Zjednoczonych nie jest przypadkiem. Zachowując otwarte środowisko regulacyjne, zachęciliśmy amerykańskich innowatorów do eksperymentowania i inwestowania w badania i rozwój – mówił Vance, podkreślając, że "z 700 miliardów dolarów, które zostaną wydane na AI w 2028 roku, ponad połowa będzie prawdopodobnie zainwestowana w USA".

Niby więc Vance zachęcał, choć nieco straszył. Europejskie elity przyjęły jego wystąpienie z dyplomatyczną uprzejmością. 

Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, nie odniosła się do zarzutów Vance’a. Skupiła się na przedstawieniu europejskiej wizji rozwoju sztucznej inteligencji, dodając, że globalna rywalizacja w tej dziedzinie wciąż trwa. Zaznaczyła, że Unia Europejska dąży do stworzenia unikatowego podejścia do AI opartego na współpracy i rozwiązaniach open source. Odniosła się także do kwestii regulacji.

– Unia Europejska uprości swoje prawo tak, aby stało się bardziej przyjazne biznesowi. Zgadzam się z przedstawicielami biznesu, że mamy zbyt wiele nakładających się regulacji. Zdejmiemy obciążenia administracyjne z naszego przemysłu – mówiła. 

"Prezydentka Europy" słusznie wskazała także, że Unia, a szerzej Europa musi stawiać na własne pomysły i rozwiązania, a nie wybierać komu się pokłonić, Chinom czy USA. 

Zresztą cały szczyt AI w Paryżu miał być próbą pokazania się Europy jako osobnego gracza. Na uwagę zasługuje tutaj postawa prezydenta Francji Emmanuela Macrona. To właśnie Francja jest dziś europejskim liderem, jeśli chodzi o sztuczną inteligencję. Pałac Elizejski zapowiedział inwestycje w obszarze AI i technologii w wysokości 109 miliardów euro we Francji w najbliższych pięciu latach.

Francja, jako jeden z nielicznych krajów w Europie, dysponuje kluczowym atutem umożliwiającym dynamiczny rozwój infrastruktury i technologii AI – ogromnymi zasobami czystej energii jądrowej, która stanowi aż 75 procent jej miksu energetycznego.

– Nie musimy "wiercić, kochanie, wiercić. Wystarczy podłączyć, kochanie, podłączyć" – stwierdził z nutą ironii francuski prezydent, nawiązując do hasła Donalda Trumpa.

Stacja trzecia: Strasburg 

Kiedy piszę ten felieton, jestem w Strasburgu, gdzie przyglądam się pracom Parlamentu Europejskiego. To miejsce, gdzie właśnie "tworzy się" te słynne, złe i szkodliwe regulacje.

Miałem okazję brać udział m.in. w Okrągłym Stole dotyczącym wpływów zagranicznych graczy, głównie takich jak Rosja, Chiny, Iran, na Europę poprzez media społecznościowe. Słuchałem także debaty o wspieraniu rozwoju AI w Europie. Czy coś z tych spotkań konkretnego wynikało? Nie. Bo nie od tego one są. To pola do dyskusji i przemyślenia. Po to, by ustawy tworzone już w komisjach przez ekspertów nie były pisane "na kolanie", pod dyktando lobbystów. 

Pamiętam, jak w dyskusji na LinkedIn jedna z osób zarzuciła, że urzędnicy niczym się nie zajmują, tylko tworzą przepisy. Tak straszne, że aż śmieszne. Od tego są właśnie urzędnicy. 

Gdy dziś czytam regulacje takie jak DSA (Akt o usługach cyfrowych), DSM (Digital Single Market) czy AI Act, widzę, że przepisy te, choć mocno spiłowane, mają realny wpływ i znaczenie. Gdyby tak nie było, nie byłyby tak mocno atakowane przez Vance’a, Muska i stojących za nimi prezesów wielkich korporacji. 

Można oczywiście regulacje unijne sprowadzać do słynnej nakrętki albo krzywizny banana, ale to świadczy o nierozumieniu istoty tych regulacji (np. w kwestii kształtu banana nie chodziło o walory estetyczne, ale o chronę produkcji owocu w Unii). Można jednak dostrzec, że rozwój cyfrowy na podstawie jasnych reguł, w poszanowaniu wartości i potrzeb, po prostu się opłaca. 

Czy chcemy nieuregulowanej AI, która służy do scoringu obywateli? Czy chcemy rozwoju, który coraz bardziej powiększa nierówności? 

Unijne regulacje to także m.in. jawność płac czy gwarancje nietykalności dla sygnalistów. Przepisy o pracy za pośrednictwem platform internetowych czy te wprowadzające domniemany stosunek pracy. A także wolność przepływu osób i towarów. 

To wszystko, co sprawia, że przeciętny Polak może czuć się jak u siebie w Lizbonie, Rzymie czy Dortmundzie. I może czuć się bezpieczny w miejscu pracy. 

A jeśli o memach mowa, to podrzucę też i taki, który pokazuje, dlaczego regulacje nas chronią. Bo bronią nas także przed taką wolnoamerykanką.

Te wszystkie regulacje dały dużo wolności, swobody i przyczyniły się do rozwoju Europy w dobie współpracy i pokoju. Warto o tym pamiętać i deregulować z głową. Od tego właśnie potrzebne są instytucje, m.in. takie jak Komisja Europejska, Parlament Europejski. To wciąż, może i mozolnie działające, ale lepsze mechanizmy niż piesełowe rozwiązania. 

Mogę przyłączyć się do hasła o deregulację z głową i pierwszy powiem na forum: Deregulatorzy  wszystkich (europejskich) krajów, łączcie się!