Zgłaszam się do zespołu Rafała Brzoski. Oto mój pomysł na pobudzenie rozwoju w Polsce

Decyzja zapadła jak klamka w gminnej bibliotece. Tak jak książnica się zamknęła, tak zamykam się i ja. Zamiast krytykować, chcę pomagać. Oto mój pomysł na inwestycję w Polsce. 

Zgłaszam się do zespołu Rafała Brzoski. Oto mój pomysł na pobudzenie rozwoju w Polsce

W zeszłym tygodniu pisałem, że nad Europą, ale i Polską krąży widmo deregulacji. Kolejnym mamidłem jest populizm. Nad Wisłą ten populizm ma uśmiechniętą twarz Donalda Tuska, który co rusz rzuca pomysłami inwestycyjnymi. Nauczony doświadczeniem premier wie, że polityka ciepłej wody w kranie już nie wystarczy. Polacy kochają rozmach. Więc trzeba im tę wizję rozwoju dać. Byle tylko nikt nie domagał się szczegółów. 

Rewolucję w Polsce ma przeprowadzać amerykański biznes. Mogłoby się wydawać, że czasy ślepego zachwytu wszystkim, co amerykańskie, mamy już za sobą. W końcu to nie lata 90. XX wieku, ale druga ćwiartka kolejnego wieku. Nic z tych rzeczy. Zapraszamy do siebie na łapcu-capu duże firmy dokładnie tak, jak dawniej, nie zastanawiając się, kto i jak skorzysta na ich obecności.

Zacznijmy od Google’a. Firma podpisała z Polskim Funduszem Rozwoju memorandum, które ma sprawić, że Polska wejdzie w nową erę technologicznego rozwoju.

"Efektem podpisanego memorandum będą miliardowe inwestycje Google w Polsce, które przyczynią się do wzrostu PKB o 8 proc." – czytamy na stronach rządowych. Tyle. I zero konkretów, bo to tajemnica. A poza tym, co was to obchodzi. Była teczka Tymińskiego z Kanady, jest Osiem Procent z USA.

Kolejnym graczem jest Microsoft. Ta firma dorzuca 700 mln dolarów do rozwoju centrum przetwarzania danych pod Warszawą. To kontynuacja inwestycji zapowiedzianej jeszcze przez poprzedni rząd. Rozbudowa ma przyspieszyć rozwój AI w Polsce, podnieść konkurencyjność i wzmocnić cyberbezpieczeństwo. 

Co zyskają big techy? Jeszcze większe otwarcie na polski rynek. I jeszcze większe wpływy. Także polityczne. Czy zatem Polska, ta uśmiechnięta od przybytku, będzie głosem big techów w Unii Europejskiej? Możliwe, bo taką zapowiedź złożył już sam premier Tusk.

W co zainwestować miliard złotych! 

Deklaruję, że mogę zostać, nawet pro bono, doradcą Donalda Tuska i dołączyć jako ekspert do zespołu Rafała Brzoski do spraw deregulacji. Mam już nawet pierwszy pomysł.

Zacznę językiem Excela. Skoro 90 proc. start-upów upada w ciągu pierwszych dwóch lat od powstania, to czy warto przeznaczać na nie miliard złotych, tak jak tego chce rząd? Przecież nawet 10 proc., które przetrwa, i tak zostanie wchłonięte przez panujące w Polsce big techy. 

I myśląc o rozwoju, zapytam: czy nie lepiej byłoby część pieniędzy przeznaczonych na inwestycje w AI (skoro i tak zajmie się tym amerykański biznes, który nie znosi konkurencji) dać na edukację? 

Może te 340 milionów na fabryki AI lepiej przekazać na szkolnictwo? Albo wspomniany miliard na start-upy. Zamiast duplikować projekty technologiczne sprawić, że polska edukacja, niewydolna i tonąca, utrzyma się na powierzchni? Zatrzyma talenty albo przyciągnie nowe. Podpowiem, że w przeciwieństwie do start-upów aż 90 proc. szkół nie upada w ciągu pierwszych lat od powstania. Inna rzecz, że każda złotówka wydana na naukę to co najmniej 4 powracające do budżetu. Który start-up ma taki zwrot?

Mówiąc o sukcesie technologicznym Chin i ich przejściu od prostego kopiowania do wymyślania, trzeba pamiętać o edukacji. Nie byłoby sukcesów takich jak DeepSeek bez wsparcia publicznej edukacji w Chinach. Obecnie realizowany jest Plan Rozwoju Silnego Państwa Edukacyjnego (2024-2035). Wedle projektu Chiny mają być krajem o silnej edukacji, bo bez niej nie ma mowy o rozwoju technologicznym. W Państwie Środka nauczyciel jest zawodem szanowanym i dobrze opłacanym. 

Jak donosi serwis Trading Economics, nauczyciele w dużych ośrodkach w Chinach mogą zarobić od 14 tys. do 33 tys. juanów miesięcznie, co w przeliczeniu wynosi między 7600 a 17 920 zł. To podobnie jak programiści aplikacji mobilnych, którzy mogą zarabiać w przedziale od 19 tys. do 32 tys. juanów miesięcznie, czyli od 10 300 do 17 380 zł. 

W Polsce płace i prestiż nauczyciela szorują po dnie. 

Jeśli miliard zabrany start-upom to za mało, mam inne rozwiązanie. Może nie trzeba nikomu zabierać? Wystarczy, żeby "całowane po rękach przez premiera" firmy, takie jak Google czy Microsoft, płaciły uczciwe podatki.

Na LinkedIn Artur Kurasiński, przedsiębiorca i bloger, wskazał, że taki Google płaci w Polsce 121 razy mniejszy podatek niż Orlen.



Dlaczego big techy płacą tak małe podatki? Jak wyjaśnia Kurasiński: bo mogą. Zgodnie z polskim prawem o tym, gdzie firma ma płacić podatki, decyduje zasada rezydencji ("miejsce zamieszkania dla celów podatkowych"). A amerykańskie korporacje od lat wybierają kraje o "najprzyjaźniejszej" atmosferze do (nie)płacenia podatków (Irlandia, Holandia czy Luksemburg). W Polsce podatki płacą tylko spółki córki tych korporacji. Jak to działa? Większość dochodów z reklam (np. Google Ads) formalnie przepływa przez irlandzką spółkę Google Ireland Limited, gdzie płaci podatek CIT w wysokości 12,5 proc., a nie 19 proc. jak w Polsce. Google Ireland Limited notuje miliardy euro przychodów. Polski oddział wykazuje relatywnie niskie przychody (i płaci niższe podatki). I tak to się kręci w przypadku prawie wszystkich amerykańskich korporacji technologicznych.

"Zagraniczne korporacje mogą w naszym kraju korzystać z ponad 600 legalnych instrumentów optymalizacji podatkowej. Ile to kosztuje nasz budżet? W 2017 roku specjaliści wyliczyli, że nasza gospodarka traci na tej optymalizacji podatkowej rocznie 46 mld zł. Czyli jakieś 6,7 proc. całkowitych dochodów budżetowych Polski. Dla porównania: w 2025 roku budżet szkolnictwa wyższego i nauki zaplanowano na poziomie 42 mld 540 mln zł" – podsumował Kurasiński.

Czy jednak jakikolwiek premier podniesie temat podatków? Woli sobie robić zdjęcia z przedstawicielami big techów niż z nauczycielami.

Gogle VR zamiast PKS-ów

A jeśli już o pedagogach mowa, jak zauważa na łamach książki "Patopaństwo" Jan Śpiewak, to właśnie nauczyciele są grupą zawodową, która zaliczyła w ciągu ostatnich dwudziestu lat najbardziej bolesną pauperyzację. Sytuację nieco poprawiła 30-procentowa podwyżka pensji wszystkich nauczycieli na początku 2024 roku. Otwarte pozostaje pytanie, czy jednorazowa podwyżka przyniesie poprawę sytuacji w szkolnictwie. 

"W 2007 roku nauczyciel dyplomowany zarabiał 135 proc. więcej, niż wynosiła płaca minimalna. W 2015 roku było to 78 proc., a w roku 2023 ledwie 30 proc. więcej. Pensja początkujących nauczycieli w 2007 roku była wyższa o 54 proc. od pensji minimalnej, by właściwie zrównać się z pensją minimalną w 2023 roku. Polscy nauczyciele są biedni na skalę kontynentalną. Na niższe zarobki mogli w wymienionym roku skarżyć się tylko nauczyciele z Łotwy, Słowacji i Bułgarii" – pisze w swojej książce dziennikarz i aktywista.

 

Można mieć wrażenie, że polskie elity nie rozumieją, że rozwój bierze się z edukacji. Pamiętam, jak w głośnym tekście Andrzej Stankiewicz pisał, że PiS poległ w walce z koronawirusem, bo okazało się, że można tak po prostu zapłacić wirusowi, żeby sobie poszedł. Rząd PO (z coraz bardziej zmarginalizowanymi przystawkami) także uważa, że pieniądze rozwiążą problem. Wystarczą te, które nam dadzą big techy (choć bardziej niż z jałmużną mamy do czynienia z chwilówką). Państwo PiS poległo w walce z koronawirusem, czy PO przegrywa bitwę o innowacje? 

Czy sytuacja nauczycieli poprawi się, jeśli dostaną więcej narzędzi Google’a do pracy? A kolejki do specjalistów zmniejszą, jeśli Microsoft zaoferuje lekarzom darmowe pakiety MS Office? 

Czy można myśleć o rozwoju, gdy nie dba się o edukację, ochronę zdrowia, komunikację publiczną? Do gmin bez szkół wyślemy gogle VR, a zamiast PKS-ów samojezdne taksówki? 

Między słowami 

Na koniec słowo o języku. Bo język nie tylko wyznacza granice naszego świata, ale przede wszystkim kształtuje debatę publiczną. W neoliberalnej mowie Rafał Brzoska nie jest cwaniakiem, ale zdeterminowanym "polskim Elonem Muskiem".

Idąc dalej: deal z big techami jest inwestycją; 800+ rozdawnictwem, ale już miliardy dla biznesu w czasie pandemii koniecznym ratunkiem; przepalanie pieniędzy na inwestycje, które się nie udają – eksperymentem, ale już kasa na nową drogę w Polsce powiatowej – zbędnym wydatkiem. 

Czy deregulacje ze wsparciem big techów (pamiętajmy!) pomogą? A może potrzeba nie mniejszej liczby regulacji, ale po prostu innych regulacji. Im bardziej gospodarka jest skomplikowana, a społeczeństwo rozwinięte, tym bardziej potrzeba lepszych urzędników i nauczycieli. System musi nie tylko kształcić ludzi, którzy poradzą sobie z nowoczesną gospodarką, ale także zadbają, by rozwój państwa nie prowadził do nierówności w społeczeństwie.

Dziś o USA mówi się, że to bogaty kraj biednych ludzi. I tak jest w rzeczywistości. Co z tego, że największe spółki technologiczne pochodzą ze Stanów Zjednoczonych, skoro przeciętny John z miasteczka w Arizonie nic z tego nie ma, a jego poziom życia jest niższy niż pana Janusza z Mielca. 

Wolny rynek, tutaj zaskoczenie dla wielu, nie powstałby bez regulacji. Wolny rynek to nie niewidzialna ręka, ale szereg zasad i decyzji. Jak będzie wyglądał, zależy od nas.

"Żeby powstał rynek mieszkaniowy oparty wyłącznie na deweloperach i kredytach, trzeba było zniszczyć budownictwo społeczne. Żeby podporządkować przestrzeń miast autom i koncernom motoryzacyjnym, trzeba było zniszczyć transport publiczny. Żeby stworzyć folwarczne warunki zatrudnienia, trzeba było zderegulować rynek pracy, wybić zęby inspekcji pracy i złamać kręgosłup związkom zawodowym [...] – pisze w swojej książce Jan Śpiewak. 

"Żeby stworzyć lukratywną prywatną stomatologię, trzeba było obciąć publiczne wydatki na leczenie zębów do 90 złotych na osobę rocznie. I tak dalej. Wiara w istnienie idealnego wolnego rynku jest formą utopii bliskiej wierze religijnej. Nie ma czegoś takiego jak idealny wolny rynek. Zawsze jest on ograniczony lokalnymi, historycznymi, społecznymi i kulturowymi uwarunkowaniami. Zawsze jest w jakiś sposób i przez kogoś konstruowany" – dodaje.

Myśląc o rozwoju, pamiętajmy, że każda decyzja, w tym deregulacyjna, jest w rzeczy samej regułą. Między słowami o deregulacji i inwestycjach kryją się oczywiście interesy danych grup, które mają za sobą narracje. Czy będziemy jak las, który głosuje na siekierę, bo przecież jest amerykańska i w słońcu pięknie lśni? A może wykorzystamy moment, że premier jednak chce interwencjonizmu (wpuszczenie biznesu do rządu to interwencja rządu) i czegoś więcej niż ciepła woda w kranie?

Może z inwestycji Google'a przypadnie nam coś więcej niż te słynne 5 dolców. A w swojej masie przestaniemy wierzyć, że tylko krok dzieli nas od stania się drugim Rafałem Brzoską – wystarczy wcześniej wstawać i ciężej pracować – i zadbamy o swój interes już teraz. Donald Tusk, robiąc dobrze biznesowi, spłaca dług, bo ogromna mobilizacja przedsiębiorców pomogła w kampanii wyborczej w 2023 roku. Tyle że tego sukcesu wyborczego nie byłoby bez milionów zwykłych Polaków, którzy też chcą się uśmiechać w swoim kraju.