Musimy odejść od mięsa, inaczej czeka nas katastrofa. Rozmowa z autorem "Wędrówki tusz"

Wiesz, jak ogłusza się kurczaki? Wiesza się je za nogi na hakach, specjalna maszyna zanurza je w wodzie pod napięciem, a potem podcina gardło i czeka, aż się wykrwawi. Tylko czasem kurczak podnosi głowę i wtedy nie traci przytomności.

11.04.2023 04.33
produkcja mięsa

"Czy wiesz, jak umierają zwierzęta?" – pytał w 1985 roku Morrissey w kultowej piosence "Meat is Murder" zespołu The Smiths. Kilka lat później w Polsce Dezerter precyzował: "W rzeźni jak to w rzeźni, czas wątpliwości szybko mija, nie ma miejsca na myślenie, bo tu się nie myśli, tylko zabija". Przez lata ukazało się mnóstwo książek, filmów, reportaży dobitnie pokazujących, jak brutalny w stosunku do zwierząt jest przemysł mięsny. Wydawać by się mogło, że "Wędrówka tusz" Bartka Sabeli, reportaż opisujący produkcję mięsa, nic nowego nie powie ani nie zaszokuje.

A jednak nie da się nie robić przerw po takich fragmentach:

W brygadzie w ramach resocjalizacji pracowało wielu więźniów z pobliskiego zakładu karnego. Zawsze chcieli się popisać przed brygadzistami, starali się być jak najbardziej sprawni. Poza klasycznymi metodami, jak bicie i łamanie ogonów, każdy z nich używał autorskich sposobów. W kieszeniach mieli pochowane szpikulce, haki, długie gwoździe, paralizatory. To wszystko jest zakazane, ale każdy używał.

Kurczaki na przykład wiesza się za nogi na hakach. Potem specjalna maszyna zanurza je w wodzie pod napięciem, a potem podcina gardło i czeka, aż się wykrwawi. Tylko że jeśli kurczak podniesie głowę, to nie straci przytomności. Tak robi nawet kilka procent jadących na śmierć ptaków, a więc kilkadziesiąt milionów ptaków dociera do piły bez ogłuszenia. Niewiele ma to wspólnego z humanitarnym podejściem, o którym się myśli, gdy zagłusza się sumienie. W tej zagładzie – Sabela dobrze tłumaczy, dlaczego nie powinniśmy gryźć się w język przed takimi stwierdzeniami w kontekście zwierząt – wręcz przerażająco imponującą rolę odgrywa technologia. Wszelkie te zakłady są nowoczesne, zautomatyzowane, ale jednak nie zawsze precyzyjne i dokładne.

Rodzi się pytanie: po co mam to czytać. "Wiem, że zwierzęta cierpią, jest mi z tym źle". Albo: "to dla mnie obojętne". Ale "Wędrówka tusz" to nie tylko niewygodne, brutalne fakty jak te, że kury mają mniej miejsca, niż mierzy kartka A4. Sabela pokazuje, że mięso jest sprawą polityczną. Przemysł może liczyć na olbrzymie ulgi, dofinansowania, ułatwiające życie przepisy. "Polska, z obecnym prawem, pozostaje prawnym skansenem, podatkowym rajem dla hodowców futrzaków i krainą cierpienia dla zwierząt" – pisze autor. Dotyczy to jednak nie tylko hodowców futrzaków, ale też krów, świń czy kur. W przypadku ferm tych ostatnich nie ma ustalonej minimalnej odległości od zabudowań, nie ma ustawy odorowej, a lokalna społeczność jest w zasadzie wyłączona z procedury administracyjnej.

Jedzący mięso po lekturze "Wędrówki tusz" powinni zadać sobie pytanie, w czyim interesie jest zachowanie statusu quo. Masowa produkcja, byle taniej, byle szybciej, ma niewiele wspólnego z "tradycją" i schabowym na niedzielnym stole u babci.

Tylko co dalej? Mięso z laboratorium, które pozwala z komórek tylko jednej krowy przygotować 175 mln burgerów. Próbkę mięśnia pobiera się ze zwierzęcia i w laboratoryjnych warunkach doprowadza do namnażania i przetwarzania w mięśnie. W warunkach laboratoryjnych kilogram mięsa można otrzymać znacznie szybciej niż w przypadku produkcji tradycyjnej.

Na razie taka metoda jest droga, ale też kontrowersyjna. Niektórzy nie chcą jeść żywności modyfikowanej genetycznie, więc argument o "sztucznym" powstawaniu będzie się pojawiał. A w zasadzie: pojawia się. Włosi już chcą zakazać mięsa z laboratorium. Właśnie dlatego trzeba zrozumieć, że mięso to coś więcej niż nasze kulinarne upodobania. To polityka, religia, a przede wszystkim wielki biznes zbudowany na cierpieniu miliardów stworzeń.

Okładka książki "Wędrówka tusz". Fot. Wydawnictwo Czarne

Rozmowa z Bartkiem Sabelą

Adam Bednarek, Spider's Web+: Jak ludzie mają przestać jeść mięso, skoro jest tak tanie?

Bartek Sabela, reporter, fotograf, aktywista: To istotny argument. Gdy na potrzeby książki aktualizowałem dane zawarte w reportażu o świniach, sam byłem zaskoczony. Mimo inflacji, mięso jest nadal bardzo tanie, a paczkę parówek można kupić poniżej 5 zł. Oczywiście mówimy o mięsie najgorszej jakości, najbardziej przetworzonym, a nie superdrogiej wołowinie. Owszem, jeśli ktoś idzie do sklepu i po jednej stronie widzi parówki za 5 zł, a po drugiej opcje wegańskie po 15 zł za mniejsze opakowanie, to jest to argument, z którym trudno dyskutować.

Tyle że to mięso jest tanie, bo je takim uczyniliśmy. Niesamowicie niskie ceny kosztowe nie wynikają z tego, że proces hodowli, chowu i uboju zwierzęcia daje taką cenę. Jest to efekt masowej produkcji, kiepskiej jakości oraz wielu przywilejów, jakimi cieszy się przemysł mięsny. Jestem przekonany, że po decyzjach politycznych na szczeblach państwowych czy międzynarodowych – takich jak podejmujemy w stosunku do paliw kopalnych ze świadomością, że nie możemy dłużej eksploatować zasobów Ziemi, bo to dla nas szkodliwe – okazałoby się, że mięso przestałoby być najtańszym produktem. A w to miejsce mogłyby wskoczyć właśnie produkty roślinne. Dotowane, tańsze i zdrowsze zarówno dla konsumenta, jak i dla planety.

Bartek Sabela. Fot. Renata Koper

Ale jak zrezygnować z mięsa, skoro jest od zawsze. Nawet swoją książkę zaczynasz od opisu przygotowania flaków: cały dom nimi pachniał. Pewnie każdy ma podobne wspomnienia: schabowy babci, bigos taty. OK, flaki z boczniaków czy schabowy z tofu można jakoś przeżyć, bo chodzi o to samo, ale te robaki? Tu już wkracza inna kultura, która chce zastąpić nasze zwyczaje. Przysłuchując się dyskusjom o jadalnych owadach, zrozumiałem obawy mięsożerców.

Nie mam z tym problemu. Pewnie owady będą alternatywą dla mięsa, a jak ktoś będzie się brzydził, to może wybrać roślinne produkty. Wydaje mi się, że bardziej istotne jest to, że odejście od jedzenia mięsa w tej skali, jaką mamy obecnie – zarówno jeśli chodzi o liczbę zabijanych zwierząt, jak i to, ile konsumuje się mięsa – jest po prostu konieczne. Już jest nas osiem miliardów. Zasoby Ziemi są skończone, niemożliwy jest nieustający wzrost.

Ale co to tak naprawdę znaczy, że zasoby Ziemi się kończą? Przecież ludzie się nie zadepczą.

Ograniczenie mięsa to konieczność, choćby dlatego, że nie mamy tyle miejsca, by wyżywić zwierzęta, które chcemy zjadać. To brzmi strasznie, ale tak jest: ogromną część planety przeznaczyliśmy na pola uprawne, które mają nakarmić zwierzęta idące później na rzeź. Niewyobrażalne marnotrawstwo.

Tak jest urządzony nasz świat, nasza kultura od tysięcy lat.

Właśnie, że nie! Kompletną bzdurą jest to, że mięso jest naszą tradycją czy częścią naszej tożsamości. Dawniej mięso było rarytasem, bo było po prostu drogie. Kiedy masowa produkcja nie istniała, wyhodowanie zwierzęcia było procesem długim i kosztownym, więc jego zjedzenie było czymś nadzwyczajnym, a dla większej części społeczeństwa po prostu nieosiągalnym.

Dziś Polak zjada statystycznie 70 kg mięsa rocznie. Trudno mu się będzie odzwyczaić.

Tylko 4% zwierząt na Ziemi to zwierzęta dzikie. Reszta istnieje po to, aby je zjeść. Dlatego trzeba znaleźć alternatywę. Robaki będą raczej marginalną alternatywą. Większe nadzieje wiążę z mięsem hodowanym w laboratorium. To jeszcze jest ciekawostka: choć jadalna, to nie ogólnodostępna. Rozwój technologii może pozwolić nam na masową skalę hodować mięso bez cierpienia, bez zabijania, bez marnowania gigantycznych obszarów Ziemi czy w końcu bez emitowania szkodliwych emisji.

Hodowlane zwierzęta bardzo często trzymane są w skrajnie trudnych warunkach. Fot. Fahroni / Shutterstock.com

W przyszłości może być tak, że mięso odzwierzęce będzie dla najbogatszych, kotlet z laboratorium dla klasy średniej, a dla biedoty robaki?

To kwestia tego, jak urządzimy sobie nasz świat pod względem politycznym i gospodarczym. Jeśli nadal będzie to system generujący tak olbrzymie nierówności społeczne, zarówno w ramach państw, jak i globalnie, to niestety ta perspektywa może się ziścić. Ale jest pewien fałsz w tym twierdzeniu. Mięso z laboratorium wcale nie będzie gorsze od tego pozyskiwanego od żyjącego zwierzęcia. Przeciwnie: może być lepszej jakości, bo będzie hodowane w sterylnych warunkach, nie będzie wymagało masowego stosowania antybiotyków, hormonów i szczepień. Osobiście wolę jednak inną wizję przyszłości. Całkowite odejście od mięsa byłoby piękne, ale jest raczej mało realne. Wolę więc myśleć, że po prostu ogromną częścią diety nas wszystkich będą stanowiły produkty roślinne, a mięso takie czy inne będzie spożywane tak jak kiedyś, w niewielkich ilościach.

Steel Carolyn, autorka książki "Sitopia. Jak jedzenie może ocalić świat", obawiała się, że w firmy tworzące nowe mięso inwestują bogacze z Doliny Krzemowej. Czyli ludzie, którzy już mają olbrzymi wpływ na nasze życie, za chwilę będą jeszcze decydowali o tym, co i jak jemy.

Też upatruję w tym pewne zagrożenie. Tylko wciąż – trzeba rozważać alternatywy, bo mówimy o konieczności przeformatowania całego systemu polityczno-gospodarczego, w którym żyjemy. W moim przekonaniu jest on podstawowym czynnikiem, który prowadzi nas do katastrofy.

Przeformatować system polityczno-gospodarczy? A w praktyce co to znaczy?

Zbudowaliśmy sobie świat oparty na trzech filarach. Pierwszym jest polityka oparta na kłamstwie. Drugim gospodarka, której nadrzędnym celem jest zysk i długo nic poza nim. Trzecim są systemy religijne trzymające nas mentalnie w przeszłości, posłuszeństwie i poczuciu winy, prezentujące świat jako antropocentryczny, skupiony wokół człowieka i jego potrzeb w oderwaniu od przyrody, zwierząt, planety. Wiem, dekonstrukcja tego wielowymiarowego tworu to gigantyczne wyzwanie i kilka pokoleń pracy. Ale powiedzmy sobie prawdę: to właśnie te rzeczy doprowadziły nas na skraj katastrofy.

Czyli niejedzenie mięsa to jest ideologia. Jedna z twoich rozmówczyń mówi nawet, że pogarda wobec zwierząt i pogarda wobec kobiet idą ze sobą w parze. Zresztą osoby, z którymi rozmawiasz, będą działać jak płachta na byka dla przedstawicieli pewnych środowisk: aktywiści Greenpeace czy Sylwia Spurek, która domaga się choćby zamknięcia barów mlecznych, jeśli dalej mają serwować mięso.

Nie uważam, by niejedzenie mięsa było ideologią. Jest raczej po prostu przejawem troski, uczciwości i empatii. Zdaję sobie sprawę, że przedstawione w książce argumenty i osoby na wielu będą działać jak płachta na byka. Tylko to nie jest manifest. To nie jest powieść science-fiction. To jest reportaż, czyli gatunek, dla którego podstawą jest fakt i rzetelność. Uważam, że w pisaniu trzeba odważnie pokazywać rzeczywistość, inaczej nie ma ono sensu. Czasem ta rzeczywistość jest skomplikowana i wielu osobom może się nie podobać. Czy śmiałe eksponowanie niewygodnej rzeczywistości, jak robi to Greenpeace, jest radykalne? Domaganie się zmian w dysfunkcyjnym systemie, tak jak to robi Sylwia Spurek, jest radykalne? Nie sądzę.

Świnie to niezwykle inteligentne zwierzęta, ale mało kto ma okazję się o tym przekonać. Fot. Papa Wor / Shutterstock.com

A czy ty nie byłeś radykalny, pisząc tę książkę? Opowiadasz się jasno po jednej stronie. Dlaczego ktoś ma czytać książkę na temat, w którym jej autor jest stronniczy?

Stronniczy? Pokazuję eksploatację zwierząt z wielu perspektyw. Moimi rozmówcami w "Wędrówce tusz" są nie tylko aktywiści i pracownicy organizacji prozwierzęcych, ale także dietetycy, naukowcy, urzędnicy, przedstawiciele związków hodowców i producentów mięsa. Celowo stosuję język, który nie podbija niepotrzebnie emocji. Nie stronię jednak od szczegółowych opisów losu zwierząt. To rzeczywistość, nie stronniczość. Fakt jest taki, że choćbym chciał, przemysłowej produkcji mięsa po prostu nie da się obronić.

Zdejmę maskę adwokata diabła. Wydaje mi się nawet, że środowiska namawiające do rezygnacji z mięsa zbyt często gryzą się w język. Jestem fanatykiem Morrisseya, który potrafił odwołać koncert, bo na festiwalu poczuł zapach grillowanego mięsa. Ale takich osób jest bardzo mało.

Zbyt często uciekamy w świat delikatnych porównań, bo ktoś może się poczuć urażony, bo druga opcja polityczna zrobi z tego farsę. I co z tego? Z byle czego potrafią zrobić absurd, więc nie ma się co tym przejmować. Palącą potrzebą naszego świata jest mówienie prawdy i nieowijania w bawełnę.

Z drugiej strony zauważam, że na płaszczyźnie ratowania zwierząt różne organizacje przyjmują różne taktyki. Jedne są radykalne, wzywające do całkowitego weganizmu, a drugie działają łagodnie, jak na przykład Otwarte Klatki, nastawiając się na stopniową redukcję spożycia produktów odzwierzęcych i poprawę jakości życia zwierząt. Które działania są lepsze? Oba są dobre. Najlepszym podejściem do zmian jest działanie wielopłaszczyznowe. Radykalne i łagodne przemawiają do różnych odbiorców i się nie wykluczają.

Ale czy to łagodne podejście na pewno odnosi skutek? Ostatni raport Kantar Polska i Grupa BLIX: 89 proc. Polaków konsumuje mięso przynajmniej kilka razy w tygodniu.

Jesteśmy dopiero w początkowej fazie tej dyskusji. Świat jednak już się zmienia. Ciągle jestem przyjemnie zaskoczony, że dziś nawet na stacji benzynowej mogę zjeść coś bez mięsa, co np. w Niemczech jest niemożliwe. Mały kroczek już więc zrobiliśmy.

Łatwo jednak wpaść w pułapkę, że jest coraz lepiej. Nawet twoja rozmówczyni o tym mówiła: tworzymy bezpieczną bańkę, zadowoleni z tego, że więcej wegeproduktów pojawia się w Biedronce. Ale nie widzi się, że liczba ciężarówek wiozących zwierzęta na rzeź się nie zmienia. Zresztą wegeklienci dają się nabrać producentom mięsa, którzy przecież w swojej ofercie mają też roślinne parówki czy kabanosy.

Pułapki kapitalizmu. Domyślam się, że działalność firm, które są w biznesie mięsnym i wypuszczają roślinne zamienniki, nie jest powodowana aspektami moralnymi, tylko chęcią zdobycia nowych klientów.

Jedzenie mięsa w przyszłości będzie luksusem? Fot. Yana Vasileva / Shutterstock.com

Zakończenie twojej książki jest pesymistyczne. Zwracasz się do syna, pisząc, że masz nadzieję, że coś się zmieni. Ale z wcześniejszych rozdziałów i przeprowadzonych rozmów wynika, że to tylko myślenie życzeniowe, na zasadzie: "niech w końcu coś się stanie".

Perspektywa jest bardzo odległa. Nie wiem, czy ludzkość musi uderzyć w mur, żeby zaszły pewne zmiany, prowadzące do końca masowej konsumpcji mięsa. Nie wiem, co musi się zdarzyć, byśmy zaczęli ratować przyrodę. Mam nadzieję, że to możliwe, że pojawią się czynniki, które nas do tego zmuszą. Jeśli nie moralne, to przynajmniej ekonomiczne. Marzy mi się świat, w którym każdego roku nie mordujemy miliardów zwierząt; świat, który nie jest przepełniony przemocą i okrucieństwem. Jestem świadom, że droga do niego jest jeszcze długa. Ale mam nadzieję, że jest możliwa.

To pofantazjujmy. Nagle okazuje się, że mięso z laboratorium staje się tanie i masowe. Wypuszczamy zwierzęta na wolność. Tyle że te z rzeźni i farm wychodzą pokiereszowane, nie mogą chodzić, bo wcześniej nie miały takiej opcji. Co z nimi zrobić?

Ostatnio miałem właśnie taką dyskusję. Ktoś napisał: dobra, to przestajemy jeść mięso, ale co zrobimy z tymi miliardami zwierząt. Tyle że proces jest odwrotny. To my je mnożymy, żeby je zjeść, a nie jemy je, bo jest ich za dużo i nie ma co z nimi zrobić. Jeśli będziemy odchodzić od jedzenia mięsa, to będzie to proces stopniowy, więc raczej nie doczekamy się sytuacji, w której problemem będzie, co zrobić z miliardami krów i świń. Po prostu produkcja będzie stopniowo wygaszana i tych zwierząt będziemy sprowadzać na świat mniej.

Co ciekawe, już mogliśmy poznać historię zwierząt, które dostały się na wolność. W książce przypominasz przykład krów, które od lat żyły dziko przez co najmniej dziewięć lat. W końcu jednak zaczęły przeszkadzać właścicielom okolicznych pól i pojawił się pomysł, by zabić stado. Stały się symbolem buntu i wyzwolenia zwierząt, zdobyły poparcie ludzi, którzy chcieli uratować je przed śmiercią. Wydawało się, że sprawa będzie miała szczęśliwe zakończenie: znalazło się gospodarstwo, a nowy właściciel nie mógł ich sprzedać, wysłać do rzeźni, zacielać ani doić. Z czasem okazało się, że krowy są trzymane w złych warunkach i umierają.

Dla mnie była to bardzo poruszająca historia. Te kilka lat temu sam cieszyłem się z dobrego, jak myślałem, finału. Wracając do tematu na potrzeby książki, okazało się, że prawda jest zupełnie inna. Przykład tych krów pokazuje naszą ludzką naturę. Nie tolerujemy braku kontroli. Nie tolerujemy, gdy coś z tego kontrolowanego przez nas świata ucieknie. To było straszne, bo przecież te zwierzęta świetnie sobie radziły na wolności i żyły naturalnym życiem, przecząc głupim mitom. I tak cała machina urzędnicza – "problemem" było m.in. to, że krowy nie były przez lata badane i kolczykowane, będąc na wolności – doprowadziła do tego, że krowy koniec końców zostały zamordowane. Czy jako ludzie nienawidzimy natury? Dlaczego mamy z nią kłopot?

Przykład idzie z góry. Piszesz, że najważniejsze religie wręcz każą czynić sobie ziemię poddaną, a przyzwolenie na zabijanie zwierząt jest dane od bogów.

Mam swoją teorię na ten temat. Jako zdeklarowany ateista i zdecydowany przeciwnik związków wyznaniowych, które uważam za absolutne zło i coś, co prowadzi cywilizację w złym kierunku, jestem zdania, że człowiek dlatego stworzył sobie boga, bo nie radził sobie z naturą, nie był w stanie zaakceptować swojego w niej miejsca. Natura była czymś, od czego był zależny, ale czego nie był w stanie zrozumieć ani, co ważniejsze, kontrolować i używać do swoich celów. Postanowił zatem wymyślić boga, dzięki któremu może usprawiedliwić swoją fałszywą wyższość nad całym pozostałym światem. Boga, którego, w przeciwieństwie do natury, może kontrolować i używać do zdobywania władzy. W rzeczywistości jednak ten bóg jest przejawem naszej słabości i lęku.

Kury znoszące jaja bardzo często nie widzą w swoim życiu słońca. Fot. Guitar photographer / Shutterstock.com

To jest moim zdaniem główny cel religii: zbudowanie pozycji człowieka w oddzieleniu od świata natury, który powinien być – i według mnie jest – prawdziwie wyższy. I my wraz z nim także. "Wraz" jest tutaj kluczowe. Ale o tej jedności zapomnieliśmy, jest dla nas niewygodna. Zamiast niej wolimy supremację. To właśnie łączy mi się z opowieścią o wspomnianych krowach z Deszczna. Są one elementem natury, który wyrwał się spod kontroli i trzeba go było ujarzmić i finalnie unicestwić. Mimo że nie miało to żadnego sensu.

To na koniec: za ile lat mięso odzwierzęce nie będzie już w ogóle elementem menu dla ludzi?

Oby jak najszybciej. To byłby piękny świat, a my bylibyśmy po prostu lepszymi ludźmi.

Zdjęcie główne: Birkir Asgeirsson / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 11.04.2023