REKLAMA

Te słuchawki są jak tiktaki. Nothing Ear (open) – pierwsze wrażenia

Miałem okazję sprawdzić nowe Nothing Ear (open). To otwarte słuchawki, które są niczym tiktaki. Sprzęt dzieli pewną cechę wspólną z kultowymi cukierkami.

Nothing Ear (open)
REKLAMA

Gdy producent zaproponował mi testy nowych słuchawek, wiedziałem, że będzie to coś innego. Firma już wcześniej w tym roku wystrzelała się z opcji "standardowych" słuchawek dokanałowych, a przecieki wskazywały na otwartą konstrukcję. Po kilku dniach z Ear (open) doszedłem do wniosku, że to naprawdę ciekawy sprzęt, choć miewa problemy wieku dziecięcego.

REKLAMA

Nothing Ear (open) - otwarte słuchawki to ogromna wygoda

Największą zaletą Nothing Ear (open) jest komfort noszenia. Naprawdę - jeszcze nigdy nie miałem okazji korzystać z tak wygodnych słuchawek. Wynika to z faktu, że pchełki nie wchodzą do ucha. Konstrukcja opiera się na silikonowych elementach zakładanych za ucho – trochę jak aparat słuchowy.

W przypadku słuchawek otwartych czujemy, że niby coś mamy na uchu, ale łatwo jest się przyzwyczaić. Silikonowy element jest dopasowany do kształtu ludzkiego ucha. Podczas wielogodzinnego słuchania muzyki czy rozmów telefonicznych łatwo zapomnieć, że cokolwiek jest umieszone na naszych uszach. Jedynie na końcu silikonowej części znajduje się metalowy element, który jest najbardziej odczuwalny podczas dłuższego noszenia.

To jednak nie przeszkadza w zachowaniu dyskrecji. Mając dłuższe włosy zachodzące na uszy, słuchawki znacznie mniej wyróżniają się niż bardziej powszechne "dokanałówki", które "wystają" z ucha. Nothing Ear (open) znacznie bardziej przypominają klasyczne aparaty słuchowe. Nie można pominąć faktu, że rozmiarowo są one naprawdę duże.

Oprócz ogromnej wygody wynikającej z budowy otrzymujemy przede wszystkim komfort słuchania. Słuchawki nie wchodzą do kanału usznego, co sprawia, że podczas użytkowania nie odczuwałem dyskomfortu związanego z tym, że miałem coś w uchu. Bardzo lubię swoje AirPodsy Pro 2. generacji, natomiast podczas wielogodzinnych sesji słuchania lub rozmawiania przez telefon pchełki dają mi się we znaki.

Z kolei podczas użytkowania Nothing Ear (open) nie spotkałem się z takim uczuciem. Powiem więcej, miałem wrażenie, że dźwięk wydobywa się z dobrze ustawionych względem mnie głośników. Zapominałem o tym, że cokolwiek mam na uszach. Otwartość wpływa również na to, że tak naprawdę słyszy się wszystkie dźwięki z otoczenia (czy jest to przekleństwo, czy zaleta, o tym później). Zupełnie tak, jakby się nie nosiło żadnych słuchawek.

Korzystając ze zwykłych słuchawek dokanałowych, nigdy nie uzyskamy tego samego uczucia, nawet z funkcją przepuszczania dźwięku - dźwięk jest nieco zniekształcony. W takim scenariuszu fale akustyczne przechodzą przez kawałek elektroniki i dopiero po przetworzeniu trafiają do ucha użytkownika. Podczas korzystania z Ear (open) do naszych uszu wchodzi zarówno dźwięk z otoczenia, jak i samych słuchawek.

Inna sprawa, że dokanałowe słuchawki lubią wypadać z uszu podczas biegu czy ćwiczeń. Specyficzna budowa omawianego dzisiaj sprzętu zupełnie eliminuje ten problem, ponieważ gumowy element trzyma Ear (open) wokół ucha użytkownika. Dostosowana konstrukcja jest na tyle stabilna, że nie było scenariusza, w którym sprzęt by wypadł. Do biegu i innego sportu wymagającego wykonywania nagłych ruchów, tego typu konstrukcja jest idealna.

Dźwięk jest zadowalający. Mamy też aplikację i długi czas pracy

Jakość dźwięku Nothing Ear (open) oceniam naprawdę dobrze. Nie będę opisywał moich personalnych odczuć w zakresie barw, ponieważ każdy z nas odbiera muzykę i dźwięki trochę inaczej. Wynika to z unikalnej budowy ucha wewnętrznego i innych uwarunkowań u każdego człowieka.

Muszę jednak zaznaczyć, że Nothing Ear (open) mają do dyspozycji dedykowaną aplikację Nothing X (w smartfonach marki jest preinstalowana), w której można dostosować niskie, wysokie i średnie tony według gotowych presetów – do dyspozycji jest balans, więcej basu, więcej wysokich tonów oraz głos. Aplikacja daje do dyspozycji również prosty i bardziej zaawansowany equalizer, w którym można dostosować poszczególne wartości według własnych preferencji. Jeśli podstawowa barwa dźwięku nie będzie wam odpowiadać, śmiało można ją zmienić.

Co więcej, na smartfonach z Androidem słuchawki również wspierają dźwięk przestrzenny. To z pewnością ciekawy dodatek, który nieco polepsza doświadczenia z korzystania. Oczywiście z funkcji skorzystamy wyłącznie w kompatybilnych multimediach, takich jak filmy, czy niektóre piosenki dostępne w serwisach streamingowych. W mojej opinii warto uruchomić tę funkcję.

Gdy kupicie Nothing Ear (open), nie będziecie zawiedzeni możliwościami muzycznymi. Co prawda, korzystając z tego sprzętu, odczuwałem odrobinę gorszą jakość dźwięku niż np. w moich prywatnych AirPodsach, natomiast nie są to na tyle duże różnice, że deklasowałbym je jako sprzęt muzyczny na co dzień. Szczególnie jeśli macie smartfon firmy Nothing, wtedy połączenie ze słuchawkami jest najwygodniejsze, ponieważ słuchawki niemal automatycznie łączą się z telefonem - nawet przy pierwszej konfiguracji.

Co z czasem pracy? Słuchawki działają naprawdę długo na jednym ładowaniu. Producent deklaruje aż 8 godzin odtwarzania muzyki. Z mojego kilkudniowego obcowania ze sprzętem wynika, że w trybie mieszanym – słuchania z muzyki i rozmów telefonicznych, uzyskiwałem ok. 6-7 godzin. Wraz z etui ładującym czas można rozszerzyć do maksymalnie 30 godzin.

Tak dobry czas pracy wynika m.in. z braku funkcji ANC, która znacząco wpływa na wyczerpanie akumulatora w słuchawkach TWS. Jako słuchawki sportowe do długich sesji ćwiczeń (czy po prostu słuchania muzyki), Nothing Ear (open) wydają się idealne.

Więcej o sprzęcie Nothing przeczytasz na Spider's Web:

Słuchawki są niczym tiktaki. Otwartość wiąże się z pewnymi problemami

Nowa propozycja marki Nothing ma dość specyficzną budowę. Etui jest długie i dość szerokie. Gdybym miał porównać wielkość urządzenia do innych sprzętów, to etui Ear (open) ma długość dwóch case'ów ładujących do AirPodsów Pro. To sprawia, że sprzęt w kieszeni zajmuje sporo miejsca. Ale o co chodzi z tymi tiktakami?

Jeśli kiedykolwiek nosiliście przy sobie paczkę tych popularnych cukierków, to powinniście kojarzyć charakterystyczne grzechotanie pastylek w opakowaniu. Taki sam dźwięk wydaje etui ładujące podczas noszenia słuchawek w kieszeni "na luźno". Nie będę ukrywał, że jest to irytujące - podczas chodzenia coś klekocze nam w kieszeni. Wynika to z budowy pchełek - te na końcu mają metalowe elementy, które nie są idealnie dopasowane do etui.

W elementach brakuje magnesu, który utrzymywałby w ryzach metalową końcówkę. Etui słuchawek ma pewne wyżłobienie w przezroczystej obudowie, które powinno trzymać końcówkę pchełek, tyle że niestety to nie działa. To kwestia wykonania etui, która nie ma większego wpływu na korzystanie ze słuchawek – szczególnie gdy ma się je na uszach. Dla wielu osób nie będzie to duży problem. Osobiście jestem przyzwyczajony do zwykłych dokanałowych pchełek, które nie wydają żadnego dźwięku. Dlatego porównałem nowe Nothing Ear (open) do tiktaków.

Druga sprawa wynika z otwartości konstrukcji. Słuchawki nie nadają się do głośnego słuchania muzyki np. w komunikacji publicznej, ponieważ przy wyższych poziomach głośności wszystkie dźwięki są słyszalne dla osób wokół nas. W mojej opinii to trochę kłóci się z założeniem intymności słuchawek, które mają dostarczać dźwięk tylko nam. Oczywiście, to specyfika otwartych słuchawek, a nie tego poszczególnego modelu. Zatem nie traktowałbym tego jako wadę. Po prostu wspominam o tym z recenzenckiego obowiązku.

Nothing Ear (open) to dobre słuchawki z problemami wieku dziecięcego

Nothing Ear (open) to na pewno intrygujący produkt. Nie są to jednak słuchawki dla każdego. W mojej opinii to przede wszystkim sprzęt dla osób, których męczą zwykłe, dokanałowe pchełki. Komfort użytkowania nowej propozycji popularnego producenta stoi na najwyższym poziomie, dźwięk jest naprawdę niezły. Tego jednak powinniśmy oczekiwać od sprzętu w takiej klasie cenowej.

REKLAMA

Nothing Ear (open) kosztują 689 zł. To całkiem sporo - nawet więcej niż dokanałowe Nothing Ear z 2024 r. Jeśli korzystacie z telefonu marki i nie przeszkadza wam grzechotanie etui w spodniach, to serdecznie mogę polecić ten sprzęt jako alternatywę dla klasycznych "dokanałówek" producenta. Szczególnie jeśli wasze uszy mają dość standardowych słuchawek. Nothing Ear (open) pomogą im odpocząć. Sam często będę odkładał na bok moje AirPodsy, zamiast tego sięgnę po otwartą konstrukcję.

Sprzęt został dostarczony przez firmę Nothing, za co serdecznie dziękujemy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA