REKLAMA

Wyżywacie się na mediach, że serwują wam clickbaity? To wyłącznie wasza wina

Ten tytuł wkurzy wielu czytelników. Zdecydowałem się na ten eksperyment, by pokazać, jak emocje sterują naszymi reakcjami na to, co widzimy w internecie. To dlatego królują w nim clickbaity.

Wyżywacie się na mediach, że serwują wam clickbaity? To wyłącznie wasza wina
REKLAMA

Tytuł tego tekstu jest prowokacyjny, a autor – czyli ja – zostanie zmieszany z błotem i opluty w komentarzach i w mediach społecznościowych. Przeczyta, że nie szanuje użytkowników i że w ogóle „unfollow” i „żałośni jesteście i dwulicowi, nara”. Zrobią to ci użytkownicy, którzy zatrzymają się na tytule, nie czytając dalej. A że tacy są nadal standardem, przypomniałem sobie w piątek, gdy opublikowałem tekst o tym, że poszedłem na autobus, a z przystanku odjechałem taksówką.

REKLAMA

Użytkownicy (celowo unikam słowa „czytelnicy”) zarzucali mi na Facebooku Spider’s Web rzeczy, które wyjaśniłem w tekście i wystarczyło go tylko przeczytać, by nie mieć wątpliwości. I nie piszę tego dlatego, bo chcę się pożalić. Publikuje w internecie od 25 lat i musiałbym rzucić pracę, gdybym miał się przejmować komentarzami na swój temat. Wspominam o tym, bo ma to związek z tematem tego tekstu.

W społecznościówkach zachowujemy się jak zwierzęta

Jeszcze niedawno popularna była teoria o tzw. „gadzim mózgu”. Określano tym terminem najstarsze filogenetycznie struktury naszego układu nerwowego. Mowa o tych jego częściach, które z jednej strony odpowiadają za najważniejsze funkcje życiowe, takie jak oddychanie czy krążenie, a z drugiej, kontrolują sen, automatyzują motorykę itp. Gadzi mózg miał odpowiadać za nasze reakcje instynktowne i determinować postawę „walcz lub uciekaj”, która miała pomóc naszym praprzodkom przetrwać w trudnych warunkach pośród dzikich zwierząt. Choć ta teoria z lat 60. XX w, żle się zestarzała stanowi ona interesującą heurystykę i próbę wyjaśnienia naszych zachowań.

Co to ma do clickbaitów i komentariatu w mediach społecznościowych. Wbrew pozorom sporo. Jamie Bartlett, dziennikarz i autor książki „Ludzie przeciwko technologii. Jak internet zabija demokrację (i jak ją możemy ocalić)” stawia mocną tezę:

„(…) nikt rozmyślnie nie nadaje platformom internetowym tabloidowego charakteru – to jedynie matematyczna reakcja na nasze upodobanie do ostrych i bulwersujących nagrań. Oto zwierciadło i multiplikator w jednym. (…) Gazety gonią za sensacją, bo od lat wiedzą naszych upodobaniach to, co algorytmy odkryły dopiero niedawno”

– pisze Bartlett.

I przywołuje Guillaume’a Chaslota, który przygotowywał dla YouTube’a mechanizm rekomendacji. Po odejściu z platformy pokazał zaś dowody na to, że YouTube nie tylko ponad jakość stawiał maksymalizację zaangażowania użytkowników, ale też celowo zwiększał zasięgi treści kontrowersyjnych, wywołujących emocje, skutkujących odruchowym klikaniem w przycisk odtwarzania.

Pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat z książki Bartletta, bo doskonale opisuje obecny kształt internetu w ogóle, a platform społecznościowych w szczególe.

„Tak się jednak składa, że technologiczni potentaci z (…) ludzkich słabości uczynili strukturalną cechę odbioru wiadomości i wykorzystują je dla pieniędzy”

– konkluduje autor książki „Ludzie przeciwko technologii”.

Jak to się przekłada na wydawców internetowych? Ano tak, że są krytykowani przez czytelników. Każdy, kto choć przez pięć minut wydawał serwis internetowy, ma świadomość tego jak bardzo frustrujący jest fakt, że, pisany przez kilka dni, dopracowany i dobrze zriserczowany tekst, tak często przegrywa z pisanymi na kolanie newsami na 2 akapity, eksponującymi sensację.  

Czy to usprawiedliwia media?

Powiem wam, jak jest. Mamy de facto do czynienia z monopolem Google’a, który sprawia, że wydawcy internetowi są uzależnieni od tego big techa. Innymi słowy, ich być albo nie być zależy w prostej linii od kaprysów algorytmów. Dzisiaj doświadczasz ich łaski i niesie cię fala, jutro dostajesz po tyłku i nawet nie wiesz dlaczego. Efekt? Media zaczynają się ścigać na clickbaity, bo tylko one przynoszą efekty w najczęściej używanej przez użytkowników wyszukiwarce (zgadnijcie, która to).

Google tylko udaje, że stawia na jakość. Przy cyklicznych zmianach algorytmów wyszukiwania podkreśla, jak bardzo liczy się eksperckość i zaufanie, by następnie wzmacniać ruch z tzw. discovera, w którym promuje treści sensacyjne, podburzające. Gigant zdaje sobie jednocześnie sprawę, że to w te treści kliknie odruchowo większość odbiorców. Błędne koło.

Moją intencją nie jest usprawiedliwianie mediów. Mam bowiem świadomość, że w tym sprzężeniu zwrotnym uczestniczą trzy strony: media – odbiorcy i Google (a także drugi gigant – Meta). Chcę pokazać niejako od kuchni, jak działa świat zdominowany przez potężnych graczy, którzy sprawili, że internet synonimicznie określany jest jako Google czy Facebook.

„Google zainicjował bezprecedensową operację rynkową w niezmapowanych przestrzeniach Internetu, gdzie napotkał niewiele przeszkód ze strony prawa czy konkurencji, zupełnie jak nowy gatunek rozpoczynający inwazję w środowisku wolnym od naturalnych drapieżników.” - pisze w swojej monumentalnej książce „Wiek kapitalizmu inwigilacji” Shoshana Zuboff i ma rację. Prawo nigdy nie nadąża za technologią, a gdy świat uświadomi sobie, że ma do czynienia z siłą, która skutecznie dominuje na globalnym rynku, jest już najczęściej za późno.

To dlatego tak ważne są regulacje. Opiszę to na prostym przykładzie, który nie jest związany z mediami. Gdyby dać najbogatszym i najsilniejszym graczom na rynku nieruchomości możliwość robienia, co im się żywnie podoba, dziś nie oglądalibyśmy wielu cennych zabytków architektury (szczególnie tych nowszych), bo zostałyby one zburzone i zastąpione przynoszącymi zyski apartamentowcami, hotelami czy blokowiskami. To dlatego giganci tak bardzo nienawidzą regulacji, bo chronią one ludzką kulturę przed barbarzyństwem spod znaku pieniądza.

Co robić, by emocje nie dominowały nad rozumem?

Niedawno w swoim tekście o odróżnianiu prawdy od fałszu pisałem o koncepcji dwóch systemów wprowadzonej przez Daniela Kahnemana. W książce "Pułapki myślenia", Kahneman opisuje System 1 i System 2. Pierwszy używany jest instynktownie, bez zastanowienia i służy szybkiemu podejmowaniu decyzji (to dlatego niemal natychmiast i bez refleksji odpowiemy, że 3 + 3 = 6. Drugi system związany jest ze świadomą analizą, wymaga namysłu i większego wydatku energetycznego. Działa wtedy, gdy poddajemy refleksji docierają do nas bodźce. System 1 jest nam potrzebny, byśmy nie obciążali swojego aparatu poznawczego i układu nerwowego i to na jego mechanizmach bazują platformy Google'a, Mety czy TikToka.

Gdyby użytkownicy czy to Facebooka czy sekcji Discover w przeglądarce Chrome lub aplikacji Google, nie ulegali impulsowi, ale zastanowili się przed kliknięciem, czy jest sens w ogóle wchodzić w tekst, który nie niesie żadnych walorów informacyjnych, zmieniliby oblicze internetu, a Google musiałby dostosować do tego algorytmy. Problem w tym, że nigdy do tego nie dojdzie, bo giganci technologiczni doskonale zdają sobie sprawę z ograniczeń ludzkiej natury. Na nich budują swoją potęgę.

Czytaj także:

Żeby ten obraz uczynić bardziej mrocznym, napiszę jeszcze jedno. Użytkownik internetu przeglądając go, ma poczucie sprawczości i złudzenie, że to, w co klika i co mu się wyświetla, wynika z jego suwerennej decyzji. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie, klikamy w to, co podpowiadają nam algorytmy. Niby bańki skonstruowane są tak, że pod uwagę brane są nasze zainteresowania i sympatie, ale szybko okazuje się, że jedne wiadomości nam się wyświetlają, a inne nie, bo pochodzą spoza bańki. W ten sposób zamykamy się na świat i widzimy tylko wycinek rzeczywistości. Klikamy w nową kartę Chrome na telefonie i widzimy strumień wiadomości. Mamy poczucie, że wyświetlają nam się interesujące treści. Klikamy w nie i nie tylko karmimy algorytmy, ale determinujemy to, co wyświetli nam się kolejnym razem. Piękne? Nie, przerażające!

Jeżeli jesteś (lub chcesz być) świadomym użytkownikiem, ba, świadomym człowiekiem, zamiast irytować się i zżymać na clickbaity, po prostu w nie nie klikaj. Twój przeładowany informacjami mózg ci za to podziękuje. Tylko tak możemy wyjść z tego błędnego koła.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA