Ręce to nasze najważniejsze narzędzie. Chcą nas ich pozbawić i dlatego poniosą klęskę
Maciej Gajewski powątpiewając w najbliższy sukces przypinki Humane AI Pin mimo wszystko zwracał uwagę, że wizja urządzenia sterowanego głosem wydaje się trafna. To przyszłość, lecz nie teraźniejszość. Zacząłem zastanawiać się, dlaczego to właśnie takie sprzęty mają być wielką rewolucją. Takie, czyli burzące granice pomiędzy użytkownikiem a urządzeniem i w zasadzie… ucinające nam ręce.
Nie chodzi tylko o Humane AI Pin – dokładnie tak ma wyglądać sterowanie w wirtualnej bądź rozszerzonej rzeczywistości. W przyszłości nie będziemy mieć ekranów, a raczej ekranem będzie wszystko – treści wyświetlane będą przed naszym nosem, a my będziemy sterować urządzeniem wydając polecenia, ewentualnie od czasu do czasu przesuwać rękami w powietrzu. Tak to sobie przynajmniej wyobrażamy.
Ale dlaczego akurat tak? Pewnie dlatego, że przemawia przez nas wizja twórców science-fiction, którzy lata temu sugerowali, że prędzej czy później właśnie tak będzie wyglądała obsługa komputerów. Gadżety jakby naturalnie podążały tą drogą. Wirtualny świat musi nas wciągać, chcemy widzieć więcej i więcej, jakbyśmy byli tam, a nie tu. Stąd coraz to większe telewizory czy monitory z ogromnymi wyświetlaczami, ale malutkimi, niezauważalnymi ramkami.
Nawet ekrany telefonów stale się rozszerzając ku temu właśnie nas wiodą, by chociaż trochę zaspokoić tę potrzebę przeniesienia i odcięcia od zastanej rzeczywistości. Panuje powszechna zgoda, że kwestią czasu jest porzucenie obudów, ramek, wyświetlaczy i stopienie świata wirtualnego z rzeczywistym. Jakby przesądzone było, że to się wydarzy, a obecnie możemy zastanawiać się tylko, czy od razu za pomocą gogli czy specjalnych okularów (a potem już tylko wszczepy), czy może najpierw po drodze muszą powstać takie sprzęty jak właśnie Humane AI Pin.
Przypinka jest idealnym przystankiem, elementem do zaliczenia w dawno zaplanowanym scenariuszu. W wydanej kilka lat temu książce „Technogadżet w magicznym świecie konsumpcji” Jerzy Stachowicz analizował m.in., jak bardzo nasze urządzenia starają się naśladować albo wręcz ostatecznie stają się czymś na wzór magii. Można przywołać jakże wyświechtane powiedzenie o tym, że „każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nierozróżnialna od magii”, ale właśnie to złudzenie napędza technologiczny postęp i powoduje, że można się zachwycać kolejnymi sprzętami. A cóż bardziej magicznego jest od urządzenia znajdującego się blisko serca – dawniej miejsce zarezerwowane dla religijnego symbolu, a w świecie fantasy magicznego artefaktu – który wyświetla rzeczy po tym, jak wypowie się odpowiednią komendę, czyli w zasadzie zaklęcie? Już nie trzeba będzie mieć różdżki (telefonu), będziemy prawdziwymi czarodziejami za sprawą niewielkiej przypinki.
Stale podążamy tą drogą, ale czy to nie jest jednak droga ze ślepą uliczką? Idziemy tylko dlatego, że ktoś sobie tak wymyślił, a potem nikt nie zastanawiał się, czy to jednak ma sens? Trochę jak z latającymi samochodami. Przez lata to one były celem. Granicą, po przekroczeniu której wiadome stanie się, że żyjemy w przyszłości. Ta przyszłość nadejść nie chciała, a gdy zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego, szybko można było znaleźć odpowiedź. Bo byłoby to bez sensu – latające samochody generowałyby więcej problemów niż wygody czy korzyści. Nikt nie marzy więc już o latających samochodach, ale po prawdzie nikt nie marzy też o lepszej, technologicznej przyszłości. Pogodziliśmy się, że jest jak jest, a jedynym życzeniem na najbliższe lata jest to, by nie było w nich ludzi pokroju Muska czy kolejnych szkodliwych techkorporacji.
Może tego obawiają się firmy – ściągnięcia kurtyny
Bo okazuje się, że za nią nic nie ma. Narzekamy, że kolejny iPhone nie robi takiego wrażenia jak dawniej, nie ma już tych efektów niesamowitości, ale przynajmniej możemy pocieszać się, że nowa-wielka-rzecz również rodem z filmów science-fiction jeszcze nadejdzie i będzie nią właśnie rozszerzona rzeczywistość. Problem polega jednak też na tym, że coraz więcej osób mówi, że takiej przyszłości jednak nie chce – a nawet nie jesteśmy w połowie drogi do niej.
Zgadzając się z uwagą Maćka na temat niedoskonałości, jaką jest sama funkcjonalność aktualnie funkcjonujących asystentów głosowych (co uniemożliwi upowszechnienie się teraz przypince Humane AI Pin) chciałbym też podkreślić doskonałość naszych rąk. Jako że nie jestem Hararim to nie odwołam się do ich znaczenia na drodze ewolucji, choć to przecież niezwykle ważne, a jedynie docenię, jak przyjemne jest wciskanie, dotykanie, smyranie, gładzenie czy po prostu obracanie w dłoniach. Właśnie z tego prostego powodu jakoś nie mogę sobie wyobrazić, by korzystanie z Humane AI Pin było komfortowe. Co zaskakujące, łatwiej mi zaakceptować konieczność wydawania poleceń np. w zatłoczonym tramwaju - kto pamięta, że nie tak dawno rozmowa przez telefon w obecności innych była czymś nieakceptowalnym, a dziś co chwila ktoś rozmawia przez zestaw słuchawkowy czy nawet wideokonferencję - niż machanie palcami bez styczności z czymś rzeczywistym. I nie - wirtualna klawiatura na blacie biurka to nie to samo.
Czytaj też o sztucznej inteligencji:
Nie chodzi o wyłącznie o samą przyjemność dotyku. W eseju zamieszczonym w książce „Handmade. Praca rąk w postindustrialnej rzeczywistości” Flip Schmitd jako dowód na to, że ręka to najważniejsze ludzkie narzędzie cytował wyniki badań z 1999 r. Okazało się, że grający w Scrabble osiągają lepsze wyniki, gdy mogą używać rąk, czyli bawić się klockami, przewracać je w dłoniach i tak dalej. Ci, którzy nie mogli przesuwać czy składać ich wypadali blado. Zapewne nie ma w tym przypadku.
Czy te wizje przyszłości z obrazków poniżej to nie scenariusz, w którym nie możemy bawić się klockami?
W innym eseju Michał Podgórski cytował Paula Levinsona, który zastanawiał się, dlaczego nadejście filmu dźwiękowego (i szerzej: telewizji, gier itp.) nie zabiło radia, ale wyparło film niemy. Badacz doszedł do wniosku, że „przetrwać mogą tylko te media, które są zgodne z naturalnym przedtechnologicznym sposobem komunikowania się ludzi”. Słuchanie bez widzenia jest czymś spotykanym, wszak patrzymy na coś, ale słuchamy czegoś innego, natomiast „o widzeniu bez słyszenia nie można tego powiedzieć”.
Dotyk wydaje się tak samo ważnym przedtechnologicznym elementem, żeby można było go wyeliminować ot tak. A do tego dążą twórcy przyszłościowych rozwiązań. Oczywiście patrząc na Humane AI Pin widzimy, że ręka do czegoś się jednak przyda, jednak to nie to samo. I zastanawia mnie, dlaczego twórcy tego nie dostrzegają.
Może widzą, ale wiedzą, że muszą grać w tę grę iluzji, bo inaczej hasła o przyszłości czy postępie będą wydmuszką, nie znajdzie się już nic, w co można byłoby uwierzyć, na co czekać?