Katowicki dworzec zachwycał cały świat. Gdy chcieli go wyburzyć, wybuchły protesty
Nowoczesność, potęga architektury, zapowiedź nowych, być może lepszych czasów. Wszystko to spotykało się we wnętrzach katowickiego dworca zaprojektowanego przez trójkę niezwykle zdolnych architektów. Wielkie plany legły po latach w gruzach przez nieodpowiedzialność urzędników i inwestorów.
Trudno o bardziej symboliczną datę. 11.1.(20)11 – to właśnie wtedy, po 21 dniach prac, katowicki dworzec został wyburzony. Koparki nie zniszczyły po prostu budynku, a brutalistyczny symbol, wspomnienie o wyjątkowej polskiej architekturze, która imponowała, była użyteczna, a przy tym rozpalała wyobraźnię pokazując niedostępne wcześniej możliwości.
„Surowy beton, widoczne ślady po szalunku, chłód materiału i jego wyrazistość, a zarazem prostota tworzyły wyjątkowy wyraz plastyczny, włączając katowicką stację do grona najbardziej udanych polskich realizacji nurtu brutalizmu” – pisała Anna Cymer w książce "Architektura w Polsce 1945-1989".
Znakiem rozpoznawczym były kielichy, które podpierały cała konstrukcję na terenie szkód górniczych, a więc niełatwym podłożu. 16 żelbetowych słupów, dzięki którym cały dworzec uznawano za jedną z najciekawszych konstrukcji kielichowych na świecie, przy okazji „chowało” w swoim wnętrzu przewody kanalizacyjne, elektryczne czy wentylacyjne. W zasadzie podobny zabieg pełnią dziś filary w chwalonym przez nas dworcu w Lublinie. Na ten pomysł architekci Wacław Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński i Eugeniusz Wierzbicki - tworzący grupę „Tygrysy” – wpadli już przy projektowaniu w 1959 roku.
Dworzec miał być najważniejszym węzłem przesiadkowym w regionie
Zanim powstał wyburzono przedwojenne kamienice, szykując miejsce nie tylko na dworzec, ale też „teren o wielkomiejskim charakterze, z ruchliwym placem i nową zabudową”, jak wyjaśniała Anna Cymer. Ambitne plany, nie licząc dworca, nie zostały zrealizowane.
Autorzy projektu naprawdę wybiegali w przyszłość. Odjeżdżający i przyjeżdżający mieli być od siebie odseparowani, aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Na najniższym poziomie placu dworcowego ulokowano miejsce dla przybywających samochodem. Położona wyżej estakada prowadziła pieszych do wnętrza, natomiast wychodzącym ułatwiała dojście do autobusów i tramwajów.
Katowicki dworzec był pierwszym tego typu obiektem w Polsce, w którym ruchome schody ułatwiały poruszanie się. Wcześniej budzące zainteresowanie rozwiązanie wdrażane było w kamienicach (już w 1949 r. w Warszawie) czy galeriach handlowych (np. w Łodzi pierwszy budynek z ruchomymi schodami powstał w 1967 r.), ale to Katowice były prekursorem we wdrażaniu ich właśnie na dworcach. Już w 1971 r. ruchome schody zostały przekazane do próbnej eksploatacji. Dla porównania, na przykład te w tunelu dworca PKP Gdańsk Główny zostały oddane do użytku w marcu 1973 r. Przy okazji były najdłuższymi w Polsce, mając prawie 25 m długości.
Dworzec w Katowicach zachwycał, kiedy został otwarty – czyli 22 lipca 1972 r. Jednak po latach stawał się coraz bardziej zaniedbany. Przestał być symbolem nowoczesności, ambitnych planów, rozwoju śląskiej metropolii. Zaczął za to być utrapieniem, powodem do wstydu. W dużej mierze dlatego, że nie zrealizowano inwestycji, które miały powstać obok.
Na Spider's Web piszemy o wyjątkowych polskich budynkach:
W 2007 r. PKP postanowiły pozbyć się problemu w najprostszy możliwy sposób – wyburzając budynek
Jerzy Polaczek, ówczesny minister transportu, wypowiedział wręcz szokujące słowa o tym, że nie spotkał się z opiniami „chwalącymi estetykę tego budynku”. Chociaż pojawiało się mnóstwo głosów ekspertów o tym, że budynek jest zbyt cennym skarbem, żeby go niszczyć (w pismach podkreślano: „hala główna katowickiego dworca jest z pewnością obiektem wybitnym i znaczącym w historii współczesnej architektury polskie”) to jednak podjęto decyzję o rozbiórce.
Jak pisała Aneta Borowik w tekście „Smutek odchodzenia architektury. Historia wyburzenia dworca kolejowego w Katowicach” na początku chciano zachować oryginalną kielichową konstrukcję, choć miała być tylko częściowo eksponowana.
Wydaje się, że w sierpniu 2009 r. zapadła decyzja, która była kluczowa dla losów katowickiego dworca. Inwestor oraz władze miasta postanowiły wówczas, że dworzec autobusowy pierwotnie zaprojektowany nad placem Szewczyka zostanie wykonany pod halą dworca. Jeszcze niżej zaprojektowano dwie kondygnacje parkingów. (…) Jednakże zaraz się okazało, że nie można tych zamierzeń zrealizować, pozostawiając starą konstrukcję, ponieważ jej fundamenty kolidowały z projektowanym dworcem autobusowym, podziemną ulicą oraz parkingami.
- pisała Aneta Borowik.
Pojawiły się głosy, że z uwagi na zły stan techniczny kielichy muszą zostać wyburzone. Naukowcy z Politechniki Śląskiej postanowili sami sprawdzić, czy to prawda. Z wyników ich analizy wynikało, że konstrukcja wymaga raptem tanich i drobnych zabiegów konserwatorskich, po których będzie mogła służyć przez lata. Badacze pisali wprawdzie, że "w warunkach skrajnie wilgotnych" istnieje możliwość zagrożenia korozją zbrojenia. Tyle że wewnątrz budynku było sucho, więc ryzyko znikało.
To jednak nie wystarczyło. Ten wyjątkowo przykry proces ignorowania analiz, ekspertyz i głosów ze świata architektury opisała Borowik:
W tym momencie losy dworca zależały od decyzji jednej osoby – Barbary Klajmon, a więc Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Spotkała się z Antonim Pomorskim, architektem i przedstawicielem firmy Neinver Polska, który wyraźnie dał do zrozumienia, że „nakaz zachowania oryginalnej konstrukcji będzie równoznaczny z rezygnacją z nowego obiektu”. Inwestor wiedział że ma za sobą władze rządowe, wojewódzkie oraz samorządowe, wiedziała o tym również ŚWKZ. W lutym 2010 r. dopuściła możliwość wyburzenia obiektu pod warunkiem odtworzenia żelbetowych filarów kielichowych według ich oryginalnej technologii. Pismo podpisała jej zastępczyni Magdalena Lachowska.
Ostatecznie dworzec zburzono, a jedyną pamiątką po dawnych kielichach są dwa odtworzone, które można oglądać dziś przy wejściu do dworca. Ta pozostałość na otarcie łez musi budzić taką samą złość, jak uwaga dr Adama Moleckiego, który zauważył, że „większość rozwiązań [nowego dworca] podporządkowanych jest interesowi operatora galerii handlowej, a nie pasażerów”. Jakże różniło się to od projektu „Tygrysów”, którzy oferowali pasażerom zachwycającą konstrukcję, pełną ułatwień i ulepszeń przygotowanych z myślą o nich.
Dawny dworzec kolejowy w Katowicach powinien być cenną nauczką, że szybko można zapomnieć o nowoczesnych rozwiązaniach i udogodnieniach, jeżeli nie będzie dbało się o dany budynek czy obiekt. Ten zamiast wizytówką może stać się przekleństwem. Oby dawnych błędów nie popełniono przy dworcach, które powstają dzisiaj i które zachwycają, tak jak kiedyś wrażenie robił brutal z Katowic. I oby nie czekała nas powtórka z rozrywki - w końcu wciąż niepewny los jest bardzo ciekawego dworca z Częstochowy.
zdjęcie główne: 4H4 PH / Shutterstock.com