Kopulaki w Warszawie jak domki z innej planety. Wyjątkowe osiedle z PRL
Polska ma szczęście do architektury nawiązującej do UFO. Wszyscy znają Spodek, zachwycać można się niedawno wyremontowanym dworcem w Kielcach. W Warszawie jest jednak fragment domów jakby z innej planety. Oto Kopulaki.
Jedni mówią, że te domki jednorodzinne wyglądają, jakby postawili je obcy. Innym kojarzą się z dzieciństwem – widzą w nich próbę odwzorowania wioski Smerfów. Poszedłbym w jeszcze innym kierunku. Kopulaki równie dobrze mogłyby znaleźć się w legendarnym, kultowym Morrowindzie.
A tymczasem domki znajdują się w Warszawie niedaleko lotniska Okęcie
Jeszcze jeden dowód na to, że w czasach PRL-u architekci mieli fantazje. Potem, owszem, też, ale akurat Kopulaki nie są w żaden sposób kontrowersyjne. Nie pasują do cyklu "piękne, bo brzydkie" – nie, one są piękne i już.
To małe domki o kształcie grzybów, uli, kopuł. Powstały w latach 60. XX wieku. Architektem był Jerzy Iwanicki, który potem wyjechał do Szwecji. Wspomina go Stowarzyszenie Architektów Polski:
Kopułowe domki to jego najbardziej znany projekt, choć również niezrealizowany do końca. Plany zakładały, że powstanie aż 70 takich, jednak stanęło tylko na dziesięciu. Okazały się zbyt drogie. Do dziś przetrwało ich pięć.
Ich specyficzny, wręcz futurystyczny kształt miał nie tylko zachwycać
Chodziło o coś jeszcze – o ominięcie przepisów. W tamtych czasach dom jednorodzinny nie mógł mieć więcej niż 110 m2. Brano jednak pod uwagę jedynie metraż pomieszczeń, których wysokość przekraczała 2,2 m. Dzięki temu domy trzykopułowe oficjalnie o powierzchni 92 m2, w praktyce osiągały prawie 130 m2. Właściciele płacili za 92 m2, bo na pozostałej powierzchni wysokość mieszkania nie przekraczała przepisowych 2,2 metra.
Jak się mieszkało w takim domku? Opinie były podzielone. Jedni zwracali uwagę na to, że dzięki ociepleniu plastrami z pumeksu zimą było ciepło przy niskich kosztach ogrzewania, a latem tworzył się "przyjemny mikroklimat".
Inni z kolei narzekali, że trudno taką zaokrągloną powierzchnię zaaranżować. "Wrażenie nieco szokujące" – opisywał reporter tygodnika "Stolica", który odwiedził pierwszych mieszkańców.
- Gdyby kopulaki były w jakimś mieście na Zachodzie, trafiłyby do przewodników i na pocztówki – mówiła architekta Małgorzata Kuciewicz, która już XXI wieku starała się ocalić od zapomnienia kompleks domków. Już wtedy traciły swój unikalny charakter. Jak wyglądają teraz, możecie zobaczyć na zdjęciach autorstwa Kuby Wątora.