Widziałem, jak w Chinach rozwiązali problem rozładowanych smartfonów. Szokująco proste
Byłem kilka dni w Chinach i udało mi się poobserwować życie tamtejszych ludzi. Widziałem wiele, ale jedna rzecz na stale skradła mi serce. Nie sądziłem, że rozwiązanie problemu rozładowanych smartfonów jest takie proste.

Podobnie jak znakomita większość współczesnych użytkowników nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mam rozładowany smartfon. Ładuję go przy każdej możliwej okazji, a gdy widzę komunikat o niskim poziomie baterii, to przestaję czuć się komfortowo. Na wyjazd do Chin nie wziąłem powerbanku, bo przeczytałem, że tamtejsze władze wprowadziły nowe regulacje dotyczące poruszania się z nimi samolotem, więc prawdopodobnie i tak zostałby mi odebrany. Nauczyłem się korzystać z innych rozwiązań - ładowałem iPhone'a podłączając go do MacBooka schowanego w plecaku, ale to była proteza. I wtedy moją uwagę zwróciły skrzynki, które były gęsto rozsiane po całym mieście. To właśnie nimi Chińczycy rozwiązali problem rozładowanych smartfonów. Nie da się rozładować telefonu w Chinach, to fizycznie niemożliwe.
Chińczycy mają świetne rozwiązanie na rozładowane telefony. Zazdroszczę im
Po całych miastach rozsiane są punkty wypożyczeń i zwrotów powerbanków, znajdują się dosłownie wszędzie. Metro, przystanki autobusowe, punkty turystyczne, a nawet bary i restauracje. Na każdym kroku jest punkt wypożyczeń i do tego każdy jest całkowicie automatyczny, a cena jest stała. Punkty wyglądają niepozornie, a ich obsługa jest banalna. Wystarczy odpalić chińską aplikację kombajn, czyli AliPay (o tym napiszę oddzielny wpis), zeskanować kod QR i gotowe. Zapytacie, a ile to kosztuje? 6 juanów za godzinę korzystania. W przeliczeniu na polską walutę to około 3 zł. Przez godzinę naładujecie swój smartfon prawie do pełna, więc jest to idealne rozwiązanie.

Co ciekawe - cudzoziemcy powinni płacić depozyt w wysokości kilku juanów, który wraca na konto przy oddaniu urządzenia, a Chińczycy muszą to robić wtedy, gdy mają mniej niż 550 punktów społecznych, czyli gdy są mało wiarygodnymi obywatelami.

System wypożyczeń powerbanków jest cudowny. Co najlepsze - każdy powerbank ma z tyłu trzy krótkie kable z najpopularniejszymi złączami, czyli microUSB, USB-C i Lightning. Dzięki temu trudno znaleźć urządzenie z ostatnich kilku lat, którego nie da się naładować w ten sposób. Dużym ułatwieniem jest to, że powerbank można oddać w dowolnym miejscu, nie trzeba wracać do konkretnego punktu.

Na pewno pomyśleliście to, co ja: a co jeżeli ktoś to ukradnie? W najlepszym wypadku traci depozyt, ale dla Chińczyków konsekwencje są gorsze - tracą punkty społeczne, co sprawia, że będą mieć z tego tytułu problemy w przyszłości. Mój lokalny rozmówca powiedział jednak, że cena jest ustalona na tak niskim poziomie, że nikt nawet nie myśli o kradzieży powerbanku, bo nie ma to żadnego sensu ekonomicznego.

I tym sposobem Chińczycy rozwiązali problem rozładowanych smartfonów. Widziałbym takie rozwiązania w każdym europejskim mieście, bo jest to po prostu niesamowicie wygodne i intuicyjne. Zakochałem się w tym, ale nie wszytko było tak kolorowo, ale o tym w innym artykule.







































