MacBook Pro 14 ma poważny problem. Przeczytaj, zanim kupisz
MacBook Pro 14 z czipem M1 Pro przez kilka dni zachwycił mnie do tego stopnia, że byłem gotów rozsadzić domowy budżet i kupić go na własny użytek. Potem jednak przyszedł moment, po którym mam ochotę wyrzucić go przez okno, a w raz z nim wszelkie myśli o potencjalnym zakupie. Problem z MacBookiem Pro 14 przypomniał mi też o wszystkich powodach, dla których nie cierpię ekosystemu Apple’a.
Spodziewałem się, że kiedyś faza początkowego zachwytu nowym laptopem Apple’a przeminie, ale nie spodziewałem się, że nastąpi to tak szybko i z tak głupiego powodu. Po tygodniu absolutnie bezproblemowej pracy „w biegu”, postanowiłem sprawdzić, jak MacBook Pro 14 spisze się w roli domowej stacji roboczej. I wtedy się zaczęło. Moja miłość do nowego laptopa Apple'a w niespełna dwie godziny przerodziła się w totalną nienawiść.
Czytaj również:
MacBook Pro 14 jest ultra-szybki… dopóki nie zacznie zwalniać.
Przez pierwszą godzinę pracy wszystko było w najlepszym porządku. Podłączyłem komputer do wszystkich akcesoriów przez stację dokującą Thunderbolt 3, odpaliłem Lightrooma i przystąpiłem do edycji niewielkiej (50+) biblioteki zdjęć. Nic wymagającego, ot podstawowe korekty i drobny retusz w Photoshopie. Po kilkudziesięciu minutach zauważyłem, że komputer zwalnia. Do tego stopnia, że powiększanie zdjęć w Lightroomie zwyczajnie przestało działać, a próba naniesienia maski kończyła się piłką plażową na ekranie – system się zawieszał.
Początkowo założyłem, że to wina Lightrooma; programy pakietu Adobe Creative Cloud co do zasady są koszmarnie zasobożerne i mają stabilność krzesła z trzema nogami, nawet jeśli chodzi o wersje zoptymalizowane dla Apple Silicon. Niestety restart oprogramowania nie pomógł.
Zacząłem więc szukać innych przyczyn i pytać kolegów pracujących na co dzień z Macami z czipem M1. Pierwszym podejrzanym były ustawienia Lightrooma; dodałem większy bufor, zmniejszyłem rozmiar inteligentnych miniaturek i nic. Cóż – pomyślałem – może to wina pracy na plikach 42 Mpix? Nie miało to jednak żadnego sensu, bo przez ostatni tydzień obrobiłem kilkadziesiąt zdjęć bez żadnego problemu. Poza tym problem z Lightroomem nie tłumaczył np., dlaczego Photoshop kompletnie zawieszał się na akcji formowania.
W miarę jak ja szukałem rozwiązania, MacBook Pro 14 stawał się coraz bardziej gorący i zwolnił do tego stopnia, że nawet przeglądarki nie dało się normalnie używać. Pomyślałem wtedy, że może jest to wina nieprawidłowego skalowania drugiego wyświetlacza? Przerabiałem podobny problem z MacBookiem Pro 16, który nawet w wersji z najmocniejszym GPU nie był w stanie udźwignąć jednoczesnego korzystania z wbudowanego ekranu i zewnętrznego monitora 4K, jeśli skalowanie rozdzielczości było zbyt wysokie (wszak trzeba pamiętać, że macOS skaluje piksele podwójnie, więc gdy np. wyświetlamy obraz wyskalowany do 2560x1440, macOS renderuje 5120x2880 px, co znacznie mocniej obciąża układ graficzny). Pomyślałem, że może MacBook Pro 14, mimo całej swojej potęgi, nie ma dość mocy, by udźwignąć jednocześnie dwa ekrany o wysokiej rozdzielczości i zajmować się intensywną obróbką zdjęć.
Przez chwilę podejrzewałem nawet, że to wina nie tyle monitora, co stacji dokującej, przez którą był podłączony; CalDigit TS3+ ponoć czasem działa kapryśnie z Apple Silicon, ale… to nie było to. Podłączenie monitora bezpośrednio do laptopa skutkowało dokładnie tym samym zachowaniem.
Redakcyjni koledzy sugerowali mi, że może po prostu układ M1 Pro jest za słaby na mój workflow i powinienem raczej spojrzeć na zakup wersji z czipem M1 Max. Byłbym skłonny potaknąć, ale to przecież absurdalne – nawet podstawowy czip M1 Pro powinien być dość szybki, by poradzić sobie z tak prostym zadaniem, jak obsługa dwóch ekranów i obróbka zdjęć.
Przypuszczenie się potwierdziło, gdy odłączyłem Maca od monitora, a on nadal działał tak wolno, że nie dało się na nim pracować.
W końcu pomyślałem, że nawet ja, osoba przyciągająca katastrofy z grawitacją równą tej na Jowiszu, nie mogę być jedynym człowiekiem na świecie, który ma problem z MacBookiem Pro 14. I voila – wystarczyło wpisać „MacBook Pro 14 issue” w wyszukiwarkę, by odnaleźć źródło problemów.
Wyciek pamięci w MacBooku Pro to problem, którego Apple nie może załatać od dnia premiery.
Problemem powodującym wszystkie wyżej opisane bolączki był „memory leak”, czyli tzw. „wyciek pamięci” – to sytuacja, w której proces (lub procesy) zużywają więcej pamięci operacyjnej niż jest fizycznie dostępne, a co za tym idzie, wymuszają intensywne korzystanie z pamięci wymiany. W praktyce oznacza to, że komputer robi się coraz bardziej i bardziej „zatkany”, a przez to zwalnia w absolutnie każdym zadaniu. Problem dotyka wszystkich konfiguracji nowych MacBooków Pro, a w niektórych przypadkach także starszych komputerów z układem Apple M1.
Szybkie sprawdzenie monitora aktywności potwierdziło diagnozę – proces WindowServer zużywał blisko 24 GB RAM-u, a w pamięci wymiany znajdowało się blisko 12,5 GB. Dla przypomnienia – mój testowy MacBook Pro 14 ma tylko 16 GB RAM-u.
Proces WindowServer jest też najczęściej wskazywanym procesem przez redditowiczów, których MacBooki cierpią na podobny problem. Jak udało się ustalić niektórym z nich, główną przyczyną wycieku pamięci w tym przypadku jest… zmiana rozmiaru okien. Nic więc dziwnego, że gdy zacząłem pracować na dwóch ekranach i kilku programach jednocześnie, żonglowanie otwartymi oknami doprowadziło do spowolnienia komputera. Brzmi absurdalnie? W innym miejscu użytkownicy wskazują, że problem może wynikać z funkcji ułatwień dostępu, a może nawet ze… zmiany rozmiaru kursora w systemie lub automatycznego przełączania między ciemnym i jasnym trybem.
Co gorsza, problem wycieku pamięci – jak się okazuje, bardzo szeroko opisany – miał zniknąć wraz z aktualizacją do macOS Monterey 12.1. Mój przypadek, tak jak przypadki dziesiątków redditowiczów, potwierdza jednak, że problem wcale nie zniknął, choć od premiery nowych MacBooków Pro 14 i 16 minęły już dwa miesiące. Ja zaś spędziłem ponad dwie godziny klnąc i szukając rozwiązania, co doprowadziło mnie jedynie do silnego bólu głowy.
Apple nie spieszy się z naprawą.
Na szczęście na wyciek pamięci istnieje tymczasowy „fix” – regularne restartowanie komputera. Wtedy pamięć jest czyszczona i działanie MacBooka Pro 14 wraca do normy… przynajmniej na chwilę. Po wczorajszej gehennie, jaką zgotował mi nowy laptop Apple’a, udało mi się go przywrócić do właściwego, szybkiego funkcjonowania na… niespełna dzień. Gdy dziś rano usiadłem do pracy, odpaliłem monitor aktywności i zająłem się swoimi sprawami, już po niespełna godzinie zauważyłem, że proces WindowServer znów „puchnie” i błyskawicznie dobija do poziomu, przy którym MacBook zaczyna korzystać z pamięci wymiany, choć nie ma ku temu absolutnie żadnej potrzeby. Zrezygnowany odłączyłem MacBooka od stacji dokującej i wróciłem do testowego Razera Blade, który przez kilka miesięcy użytkowania ani razu mnie nie zawiódł.
Użytkownicy borykający się z tym problemem donoszą, że jedynym skutecznym rozwiązaniem jest regularne restartowanie komputera i stałe monitorowanie procesów. No świetnie – to coś, na co w laptopie za te pieniądze nie ma miejsca i coś, na co osobiście absolutnie się nie godzę. Postawa Apple’a jest zaś taka, że pomimo rozlicznych wpisów na forum firmy żaden przedstawiciel jeszcze nie zareagował i tak naprawdę nie wiadomo, czy i kiedy Apple zamierza uporać się z tym problemem.
Do złudzenia przypomina mi to sytuację z MacBookiem Pro 16, którego kupiłem w niemal najmocniejszej konfiguracji zaraz po premierze w 2019 r., po czym okazało się, że potężny laptop za kilkanaście tysięcy złotych… przegrzewa się, gdy tylko podłączyć doń zewnętrzny monitor. Problem również był szeroko opisany, a użytkownicy znaleźli jego przyczynę: złe zarządzanie energią przez GPU, które pobierało zbyt dużo prądu, gdy tylko podłączyć drugi ekran. Załatanie problemu zajęło Apple’owi niemal 8 miesięcy (!), a przez ten czas MacBook Pro 16 pełnił u mnie rolę najdroższego przycisku do papieru w historii.
MacBook Pro 14 – problem przypomniał mi o wszystkim, czego nie znoszę w ekosystemie Apple’a.
Ból głowy spowodowany wyciekiem pamięci skutecznie przypomniał mi o wszystkich wcześniejszych bólach głowy, do których doprowadzało mnie obcowanie z kompletnym ekosystemem Apple’a. Był w końcu moment, gdy przez kilka miesięcy na dobre wkroczyłem do sadu – z iPhone’em, Apple Watchem i MacBookiem Pro – co skończyło się tym, że…. Apple Watcha wymieniłem na Garmina Fenix 6 Pro, MacBooka Pro sprzedałem, a z iPhone’a 13 Pro korzystam tylko dlatego, żeby móc korzystać z Apple CarPlay (bo mój samochód nie działa dobrze z Android Auto).
Tam, gdzie wielu moich branżowych kolegów znajduje zen, ja znalazłem krępujące więzienie, o czym dobitnie przypomniała mi wczorajsza sytuacja, połączona z bardzo fajnym wideo z kanału Fstoppers, na którym Lee Morris, wieloletni pececiarz, opisuje swoje doświadczenia z nowym laptopem Apple’a i macOS.
Reakcję moich redakcyjnych kolegów na wszystkie jego problemy można streścić słowami „źle trzymasz”. I o ile w przypadku Morrisa można powiedzieć, że to kwestia braku przyzwyczajenia, tak w moim przypadku ten argument nie ma zastosowania, bo spędziłem ostatnie lata regularnie żonglując MacBookami i pecetami, i jestem przyzwyczajony do obu. Tyle że fundamentalna różnica jest taka, że na MacBooku wszystko trzeba robić tak, jak Tim Cook przykazał. Jeśli robisz coś inaczej – robisz to źle i nie masz prawa się dziwić, że coś nie działa. Na maszynach z Windowsem z kolei… robisz co chcesz. Maszyna dostosowuje się do ciebie, nie ty do maszyny. I tak powinno być.
Nadal podtrzymuję zdanie, że MacBook Pro 14 to prawdopodobnie najbardziej uniwersalny, rewolucyjny wręcz produkt dla profesjonalistów. Gdy działa i nie ma z nim problemów, bije na głowę wszystko, co ma do zaoferowania konkurencja. Niestety, gdy już problem się pojawi, to jest on absurdalny i tak dotkliwy, że osobiście przestałem rozważać jego zakup.
A naprawdę chciałem kupić tę maszynę, może nawet w 16-calowym wydaniu. To, jak niebywale szybko i płynnie montuje się na niej filmy w Final Cut Pro, zasługuje na pieśni pochwalne. To, jak ekstremalnie szybko i wydajnie działa Logic Pro, to temat na zupełnie osobny tekst. Jej czas pracy i niebywała kultura pracy nie mają sobie równych.
Sęk w tym, że kolejny raz przekonałem się, że wchodząc do sadu trzeba przestrzegać reguł sadownika i pogodzić się z zamknięciem w złotej klatce. Chcesz ekstremalnej szybkości i stabilności? Musisz korzystać z aplikacji producenta. Chcesz, żeby MacBook Pro działał bezproblemowo? Musisz korzystać z niego tak, jak Apple zaleca. I chyba dojrzewam do decyzji, że jestem gotów pogodzić się z niższą wydajnością, mniejszą mobilnością i dalece gorszą kulturą pracy mocnych laptopów z Windowsem, w zamian z możliwość pracy tak, jak chcę. Nie tak, jak chce tego Apple.