Kochasz Wiedźmina i nie grałeś w Wiedźmińskie opowieści? Musisz pobrać Wojnę krwi. Pierwszy rozdział za darmo na smartfony
Thronebreaker, wydany u nas jako Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści, jest grą RPG dostępną od niedawna w wersji freemium na smartfony i tablety. Czy warto dać jej szansę? Niby tak, bo to w końcu kolejna opowieść CD Projekt RED z uniwersum Wiedźmina, ale w praktyce jest to… no, skomplikowane.
Wiedźmin 3: Dziki Gon wraz z dodatkami okazał się niesamowitym sukcesem zarówno pod względem kasowym, jak i wizerunkowym. Ta głośna premiera zawstydziła tuzów branży i sprawiła, że Polacy z CD Projekt RED przeszli do najwyższej ligi — podobnie jak V i Jackie z ich najnowszego Cyberpunka 2077. Niestety kolejne projekty studia mają mniej lub bardziej poważne problemy.
Niezależnie, czy to wspomniany Cyberpunk 2077 (który nie spełnił oczekiwań wielu graczy), czy klon Pokemon GO (wydawany w dobie pandemii), czy też Gwint (a więc karcianka dostępna przez lata nie na smartfonach, a na konsolach) lub bazująca na niej gra RPG (skądinąd bardzo udana) — wszystkie te gry mają jakieś „ale”. Na szczęście ostatnia z wymienionych ma teraz szansę na nowe życie.
Thronebreaker na Androida i iPhone’a — pierwszy rozdział dostępny za darmo
Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści to gra RPG pełna wyborów moralnych z blisko dwoma tuzinami zakończeń. Żywot zaczęła jako kampania do karcianego Gwinta, a w toku prac wyewoluowała do samodzielnej produkcji. W pierwszej kolejności wydano ją na pecety oraz konsole, a potem pojawił się port na Switcha i dodano ją nawet do Xbox Game Passa, ale niestety wszystkie te premiery przeszły bez echa.
Na szczęście produkcja Polaków ma jeszcze jedną szansę na smartfonach i tabletach z systemami Android oraz iOS/iPadOS. Wydano ją teraz na nie w wersji Freemium, dzięki czemu aplikację można pobrać bez opłat. Produkcję można określić jako typowe demo na wzór np. Cywilizacji VI — po przejściu pierwszego rozdziału trzeba wysupłać 47,99 zł, żeby odblokować pozostałe o kontynuować.
Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji, a lubi świat Wiedźmina, to polecam pobrać Wojnę krwi od razu bez zadawania zbędnych pytań.
Sam ogrywałem Wojnę krwi jeszcze w 2018 r. na pececie i niezmiernie miło się przy niej bawiłem, a swoje wrażenia opisałem w pełnej recenzji Thronebreakera. Teraz do produkcji wróciłem po latach, żeby sprawdzić, czy twórcom udało się dostosować interfejs otwartego świata oraz potyczek na karty do małych ekranów i jak pod kątem technicznym wypadł port na urządzenia mobilne.
Jeśli chodzi o sam rozmiar gry, to mamy tutaj do czynienia z plikiem instalacyjnym o wadze 2,4 GB, aczkolwiek zanim zbierzecie drużynę wyruszycie w drogę, podczas której będziecie zdani na mobilny transfer danych, odpalcie grę chociaż przy połączeniu Wi-Fi. Po pierwszym uruchomieniu trzeba pobrać jeszcze kolejne 800 MB danych.
Pod względem płynności pierwszym i jak na razie jedynym Wiedźmińskim opowieściom trudno coś zarzucić.
Zaznaczę tylko, że grę sprawdzałem teraz na 6,7-calowym ekranie iPhone’a 12 Pro Max i 11-calowym iPadzie Pro, ale przy tych przekątnych nie miałem problemu z odczytaniem tekstów na ekranie — zresztą CD Projekt RED ma już nieco doświadczenia w tym zakresie po edycji na zaledwie 5,5-calowego Switcha Lite. Piękny otwarty świat stylizowany na obraz olejny oraz wirtualne kartoniki.
Miłym zaskoczeniem jest to, że Thronebreaker pozwala na synchronizowanie stanów zapisu gry pomiędzy różnymi urządzeniami. Nie wykorzystuje w tym celu jednak konta iCloud i trzeba pobierać i wysyłać do chmury zapisy gry ręcznie, ale za to można się zalogować z poziomu mobilnej odsłony na konta GOG lub Steam i w ten oto sposób zdobyłem swoje save’y sprzed trzech lat.
Dzięki temu można wygodnie kontynuować poza domem rozgrywkę w Wojnę krwi: Wiedźmińskie opowieści rozpoczętą przy domowym komputerze.
Nie mogę przy jednak stwierdzić, że mobilna edycja Thronebreakera jest portem idealnym. Do nawigacji używa się w niej wyłącznie palucha, a nie kursora, a trzymanie go w miejscu, do którego chcemy doprowadzić Meve, czyli główną bohaterkę, potrafi sprawiać trudności. Kamera podąża za postacią, a zasoby lub wróg, do którego zmierzamy, potrafi nam uciekać i trzeba miziać opuszkiem ekran.
Postać porusza się też nieco zbyt wolno jak na produkcję, którą wiele osób będzie odpalało na, że tak nawiążę do tematyki produkcji, tronie — inne gry na smartfony i tablety przyzwyczaiły nas do nieco szybszego tempa. Szkoda też, że chociaż gra ma genezę konsolowo-pecetową, gdzie od początku wspierane były pady, tak tutaj nie udało mi się jej zmusić, by współpracowała z Razerem Kishi.
Za tą jedną małą rzecz CD Projekt RED należy się minus.
Nie jest to może dyskwalifikująca wada, ale Android oraz iOS już od roku obsługują natywnie nie tylko akcesoria dla graczy tworzone z myślą o sprzętach mobilnych, ale również kontrolery od konsol produkowanych przez Sony i Microsoft. Szkoda, że programiści o tym nie pomyśleli, zwłaszcza że obsługę kontrolera mieli już zakodowaną na innych platformach.
Na szczęście znacznie lepiej jest już podczas pojedynków — wybieranie kart nie wymaga wyciągania lupy z kieszeni, a zarządzanie talią również jest możliwe bez klnięcia pod nosem. Sama produkcja jest przy tym dość długa i angażująca, a krótkie pojedynki na karty sprzyjają rozgrywaniem takich kilkuminutowych sesji, do których jesteśmy przyzwyczajeni.
Trzeba jednak pamiętać, że Thronebreaker, czyli fabularyzowany Gwint, nie jest grą o mobilnym rodowodzie.
Opowiadana historia i wybory moralne są tutaj również istotne — dlatego lepiej nie pomijać dialogów, tylko się na nich skupić, a ze względu na klimat polecam grać poza domem ze słuchawkami na uszach. Trzeba też dobrze śledzić, co się dzieje na ekranie, bo rzadko mamy tutaj tak naprawdę do czynienia z pojedynkami z botami na planszy rodem z Gwinta na jedno kopyto ze względu na mające oparcie w fabule modyfikatory, które uatrakcyjniają rozgrywkę.
Ze względu na powyższe, jeśli tylko macie taką możliwość, sugerowałbym mimo wszystko rozgrywanie Wiedźmińskich opowieści na stacjonarnej platformie i nieco większym ekranie. W tym przypadku rozważyłbym też dokupienie mobilnej wersji po to, by synchronizować z nią stany zapisu w razie potrzeby. Jeśli jednak smartfon to jedyna możliwość, by zapoznać się z historią Meve, to lepiej tak, niż wcale — bo ta niedoceniona gra sama w sobie naprawdę jest warta uwagi!