Wszystko, czego używam, jest przestarzałe. Czuję się z tym świetnie
Piotr Barycki napisał ostatnio tekst o tym, że żyje w przyszłości. Żeby ktoś mógł żyć w przyszłości, ktoś inny musi żyć w przeszłości, żeby kontinuum czasoprzestrzenne się zgadzało.
Rano nie budzi mnie żaden budzik, bo i tak zawsze wstaję o tej porze, o której sobie zaplanuję, że wstanę. Nigdy w życiu nie zaspałem, więc wszelkie systemy włączające powolutku światło są mi kompletnie zbyteczne.
Na śniadanie jem śniadanie. Na przykład kanapkę ze smalcem. Teraz w redakcji Spider's Web panuje niesłychana moda na jakiś dziwny proszek, którym wszyscy żywią się zamiast jedzenia. Wolałbym żreć suchy chleb niż jakiś proszek, który podobno ma w sobie wszystkie możliwe mikroelementy i witaminy. Jest dla mnie przerażające, jak można z własnej woli pozbawiać się przyjemności jedzenia. Jedzenie śniadania to jedyna przyjemna rzecz o poranku.
Smartfon
Smartfona kupiłem sobie 4 lata temu. Jest to mój pierwszy smartfon w życiu i nie bardzo wyobrażam sobie co będzie, kiedy będę musiał go wymienić. Na wszelki wypadek utrzymuję stale przy życiu telefon zapasowy w postaci Samsunga z klawiaturą i bez dotykowego ekranu. Mam nadzieję, że jak mojego smartfona trafi szlag, to będę miał powód, żeby wrócić do tamtego telefonu. Po 4 latach użytkowania smartfona stwierdzam, że telefon z klawiaturą był lepszy: bateria trzymała dłużej i łatwiej pisało się SMS-y.
Z drugiej strony, nigdy nie doświadczyłem problemów z moim smartfonem, które raportują koledzy z redakcji. Bateria po 4 latach działa nadal całkiem nieźle, tzn. trzyma cały dzień. Być może niezawodność tego urządzenia wynika z tego, że nie zainstalowałem na nim żadnej aplikacji. Nie bardzo potrafię dojść do tego, czemu te aplikacje miałyby służyć.
A nie, przepraszam! Mam jedną: Endomondo. Fajna rzecz, bo pokazuje ile przejechałem na rowerze. Niestety, po 3 latach przestała działać i musiałem zainstalować ją od początku. Kiedyś też miałem jakąś inną aplikację, ale po paru miesiącach też odmówiła posłuszeństwa i kazała się zaktualizować, bo ponoć miała błędy. Skasowałem ją, bo po co mi aplikacja z błędami?
Komputer
Komputer kupiłem w 2011 r. i był bardzo drogi. Montuję na nim filmy i składam też książki czy ebooki, które wydaję. Odłączyłem mu internet 1,5 roku temu, bo od internetu się wieszał. Teraz śmiga jak za dawnych czasów. Niestety, ta sytuacja zmusiła mnie do zakupu laptopa, i to nowego. Ciężko to odchorowałem, ale przemogłem się i poszedłem do sklepu z laptopami. Zapytałem, jaki jest najtańszy laptop tej samej firmy, której mam komputer stacjonarny. Sprzedawca pokazał mi jakiś sprzęt i powiedział, że on jest przestarzały, właśnie wychodzi z produkcji i nie warto go kupować, bo zaraz będzie następny model. Potem mówił coś jeszcze, ale nie słuchałem go, bo już poszedłem do kasy. W życiu nikt mnie tak skutecznie nie przekonał do zakupu czegoś.
Laptop działa oczywiście bez zarzutu, ponieważ jest praktycznie nowy. Nie mam na nim żadnych programów oprócz tych, które były w zestawie.
Samochód
Red. Barycki jeździ elektrycznym autem na minuty. Ja jeżdżę Cinquecentem z 1993 r., które dostałem w prezencie. Miało iść na złom, ale ktoś się zreflektował i stwierdził że zapyta, czy go nie chcę. Pewnie, że chciałem. Mało pali, jest proste w naprawach, można wszędzie nim zaparkować. Do miasta nie potrzeba niczego więcej. A przy okazji nie muszę się martwić, czy akurat w okolicy znajduje się wóz z carsharingu. Podobnie jak nie muszę się martwić o spadek wartości mojego samochodu, albo o to, że ktoś go ukradnie. Do jazdy po mieście cokolwiek droższe niż 3000 zł to nonsens.
Z rowerem jest podobnie. Ludzie płaczą, że skradziono ich rowery warte 7000 zł – rozwiązanie jest proste, wystarczy mieć rower za 90 zł. Właśnie tyle dałem 7 lat temu za składaka „Jubilat”. Regularnie wyrywamy go sobie z żoną jako najlepszy środek lokalnego transportu. Składak ma niepodważalną zaletę: w powszechnej świadomości człowiek na składaku to nie „rowerzysta”, tylko ktoś kto jedzie do sklepu, albo pogrzebać w śmietniku. Nie zwraca niczyjej uwagi. Rowery miejskie? Nie korzystam – mam swój. Nie muszę iść do stacji oddalonej o 400 m, bo rower mam w piwnicy.
Abonamenty i aplikacje
Nie mam Ubera, Spotify, Netflixa, aplikacji Lime, Traficar, Panek, Veturilo, ani niczego, co w zamian za korzystanie wymaga ode mnie podania moich najbardziej prywatnych danych. Komfort korzystania z jakiegoś udogodnienia nie jest dla mnie wart tego, żeby prywatnej firmie przekazać wszystkie informacje o sobie, nie mając pojęcia w jaki sposób może ona się nimi posłużyć. Cześć, możesz jeździć na naszych hulajnogach, ale najpierw podaj nam swoje imię, nazwisko, adres, nr karty kredytowej. Możesz korzystać z naszych nieoznakowanych „taksówek”, ale najpierw przekaż nam wszystkie swoje dane. Co powiecie na „nie”? No więc tak właśnie brzmi moja odpowiedź.
Ponadto wszystkie powyżej opisane aplikacje są bardzo łatwe do zastąpienia. Zamiast Ubera mogę pojechać taksówką, zamiast Spotify włączam sobie Youtube (dużo ciekawsza, oryginalna muzyka zamiast korporacyjnej papki), co do Netflixa to nie wiem bo żadne seriale mnie nie interesują i nigdy nie czułem potrzeby oglądania ich. Lime? Hulajnogę mam własną. Traficar, Panek? Mam własny samochód. Veturilo? Rower też mam.
Ale jednej rzeczy nie mam
Aplikacji Messenger na telefonie. Jeśli piszesz do mnie na Facebooku, to nie odczytam twojej wiadomości, dopóki nie siądę do komputera. Parę osób już się na to oburzało. Bardzo mnie to rozbawiło. Wszystkie te aplikacje i abonamenty służą jedynie pozyskiwaniu moich danych oraz przyciąganiu mojej uwagi do przekazu reklamowego.
Zmienił się model bycia klientem: kiedyś bycie klientem oznaczało, że kupujesz jakiś produkt, teraz – że jesteś stale podłączony do jakiejś firmy i ona ma właściwie pełne informacje o twojej aktywności. Ma też wiele sposobów, by zmusić cię do zbytecznej konsumpcji. Wystarczy, że aplikacje przestaną działać na twoim starym telefonie i już biegniesz po nowy. Ja nie kupuję tego nowego modelu klienta, pozostanę przy starym, gdzie anonimowy kupujący kupuje coś od anonimowego sprzedającego, a potem guzik już go obchodzi, jak kupujący z tego skorzysta. Chętnie pożyję w przeszłości tak długo, jak to będzie możliwe.
Przyszłość w wykonaniu redaktora Baryckiego wydaje mi się jakąś pokrętną wariacją na temat rzeczywistości z „1984” Orwella, gdzie rolę Wielkiego Brata pełnią korporacje oferujące nam usługi, a rola człowieka sprowadza się do pykania palcem w ekran i przykładania telefonu lub zegarka, żeby pieniądze zeszły z konta.