REKLAMA

Nieśmiało, bo nieśmiało, ale Taxify wjechał do Polski

Na polskim rynku pojawiła się nowa aplikacja do zamawiania kursów. Taxify chce w drugiej połowie listopada rozpocząć w Warszawie konkurencję z Uberem i MyTaxi. Poznaliśmy też już ceny za przejazdy z Taxify.

07.11.2016 14.52
Taxify w Polsce. Taxify Promocja.
REKLAMA
REKLAMA

Kolejna aplikacja do łączenia ze sobą pasażerów i kierowców nie jest wydarzeniem wielkiej wagi. Były nim start MyTaxi i podobnych aplikacji zrzeszających pracowników korporacji taksówkarski i wejście do Polsku Ubera - startupu, który zatrząsł całym światem.

Z Uberem konkuruje na rynku zachodnim tak naprawdę tylko Lyft.

O Taxify do tej pory było w Polsce cicho i trudno mi uwierzyć, że estoński startup zagrozi Uberowi zbierającemu kolejne miliony dolarów finansowania. Niemniej jednak usługa, która ma już 750 tys. użytkowników w Europie, wystartowała i u nas. Taxify próbuje teraz przekonać do siebie kierowców i pasażerów w Warszawie.

Co ciekawe, chociaż Taxify ma Taxi w nazwie, to bliżej tej usłudze do Ubera niż MyTaxi. Z aplikacji mogą korzystać zarówno pracownicy korporacji taksówkarskich, jak i niezależni przewoźnicy (których ci pierwsi odsądzają od czci i wiary za działania, jak przekonują taksówkarze, niezgodne z prawem).

Taxify dostępne jest na smartfony z systemami Android, iOS i (czym twórcy przesadnie się nie chwalą) Windows Mobile. Co więcej mają na jej temat do powiedzenia?

Z aplikacji można skorzystać w takich krajach europejskich jak Republika Czeska, Estonia, Finlandia, Gruzja, Łotwa, Litwa, Serbia, Meksyk, Węgry, Białoruś, Ukraina, Holandia, Rumunia, RPA i Kenia. Do tej listy właśnie dołączyła Polska.

Strona internetowa Taxify została już przetłumaczona na język polski i znalazły się na niej linki do pobrania aplikacji ze sklepów Google Play, App Store i Windows Store. Co prawda aut jak na razie nie widać, ale poznaliśmy cennik usługi: 4 zł na start, 1,30 zł za kilometr i 25 groszy za minutę - tyle samo co w Uberze.

Debiut Taxify w Polsce niespecjalnie porwał.

Powody są dwa. Podstawowy jest taki, że aplikacja absolutnie nic nie wnosi ponad to, co oferuja konkurenci. Uber w naszym kraju się już okopał, a konkurentów już ma kilku - ale to przeciwko Uberowi protestują taksówkarze, to Uber przewija się w mediach w kontekście wywracania rynku transportu do góry nogami itp.

Drugi powód to fakt, że w przypadku aplikacji tego typu ich mnogość od pewnego momentu przestaje być zaletą. Nie potrzebuję kilku programów do de facto tego samego - wolę aplikację, która zrzeszy w jednym miejscu jak największą liczbę osób mogących przewieźć mnie za opłatą z punktu A do punktu B.

Kolejna aplikacja sprawi, że kierowcy będą jeszcze bardziej rozproszeni.

Tak jak w przypadku taksówek zdecydowałem się na MyTaxi, tak do zamawiania kursów od kierowców nie będących taksówkarzami dalej będę korzystał z Ubera z prostego powodu: usługa jest obecna na rynku znacznie dłużej i korzystam z niej również w niemal wszystkich krajach, do których służbowo podróżuję.

Taxify może przypaść do gustu osobom, które często bywają w krajach, gdzie usługa jest już dostępna. Sam się raczej do krajów na tej liście nie wybieram, więc Taxify z mojej perspektywy traci największą zaletę. Taxify zarobiło też u mnie minusa, bo skopiowało praktycznie 1 do 1 interfejs z poprzedniej wersji Ubera.

Nie podoba mi się takie zżynanie wyglądu aplikacji tak samo jak umieszczanie "taxi" w nazwie. Uber w ostatniej aktualizacji pokazał, że do kwestii interfejsu aplikacji do zamawiania kursów można podejść inaczej. Jedyną różnicą, jaką widzę po chwili spędzonej w Taxify jest dodanie opcji... płatności gotówką, której w Uberze nie uświadczymy.

REKLAMA

Oczywiście klienci zagłosują teraz pobraniami ze sklepów z aplikacjami i swoimi portfelami, a jeśli okaże się, że Taxify zabierze większość rynku Uberowi, to rozważę przesiadkę - po prostu jak na razie nic mnie jednak do tego nie zachęca.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA