Jak wypada Lyft na tle Ubera? Sprawdziliśmy to w Los Angeles
Uber i Lyft to dwie konkurujące ze sobą usługi. Z tej dwójki tylko pierwsza jest dostępna w naszym kraju, ale mogliśmy porównać je do siebie podczas wyjazdu służbowego do Stanów Zjednoczonych. Sprawdziliśmy, jak wypada Lyft na tle Ubera i czym różni się Uber w Los Angeles od tego w Warszawie.
Podczas ostatniej podróży do Stanów miałem wreszcie okazję sprawdzić, jak w praktyce wypada największy konkurent Ubera. Co więcej, mogłem porównać to jak sprawuje się Lyft w odniesieniu do tego, jak działa sam Uber poza granicami Polski.
Z obu usług korzystałem w Los Angeles.
Pod względem komunikacyjnym Los Angeles jest przeciwieństwem drugiego miasta, które odwiedziłem podczas ostatniego wyjazdu, czyli Nowego Jorku. Na Manhattanie tylko raz skorzystałem z ikonicznej taksówki pędząc na konferencję zapowiadającą PlayStation 4 Pro, a Ubera nie zamawiałem wcale.
Nowy Jork - a przynajmniej Manhattan, który odwiedziłem już drugi raz - ma tak rozbudowane i sprawnie działające metro, że po powierzchni poruszałem się wyłącznie na piechotę. Zupełnie inaczej jest w Los Angeles, gdzie bez swojego lub wypożyczonego samochodu człowiek czuje się jak bez ręki.
Dla osób odwiedzających Miasto Aniołów takie usługi jak Lyft i Uber są wybawieniem.
W Los Angeles spędziłem blisko tydzień. Komunikacja miejska tam praktycznie nie istnieje i nawet nie próbowałem z niej korzystać. Wykonałem za to ponad tuzin kursów zamawiając przejazdy za pomocą aplikacji Uber i Lyft, co wbrew pozorom nie było tak kosztowne, jak można się było tego spodziewać.
Ceny obu usług w Los Angeles są do siebie zbliżone. Za dziesięciominutowy kurs z hotelu do najbliższego salonu T-Mobile’a, by kupić lokalną kartę SIM, zapłaciłem 5 dol. - to znacznie mniej, niż się spodziewałem, aczkolwiek jak na polski portfel dłuższe kursy były dość sporym obciążeniem.
Pełny cennik uberX prezentuje się natomiast następująco:
- opłata podstawowa: 0 dol.;
- cena za przejechaną milę: 0,90 dol.;
- cena za minutę: 0,15 dol.;
- opłata za rezerwację: 1,65 dol..
Lyft w podstawowym wariancie cenowo wygląda podobnie:
- opłata za wejście do auta: 0 dol.;
- cena za przejechaną milę: 0,88 dol.;
- cena za minutę: 0,16 dol.;
- opłata “trust & service”: 1,80 dol.;
- minimalna opłata: 3,5 dol.
Cenniki są niemal identyczne.
Samo korzystanie z aplikacji również niewiele się różni - w obu przypadkach zaznaczamy swoją pozycję na mapie, zamawiamy kierowcę, a po zakończonym kursie - oceniamy go. Interfejs obu aplikacji różnią niuanse.
Na uwagę zasługuje tylko to, że Uber w Stanach Zjednoczonych jest znacznie bardziej rozwinięty, niż u nas. Oprócz odpowiednika polskiego UberPOP o nazwie uberX (wraz z wariantem XL dla większej liczby osób) i znanej w Polsce bardziej luksusowej opcji Select można wybrać takie warianty kursu jak:
- uberX Espanol (dla hiszpańskojęzycznych pasażerów);
- Uber Black (nieco droższa opcja, nieco lepsze auta);
- Uber SUV (nazwa mówi sama za siebie);
- Uber Lux (naprawdę luksusowe samochody);
- Uber Access (auta przystosowane od przewozu niepełnosprawnych).
Jakimi autami jeżdżą kierowcy Ubera i Lyfta w Stanach?
Nie prowadziłem co prawda dzienniczka i nie zapisywałem samochodów, którymi poruszałem się na miejscu, a i nie wszystkie kursy były zamawiane z mojego konta, więc nie mogę ich sprawdzić w historii. Kilka jednak zapamiętałem, a kolejne przypomniały mi wykonane podczas korzystania z aplikacji zrzuty ekranów.
Dość powiedzieć, że samochody były bardzo różne - od Toyoty Corolli, przez RAV4, po wszechobecne Priusy - tymi autami akurat wykonałem bodaj połowę kursów na miejscu. Z aut innych marek pojawił się też Nissan Altima - nie było za to żadnego odpowiednika Skody Rapid albo Fabii, które zdominowały warszawskiego Ubera.
Obie usługi mają tam znacznie więcej wspólnego z tzw. carpoolingiem, niż w naszym kraju.
Uber, jakkolwiek by jego przedstawiciele nie czarowali, jest w takich krajach jak Polska bezpośrednią konkurencją dla taksówek. W Stanach - kraju, gdzie z pasów szybkiego ruchu jadąc autem można skorzystać tylko wioząc pasażera - Uber i Lyft rozwiązują realny problem zbyt dużej liczby aut na drogach.
W obu aplikacjach można wybrać tańszą opcję przewozu wpisując adres startowy i docelowy, a algorytmy spróbują połączyć to z kursem zamówionym przez innego pasażera. Sprawdziłem to w praktyce i jechałem z hotelu na plażę w Santa Monica i wracałem z niej z zupełnie obcymi osobami.
To świetny pomysł, który daje obrońcom tego typu aplikacji dodatkowy argument.
Zamawiając taksówkę dla siebie, auto wiezie na miejsce docelowe jednego pasażera. W przypadku Ubera i Lyfta w wybranych miastach na świecie na tej samej trasie w tym samym aucie mogą pojawić się dwie osoby, które w normalnych warunkach zamawiałyby ogólne kursy. Zachętą, by to zrobić, są niższe ceny.
Ciekaw jestem, czy Uber wprowadzi opcję carpoolingu w Polsce. Niewykluczone też, że podobne rozwiązanie pojawi się w… MyTaxi. W ostatniej ankiecie wysłanej na moją skrzynkę przez twórców tej aplikacji agregującej taksówki pojawiły się pytania o to, czy jako klient byłbym skłonny dzielić auto z inną osobą.
Co jeszcze warto wiedzieć o aplikacjach Uber i Lyft w Stanach Zjednoczonych?
- po kursie z użyciem Lyft można dać kierowcy napiwek (przez aplikację);
- opłata za kurs Lyft pobierana jest z konta dopiero po wybraniu kwoty napiwku;
- Lyft wykorzystuje zarówno powiadomienia w aplikacji, jak i wiadomości SMS;
- w Lyft można płacić z użyciem konta PayPal i nie trzeba podawać danych karty płatniczej;
- z początku nie mogłem znaleźć cennika Lyft w aplikacji, który pojawia się dopiero po wybraniu adresu i przed zamówieniem posiłkowałem się zewnętrzna stroną internetową;
- w Lyft tworzy się profil użytkownika, co pozwala innym pasażerom podróżującym z Lyft Line dowiedzieć się czegoś o osobie, z którą będą dzielić auto;
- każda osoba zamawiająca auto wykorzystując carpooling może zabrać ze sobą dodatkowego pasażera;
- Uber kieruje ze swojej aplikacji do usługi Uber Eat, czyli takiego ichniego odpowiednika Pizza Portal lub Pyszne.pl;
- w Uberze jest opcja planowania przejazdów z wyprzedzeniem, czego w polskiej wersji mi bardzo brakuje;
- aplikacja Uber jest w pełni przetłumaczona na język polski;
- w Los Angeles są specjalne znaki, które wskazują miejsca, z których kierowcy Ubera odbierają pasażerów;
- brak możliwości kontaktu z kierowcą przez aplikację jest problemem, jeśli nie ma się w telefonie lokalnej karty SIM;
- w obu aplikacjach oprócz numeru rejestracyjnego samochodu widać jego zdjęcie, które prezentuje ważną informację, czyli… kolor zamówionego auta.
Z takich luźnych obserwacji mogę dodać jeszcze to, że wracając na lotnisko zamawiając kurs z Lyft trafiłem na kierowcę, który miał całe pudło z poczęstunkiem dla pasażera. Miła pani w dodatku zamiast mnie naciągnąć i wieźć żółwim tempem na lotnisko i terminal odlotów sama zaproponowała, że szybciej będzie, jeśli pojedzie omijając korki na terminal przylotów, bo mogę przedostać się z jednego na drugi schodami.
Z drugiej strony podczas powrotu z Santa Monica do hotelu wybrałem opcję Lyft Line - odpowiednik Uber Pool, czyli dzielenia auta z innym pasażerem - a kierowca mnie przegapił. Gdyby nie to, że miałem lokalną kartę SIM i mogłem do niego zadzwonić, to odjechałby beze mnie - pasażer ma tylko dwuminutowe okienko, by dosiąść się do auta, a w przeciwnym razie kierowca jedzie dalej.
Uber kontra Lyft - co wybrać?
Szczerze mówiąc to… wszystko jedno. Obie usługi działają bardzo podobnie, a różnice między nimi są naprawdę kosmetyczne. Sam z przyzwyczajenia przy kolejnej wizycie wybiorę pewnie w pierwszej kolejności Ubera, który w dodatku ma polski interfejs, ale tak naprawdę obie usługi są równorzędne.
Z tego powodu nie wyczekuję też, aż Lyft oficjalnie pojawi się w Polsce - jeśli w ogóle kiedykolwiek jego twórcy uznają, że warto w nasz kraj zainwestować. Jak na razie po prostu trudno dostrzec realną przewagę jednej usługi nad drugą, bo… w obu przypadkach trudno jest cokolwiek zarzucić.