"Wróciłem z urlopu i znowu nie odpocząłem". Tak smartfony niszczą nam wakacje

Sprawia, że malownicze widoki i zabytki oglądasz przez szybkę, a radość z wyjazdu odczuwasz przez filtr cudzej uwagi. Nie pozwala być tu i teraz. Wydajesz równowartość miesięcznej wypłaty na wypoczynek, którego nie zaznajesz. Czas spędzasz raczej z nim niż z rodziną czy znajomymi. Wracasz z myślą, że mogłeś mieć przez chwilę w garści cały świat, ale miałeś tylko jego. Smartfon, to on po raz kolejny zabrał ci wakacje.

"Wróciłem z urlopu i znowu nie odpocząłem". Tak smartfony niszczą nam wakacje

Leżysz na plaży w Chorwacji, siedzisz pod plastikowym parasolem przy basenie w Turcji, jesz obiad w lokalnej greckiej tawernie, płyniesz w krótki rejs po malowniczym włoskim jeziorze, jedziesz autobusem z otwartym dachem na Malcie, zamawiasz drinka na all inclusive w Egipcie. Nie ma w tym ani nic dziwnego, ani tym bardziej zdrożnego, w końcu masz urlop i po tutaj jesteś. 

W pewnym momencie robisz to, co dziesiątki osób dookoła ciebie, także spędzających tu swoje wakacje. Nie jest to celem wyjazdu, a jednak poświęcasz na to mnóstwo swojego cennego, wolnego czasu, na który trzeba było tak długo czekać. Wyjmujesz telefon i znikasz.

Nieznośna lekkość bytu

Nie znikasz fizycznie. To nie "Dungeons & Dragons" ani "Harry Potter". Znikasz dla otoczenia i ono znika dla ciebie. Być może rzucisz okiem na maile z pracy, sprawdzisz lajki pod zdjęciem z wczorajszego zachodu słońca, obejrzysz tiktoka o polecanych lokalach w okolicy czy wreszcie, kiedy zabraknie już pomysłu, wejdziesz na któryś z portali informacyjnych, żeby zobaczyć, co się dzieje na świecie. Istnieje szansa, że właśnie jesteś na wakacjach i czytasz ten artykuł na telefonie.

Czasem znikniesz na parę minut, czasem na całą godzinę. To nieważne. Ważne, że robisz to regularnie, odruchowo sięgając do kieszeni. Tak mija dzień za dniem. Po tygodniu czy dwóch wracasz do domu i… czujesz zmęczenie. Ani ciało, ani głowa nie odpoczęły nawet przez chwilę.

Już kilkanaście lat temu ekipa badaczy z Rotterdamu zauważyła, że osoby wracające do pracy po urlopie w większości nie są bardziej zadowolone z życia aniżeli te, które w ogóle nie miały wolnego. O ile przed wakacjami pracownicy wykazują ekscytację i wyraźnie lepszy nastrój od swoich kolegów, którzy muszą zostać w biurze, o tyle już po wyjeździe okazuje się, że równie dobrze mogliby zostać w domu, a nawet w biurze. 

W zeszłym roku mniej niż połowa Brytyjczyków zdołała poświęcić co najmniej dwa dni z rzędu, żeby naprawdę odpocząć. Prawie 40 proc. badanych przyznała wprost, że nie może zrelaksować się w pełni podczas zagranicznych wakacji. Większość stresuje się sprawami pozostawionymi w domu, tym, ile pracy czeka ich po powrocie. 30 proc. musi być na łączach z biurem.

Niedawno Marek Szymaniak pisał u nas o tym, że podróże przestają być dla nas zmianą i odkryciem. "Często przelatujemy tysiące kilometrów, by na końcu pozostać tacy sami. Ostatecznie odkrywamy odkryte, a własny świat zawsze nosimy w kieszeni" – zaczyna swój tekst. 

Często przelatujemy tysiące kilometrów, by na końcu pozostać tacy sami. Ostatecznie odkrywamy odkryte, a własny świat zawsze nosimy w kieszeni.

W odpoczywaniu też ostatnio nam nie idzie. Zapytałem psychologów – Justynę Żukowską-Gołębiewską i Igora Rotberga – o to, jak często słyszą w swoich gabinetach o problemach z właściwym wypoczynkiem.

– Gdybym dostawała 10 zł za każdym razem, gdy ktoś mówi mi po powrocie z urlopu: "Pojechałem na wakacje i wróciłem bardziej zmęczony niż przed wyjazdem", to nazbierałabym na kolejny urlop – mówi Justyna Żukowska-Gołębiewska. – A tak serio, to my, Polacy po prostu nie potrafimy odpoczywać. Z roku na rok skracamy urlopy, stają się one mniej efektywne, często też na urlopie, wbrew wszelkim obietnicom i zapewnieniom, pracujemy – wylicza psycholożka.

– Oczywiście zauważam to zjawisko w okresach wakacyjnych – odpowiada z kolei Rotberg i dodaje – co ciekawe, obserwuję je również w codziennym życiu. Słyszę, że weekendy nie przynoszą relaksu, dzień wolny od pracy nie regeneruje, a odpoczynek i sen nie przywracają sił. Często tego nie zauważamy i dopiero wakacje, na które tak długo czekaliśmy, a po których wracamy zmęczeni albo niekiedy nawet bardziej zestresowani, stanowią impuls do zastanowienia się, czy na pewno wszystko jest w porządku – przyznaje.

Żukowska-Gołębiewska wskazuje jeszcze jeden problem: zaburzenie obecności. Gdy co chwilę uciekamy w media społecznościowe, przestajemy zwracać uwagę na to, co nas otacza. Zamiast w pełni cieszyć się chwilą, jesteśmy bardziej skoncentrowani na dokumentowaniu naszych doświadczeń, dzieleniu się nimi ze światem, a potem monitorowaniem reakcji tego świata. 

Do tego dochodzi FOMO, które często prowadzi do poczucia, że nie robimy wystarczająco dużo, aby być "na bieżąco". – Nie wspomnę już o całym tym stresie związanym z powiadomieniami, bo ktoś napisał komentarz, a my jeszcze nie odpisaliśmy – mówi psycholożka. 

Nie ma nic gorszego niż dzień popsuty hejtem czy inną formą cyberprzemocy.

Obsesja, która kradnie wakacje

Jak pisze Wanita Banes, smartfon nie jest "pożytecznym narzędziem, którego chcieliśmy. To kapryśny, żądny uwagi władca. Nie możesz przestać o nim myśleć. Nie możesz przestać go dotykać. Jesteś zauroczony, nie, to miłość. Masz obsesję. Nie możesz nawet porozmawiać z ludźmi ani podnieść oczu, by na nich spojrzeć". 

Choć Banes, celowo przesadzając, odnosi się do obecności telefonów w naszym codziennym życiu, to równie dobrze mogłaby opisywać to, w jaki sposób wielu z nas spędza czas wolny. Nas, bo nie mam zamiaru wchodzić w buty krystalicznie czystego nauczyciela świadomego relaksu. Ja również dałem się co najmniej raz złapać w tę pułapkę.

Przed wyjazdem, w ramach przygotowań, trzeba przecież sprawdzić atrakcje, które warto zobaczyć. Najlepiej takie, które będą dobrze wyglądać na zdjęciach i w relacjach. Na miejscu najlepiej poruszać się z Google Maps. Przy pomocy Tripadvisora, poleceń, rekomendacji Google i sugestii influencerów decydować co i gdzie zjeść. Potem jeszcze odstać swoje w kolejce do ładnego widoczku, nagrać go i obfocić tak, żeby nie było widać tłumów obok. Na końcu wszystko opublikować w paru miejscach. Niby udało mi się powstrzymać od bezmyślnego przeglądania internetu, ale połowa dnia upłynęła ze smartfonem w dłoni.

Niedawno jednak udało mi się doświadczyć czegoś innego. Pozwoliłem sobie na wakacyjne szaleństwo i pierwszy raz od lat udałem się na festiwal muzyczny z silnym postanowieniem technologicznego detoksu. Włączyłem tryb oszczędzania baterii, harmonogram należycie (choć mało ekologicznie, wiem) wydrukowałem. Sprzyjał mi także los, bo sieć nie wytrzymała kilkuset urządzeń w jednym miejscu i można było jedynie dzwonić i pisać. Bez sociali, jak w dawnych czasach. Okazało się, że przez te cztery dni świat zupełnie mnie nie potrzebował. Ani praca, ani znajomi, ani social media nie ucierpiały na tej absencji. No, poza big techami, które nie miały pożytku z mojej darmowej pracy dla nich.

Niby żaden wyczyn, ale za sprawą serwisów i apek projektowanych tak, aby korzystać z nich jak najczęściej i jak najdłużej, nasze mózgi przywykły do tego, że nosimy w kieszeni źródło dopaminy i łatwej informacji. Niemniej lekko to wstydliwe, że potrzebowałem mentalnego przygotowania i awarii sieci, żeby oderwać się na parę dni.

Spędzanie wolnego czasu ze smartfonem przyklejonym do dłoni to kwestia dotycząca nie tylko młodzieży.

– Problem uzależnienia może dotyczyć każdego użytkownika telefonu, choć badania Pew Research Center wskazują, że milenialsi oraz pokolenie Z są bardziej uzależnieni od technologii niż na przykład pokolenie X czy baby boomers – tłumaczy Justyna Żukowska-Gołębiewska. – To nie znaczy, że starsi są jakoś przed uzależnieniem chronieni – podkreśla.

Psycholożka zauważa, że wystarczy zaniedbać swoją higienę cyfrową, a każdy z nas może przekonać się, jak trudno jest spędzić choćby jeden dzień, gdy zapomni się telefonu z domu. 

Jak takie uzależnienie wpływa na nasze umiejętności odpoczywania? Wystarczy, że będąc na urlopie, rozejrzymy się dookoła. 

– Spójrzmy na kogoś, kto przebywa ze swoją rodziną na urlopie, ale w centrum jego uwagi nie znajduje się dziecko, ale telefon czy tablet. Zamiast być tu i teraz ta osoba jest bombardowana nowymi powiadomieniami, jej uwaga jest nie tam, gdzie powinna być. I choć fizycznie nic nie robimy, to głowa cały czas pracuje, co w efekcie sprawia, że nie odpoczywa. I koło się zamyka – opowiada psycholożka. 

W efekcie smartfon, takie mądre urządzenie (od angielskiego smart), to wynalazek do zubożania nas.  

"Ludzie w domyśle używają telefonów do wypoczynku, tak są one reklamowane i sprzedawane" –  tłumaczy, cytowany przez Emily Stewart z Vox profesor Andrew Lepp. 

Wystarczy zaniedbać swoją higienę cyfrową, a każdy z nas może przekonać się, jak trudno jest spędzić choćby jeden dzień, gdy zapomni się telefonu z domu

"Mają wzbogacać nasze życie, w tym usprawniać spędzanie wolnego czasu. Pytanie brzmi: czy faktycznie go wzbogacają, czy może odwracają od niego naszą uwagę? Potrafią robić jedno i drugie, ale jeśli nie jesteśmy wystarczająco uważni, mogą odebrać nam doświadczenie wypoczynku".

Nie chodzi zatem o uprawianie surowego raw-doggingu, wyłączenie telefonu na amen, powrotu do papierowych map i końca języka za przewodnika. Korzystanie z telefonu, żeby zarezerwować hotel albo zamówić taksówkę, nie zrujnuje nam wakacji. Co innego, gdy spędzamy je zanurzeni w mediach społecznościowych i pracy tak jak na co dzień.

Podobnego zdania jest Igor Rotberg. 

– Samo używanie smartfona, korzystanie z tabletu, przeglądanie internetu czy odpowiadanie na maile podczas wakacji nie jest złe – twierdzi.

– Ważniejsze jest to, dlaczego to robimy. Jedni będą chcieli stałego dostępu do internetu ze względu na portale społecznościowe, innym będzie potrzebny ze względu na charakter pracy lub ich przekonania o swojej pracy. A dla jeszcze innych surfowanie po sieci będzie wypełniaczem tych momentów, kiedy zostają sami z własnymi myślami czy uczuciami, które w natłoku codziennych zajęć były spychane na margines – dodaje Rotberg.

Hej, masz chwilę na krótkiego calla?

Ile razy usłyszałeś w słuchawce lub przeczytałeś w wiadomości: "Co prawda jestem teraz na urlopie, ale postaram się odpowiedzieć jak najszybciej"? Ile razy powiedziałeś albo napisałeś tak samemu?

Emily Stewart z Vox we wspomnianym materiale przytacza historię czytelniczki Lauren, kierowniczki finansowej z New Jersey. Nudząc się przed odlotem na Florydę, na urlop, Lauren sprawdziła służbowego maila. Zastanowiła ją jedna wiadomość dotycząca zbliżającego się audytu, więc napisała w związku z tym do przełożonego. Tym samym rozpoczęła niekończący się ciąg komunikacji, rujnując sobie jednocześnie całe wakacje, które spędziła z laptopem i smartfonem. Nawet w momentach, gdy nie pracowała, była cały czas na łączach. "Leżałam przy basenie z książką w dłoni i drinkiem stojącym obok, ale i tak scrollowałam Instagram. Nie wiem nawet po co, nie było tam niczego interesującego" – opowiadała w rozmowie z redakcją.  

Choć chciałbym być ostatnim, który wchodzi w rejestr “a kiedyś to było”, to trudno oprzeć się wrażeniu, że drzewiej osoby pracujące miały większe szanse na utrzymanie balansu pomiędzy pracą a życiem prywatnym. 

Nawet białe kołnierzyki z epoki "Mad Men" (abstrahując od wszystkich niezdrowych praktyk tamtych czasów), gdy wychodziły na przerwę obiadową, opuszczały zakład pracy całkowicie. Całym sobą. Panowie mogli co najwyżej porozmawiać o interesach nad stekiem z ziemniakami. Gdyby ktoś w tym momencie zajrzał do ich biura, w najlepszym wypadku usłyszałby: "Pana Drapera teraz nie ma i będzie, gdy wróci". Nie dodzwonisz się do niego, nie napiszesz na Teamsach, nie złapiesz na Slacku. 

Co z tego, że zdołaliśmy przemodelować sposób wykonywania pracy, skoro przenośne komputery, Praca zdalna i ograniczona jedynie zasięgiem możliwość kontaktu telefonicznego sprawiły, że podąża ona za nami krok w krok? Internetowa rewolucja, niosąc na sztandarach zmianę układu sił w przestrzeni zawodowej, nałożyła na setki tysięcy pracowników, podwykonawców, przedsiębiorców i wolnych twórców wirtualną smycz. Albo inaczej: dała nam smycz w dłonie, a my sami ją sobie założyliśmy. Z poczucia obowiązku albo ze strachu przed przełożonymi czy przed tym, ile zadań zastanie nas po urlopie. Prawie połowa Amerykanów badanych w ramach inicjatywy Project: Time Off przyznała, że boi się dłuższych wakacji ze względu na ogrom pracy, jaki czeka ich po powrocie. Z tego powodu rezygnują z części przysługujących im dni wolnych.

Wydawać się może, że zjawisko uwiązania pracą po godzinach dotyka głównie osób na stanowiskach niższego i średniego szczebla, omijając wysoko postawionych dyrektorów. Ale to nie mem o panie Areczku z hasłem, że czas wolny jest tylko dla zarządu. To współczesny danse macabre, który może nie zrównuje królów z chłopstwem, ale menedżerów i seniorów z leadami, midami i juniorami już tak.

– Na pewno duży wpływ na odpoczynek mają nasze schematy i wzorce myślenia, doświadczania i reagowania, które na ogół bywają nieuświadomione – mówi Igor Rotberg.

– Mieści się w nich nasz stosunek do czasu wolnego, do nicnierobienia, ale i sposób, w jaki odnosimy się chociażby do pracy. Takie przeświadczenia jak: "jeśli nie idę do przodu, to się cofam", "odpocznę po śmierci" albo bardzo opresyjne "najpierw obowiązki, potem przyjemność" utrudniają odpoczynek i nabranie sił, nie pozwalając zwolnić, odpuścić czy po prostu cieszyć się z chwili relaksu, bycia tu i teraz – dodaje. 

Od pokoleń programuje się konsekwentnie przekonanie, że odpoczynek to marnotrawienie czasu i lenistwo. Dla niektórych może być nawet dyskomfortem, bo zostają wtedy ze swoimi myślami. Wtedy, jak mówi psycholog, technologie mogą nam "pomóc" wypełnić niewygodną lukę. Ten, kto w ciszy leży na kanapie, jak dobrze wiemy z wiersza, jest leniem. Lepiej zagłuszyć ciszę, włączając służbowego maila, zaliczając zaległe szkolenie, nadrabiając LinkedIna. Szczególnie że dzisiaj nierzadko ogrom tych zadań to gównopraca, wymyślone taski, tendencyjne elaboraty na socialach, wypełnianie dziesiątek tabelek, raporty z raportów czy spotkania wrzucane w kalendarz dla pozorów i zapchania harmonogramu. Perspektywa pracy po cztery czy nawet sześć godzin dziennie wywołuje poczucie winy, a nawet przeraża.  

Rotberg podaje jeszcze kilka innych czynników petryfikujących patologiczne przywiązanie do pracy.

– Niskie poczucie własnej wartości, chęć czucia się przydatnym, potrzebnym, pożytecznym, lęk przed tym, że coś nas ominie, że o czymś ważnym nie będziemy wiedzieć, a co będzie kluczowe dla naszego bycia w firmie, dla naszego sukcesu czy kariery – wymienia. Przyczynami mogą być też próba radzenia sobie z niepewnością przez iluzoryczną kontrolę rzeczywistości albo po prostu trudności z radzeniem sobie z nudą czy mniejszą liczbą bodźców.  

Nie tylko socjologowie i psychologowie, ale także ekonomiści biją na alarm. Zmęczony i wypalony pracownik to przecież mniej wydajny pracownik. Mimo to etos późnego kapitalizmu mówi: szanuj pracę. Jesteś w porządku wtedy, gdy grasz fair wobec pracodawcy, firmy, organizacji i kolegów z zespołu. Jeśli masz swój biznes, nie możesz go zostawić nawet nie chwilę. Nie ma tu jednak miejsca na szanuj siebie. Wewnętrzny głos każe nam odebrać telefon, sprawdzić maila, odpisać. Kiedy staramy się wyciszyć, odsapnąć na chwilę, potrząsa za ramię, szepcząc: "Wstawaj, samuraju. Mamy projekt do dopięcia. Bez ciebie nie damy sobie rady". 

Smutek tropików 

Pora zmierzyć się z jeszcze jednym winowajcą zepsutych urlopów: naszą żądzą zaistnienia w mediach społecznościowych. Mamy dowody na to, że robienie zdjęć zwiększa odczuwanie przyjemności i pozytywne doświadczenia czerpane z obcowania z jakimś miejscem, zabytkiem, sytuacją czy atrakcją turystyczną. Mózg skupia się na tym, co właśnie uwieczniamy, dostrzega więcej detali i lepiej je zapamiętuje. Tylko że mechanizm ten wysprzęgla się, gdy do równania dodamy sociale.

– Są ludzie, dla których wypoczynek bez opublikowania na swoim profilu zdjęcia z wakacji zdaje się tracić na ważności i nie przynosi oczekiwanej przyjemności – wyjaśnia Igor Rotberg. 

Psycholog przywołuje rozważania prof. Magdaleny Szpunar z Uniwersytetu Śląskiego, która od lat bada zjawiska cyfrowego narcyzmu czy mediatyzacji życia. Wszystko, co nie zostaje zmediatyzowane, traci na wartości. Wypoczynek bez wrzucenia zdjęcia z wakacji nie daje oczekiwanej przyjemności. Tak samo jak kolacja na mieście smakuje tylko wtedy, gdy pochwalimy się nią przed światem, a spotkanie ze znajomymi bez uwiecznienia go nie jest w pełni wartościowe.

– Publikowanie przez nas treści wiąże się z pobudzaniem naszego układu nagrody – dodaje Rotberg.

– Kolejne polubienia, kolejni followersi, dalsze udostępnianie naszych treści aktywują nasz układ dopaminergiczny. Brak kolejnej dawki dopaminy i dezaktywacja układu nagrody skutkują często próbą aktywnego poszukiwania zmiany tego nieprzyjemnego stanu, co przekłada się na…. umieszczenie kolejnego zdjęcia na naszym profilu – tłumaczy.

Wakacje z Instagrama to już nie tylko to, co widzimy na rolkach, ale już cały plan wyjazdu.  

Ludzie często publikują idealizowane wersje swojego życia, urlopu także.

– To nie tak, że nie przeżywają prawdziwych zachwytów podczas tych cudownych zachodów słońca, wrzucanych w stories. Przeżywają. Minutę, dwie, czasami dłużej. Ale zdjęcie samo się nie zrobi. Potem kolejne, rolka, jakiś post. Czasami chcemy tak po prostu podzielić się ze znajomymi swoimi emocjami, których doświadczamy podczas urlopu, pięknymi zdjęciami z realizowanych marzeń i to serio nie jest nic złego, o ile nimi nie spamujemy. Pamiętajmy jednak, że ludzie lubią się porównywać. Badania pokazują, że oglądanie zdjęć z wakacji innych osób może wywoływać uczucie zazdrości, a nawet niezadowolenie z własnego urlopu – opowiada Żukowska-Gołębiewska.

Jaki jest efekt tego, że ciągle wrzucamy zdjęcia, filmiki, relacje z tego, gdzie jesteśmy, co robimy, jemy? Drastyczna utrata intymności. Typowa dla współczesności, gdy każdy wierzy, że ma swoje nie tyle 5 minut, co 5 sekund. A może nawet nie tylko, bo kto by oglądał jedno zdjęcie tak długo? 

– Gdy ktoś niemal relacjonuje każdy dzień swojego urlopu, pozuje w bikini na tle morza lub nagrywa filmiki z imprezy basenowej, może zacząć czuć, że nie przeżywa tych chwil tylko dla siebie. Z tego też powodu zadaję pytanie: Gdyby nie było Facebooka czy Instagrama, jak spędziłbym urlop? Z kim, gdzie? – pyta Żukowska-Gołębiewska.

Sociale dają też paliwo niezdrowej praktyce nadplanowywania, częściej występującej pod nazwą overplanningu. Caroline Bologna z Huffpost wskazuje go jako numer 1 spośród stresogennych czynników na wakacjach. Wpisując w lupkę nazwę naszego celu podróży, bez trudu dowiemy się, co warto zobaczyć, czego spróbować, gdzie zajrzeć, jak rozplanować jedno-, dwu-, trzydniową wycieczkę.

Mamy klasyczne toptenki, czyli zestawienia dziesięciu najważniejszych atrakcji w miejscu X, ale i równie ważne hidden gemsy, ukryte perełki, zakamarki znane tylko wtajemniczonym. Modne lokale polecane na TikToku, punkty z widokami pod rolkę na Insta i rekomendacje top street food. Wszystko zajawione hasłem, że MUSISZ to zobaczyć, jeśli jedziesz tam i tam. Trend ten zapoczątkowały media internetowe publikujące artykuły z wypunktowanymi listami i zdjęciami do przewijania po to, by nabijać wyświetlenia czy wydłużyć czas czytania materiału.

I tym razem odpowiedzialność spada na nasze barki. Zupełnie nieironicznie - media społecznościowe to wspaniałe, bo przebogate i łatwo dostępne źródło wiedzy. Dla tego, kto potrafi przefiltrować i odsiać potrzebne informacje, a potem powstrzymać się od obsesyjnego publikowania relacji z każdego miejsca na bieżąco. Brak umiaru natomiast to prosta droga do tego, by przez kilka dni gorączkowo biegać z punktu A do B, potem C i D, a po drodze zahaczyć akurat E i F.  

– Mam koleżankę, która prowadzi biuro podróży. Opowiada mi czasami, że to dzieci czy młodzież pokazują zdjęcia na Instagramie czy TikToku jakiegoś influencera i każą rodzicom kupować wakacje właśnie tam. Nie zdajemy sobie sprawy, jak na nasze wybory konsumenckie wpływają takie osoby, a co dopiero mówić o dzieciach. Nie bez powodu konto na social mediach mogą mieć tylko dzieci powyżej 13 roku życia. Niestety, wielu rodziców o to nie dba. – wyjaśnia Żukowska-Gołębiewska. 

Wakacje z Instagrama to już nie tylko to, co widzimy na rolkach, ale już cały plan wyjazdu.  

Nuda utracona

Jessica Stillman na łamach Inc. podnosi ważną kwestię w kontekście relacji smartfonów z odpoczynkiem i pracą mózgu w ogóle. Przestaliśmy się nudzić. Na pierwszy rzut oka to super sprawa. Kto dorastał w erze przedinternetowej, pamięta długie, nieznośne godziny podróży, wakacje, podczas których codziennie trzeba było wymyślać nową zabawę, albo samotne wieczory, kiedy nuda wydawała się torturą. 

Jednak kiedy mózg się nudzi, zaczyna myśleć kreatywnie. Zdrowa nuda, jak określa ją Stillman, to również najprostszy sposób na odpoczynek mentalny. Zauważa to wiele osób parających się zawodami wymagającymi twórczego myślenia. Zadie Smith, brytyjska pisarka, w swoim zbiorze esejów "Widzi mi się" notuje: "Z roztargnienia i nudy rodzi się koncentracja, a nawet obsesja".

Sęk w tym, że uzależniliśmy nasze mózgi od ciągłego zastrzyku dopaminy, bodźców. Boimy się nudy. Wracamy zatem do sytuacji wyjściowej, kiedy siedzimy na plaży, przy basenie czy pijemy kolorowego drinka przy zachodzie słońca i bezwiednie sięgamy do kieszeni, żeby włączyć, spojrzeć, przewinąć, polajkować i skomentować. Organizm musi mieć czas na regenerację, a ta zaczyna się, gdy nic nie robimy.

– Fantastycznie opisał to Donald Winnicott w książce "Zabawa a rzeczywistość", w której wskazuje na różnice pomiędzy aktywnością celową a aktywnością, która nie ma przypisanego żadnego celu, podczas której uruchamia się kreatywność i twórczość – dodaje Żukowska-Gołębiewska.. 

– A nie da się wypocząć, jeśli nasz mózg nieustannie zaangażowany jest w pracę poznawczą, scrollując kolejne rolki na TikToku, przeglądając Instagram, czytając komentarze lub analizując dane z raportu, który przysłał kolega – mówi psycholożka.

– Przebodźcowanie czy przeładowanie informacjami skutkuje przynajmniej kilkoma konsekwencjami – ostrzega Igor Rotberg. 

– Spada trafność naszych decyzji. A to zwiększa skłonność do pomijania kluczowych informacji podczas dokonywania wyborów. Inną konsekwencją może być deficyt uwagi i spadek zdolności do ogólnej koncentracji oraz wzrost stresu – podkreśla ekspert. 

Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, którego konsekwentnie unikamy: czego tak naprawdę mi potrzeba? Być może sami wiemy najlepiej, jak chcemy spędzić wakacje? Nie trendujący profil na Insta, napisany pod SEO artykuł z polecanymi kierunkami lub wzięty influencer. Dostosowanie wolnego czasu do własnych potrzeb jest zdaniem psychologów kluczowe. Ale jak to bywa z każdą tego typu maksymą, o wiele łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Igor Rotberg zapytany o wskazówki na temat tego, jak nie dać odebrać sobie odpoczynku, zaleca podejść do sprawy etapowo. Zastanowić się najpierw, po co sięgamy bez przerwy po telefon.

– Nie warto wylewać dziecka z kąpielą – odpowiada.

Nie chodzi bowiem o to, aby demonizować nowe technologie, internet czy cyfryzację życia. Według badań przeprowadzonych przez duet Gonzales i Hancock z Uniwersytetu Cornella korzystanie z mediów społecznościowych w określonych warunkach może wspierać wzrost samooceny i wpływać pozytywnie na budowanie własnej tożsamości. 

– Kiedy możemy mówić o nadmiernym korzystaniu ze smartfona, a kiedy o prawidłowym? – pyta psycholog. – Czy będziemy ustalać ilościowo czas spędzany przed ekranem? – dodaje.

Jak podkreśla urządzenie to tylko narzędzie. Ważniejsze jest pytanie: po co używamy smartfona? Co nam daje sięganie po telefon w tym właśnie momencie? Dopiero wtedy możemy spróbować postawić granicę pomiędzy korzystaniem z niego w zdrowy sposób używaniem nadmiernym, kompulsywnym i dysfunkcyjnym.

Justyna Żukowska-Gołębiewska doradza wprowadzanie zmiany powoli. 

– Zachęcam do zrobienia najmniejszego kroku w kierunku lepszego odpoczywania. Może na początek na czas urlopu wyłączyć powiadomienia dla wszystkich niepotrzebnych aplikacji w telefonie? A może nie publikować zdjęć dzieci z takiego urlopu, chroniąc przy okazji ich wizerunek? Może warto zapytać siebie, jak chciałbym, chciałabym spędzić urlop, gdyby nikt nie patrzył, gdyby nikt nie oceniał? – wyjaśnia.

Nasze dzieci, nasi bliscy nie zapominają widoku rodzica gapiącego się w telefon.

A gdyby tak zwolnić? Zatrzymać się na chwilę i zadać sobie pytanie, dla kogo my w zasadzie żyjemy? Dla siebie i dla bliskich? Czy może dla tych wszystkich ludzi po drugiej stronie ekranu, dla których nasza rolka, filmik czy zdjęcie to zaledwie kilka sekund zainteresowania i przechodzą dalej, zapominają?

– Nasze dzieci, nasi bliscy nie zapominają widoku rodzica gapiącego się w telefon. Nie zapominają tych dziesiątek powtórzeń tego samego ujęcia, bo mama musi wrzucić relacje na Insta. Nie zapominają też braku zainteresowania i relacji. Zapamiętają nas właśnie takimi. Czy oby na pewno taki świat chcemy budować naszym dzieciom, takie wspomnienia? Czy tak chcemy uczyć je odpoczywania? Serio? – mówi Żukowska-Gołębiewska

Nie tylko nasze dzieci, ale i my sami zapamiętamy wakacje dokładnie tak, jak je spędzimy. Za każdym razem, gdy pochylasz się pomimo bólu w karku nad telefonem, żeby dodać storisa albo rzucić okiem na wiadomości, oddajesz praktycznie za darmo cząstkę swojego czasu big techom. Karmisz poczucie winy, strach i potrzebę cyfrowego narcyzmu.

Rezygnujesz z odpoczynku na rzecz internetowego ekshibicjonizmu i zastrzyku dopaminy. Miejsce na mapie jest nieważne, bo z każdego wrócisz tak samo pusty, rozczarowany i zmęczony. Oby tylko lajki się zgadzały i w pracy nie patrzyli krzywo.