U niektórych gatunków młode nie mają od kogo uczyć się śpiewu. Na naszych uszach znika ptasi świat

Kiedy w San Francisco w trakcie pandemii jeździło mniej samochodów, śpiew ptaków przycichł do poziomu z lat 70. Ptaki już nie musiały próbować przekrzykiwać ludzkiego hałasu i mogły sobie "ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić". Łukasz Suchy opowiada o tym, jak słuchając i wypatrując ptaków – nawet w środku wielkiego miasta – można odkryć świat dzikiej przyrody.

01.06.2022 05.51
Wymierające gatunki ptaków. U niektórych nie ma kto uczyć śpiewu

- Dopiero rok temu okazało się, że we Wrocławiu jest największe miejskie zbiorowisko czapli przy ZOO. Zobaczyłem je przez przypadek, idąc i zastanawiając się, dlaczego sosny są takie białe. Okazało się, że są "zaznaczone" odchodami czapli, które tam gniazdują - opowiada Łukasz Suchy, autor nagrań terenowych, fotograf, którego zdjęcia ptaków robione są z wykorzystaniem lornetki, swój album z nagraniami ptaków wydał w pierwszych dniach pandemii.

Wtedy, gdy ludzie zamknięci w domach oddali – choć na chwilę – więcej miejsca przyrodzie. Wtedy też, gdy zaczęliśmy nagle odkrywać, jak bardzo zawłaszczyliśmy otoczenie i zaczęliśmy naocznie doceniać świat, który coraz bardziej bezpowrotnie odchodzi. I właśnie o łapaniu takich, być może ostatnich, chwil koegzystencji z przyrodą nawet w środku wielkich miast rozmawiamy z Suchym.

Adam Bednarek: Co było najpierw – nagrywanie czy obserwowanie ptaków?

Łukasz Suchy: Nagrywanie. Wszystko zaczęło się od pasji do muzyki. Próbowałem używać jej do wygłuszania rozpraszających dźwięków w pracy na open space. Ale bywało, że słuchając jej, nie mogłem skupić się na pracy. W pewnym momencie stwierdziłem, że zamiast typowych "piosenek" poszukam czegoś, co mogłoby lecieć w tle – tak trafiłem na nagrania terenowe, czyli strumyki górskie, deszcz, morskie fale. Okazały się na tyle absorbujące, że nie tylko pochłaniały moją uwagę, ale doprowadziły do tego, że sam zacząłem nagrywać.

Ptaki pojawiły się później. Zaczęło się od szpaka, który zachwycił mnie wyglądem. Od razu jednak pojawiła się refleksja, że to trochę słabo, że wiem o nim tak niewiele. Wręcz nie byłem pewien, czy dobrze zidentyfikowałem gatunek. Na początku nie zagłębiałem się w temat, szczerze mówiąc, nawet nie bardzo wiedziałem, jak do tego podejść. Jak zobaczyłem ptaka, to mu się przyglądałem, ale nic ponadto. A potem wpadła mi w ręce książka "12 srok za ogon" Stanisława Łubieńskiego. To książka przede wszystkim o ludziach z pasją, ale oczywiście pasją do ptaków, którą nietrudno było się zarazić. Szczególnie że ziarno już wcześniej zostało zasiane. A że już wtedy zajmowałem się nagrywaniem, to jakoś naturalnie się połączyło.

Co zabawne, kiedy zaczynałem nagrywać, od razu powiedziałem sobie, że na pewno nie będę nagrywał ptaków, bo tych nagrań jest już bardzo wiele. Ale jak słychać, coś we mnie pękło.

Pamiętam pierwszy kontakt z twoją płytą "Miejskie ptaki" dwa lata temu. Pomyślałem wówczas: co za genialny, oryginalny pomysł. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jedna z hipotez zakłada, że pierwszym nagraniem terenowym był właśnie śpiew ptaków. Datowane jest na 1889 rok, a jego autor, Ludwik Koch, miał 8 lat.

Trudno jest myśleć o ptakach, nie łącząc ich z dźwiękiem. A z drugiej strony zaskakująco łatwo jest je ignorować, nawet gdy się je słyszy. Przyznam się, że moje pierwsze opublikowane na Bandcampie nagranie terenowe to nasłuchiwanie żab. Mają na tyle intensywny i charakterystyczny dźwięk, że skupiłem się tylko na nich. Dopiero później ktoś mi zwrócił uwagę, że jest tam więcej ptaków niż żab. Wtedy pomyślałem: hm, jak mogłem tego nie zauważyć.

Słuchając płyty z odgłosami ptaków, dźwięki tła – miasta, przejeżdżających pociągów, rozmów ludzi – są istotnym elementem, momentami dominującym. To pokazuje, z czym ptaki muszą się zmagać, aby ich śpiew był słyszalny i jak głośne jest nasze otoczenie. Badania wykazały, że kiedy w San Francisco w trakcie pandemii jeździło mniej samochodów, śpiew ptaków przycichł do poziomu z lat 70. Nie musiały już tak przekrzykiwać całego zgiełku dookoła. To też słychać na twoich nagraniach.

Nigdy nie zależało mi na tym, aby nagrywać wyłącznie ptaki. Złamałem swoje postanowienie o nierejestrowaniu ptaków właśnie ze względu na to, że zaczęło interesować mnie to tło. Jak dźwięki natury mieszają się z odgłosami miasta. Uwielbiam, gdy np. śpiewy ptaków odbijają się echem od budynków. Fakt, że muszą się przebijać przez ten hałas, dodatkowo mnie fascynuje – bo jednak ptaki nie uciekły z miast. Oczywiście wpływa na to wiele czynników, ale ta zdolność do przystosowania imponuje. Przecież dla takiego słowika musi to być wielkie wyzwanie, by przekrzykiwać się z samochodami, pociągami czy tramwajami.

W nowym numerze "Ruchu Muzycznego" tematem przewodnim były ptaki i wydawane przez nich dźwięki. W jednej z rozmów poruszono temat, czy dźwięk ptaków to bardziej muzyka, śpiew, a może po prostu zwykła biologia, czynność niezbędna do przedłużenia gatunku? Celowa sztuka czy efekt uboczny? Dla ciebie ptak jest bardziej artystą grającym własny koncert czy elementem otoczenia?

Ani jednym, ani drugim. Takie kategoryzowanie odbiera ptakom ich indywidualny charakter. Kiedy zaczyna się je obserwować, zauważa się, że to nie jest latające coś, co przeszkadza albo cieszy ucho, ale jest dla własnego powodu. Nasza perspektywa jest dla nich bez znaczenia. Są zakusy, by oceniać śpiew ptaków w bardziej naukowy sposób i choć jest to ciekawy aspekt patrzenia na nie, to uwiera mnie antropocentryczny zapęd, by wszystko definiować ludzkimi kategoriami. Ptaki były na Ziemi dużo wcześniej niż my, więc nie sądzę, by przejmowały się, czy ich śpiew może być traktowany jako sztuka, czy nie.

Bażant fot. Łukasz Suchy

Czy ptaki śpiewają, bo lubią, czy robią to, bo chcą przedłużyć gatunek? A czym się to różni od ludzkich aspiracji. Jak ogląda się niektóre teledyski, na których muzycy chwalą się bogactwem i kreują na samców alfa, to czym się to różni od wydzierania się słowika przez całą noc, aby zaimponować potencjalnej partnerce? Jeżeli powiem, że ptak nie jest artystą, bo śpiewa, żeby przedłużyć gatunek, to może trzeba postawić obok niego w szeregu wielu muzyków, pisarzy czy poetów. Takie kategorie patrzenia na ptaki przynajmniej mi nie są potrzebne. Może nie dopuszczam do siebie myśli, że ptak może być wspaniałym artystą, który uprawia wysoką sztukę z niskich pobudek?

Płyta "Miejskie ptaki" wyszła w pierwszych dniach pandemii, ale same nagrania powstały dużo wcześniej. Czy wracałeś do miejsc, które zarejestrowałeś, by porównać, co się zmieniło? Czy wtedy było wyjątkowo cicho, a dziś jest już głośno?

To są zazwyczaj miejsca niedaleko domu. Mieszkałem wtedy w takim zakątku miasta, gdzie jest sporo przyrody i zieleni, więc nie słyszę znaczącej różnicy. Siłą rzeczy było ciszej w trakcie pierwszych tygodni pandemii, bo ruch samochodowy był mniejszy. Nie ma się co jednak czarować, że hałasu nagle nie było.

Pojawiły się za to nowe dźwięki. Nagle zacząłem słyszeć sąsiadów, którzy po prostu robili zwykłe rzeczy. Najbardziej zaskoczyło mnie, jak intensywny jest dźwięk sztućców, rozkładanie talerzy.

Te zwykłe dźwięki to coś, co najbardziej urzeka mnie w nagraniach terenowych. Marcin Dymiter w książce "Notatki z terenu" pisał o moście w Krakowie, który miał być remontowany. Nagrań dokonał przed zmianami, więc zastanawiał się, czy charakterystyczny stukot z jego materiału przetrwa, czy może uchwycił po raz ostatni ten specjalny dźwięk. Mam wrażenie, że z ptakami jest podobnie, biorąc pod uwagę, jak wiele z nich odchodzi, bo spada populacja.

Na płycie jest nagrany słowik z parku położonego niedaleko mnie. Już po nagraniu spora część terenu stała się ofiarą działań służb miejskich: krzaki zostały wykarczowane. Faktycznie, to był trochę dziki park, co zaowocowało tym, że ludzie zaczęli robić z niego śmietnik. Po "remoncie" posprzątano śmieci, takie jak stare lodówki. Ale miało to też swoje konsekwencje: słowików nie było słychać. Bałem się, że nie wrócą, ale na szczęście znowu w nim są.

Czapla siwa fot. Łukasz Suchy

Park zarósł?

Już tak. Przyroda najwyraźniej nie lubi takiej ingerencji, skoro słowiki wolą "chaos". A to są zresztą niesamowite ptaki. Czasami robię ćwiczenia polegające na tym, że zostawiam mikrofon w lesie czy parku na dłuższy czas. Przychodzę po jakimś czasie i odsłuchuję. Taki słowik potrafi dobrych 5-6 godzin "nadawać". To niesamowite, jeśli zdasz sobie sprawę z tego, jak mały jest to ptak.

Pandemia była chyba takim okresem, gdzie trochę zmieniliśmy sposób postrzegania przyrody. Zaczęliśmy zwracać na nią uwagę. Na moim osiedlu w Łodzi zrezygnowano choćby z tak częstego koszenia traw.

Pandemia to jedno. Mam wrażenie, że kryzys klimatyczny odczuwany jest przez coraz więcej ludzi. Zaczynamy rozumieć, że nieskoszony trawnik to nie efekt lenistwa właściciela, tylko że to ekosystem, który żyje i z którego czerpiemy korzyści. Zaczynamy też dostrzegać piękno w tym całym chaosie natury – łąki kwietne mają swój urok.

Ty zarówno obserwujesz ptaki, jak i je nagrywasz, więc głębiej wnikasz w ptasi świat. Gdy rozmawiałem z Karoliną Skorb z Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomi, pasjonatką ornitologii, zapytałem ją, jak to jest patrzeć na świat, który odchodzi – a tak jest niestety w przypadkach wielu gatunków. Sam zaczynam sobie z tym nie radzić. Czy też podchodzisz do tego tak, że zdajesz sobie sprawę, że rejestrujesz coś, czego za chwilę może już nie być?

Czasem mam takie refleksje i jest to bardzo depresyjne. Myślenie o przyrodzie jako o czymś, co jest nam potrzebne, czego jesteśmy częścią, jest obecnie przygnębiające, tym bardziej że siłą rzeczy przebywa się wśród osób niezdających sobie sprawy z problemu. Moi sąsiedzi upierają się, aby kosić trawę w okolicznym rowie do zera. Obawiają się komarów. Niestety nie rozumieją, że skutecznie pozbywają się ważek, jaszczurek, żab – wszystkich naturalnych wrogów komarów, podczas gdy komarom niewiele będzie trzeba, żeby powrócić. Jeden z moich sąsiadów wyciął drzewo na wspólnym terenie, bo zasłaniało mu ono fotowoltaikę. Sprawdziłem – jemu to drzewo przeszkadzało o godz. 6.00 rano, przez 30 minut, a potem słońce spokojnie świeci na dach. Mimo to uwierało go, że tracił te parę złotych.

Gołąb fot. Łukasz Suchy

Takich sytuacji jest wiele. Pół roku temu wyprowadziliśmy się z rodziną na skraj miasta. Myślałem, że trafię w zupełnie dzikie miejsce. I tak faktycznie jest: za oknem widzę bażanty, biegają lisy i tej przyrody jest dużo na pierwszy rzut oka, nawet bez wychodzenia z domu. Zauważam jednak też, że te obszary coraz bardziej się rozbudowują. Musiałem to przechorować. Zrobić pancerz: OK, nie mogę z tym walczyć, muszę to zaakceptować. Ale ciągle uderza mnie, że ktoś zamiast pomyśleć, jak zmieścić na działce i dom, i drzewo, i trochę zieleni, od razu zaczyna od wycinki.

Sam biję się z myślami. Tłumaczę sobie, że oglądając ptaki, korzystam z natury, póki ona jeszcze jest. Mogę się nią cieszyć, doceniać, być może w pewien sposób moja większa świadomość przekłada się na lepszą ochronę – jest to jakaś mała cegiełka. Z drugiej mam świadomość, że to walka z wiatrakami. Wojna jest przegrana.

Trzeba mieć nadzieję, że jednak nie. Kiedy rozmawiam ze znajomymi – a już jestem zaszufladkowany jako ptasiarz – temat przyrody się przewija. Często sami widząc ptaka, robią mu zdjęcie i przesyłają do mnie, bym powiedział im, co to jest. Takie angażowanie innych też jest ważne. Tym bardziej, że często sami są zaskoczeni, że przyroda może być taka ciekawa, różnorodna, a nie nudna i naukowa.

Czaple fot. Łukasz Suchy

Odkąd zacząłem zwracać uwagę na ptaki, moja perspektywa się rozszerza. Przy okazji zauważam też drzewa, kwiaty, bardziej chłonąc to, co nas otacza. Spacerując dziś po Wrocławiu w miejscu, gdzie niedawno widziałem czaplę siwą, dopiero teraz dostrzegłem, że jest w nim pełno ryb. Niby wiadomo: jest woda, to i są ryby, żadna sensacja. Ale wcześniej było to dla mnie na tyle oczywiste, że nie przyszłoby mi do głowy zatrzymać się na chwilę i pomyśleć, jak ten świat żyje obok nas i jak bywa fascynujący. Nie zdawałem sobie sprawy, że w parku obok bloku mogę natknąć się na tyle gatunków ptaków.

Jest tu pewien paradoks. Patrząc na naukowe statystyki widzimy, że zanikanie gatunków jest problemem. Wychodzimy do parku i dajemy się zaskoczyć. Nadal widzę sporo wróbli czy gawronów, a potem czytam, że wymierają. Owszem, pamiętam, że na moim rodzinnym Podkarpaciu gawronów było o wiele więcej, ale i teraz jednak ciągle są. Pewnie też dlatego tak trudno nam zauważyć, że katastrofa ekologiczna trwa, bo na pierwszy rzut oka jest jakby po staremu.

Właśnie dlatego mam pewną pretensję do siebie, że tak późno zacząłem interesować się przyrodą. Teraz po prostu brakuje mi danych do porównania, czy tegoroczna susza jest rekordowa względem tego, co działo się np. pięć lat temu. Nie wiem, czy dany ptak już powinien wrócić, czy może jego przybycie jest spóźnione lub przedwczesne. Czy mleczy jest faktycznie dużo, czy tylko mi się wydaje. Czy drzew jest więcej, czy mniej niż kiedyś. I tak dalej, i tak dalej.

Ważne jest zadawanie sobie takich pytań. Brakuje nam tej szerszej perspektywy. Patrząc na centrum Wrocławia, gdzie zieleń gdzieniegdzie jest, ale raczej zabetonowana, trudno sobie wyobrazić, że mogłyby być tu węże, jaszczurki, lisy. Ale przecież czemu nie? Wystarczy wyjechać trochę poza centrum i nagle innych zwierząt jest mnóstwo. Tylko potem okazuje się, że ta dzika przyroda przeszkadza. Niedaleko mnie widziałem sporo bobrów. Aż w końcu ktoś z sąsiadów miał dosyć tego, że przez zbudowaną przez bobry tamę jego piwnica jest zalewana. Przyjechały służby, zaczęły regulować kanał. Udrożnili go, ale przyjechali koparkami, musieli pokiereszować krzaki, zniszczyli dużo zieleni. Bobrów już nie ma. I takich działań jest masa, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Na moim rodzinnym Podkarpaciu kiedyś widywałem czajki, które żerowały na podmokłych terenach. Teraz są one osuszane, więc czajki zniknęły. Na szczęście natknąłem się na nie we Wrocławiu, ale w dawnym, typowym dla nich miejscu już ich nie ma.

Mazurek fot. Łukasz Suchy

I to jest ten moment depresji. Zaczynasz się interesować tematem i dociera do ciebie, że obserwujesz coś, co znika. Ciekawa jest też obserwacja, jak ludzie reagują na przyrodę. Zaskoczyło mnie, że zimą moja okolica była wyludniona. Zrobiło się ciepło i są tłumy. To zastanawiające, że tak wiele osób spędzało czas wyłącznie w domach, kiedy masz tyle przyrody dookoła, tylko dlatego, że "nie było słońca".

To mój duży zarzut pod adresem szkoły, że nie nauczyła nas korzystać z tego, co daje natura. Nie potrafiła tej pasji zaszczepić. Być może gdyby się to udało, nasza rozmowa nie byłaby tak słodko-gorzka. Cieszymy się z tego, co jest, ale z tyłu głowy ciągle mamy, że katastrofy klimatycznej raczej nie uda się powstrzymać.

Czasami myślę, że mógłbym pójść na całość i wyprowadzić się w góry. Tyle że zaraz tam i tak dotrą ludzie w SUV-ach, kolejni deweloperzy wprowadzający cywilizację w dzikie miejsca. Ale mimo wszystko pocieszające jest to, że przyroda jakoś znajdzie dla siebie miejsce. Oczywiście nie można ignorować tego, że niektóre gatunki tracimy być może bezpowrotnie. Są jednak momenty, kiedy widzisz potęgę natury. Przechodzi przez ciebie dreszcz, bo widzisz w mieście wilgę. Nie dość, że pierwszy raz zobaczyłem ją na żywo, to jeszcze we Wrocławiu. I to w chwili, kiedy byłem zafiksowany, by ją dostrzec – planowałem nawet wybrać się w jakieś specjalne miejsce, gdzie występuje. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale i tak przez przypadek zobaczyłem wilgę w mieście. Takie niesamowite przeżycia pomagają w tej klimatycznej depresji.

Miałem podobnie z czaplą siwą. Dopiero potem doczytałem, że w miastach nie jest ona aż tak częstym widokiem.

We Wrocławiu akurat jest. Tyle że sam zdałem sobie z tego sprawę jakieś dwa lata temu, chociaż mieszkam tu od 2004 roku. A przecież to nie jest mały ptak. Dopiero rok temu okazało się, że we Wrocławiu jest największe miejskie zbiorowisko czapli przy ZOO. Zobaczyłem je przez przypadek, idąc i zastanawiając się, dlaczego sosny są takie białe. Okazało się, że są "zaznaczone" odchodami czapli, które tam gniazdują.

Wydawać by się mogło, że to najgorsze miejsce, jakie mógłbym sobie wyobrazić na gniazdowanie. Owszem, jest przy Odrze, ale tam jest taki hałas. Z każdej strony przejeżdżają samochody. Próbowałem je nawet nagrać, ale nie dało rady. A mimo to znalazły sobie miejsce i wracają. Może zresztą dlatego pozostają niezauważone – bo ich nie słychać.

Kolejnym zaskoczeniem było dla mnie to, że we Wrocławiu są żurawie. Na obrzeżach, ale wciąż w mieście. Już nawet nie odlatują na zimę, tylko żywią się tym, co pozostało po żniwach na polach kukurydzy. To też dowód na zmiany, jakie zachodzą. Kiedyś, żeby zobaczyć żurawie, musiałem jechać na Stawy Milickie do Doliny Baryczy. Tam dostałem cynk od leśniczego, że od kilku lat spędzają zimy w Polsce. A teraz po prostu siedzę przed domem i słyszę, jak wydzierają się na polach kilkaset metrów ode mnie.

Nie robisz klasycznych fotografii ptaków, tylko do obiektywu telefonu przykładasz lornetkę. W eseju podkreśliłeś, że to pozwoliło ci zwalczyć swój własny perfekcjonizm. A ta chęć zrobienia idealnej fotki jest przecież kusząca, o czym przekonałem się, gdy z droższego aparatu przesiadłem się na stary, który nie oferował większych możliwości, dopóki nie dokupiłem obiektywu.

Celowo uciekam od tego "pędu", ale nie jest to łatwe. Moja siostra, która szuka właśnie tego perfekcjonizmu, podarowała mi ostatnio lepszy aparat i boję się, że trudno będzie mi wrócić do lornetki. Do tej pory świadomie nie chciałem przekraczać tej granicy. Przede wszystkim dlatego, że zdjęcia "z lornetki" bardzo mi się podobały. Na początku wymagało to wprawy, żeby opanować lornetkę, a potem jeszcze sfotografować ptaka. I to poczucie, że zdjęcie nie musi być idealne, było odświeżające. Podobało mi się również to, że sam musiałem się rozwijać, wyciskać jak najwięcej z tej formy, a nie kupować po prostu nowy sprzęt. Z dźwiękiem jest inaczej, więc mogłem sobie pozwolić na niestawianie za wysoko poprzeczki w przypadku zdjęć.

Jaką różnicę widzisz pomiędzy nagrywaniem a fotografowaniem?

Nagrywając, przede wszystkim musisz być cicho. Najlepiej bez ruchu. Mikrofon łapie wszystko. Później słyszysz, że strzeliła ci kość, burczy w brzuchu albo nadepnąłeś na patyk. Oczywiście nie chodzi o to, żeby mieć sterylne nagranie, ale staram się ograniczyć moją obecność na nagraniach. Sztuka znikania.

Jak do tej pory mi lornetka utrudnia znikanie. Widzę tylko punkt, koncentruję się na nim. Znika otoczenie, jestem ja i to, co obserwuję. Aparat jednak pozwala ogarnąć więcej i ukryć to "ja" – nie stoję sam na sam z ptakiem, tylko jestem częścią większej przestrzeni, obserwatorem, a nie uczestnikiem "pojedynku".

Siłą rzeczy lornetka ogranicza pole widzenia. To fajna analogia do nagrań terenowych, kiedy zaczynasz wyłapywać niuanse. Świadomie wybierasz słuchanie, rezygnując z dominującego zmysłu – widzenia. Są nawet ćwiczenia przypominające medytację, gdy skupiasz się na dźwiękach, które są blisko albo daleko, dźwięki najcichsze i najgłośniejsze, o wysokiej lub niskiej częstotliwości, itd. Próbujesz przenosić uwagę na takie rzeczy i nagle doświadczasz zupełnie innego kontaktu z otoczeniem, bo odcinasz dominujące zmysły, jesteś skupiony na szczegółach.

Zimorodek fot. Łukasz Suchy

To ćwiczenie zmysłów jest właśnie fascynujące. Gdy zaczynałem szukać ptaków, przy pierwszym spacerze miałem problem z dostrzeżeniem ich. Z każdą kolejną wizytą w parku czy lesie widziałem coraz więcej. Teraz idę ulicą i od razu zauważam ptaka. Bałem się, że długo mi to zajmie, ale mózg szybko się przestawił.

Nagle zaczynasz nie tylko zauważać ptaki, ale też je widzieć – choć to trochę dziwnie brzmi. Dochodzi świadomość. I nagle się okazuje, że nie potrzebujesz wielkiej wiedzy, żeby cieszyć się kontaktem z ptakami. Nawet jak nie wiem, jak nazywa się widziany ptak, to po prostu mogę sobie go obserwować.

Sławomira Żerańska-Kominek w rozmowie z "Ruchem Muzycznym" stwierdziła, że kiedy posłucha dowolnego nagrania ptaków, to sam ich dźwięk nie jest ciekawy. Bardziej interesujące jest to, co dzieje się wokół. "Dźwięk kolibrów, ten ich stukot, nie miałby żadnego sensu. Sens nadaje mu to, że one śpiewają w gaju pomarańczowym, to jest jego istotą" – powiedziała. Mam wrażenie, że z jednej strony twoje nagrania to potwierdzają, ale jednocześnie są zaprzeczeniem.

Wiem, o co ci chodzi. Kontekst jest ważny, ale bez ptaka nie miałby już tego sensu. Dla mnie dźwięki ptaków są bardzo ciekawe. Weźmy szpaki, które uczą się piosenek od siebie. Mogą śpiewać sobie samemu, ale gdy zbierają się w duże grupy, tworzą kakofonię. Wystarczy wsłuchać się uważnie, by usłyszeć, że pojedyncze głosy potrafią się przebić i są niezwykle charakterystyczne. Jakby to była grupa solistów, która się popisuje, chce być usłyszana.

Trzcinak fot. Łukasz Suchy

Ostatnio mózg mi eksplodował, gdy wracałem ze spaceru i miałem wrażenie, że słyszę klangor żurawia. Wiedziałem, że to niemożliwe, bo pochodził z bliska i był za cichy. Żurawia słychać na kilkaset metrów. Tymczasem to sójka idealnie naśladowała żurawia. Później znalazłem nagranie na YouTubie, na którym pewna kobieta dzieli się podobnymi obserwacjami i choć "jej" sójka nie była aż tak wierną naśladowczynią, to podzielam jej zachwyt. To właśnie cecha krukowatych, wierne naśladownictwo.

A czajki? Niepozorne ptaki, które wydają fantastyczne dźwięki. Być może na nich wzorowane były odgłosy R2D2 z "Gwiezdnych wojen".

To niesamowite, bo w ten sposób ptaki naśladując siebie, "przekazują" opowieści, które mogły zasłyszeć setki kilometrów stąd.

Działa to też niestety w drugą stronę. Czytałem o gatunkach, których populacje są tak małe, że młode ptaki nie mają od kogo uczyć się śpiewu. Istnieją, ale różnią się od swoich przodków. To jak z językiem krajów czy społeczności, który zanika, a ludzie przejmują ten funkcjonujący w większych regionach. Z ptakami, jak widać, może być podobnie. Żyją, ale ich "tradycyjne pieśni" zanikają.

Wspomniałeś, że lornetka pozwoliła ci się wyzbyć perfekcjonizmu przy robieniu zdjęć. W przypadku dźwięku nie uciekasz jednak od kolejnych sprzętowych nowości?

Kiedyś miałem fiksację, żeby kupować coraz to kolejne mikrofony. W pewnym momencie trafiłem na barierę cenową, której nie byłem gotowy przeskoczyć. Choć wracała do mnie myśl, że z takich urządzeń korzystają osoby, których nagrania są potem kosmicznej jakości. Tyle że jest pewien pułap, kiedy inwestycja w bardzo drogi sprzęt ma sens, ale tylko wtedy, gdy wiesz, jak z niego skorzystać. I gdzie. Jest artysta z Finlandii – Jan Eerala mieszkający nad jeziorem i nagrywający pozornie zwykłe rzeczy, jak przelot łabędzi. Wówczas ich krzyk roznosi się kapitalnym echem. On używa mikrofonów za 9 tys. Myślisz sobie: ok, też chcę. Tylko jak wiele czynników musi się złożyć, żeby powstało równie dobre nagranie. Wypadałoby pojechać nad podobne jezioro, w odpowiedniej porze (najlepiej o godz. 2.00 nad ranem) i warunkach. Czy jestem w stanie to zrobić, poświęcając np. całe rodzinne życie, by podporządkować je nagrywaniom ptaków w innych miejscach, za granicą? Chyba nie.

Czy odwiedzając takie dzikie miejsca, nie czujesz, że za bardzo ingerujesz w życie ptaków? Racjonalizujemy sobie, że oglądamy ptaki, próbujemy je uchwycić, zatrzymać w pamięci, a może nieświadomie wyrządzamy im krzywdę, bo zbliżamy się do nich i niepotrzebnie stresujemy. Sam się trochę tego boję.

Staram się trzymać swoją ciekawość w ryzach. Naiwnie wierzę, że nie przekraczam pewnej granicy, ale również się łapię na tym, że jest już blisko albo może o ten kroczek za daleko.

Bo przecież nie wiemy – ptaki nie muszą odlatywać, ale może pojawić się szybsze bicie serca, stres, nerwówka.

To dużo szerszy problem. Ostatnio podczas jednej z wizyt w Teplicach natknąłem się na miejsce, w którym zaznaczano, że ścieżka jest zamknięta ze względu na lęgi m.in. sokołów i kruków. Tabliczka informowała, że zakłócenie spokoju może skutkować tym, że ptaki opuszczą swoje gniazdo. Turyści myślą, że opuszczą i wrócą, jak się uspokoi, a to nie tak działa – naprawdę polecą i nie wrócą, zostawiając młode. Być może zabrakło jasnej informacji, ale trzeba też przyznać, że nie brakuje często złej woli turystów.

Sam staram się pilnować, przypominając sobie, że moje nagrania czy zdjęcia nie są ważniejsze od ptaków i ich życia.

* Łukasz Suchy – artysta dźwiękowy działający głównie w obszarze nagrań terenowych. Wydaje je w powołanej przez siebie do życia mikrowytwórni Suche Fakty. Ma na koncie kasetę wydaną w wytwórni Szara Reneta, kasetę w ramach kolektywu SZSZRZ oraz nominację do Sound of The Year Awards. Jego nagrania są zwykle wypadkową miejsca, czasu oraz sytuacji zastanej, ale nie stroni od prowokowania i wchodzenia w interakcje z otoczeniem, o ile nie ma w pobliżu zwierząt, a szczególnie ptaków, które darzy wyjątkowym szacunkiem. Od kilku lat ptasiarz, który dokumentuje swoje wyjścia z domu za pomocą rejestratora dźwięku oraz aparatu w telefonie komórkowym przyłożonego do lornetki.

Zdjęcie tytułowe fot. Helena Suchy

DATA: 01.06.2022