REKLAMA

Nie tylko wróble. Polska jest coraz mniej przyjaznym miejscem dla ptaków

Co zagraża ptakom? Dlaczego jest ich coraz mniej? Co zrobić, żeby powstrzymać spadek populacji i dlaczego to takie ważne - o tym wszystkim w rozmowie ze Spider's Web mówi Karolina Skorb z Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, pasjonatka ornitologii.

13.02.2022 06.44
ptaki w mieście
REKLAMA

Z wróblami w Polsce dzieje się coś niedobrego. Ale nie tylko z nimi. Katastrofa klimatyczna i zwykła ludzka działalność wpływają na życie ptaków w miastach i na wsi. Jest ich coraz mniej, a warunki, w których żyją, stale się pogarszają. O tym, czy jest nadzieja na poprawę, porozmawiałem z Karoliną Skorb z Działu Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, która swoją pasją do ornitologii dzieli się m.in. podczas spacerów ornitologicznych organizowanych na Śląsku.

REKLAMA

Bycie dzisiaj ornitologiem wydaje mi się bardzo trudne – patrzy się na świat, który odchodzi.

Trochę tak, a trochę nie. Przyroda cały czas się zmienia. Różne gatunki przystosowują się do zmian klimatu. Coraz częściej możemy dzięki temu obserwować ptaki w mieście – jak sikorki bogatki. Odnotowujemy wprawdzie znaczny spadek różnorodności gatunkowej, natomiast niektóre gatunki są na tyle plastyczne, że z powodzeniem dostosowują się do życia w zmieniającym się środowisku. Jest to bardzo ciekawe – stajemy się świadkami zjawisk ewolucyjnych, dzięki którym zwierzęta mogą funkcjonować razem z nami w tych zmienionych ekosystemach.

Odkąd interesujesz się ornitologią, zauważasz te zmiany? Kiedy publikuje się badania, zwykle mówi się, że jakiś gatunek zmniejszył swoją populację w ciągu np. 40 lat. To dość sporo. Ale czy w krótszej perspektywie zmiany zauważa się "gołym okiem"?

Tak, przede wszystkim to, że jest mniej wróbli. Wiele czynników o tym decyduje, ale np. z ostatnich brytyjskich badań wynika, że te ptaki są bardzo wrażliwe na zanieczyszczenia powietrza – szczególnie te emitowane przez samochody. A że aut jest coraz więcej, to spaliny sprawiły, że populacja w miastach spada.

Ale nie tylko to odpowiada za to, że jest ich w miastach coraz mniej.

Wróble, mimo tego, że jedzą nasiona, muszą dostarczyć młodym pokarm w postaci owadów. W miastach jest ich coraz mniej, bo owady to jedna z najbardziej wrażliwych na zmiany klimatyczne grup. Ale szkodzi im też światło. To wszystko jest ze sobą powiązane – nie ma owadów, nie ma ptaków.

A że wróbel to wbrew pozorom ptak typowo miejski, więc te wszystkie czynniki się na nim odbijają. Tak jak pies w toku ewolucji został udomowiony przez człowieka, tak podobnie stało się z wróblem. Jako jeden z niewielu gatunków ptaków potrafi trawić skrobię, co najlepiej dowodzi temu, że wciągu ostatnich kilku tysięcy lat ewoluował  do roli naszego najbliższego sąsiada.

Wiadomo, że nie ma uniwersalnego lekarstwa, dzięki któremu wyleczy się wszystkie problemy. Ale wyobraźmy sobie, że można wprowadzić jedną rzecz i od razu ptaki odczują dzięki temu poprawę. Co by to było?

Bardzo ważne, aby przy termomodernizacjach budynków zapewniać miejsca lęgowe dla ptaków. Gdy dochodzi do remontów, siedlisk lęgowych zaczyna ubywać. W bloku czy kamienicy nie mieszkamy sami, więc musimy zatroszczyć się o innych lokatorów. Jakiś czas temu współpracowałam ze szkołą muzyczną w Bytomiu. Zamontowaliśmy budki lęgowe dla jerzyków, jak i dla wróbli. Im więcej takich inicjatyw, tym częściej będziemy mogli cieszyć się towarzystwem tych zwierząt.

Świetnie o tym pisał Paweł Pstrokoński w książce "Wszystkie okna dla oknówek". Nagle okazuje się, że na naszym parapecie mogą dziać się niezwykle ciekawe rzeczy. A mimo to lekką ręką rezygnuje się z takiego show, jakie daje nam natura.   

To bardzo przykre, że są osoby niewrażliwe na zwierzęta, którym ptaki przeszkadzają. Nie trzeba wiele wysiłku, aby ułatwić im życie. A mogą odwdzięczyć się choćby tym, że jedzą komary i inne uciążliwe owady. We Wrocławiu obserwowałam ostatnio taką tendencję wywieszania foliówek we wnękach okiennych, by ptaki nie zakładały gniazd w tych miejscach.

Coraz częściej na parapetach można zaobserwować kolce, które mają odstraszać gołębie. To okrutne.

A można „odstraszać” je w zupełnie inny, niegroźny sposób. Na dodatek kolce są bardzo niebezpieczne dla nietoperzy. Jeśli ptak się o nie zahaczy, jeszcze jest w stanie się z nich wydostać. Nietoperze są w gorszej sytuacji – kontakt z kolcami często kończą porwanymi błonami lotnymi, co może niestety skończyć się dla nich śmiercią.

Zastanawiam się, skąd w ogóle wziął się ten ludzki egoizm.

Dużą rolę odgrywa silne poczucie estetyki. Stąd choćby to zamiłowanie do idealnie przystrzyżonych trawników czy żywopłotów, stanowiących pustynię bioróżnorodności. A skoro o coś dbamy, to nie chcemy, żeby było niszczone. A ptaki, podobnie jak inne zwierzęta, oczywiście brudzą. Są na to jednak sposoby, jak zamontowanie półki na nieczystości, np. pod gniazdem oknówki.

To trochę jak z „paczkomatozą”, „betonozą” czy „reklamozą”. Myślimy o sobie, zapominamy o innych.

Lubimy panować nad wszystkim. A nad naturą się nie da. Trzeba nauczyć się z nią współżyć, a nie uczyć się zdominować.

Tyle że w przypadku ptaków o współżycie jest trudniej, bo one odchodzą po cichu. Badania pokazują, że ich śpiew jest coraz cichszy. Nie widzimy i nie słyszymy.

Paradoksalnie śpiewają coraz głośniej! To pandemia najlepiej pokazała, jak ptaki dostosowują się do życia w mieście. W trakcie lockdownów, kiedy aut było mniej, głośność ptasiego śpiewu została zredukowana do poziomu sprzed 50 lat. "Zwykle" ptaki muszą przekrzykiwać hałas ulicy. To jednak trudne, skoro jest ich mniej i spada ich różnorodność gatunkowa.

W wywiadzie z "Wysokimi Obcasami" Sławomir Murawiec, współautor "Ornitologii terapeutycznej" mówił, że w trakcie pandemii obserwowanie ptaków ma terapeutyczny wymiar – skupiamy się na pięknie przyrody, zapominamy o sprawach codziennych. Ale zastanawiam się, czy to nie miecz obusieczny: chcemy pójść oglądać wróble, a tu okazuje się, że za późno, bo populacja spadła. Depresyjny nastrój może się pognębić.

Tak jest ze wszystkim, co dotyczy zmian klimatycznych. Natomiast udowodniono naukowo, że jedynym, co poprawia nam humor, jest obcowanie z zielenią. Jeśli będzie zieleń za oknem, w postaci różnych rodzimych gatunków drzew i krzewów, to pojawią się w niej i ptaki.

Tylko jak to zrobić? Domyślam się, że trudno będzie odbudować np. populację wróbli.

Jest wiele czynników, które warunkują to, że jest ich mniej. Jeżeli będziemy ogólnie dbać o to, żeby ptakom żyło się lepiej, to wróblom też będzie żyło się lepiej. Trudno koncentrować się tylko na jednym gatunku.

Na razie jednak daleko nam do poprawiania warunków, wręcz przeciwnie. Na ptaki wpływają zmiany klimatyczne, ale też zanieczyszczenie światłem, które dziś jest prawie wszędzie. To przykład anegdotyczny, ale sam widzę, jak zmieniła się miejscowość leżąca po drodze na wieś, do moich rodziców. Ostatnie lata to atak oświetlenia: lamp ulicznych, szyldy w sklepach, na przestrzeni krótkiego czasu doszło do wielkiego rozjaśnienia. A konsekwencje są ogromne?

83 proc. populacji nie jest w stanie zobaczyć drogi mlecznej. Nigdy do tej pory nie wykorzystywaliśmy sztucznego oświetlenia na taką skalę. Wpływa to na człowieka, ale też w znaczący sposób na ptaki. W trakcie migracji jesiennej lecą na południe Europy bądź do Afryki. Jednym z głównych czynników, którym się kierują, jest położenie ciał niebieskich. Te drobne święcące punkty na niebie pozwalające zorientować się w trasie, jednak na skutek zanieczyszczenia światłem stają się niewidoczne. Wszak trudno zobaczyć gwiazdą polarną w centrum miasta.

Najnowsze badania wykazały, że zanieczyszczenie światłem wpływa na trasy ptaków. Nie lecą swoimi tradycyjnymi drogami, które znają od tysięcy lat, tylko gdy widzą światło – lecą w jego stronę. Najgorsze, że samo zjawisko zanieczyszczenia światłem jest nowe. W kontekście ewolucji to chwila. To świeże zjawisko i trudno się do niego dostosować.

Przez zanieczyszczenie światłem zmienia się też ich cykl roczny. Ptaki dostosowują swój termin rozrodu do pory roku. Orientują się w czasie po długości dnia. Dzień się wydłuża, więc wiadomo, że nadchodzi wiosna. Przez większą ilość światła, ptaki zaczynają wydzielać hormony, dzięki którym dojrzewają ich narządy rozrodcze. W toku ewolucji to zjawisko było stałe i wskazywało idealny moment do rozpoczęcia lęgów. Kiedy jednak człowiek zanieczyszcza przestrzeń światłem, to cały cykl się zaburza. Już można zauważyć, że ptaki w miastach śpiewają wcześniej niż te żyjące na wsi – i to nie tylko w ciągu roku, ale i w ciągu dnia. Na skutek zanieczyszczenia sztucznym światłem, wyższej temperatury w miastach i wielu innych czynników antropogenicznych ptaki miejskie potrafią nawet o miesiąc wcześniej przystąpić do rozrodu.

Dlaczego to źle?

Ptaki rozmnażają się wtedy, gdy jest optymalna ilość pokarmu. Np. w kwietniu jest już wystarczająco owadów. Natomiast jeśli ptak rozmnoży się w marcu, to może nie być w stanie wykarmić potomstwa.

A są ptaki, które skutecznie dostosowują się do tych zmian?

Kosy radzą sobie bardzo dobrze. Ornitolodzy już zauważają, że te miejskie różnią od tych leśnych, zachowując się zupełnie inaczej. Powoli zaczyna się mówić nawet o dwóch ekotypach kosów – kosach miejskich i leśnych. Naukowcy przeprowadzili badania sprawdzającego kiedy samce kosów są gotowe do rozrodu. W takich samych warunkach przetrzymywano kosy złapane w mieście jak i te z lasu. Okazało się, ze te z miasta mają już genetycznie zakodowane, by dwa tygodnie szybciej być gotowym do rozrodu. Mimo że warunki były identyczne!

Z jednej strony to fascynujące, że natura jest w stanie przystosować się do każdych warunków. Jednak ja już jestem chyba na tym etapie tej depresji klimatycznej, że przeraża mnie to, jak bardzo zaburzyliśmy świat przyrody.

Tak, bowiem są gatunki, które nie nadążają za zmianami. Gawron jest gatunkiem europejskim, którego populacja najszybciej spada. Ptaki te najprawdopodobniej nie nadążają za zmianami klimatu, zbyt późno przystępując do rozrodu. Gdy lęgną się młode często jest już zbyt mało pokarmu, by je wykarmić. Ponadto zmiana w strukturze rolnej, tj. mniej preferowanych przez gawrony upraw zbóż jarych może znacząco wpływać na spadek liczebności tego gatunku Na Śląsku pozostało zaledwie kilka kolonii, podczas gdy 50 lat temu było ich znacznie więcej. A ornitolodzy zwracają uwagę, że populacja leci na łeb, na szyję w ciągu zaledwie ostatnich 10 lat. Jak pstryknięcie palcem – były i nie ma. W zeszłym roku gawron został wpisany na Czerwoną Listę Ptaków Polski.

Obserwowanie tych zmian jest z jednej strony przygnębiające, a z drugiej - fascynujące. Bo przecież może się okazać, że jest się jednymi z ostatnich, którzy niektóre gatunki widzą na żywo, w swojej okolicy. Kto jak kto, ale ornitolodzy potrafią obserwować. Wspomniany Pstrokoński zamieścił taki cytat w swojej książce: "Nie wyruszaj nigdy w drogę z ptasiarzem (…) Są nieznośni. Widzą, czego ty nie jesteś w stanie zobaczyć, ale to jeszcze nic; najgorsze, że wiedzą jak to się nazywa. Podczas gdy tylko dostrzegasz mgnienie, oni wypatrzą sikorę". To oczywiście żartobliwe, ale na ile prawdziwe?  

Trochę tak jest. Jak jest się przyrodnikiem jest się bardziej wyczulonym na to, co się wokół ciebie dzieje. Jesteśmy bardzo czujni, co ma oczywiście swoje plusy i minusy.

Czy ta czujność potrafi zamienić się w obsesję? Niezdrową pogoń za odkrywaniem kolejnych ptaków, niewidzianych gatunków?

Ma to nawet swoją własną nazwę - twitching. To odhaczanie, mówiąc wprost, nowych gatunków. Nawet w Polsce funkcjonuje coś takiego jak "klub 300" - lista osób, którzy widzieli najwięcej ptaków. Rekordziści mają ok. 400 widzianych gatunków tylko w samej Polsce.

W tobie nie ma takiej potrzeby bicia rekordów?

Nie czuję z tego satysfakcji i przyjemności. Ktoś porównał to do zbierania Pokemonów. Fajnie zobaczyć nowy gatunek, pojechać gdzieś. Ale żeby gonić za nimi cały rok? Wolę zaobserwować bogatki w mieście. Nawet teraz, zimą, można dostrzec wiele ciekawych ptasich zachowań. Na przykład sikory czy sroki bardzo dokładnie przeczesują elewacje budynków i są w stanie wyszukać nawet doskonale zakamuflowane owady między cegłami. A sroki tworzą spiżarnie - chowają żołędzie czy inne swoje smakołyki za rynny. Nagle jedna kamienica może być sceną ciekawego spektaklu. Można nie tylko patrzeć na same ptaki, ale próbować zrozumieć, dlaczego się tak zachowują, co na nie wpływa.

Teraz raz na dwa, trzy tygodnie robię mały obchód po okolicy. Sprawdzam, co zmienia się w promieniu 5 km od domu. Mieszkam blisko nieużytków pogórniczych, którymi na szczęście nie interesują się jeszcze deweloperzy. Okazuje się, że tam kwitnie życie. Takie miejsca są mi najbliższe: stawy czy opuszczone tereny, z dala od ludzi. Wychodząc z domu możemy zobaczyć naprawdę bogaty świat.

Bycie ornitologiem, obserwowanie ptaków, to zajęcie całoroczne czy jest może okres, kiedy ma się trochę "spokoju"?

Pracuję w dziale przyrody ze specjalistami od owadów i np. aktualnie oni mają wolne - większość owadów zimuje, gdzieś się zaszyła i nie sposób ich dostrzec. Z ptakami są inaczej. O ile np. niektóre nasze gatunki wybyły na zimowiska, to wiele ptaków przybyło do nas z  północy. Można więc je obserwować i badać. Zatem sezon dla ornitologa trwa przez cały rok.

Kogo gościmy zimą?

Gile, czyże, czy różne gatunki drozdów, które licznie zimują w miastach -  to właśnie przybysze z północy. Także liczne stada północnych gęsi chętnie przybywają do Polski na zimę. Gawrony, które widzimy zimą, przyleciały głównie z Rosji i ze Skandynawii.

Co one tutaj robią? Nie chce im się lecieć dalej czy u nas jest cieplej niż we wspomnianej Rosji, więc to wystarczy, aby przezimować?

Dla nich jest optymalnie. Wędrówka na dalekie krańce Afryki czy nawet Europy jest kosztowna energetycznie. Zresztą już teraz zauważa się, że na skutek zmian klimatycznych ptaki wędrują na krótsze dystanse. Można lecieć na zachód Europy, a nie na ciepłe południe - zawsze to kilkaset kilometrów mniej. Na bazie kilkudziesięcioletnich badań wykazano, że ptakom skracają się i zaokrąglają skrzydła, na skutek krótszych migracji

Im cieplej zrobi się w Europie – a przecież już się robi - tym będzie u nas ciaśniej.

Będą ustępowały gatunki, które u nas wyewoluowały, dostawały się do naszych pór roku, mówiąc wprost: te chłodnolubne. Już niektóre ptaki z rodzin kurowatych, jak cietrzewie czy głuszce są u nas bardzo rzadko spotykane. Próbuje się wskrzesić te populacje - hoduje się je w niewoli i następnie wypuszcza do życia w dziczy. Tyle że ten proces będzie coraz trudniejszy, na skutek zmian klimatu i degradacji siedlisk. W Skandynawii mają większe szanse, ale u nas jest z tym coraz ciężej.

REKLAMA

Czy zmienia się troska o ptaki?

Sporo zrobiła pandemia. Przez to, że byliśmy zamknięci w domach, zatęskniliśmy za naturą. Nagle ludziom zachciało się powrotu do przyrody. Patrząc na grupy na Facebooku czy po kole ornitologicznym coraz więcej osób chce się interesować dziką przyrodą. Moi znajomi, którzy jeszcze do niedawna nie zwracali uwagi na ptaki, zmieniają swoje nastawienie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA