Dwóch kibiców Lechii kontra big techy. Czy Polska w końcu wystawi rachunek?
Facebook, Google i Amazon są bogatsze niż niejedno państwo. Dane Polaków zamieniają w złoto, ale podatków w naszym kraju nie płacą prawie wcale.

Ministerstwo Cyfryzacji obiecuje to zmienić. Pomimo ostrego bigtechowego lobbingu szanse są. Zagrożeniem jest to, że Donald Tusk może dogadać się z… prezydentem Karolem Nawrockim.
Niewiarygodne faktem się staje? 13 sierpnia odbyło się spotkanie w Ministerstwie Cyfryzacji i – proszę państwa – stało się coś, co w polskiej polityce zdarza się rzadko: padł pomysł, który ma ręce, nogi i jeszcze kieszeń na budżetowe pieniądze. Przedstawiono raport na temat podatku cyfrowego przygotowany przez Fundację Instrat. Czyżby zapowiedzi wicepremiera, o których tak głośno mówił także w wywadzie dla nas, okażą się prawdą?
Ekspertyza rekomenduje wprowadzenie podatku ze stawką 3 proc. lub nawet 6 proc. od przychodów z szeroko rozumianych usług cyfrowych. Nową daniną objęte byłyby sektory: reklamy cyfrowej ukierunkowanej (świadczonej przez dostawców usług wyszukiwania czy platformy społecznościowe), przesyłania danych o użytkownikach oraz usług udostępniania interfejsu cyfrowego (np. platform pośredniczących w usługach mobilności i dostawy jedzenia, czy platform marketplace).
To stawki i warunki zbliżone do tych, które wprowadziły już Hiszpania, Włochy i Francja. Te kraje zrozumiały, że muszą działać a unijne młyny działają powoli.
Na Zachodzie z (dobrymi) zmianami. A w Polsce?
Tradycyjnie trwa dylemat: czy lepiej być poważnym państwem, czy podwykonawcą amerykańskich marzeń o cyfrowym imperium?
Przedstawicielka i wiceprezeska Fundacji Instrat, Agata Miazga zaznaczła, że podatek od usług cyfrowych może "przyczynić się do wyrównywania szans między lokalnymi przedsiębiorstwami a globalnymi gigantami".
Z kolei Piotr Mieczkowski dyrektor zarządzający w fundacji Digital Poland podkreślał, że "z zadowoleniem przyjmuje publikację fundacji Instrat dotyczącą wariantów podatku cyfrowego".
"Raport przedstawia interesującą koncepcję tarczy podatkowej CIT dla firm, które już dziś płacą należne podatki, jednak nie zawiera wyliczeń pokazujących wpływ wprowadzenia tego mechanizmu. W praktyce oznacza to, że przedsiębiorstwa zapłacą wyższy CIT, ale środki te nie trafią do funduszu celowego wspierającego polskie startupy, fact-checkerów czy dziennikarzy. Dlatego już teraz warto zaplanować sposób funkcjonowania takiego funduszu oraz określić zasady dystrybucji środków, aby uniknąć sytuacji, w której fundusz cyfrowy podzieli los funduszu sprawiedliwości czy szerokopasmowego" – wyjaśnia Mieczkowski.
Policzmy głosy
Na samym spotkaniu w ministerstwie starły się dwa światy. Jeden, w którym mówi się: "wyrównajmy szanse, dajmy lokalnym firmom oddech, niech Big Tech wreszcie dorzuci się do wspólnej kasy". Drugi – w którym powtarza się mantrę, że "inwestorzy uciekną, Polska straci". Stara śpiewka: kij i marchewka.
Z około 26 osób przedstawicieli biznesu i organizacji pozarządowych, 12 osób zabrało głos: 6 poparło pomysł podatku (była to między innymi Fundacja Panotykon) i 6 sprzeciwiło. Wśród przeciwników podatku był Związek Cyfrowa Polska (tutaj nie ma zaskoczenia, bo Związek, którym kieruje pan Michał Kanownik znany jest z miłości do Big Techów) Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji (którą reprezentował prezes Andrzej Dulka) czy Związek Pracodawców Technologii Cyfrowych Lewiatan (głos w imieniu związku zabrała Jolanta Jaworska związana z amerykańską spółką IBM).
Dyskusja była gorąca, ale przewidywalna. Jedni skłaniali się do wasalizmu i "murzyńskości" (jak to ujął niegdyś, co nieco niepoprawnie politycznie Radosław Sikorski), drudzy rzucali deklaracje równych i partnerskich relacji: podatek powinien wynieść 15 proc. skoro tyle wynoszą cła. Było też typowe: "za, a nawet przeciw". Czyli zajmijmy się wpierw uszczelnianiem przepisów (prawnicze pitu-pitu) albo niech problem rozwiąże Unia (na nią łatwo rzucić KAŻDĄ WINĘ) albo Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Fakt, że na poziomie międzynarodowym takie prace ciągną się latami bynajmniej nikomu nie przeszkadzał, bo przecież chodziło by pomachać szabelką a niekoniecznie iść w bój. Tym bardziej, że dla wielu byłaby to ostatnia szarża.
Brakowało tylko, żeby wszedł cały na biało Kuba Sienkiewicz i zaśpiewa, że "wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest". Ja bym wtedy zgodnie z nutą, ale i sumieniem odpowiedział: "co ja robię tu?".
Czy kibice Lechii Gdańsk dadzą się gigantom?
"Owszem, są takie rzeczy że nikt nie zaprzeczy. Po co tu się głowić".
Niemniej fakt, że chociaż próbujemy rozmawiać jest wart odnotowania. Jak występy reprezentacji na ostatnich wielkich turniejach piłkarskich (odbyły się).
Czy są minimalne szanse na wyjście z tej grupy śmierci i dołączenie do poziomu Hiszpanii czy Francji? Czy, wciąż w metaforze piłkarskiej, możliwe, żeby Tusk zagrał dobrą piłkę koledze Gawkowskiemu?
Bo jak ten podatek rząd pogodzi z miliardowymi inwestycjami, które zapowiedział premier na wasalnym spotkaniu z prezesem Google’a?
Uważam, że Tusk prędzej pozbędzie się swojego koalicjanta niż postkolonialnej wizji cyfryzacji państwa.
Zresztą premierowi z PO pomoże PiS.
Co prawda to rząd Mateusza Morawieckiego pierwszy postulował podatek cyfrowy (jeszcze w 2019 roku!), ale teraz PiS, który obrał Donalda Trumpa za swojego protektora (i skrycie marzy, że Polska będzie nawet nie 51 stanem, a czymś na kształt Portoryko, oczywiście minus słoneczko i palemki) na pewno nie wesprze tego projektu i będzie grał nutą, że Lewica i Tusk niszczą sojusz z USA.
Prezydent Karol Nawrocki wcale nie z sympatii kibicowskiej, ale politycznej kalkulacji wybawi Tuska z kłopotu. Żadnej ustawy nie będzie, co najwyżej ustawka. I będzie to to przykład kohabitacji, o której rozpisują się od 6 sierpnia publicyści.
Podatek cyfrowy nie jest więc tylko techniczną kwestią fiskalną. To test, czy państwo jeszcze ma odwagę walczyć o podmiotowość w świecie, w którym większą władzę nad obywatelem ma Zuckerberg niż premier. Jeśli politycy wykażą się konsekwencją, Polska w 2027 roku może wejść na drogę cyfrowej emancypacji. Jeśli nie – dalej będziemy cyfrowymi chłopami pańszczyźnianymi, którzy tylko klikają "akceptuję regulamin".