Musk jak król absolutny, a ty jak pańszczyźniany chłop. Witamy w nowym średniowieczu 

Ponoć łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu. Tymczasem dominujący system gospodarczy zaczyna dogorywać. Choć to może nie śmierć, ale transformacja w okrutniejszą formę: technofeudalizm. Innego końca świata (kapitalizmu) nie będzie. 

Musk jak król absolutny, a ty jak pańszczyźniany chłop. Witamy w nowym średniowieczu 

Jako mięsny interfejs przyspawany do klawiatury przez osiem do dziesięciu godzin na dobę, dzień za dniem, tydzień za tygodniem; w trudzie i mozole, w nudzie i chwilowej ekscytacji, zapierdalam. Piszę, redaguję, odpowiadam na maile, sporadycznie biorę udział w spotkaniach online. To moja praca. Dostaję za nią pieniądze. Ale za drugą pracę, którą wykonuję przed czy po, a najczęściej w trakcie pracy sensu stricto, nie dostaję złamanego obola. Nie będę miał czym zapłacić Charonowi, bo tyram za darmo. Poza snem, ostatnim czasem prawdziwej wolności, robię hajs Muskowi, Zuckerbergowi i innym technofeudałom

Nowa technologiczna arystokracja, a raczej chmurokracja (ten termin jeszcze rozwiniemy) czerpie korzyści z tego, że dziś lwia część zadań w zawodzie dziennikarza (ale i w wielu innych zawodach) związana jest z obecnością w sieci. W przeciwieństwie do nielicznych kolegów po fachu, którzy uciekli z pętli obecności i mediów społecznościowych (polecam w tym miejscu świetny esej Marka Szymaniaka) ja wierzę, że dziennikarz musi w sieci być widoczny. 

Jednak nie tylko ja tyram za darmo. Wszyscy ten tekst czytający, niemal wszyscy przyłączeni do sieci, jesteśmy dziś darmową albo bardzo tanią siłą roboczą nowego systemu gospodarczego, jakim jest technofeudalizm. 

– Najprościej rzecz ujmując, technofeudalizm to przejmowanie przez wielkie spółki technologiczne wielu procesów regulowanych dotąd zasadami rynkowymi charakterystycznymi dla kapitalizmu. Tak jak kiedyś z targanego kryzysami systemu feudalnego narodził się kapitalizm, tak dziś zachodzi proces odwrotny. Relacje coraz częściej feudalne wypierają rynkowe – zauważa Grzegorz Lewicki, prognostyk związany z sektorem militarnym, współautor książki "Światy AI. Technofeudalizm ery postludzkiej".

O technofeudalizmie pisał już w 2021 roku Janis Warufakis, grecki ekonomista i polityk. Samo pojęcie jednak pochodzi od francuskich marksistów, a konkretnie od Cédrica Duranda, autora publikacji "Techno-féodalisme. Critique de l'économie numérique".

Cyfrowe poletka dla ubogich

W książce “Technofeudalizm: co zabiło kapitalizm?” Warufakis przewidywał, że wartości coraz bardziej oderwane będą od rynku, a technologiczne oligopole będą czerpać kosmiczne zyski z nowych, cyfrowych źródeł. Jego zdaniem narodzin technofeudalizmu należy doszukiwać się w kryzysie 2008 roku, gdy masowy druk pieniądza przez banki centralne i drakońskie cięcia wydatków publicznych podważyły podstawy funkcjonowania kapitalizmu, a jednocześnie napędziły rozwój gigantów technologicznych. Potem przyszła pandemia, a następnie rewolucja sztucznej inteligencji.

Technofeudalizm to przejmowanie przez wielkie spółki technologiczne wielu procesów regulowanych dotąd zasadami rynkowymi

W nowym Theatrum mundi role są już rozdane. 

Są królowie i książęta nowego systemu, Musk, Zuckerberg, Pichai i inni; owi chmuraliści, właściciele  "kapitału w chmurze". Są nieliczni rzemieślnicy i dostawcy (małe i średnie biznesy, start-upowcy), których byt zależy od łaski i chciwości chmuralistów. Twórcy aplikacji i drobni przedsiębiorcy muszą płacić "daninę" za dostęp do klientów, czyli dokładnie jak średniowieczni rzemieślnicy płacili feudałom za prawo do handlu na ich ziemiach.

Jest i w końcu ogromna rzesza konsumentów-prosumentów, włościanie XXI wieku, epoki danych i sztucznej inteligencji. Nasze zdjęcia, filmy, posty, a nawet informacje o lokalizacji są analizowane przez algorytmy, które przekształcają je w strumień pieniędzy trafiający do właścicieli. Ci właściciele nie muszą już inwestować tradycyjnymi metodami – czyli zakładać fabryk, zatrudniać ludzi i sprzedawać produktów, aby osiągać zyski. Żyją z dochodów, które generujemy wszyscy, zarówno zwykli użytkownicy, jak i przedsiębiorcy.

Niby wciąż istnieje wolny rynek, są korporacje oraz przepływ towarów i usług, ale co z tego, skoro kilku gigantów z branży technologicznej tak zdominowało nasz świat, że narzucają warunki przypominające feudalizm. Aby funkcjonować w tym systemie, musisz płacić lenno (np. sprzedając aplikację mobilną, musisz korzystać ze sklepów Apple’a i Google’a) albo odrobić pańszczyznę (naklikać się w mediach społecznościowych, ekosystemie Google’a czy OpenAI).

W feudalizmie chłopi kontrolowali proces produkcji dóbr na polu pana, generowali jakąś nadwyżkę, z której korzystali panowie. Panowie nie brali jednak udziału w tej produkcji. I teraz spójrzmy na Facebooka: my produkujemy treści, uprawiamy cyfrowe poletka, generujemy nadwyżkę, a pan na tym korzysta. My możemy dostać czasem dywidendę, o ile stosujemy się do zasad pana. Panowie średniowieczni i panowie cyfrowi pilnują jednak, aby poddani nie modyfikowali ich uprzywilejowanej pozycji władzy – wyjaśnia Lewicki i dodaje, że przecież nie można zabrać Facebookowi wyprodukowanych przez siebie treści, a protesty wydają się śmieszne. Dość przypomnieć protestacyjne łańcuszki o prawie autorskim, które w 2017 zalały sieć Facebooka. Mark Zuckerberg się nimi przejął: sprawdzone info.

Czy technofeudalizm to kapitalizm na sterydach?

– Dla kapitalizmu kluczowy jest zysk, czyli różnica między tym, co zarobiłem na rynku, a tym, co musiałem ponieść w swoich kosztach. Kapitał zainwestowany w produkcję, po tym jak sprzedam swoje produkty, mam przychody, pokrywam koszty i z tego zainwestowanego kapitału zostaje mi na końcu zysk. I ten zysk pomnażam. To jest podstawa działania kapitalizmu, akumulacja kapitału przez to, że ten zysk przyrasta i kapitał cały czas rośnie. A w technofeudalizmie liczy się renta cyfrowa – zauważa Jan Oleszczuk-Zygmuntowski ekonomista i spółdzielca, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii i prezes PLZ Spółdzielni.

Zdaniem Oleszczuka-Zygmuntowskiego rentierami są wielkie platformy cyfrowe, które urządzają świat na nowo. Tyle że ten nowy świat składa się ze starych, feudalnych reguł. 

– Zanika tradycyjnie rozumiany wolny rynek, a zaczyna dominować zamknięty system platformowy – podkreśla ekspert.

Potężne firmy technologiczne, takie jak Amazon, Google i Meta, są dziś potężniejsze niż niejedno państwo. I to one stawiają warunki.

– Big techy wygrały na tym, że pierwsze postawiły na nowy "surowiec", jakim jest nasz czas i nasza uwaga. W czasach kończących się zasobów naturalnych i postępującego polikryzysu to jest jeden z ostatnich kierunków możliwej ekspansji – zauważa z kolei Katarzyna Szymielewicz, prawniczka specjalizująca się w problematyce praw człowieka i nowych technologii, współzałożycielka i prezeska Fundacji Panoptykon.

– Powiedzmy, że masz jakiś biznes. Chcesz, żeby było o nim głośno? Musisz być w ekosystemie mediów społecznościowych. Albo tworzysz aplikację, ale żeby z nią dotrzeć do odbiorcy, musisz skorzystać ze sklepów Google Play albo Apple Store. I te firmy pobierają za to czynsz. Możesz nie płacić, ale wtedy nie dotrzesz do odbiorcy. Wypisanie się z systemu oznacza bankructwo – wyjaśnia Oleszczuk-Zygmuntowski.


System zależności jest bardzo silny. Bycie poza siecią może być luksusem dla bogatych, ale dla większości jest scenariuszem nie do pomyślenia.

Pułapka, jaką big techy zastawiły na ludzi, polega właśnie na tym, że zamiast, tak jak inne firmy, zażądać pieniędzy, zażądały "jedynie" naszych danych i naszej uwagi. A te bardzo trudno wycenić i docenić, dopóki się ich nie straci.

– Kiedy zaczęliśmy się orientować, że ta transakcja nie była uczciwa, bo koszty po naszej stronie przewyższają zyski, już działała wielka siła przyciągania sieci społecznościowych. Na FOMO nałożyło się jeszcze uzależnienie behawioralne. Dlatego w sieci usług big techów nie jesteśmy klientami, ale użytkownikami. Cyfrową biomasą. Klient przychodzi i odchodzi, zaspokaja swoje potrzeby i znika. Użytkownik jest podpięty pod kroplówkę z dopaminą 24 godziny na dobę, w zamian za możliwość śledzenia i manipulowania jego uwagą – wyjaśnia Szymielewicz.

Za każdym razem, gdy wrzucamy film na TikToka, Facebooka, Instagram, dorzucamy do kapitału wielkich firm. W ten sposób jesteśmy poddanymi, ale takimi nowoczesnymi, tych, którzy produkują kapitał. To ewenement historyczny.

Powrót do średniowiecza!

"To powrót do średniowiecza!" – mówimy, gdy ktoś próbuje nam wcisnąć ciemnotę i zabobon – ale przecież big techy chcą rozwoju. Intuicyjnie zakładamy, że rozwój technologii, systemów sztucznej inteligencji to skok w przyszłość. A co jeśli technofeudalizm to zwiastun trendów cywilizacyjnych typowych raczej dla przeszłości niż dla XXI wieku?

Tak twierdzi Grzegorz Lewicki, wskazując, że nowe średniowiecze nie nadchodzi wcale ogniem i mieczem. Poddajemy mu się niemal dobrowolnie. Sami akceptujemy jego zasady. Według Lewickiego feudalizacja kapitalizmu jest tylko jednym z siedmiu "nowośredniowiecznych" megatrendów, które obecnie kształtują naszą cywilizację:

– Te trendy przywodzą na myśl raczej makrostruktury i procesy znane ze średniowiecza niż erę współczesnego państwa. Poza trendem ekonomicznym, czyli feudalizacją, jest też poziom polityczny, czyli fragmentacja i usieciowienie władzy politycznej, mnogość i wielopoziomowość nachodzących na siebie ośrodków władzy – mówi ekspert.

– Trzeci jest poziom demograficzny i związana z nim wielka wędrówka ludów porównywalna do tej z końca starożytnego Rzymu i początku średniowiecza. Czwarty jest poziom etnoreligijny i powrót religii do dyskursu publicznego. Piąty poziom oznacza pluralizm prawny wynikający z tworzenia się cywilizacyjnych i religijnych mieszanek. Szósty poziom, społeczny, oznacza odwrót od racjonalizmu w stronę intuicji, postpiśmienności, pochłaniania cyfrowych papek emocji oraz izolacji od inaczej myślących. To wszystko odciska się nawet na urbanistyce, która jest siódmym poziomem mediewalizacji – wyjaśnia Lewicki. 

W średniowieczu informacji było za mało. Nieliczni potrafili czytać. Nie było mediów, a ich odpowiednikami byli bardowie, karczmarze czy miejscy krzykacze obwieszczający wolę możnych. Dziś dochodzi do sytuacji, w której dostępnych informacji jest tak wiele, że w zasadzie nie wiadomo, na których się skoncentrować i którym zawierzyć. Dość powiedzieć, że lwia część tych treści to dezinformacja.

Tak rodzi się niedoinformowanie z przesytu: przepustowość informacyjna ludzkiego mózgu zostaje zatkana, co skutkuje dezorientacją.

– Stąd już tylko krok do nowego analfabetyzmu, czyli braku umiejętności lub świadomej odmowy przyswajania informacji o świecie. Człowiek, który ma za dużo informacji, jest bowiem nieodróżnialny od tego, który nie ma żadnej informacji. Sytuację dodatkowo pogarszają media społecznościowe, tworząc wokół ludzi bańki informacyjne, czyli wirtualne światy pozornie spójnych informacji, będących często zafałszowanym wycinkiem rzeczywistości.

Nowe średniowiecze nie nadchodzi wcale ogniem i mieczem. Poddajemy mu się niemal dobrowolnie. Sami akceptujemy jego zasady.

Nowy Bóg i nowe elity

Średniowiecze było erą religii. Dziś dla wielu religią, a może i Bogiem, jest technologia, sztuczna inteligencja. To nowy punkt odniesienia dla człowieka nowego średniowiecza. Książęta są namaszczeni przez AI, a chłopi zmuszeni do oddawania jej czci.

Liczy się Bóg, a człowiek, nawet jeśli jest twórcą, istnieje tylko po to, by wielbić Boga.

– W średniowieczu nie troszczono się o autorów dzieł, różne sekty czy inne grupy tożsamościowe przeżywały swoje życie zgodnie ze skryptami, które były bliskie ich sercu. Dziś media społecznościowe potrafią nas zamknąć w bańkach do tego stopnia, że inaczej myślących nie tyle nawet odrzucamy, ile po prostu ignorujemy. Jeśli tylko nie będzie globalnej wojny, ludzie o pełnym brzuchu w erze AI będą mogli odcinać się od ustalonych tożsamości i kreować swoje własne. Niezależnie od tego, czy są one fikcją, czy nie – zauważa Lewicki.

Sztuczna inteligencja, Święty Graal nowego średniowiecza, nie tylko utrzyma w ryzach masy, ale i da jeszcze więcej władzy książętom.

Już teraz widzimy, że dzięki sztucznej inteligencji bogaci zyskują jeszcze większą przewagę. W kończącej się epoce krezusi byli jednak nieco zależni od osób kreatywnych. Nawet jeśli mieli pieniądze, potrzebowali kogoś, kto ich wizje opisze, namaluje, zrealizuje. Dziś nie potrzebują rzemieślników, naukowców, artystów. Ich talenty pozyskali (a mówiąc dosadniej: ukradli) za darmo i mogą “tworzyć” bez kosztów. Wydaje się więc, że podstawowym celem sztucznej inteligencji jest umożliwienie bogatym dostępu do umiejętności [kreatywnych], a jednocześnie odebranie osobom mającym te umiejętności dostępu do bogactwa.

– Konflikt nowych i starych elit jest jak na dłoni widoczny w państwie Trumpa. Dziennikarze, prawnicy, naukowcy, urzędnicy są zastępowani przez influencerów i informatyków, hunwejbinów nowego świata. Ci bolszewicy nowej rewolucji nienawidzą starego świata i chcą go zniszczyć. Wierzą, że istnieje deep state (głębokie państwo; rodzaj rządu składającego się z potencjalnych, nieautoryzowanych tajnych sieci władzy, działających niezależnie od politycznego przywództwa państwa – przy. red), który trzeba pokonać i… zastąpić nowym deep state. W ich głębokim państwie prawo zastąpione jest władzą algorytmów – zauważa Oleszczuk-Zygmuntowski.

Wielu start-upowców, drobnych przedsiębiorców wciąż wierzy, że wystarczy się tylko postarać, a trafi się na dwór. Żyją w przekonaniu, że nie skończą jak chłopi, lecz ciut lepsi rzemieślnicy. Wystarczy tworzyć swoje biznesy, a dołączy się do elity.

– Przy stole technofeudałów nie ma miejsca dla mniejszych. Oni zaproszą błaznów i bardów, podcasterów i celebrytów, ale nie kogoś, kto im zagrozi. Start-upowcy mogą pomarzyć o karierze Billa Gatesa czy Steve'a Jobsa. Big techy nie pozwolą na to, by urosła im konkurencja  – podsumowuje Oleszczuk-Zygmuntowski.

Raport z końca świata

Stany Zjednoczone to dziś laboratorium świata, który może nadejść.

Za oceanem trwa wyżynanie starego porządku. Elon Musk, nowa pierwsza dama USA, używa algorytmów sztucznej inteligencji do zwolnień i cięć w administracji publicznej. Demokrację przedstawicielską zastępuje demokracją twitterową.

Wraz z dojściem do władzy duetu Trump-Musk – który przyjął hołd lenny big techów – proces przekształcania kapitalizmu w technofeudalizm przyśpieszył. Oto brutalna transformacja na sterydach, na naszych oczach, online, w systemie PPV.

– Musk ma prywatny interes w tym, aby korporacje technologiczne były jak najsłabiej regulowane i jak najmniej opodatkowane. Wykorzysta swoją pozycję w administracji Trumpa, aby wspierać własne firmy, a przy okazji branżę big tech jako taką – zauważa Tomasz Markiewka, amerykanista, filozof, publicysta, związany także z Magazynem Spider’s Web+.

– Zastanawiam się, ilu amerykańskich wyborców wiedziało, że głos na Trumpa oznaczał jednocześnie wyrzucenie Liny Khan z Federalnej Komisji Handlu i zakończenie zdecydowanego kursu antymonopolowego amerykańskiego rządu. Niewiele się o tym mówiło w trakcie kampanii. Podobnie u nas: rzadko porusza się temat głosowań poszczególnych partii w Parlamencie Europejskim w sprawie regulacji big techu – dodaje Markiewka.

Wielu start-upowców, drobnych przedsiębiorców wciąż wierzy, że wystarczy się tylko postarać, a trafi się na dwór. Żyją w przekonaniu, że nie skończą jak chłopi, lecz ciut lepsi rzemieślnicy.



Musk zachęcał swoich wyznawców do zgłaszania np. badań naukowych, które w ocenie ludu są zbędne. W praktyce osoby, które nie mają pojęcia o tym, jak działa nauka, mają oceniać… naukowców i ich pracę. Jakie może być kryterium oceny, jeśli ktoś nie ma pojęcia np. o fizyce, chemii czy biologii? Ano nazwa. Coś brzmi "dziwnie"? To do wyrzucenia. Bo przecież co może być ważnego w obserwowaniu pleśni albo trzeciej metodzie katalizy organicznej, skoro dwie już są (za to Benjamin List oraz David MacMillan otrzymali w 2021 roku Nagrodę Nobla z chemii).

Jako szef departamentu efektywności rządu Elon Musk zdążył już zwolnić urzędników odpowiedzialnych za regulację i nadzorowanie big techu, na przykład osoby pracujące w amerykańskim Biurze Ochrony Konsumentów.

– Kilka lat temu to właśnie to biuro pomogło wywalczyć dla użytkowników Apple'a 25 milionów dolarów odszkodowania za wprowadzanie w błąd w kwestii bezpłatności niektórych usług – wyjaśnia Markiewka.

Zdaniem Katarzyny Szymielewicz w tym szaleństwie nie chodzi o władzę, ale pieniądze.

– Musk mentalnie jest przede wszystkim przedsiębiorcą. I wie, że zaangażowanie w politykę to droga do atrakcyjnych kontraktów i nowych rynków zbytu. Prezydent Trump, który ma podobną mentalność, to po prostu idealny partner biznesowy – zauważa wiceprezeska Panoptykonu.

I to może być dobra wiadomość. Choć nie oznacza, że będzie łatwiej.

Ucieczka od wolności

– W XXI wieku większość z nas potrzebuje narzędzi cyfrowych, aby nie tylko dobrze żyć, ale po prostu przeżyć: smartfona, wyszukiwarki, stron internetowych i wielu innych rzeczy. Bez tego nie istniejemy. Możesz odłączyć się od narzędzi internetowych i używać starej nokii, która cię nie śledzi i nie skanuje twojej psychiki algorytmami – ale jeśli tak zrobisz, to jako najemnik umrzesz z głodu. No więc bardzo mi przykro mi, ale nie masz alternatywy – mówi Lewicki i nie owija w bawełnę.

– Jesteśmy najemnikami – nie posiadamy ziemi czy folwarku, który generuje dochód, ale wykonujemy pracę najemną, jako dziennikarze, analitycy, menedżerowie na cyfrowych polach internetu. Bez przestrzeni internetu Spider’s Web by nie istniał, nie generował dochodu. Internet zaś i świat cyfrowy to przestrzeń bycia człowieka – podkreśla ekspert i dodaje, że stary ład znika.

Ku rozpaczy intelektualistów z Europy i Stanów Zjednoczonych. A jajogłowi czują niemoc podobną do tej, którą odczuwały elity Rzymu.

W pewnym momencie próbowały one regulować dynamikę kulturowo-politycznego tygla Europy w czasie Pax Romana, ale bez pojęcia, o czym marzą i w co wierzą frakcje podzielonego ludu. Następcy Seneki pisali traktaty o równości i tolerancji oraz o konieczności zgody, a politycy zachodzili w głowę, jak by tu zorganizować gniewne tłumy ludzi, żeby niedługo nie było rewolty. Był to dylemat na wskroś współczesny: jeśli lud coraz częściej nie marzy o tolerancji, do której skłania elita, to jakim językiem do niego mówić?

Ludzie dotychczas mający się za klasę średnią zaczynają żyć jak klasa pracująca, coś w nich pęka. Rośnie niepewność, pojawia się zwrot egoistyczny (teza, którą ukuł Jakub Dymek oznacza sytuację, gdy ludzie uważają, że najpewniejszą drogą do ochrony ich własnych portfeli, oszczędności i majątku w czasach podwyższonej ekonomicznej niepewności jest natychmiastowe wstrzymanie transferów do innych grup) i marzenia o silnym liderze. A kto dziś jest silny? Ten, kto ma pieniądze.

Takie myślenie wrzuca nas w objęcia technofeudalizmu. Może lepiej żyć z gwarantowanego dochodu podstawowego, żreć resztki ze stołu big techów? W końcu potrzeba porządku i egzystencjalnego oddechu staje się ważniejsza od wolności w rozumieniu maksymalistycznym, lewicowo liberalnym.

Dzisiejsi jajogłowi czują niemoc podobną do tej, którą odczuwały elity Rzymu.

Nowa nadzieja

Iskierkę nadziei próbuje rozpalić Agata Czarnacka, filozofka polityki, działaczka feministyczna i publicystka.

– Naszą wyobraźnię ukształtowały obrazy permanentnego nadzoru i wszechwładzy „uniwersalnych korporacji“ obsługujących całość życia obywateli-klientów obecne w dziełach takich autorów jak Lem, Dick, Huxley, Orwell czy Stephenson, przez co „łapiemy się“ na przedstawianie np. Aleksy jako takiego wirtualnego omnistrażnika. Ale w rzeczywistości ludzie wciąż mają sporą sprawczość, spędzają życie nie tylko w środowisku cyfrowym, nie każdy ma w domu osławioną Aleksę, a producenci broni nadal mają sporo do powiedzenia rządom – podkreśla Czarnacka. 

– Dużo mówi się ostatnio, że ekonomiści to nowi filozofowie, a ekonomia to stan umysłu (teza Andrzeja Ledera – przyp. red.). Technofeudalizm Warufakisa jest taką właśnie usensowniającą narracją. Kłopot z takimi narracjami jest taki, że im bardziej są porywające, przekonujące, tym gorzej dla faktów, które do nich nie pasują. Piewcy technofeudalizmu w ogóle nie zauważają roli procesów demokratycznych i kontrolnych, które się toczą wokół platform społecznościowych, a także całkiem realnej walki o weryfikację informacji – dodaje.

Politycy, głównie europejscy próbują walczyć o suwerenność. Najczęściej wymienianym pomysłem jest podatek cyfrowy. Kolejnym jest państwowa, a nie wydawana przez korporacje, tożsamość cyfrowa. Jeszcze innym elementem, o którym pisał zarówno Warufakis, jak i mówili wymieniani w tym tekście eksperci, byłaby interoperacyjność, czyli możliwość swobodnego przechodzenia między aplikacjami i systemami. W praktyce oznacza przejście z platformy A na platformę B z całym dorobkiem cyfrowym (treściami, które stworzyliśmy, i obserwującymi). 

Zmuszenie big techów do wymienionych działań jest trudne, ale tylko państwa, w tym zorganizowane na kształt Unii Europejskiej, a nie sami użytkownicy mogą próbować wywierać presję. Dlatego właśnie technofeudałowie, wszelkiej maści Muskowie tego świata, walczą z instytucjami państwa i ponadnarodowymi organizacjami. Stąd niechęć Białego Domu do ONZ, NATO, UE i tak dalej. 

Wbrew pozorom nie wszystkie rejony czeka scenariusz jak z gry „Cyberpunk 2077”, gdzie potężne firmy przemysłowe i cyfrowe żerują na słabiutkim państwie. Świat dwóch prędkości (i dwóch internetów) jest pełen nierówności. Pytanie, czy w takim razie lepiej będzie być obywatelem rozwiniętego centrum zarządzanego przez AI, czy peryferiami? A może możliwość wyspy poza władzą big techów istnieje tam, gdzie technofeuzalizm nowych królów nie będzie aż tak silny? 

Jeśli nowi barbarzyńcy przyjadą teslą, to czy możemy się przed nimi obronić? Tylko gdy uznamy, że technologia, technokracja nie są bezstronne, zawsze stoją za nią ludzie. 

Jacques Ellul, francuski historyk, teolog protestancki, socjolog, powiedział, że “inwazja techniki desakralizuje świat, w którym przyszło żyć człowiekowi”. Ellul podkreślał, że “dla techniki nie istnieje żadna świętość, żadna tajemnica, żadne tabu. Przyczyną tego jest autonomia. Technika nie uznaje żadnych zasad i norm poza nią samą".

Jeśli nowe średniowiecze nie ma być ciemnymi czasami, to nasze normy, ludzkie zasady, mogą być światłem dla nowego renesansu.

* Ilustracje wygenerowane przez AI. Tekst w całości napisany przez białkowego autora i zredagowany przez mięsny interfejs redaktora.