Zobaczyłem kazarkę egipską i zwariowałem. A potem zrozumiałem: cudze chwalicie, swego nie znacie
Osoba, która myśli o obserwowaniu ptaków i na początku niewiele wie, może się obawiać, że we własnym środowisku w kółko będzie oglądać te same ptaki. Spokojnie - jako świeży w temacie sam jestem zaskoczony, jak wiele ptaków zobaczyłem w tak krótkim okresie. Choć trzeba uważać: od przybytku głowa może rozboleć.
Kiedy rozmawiałem z ornitolożką Karoliną Skorbą – wybaczcie, że tak często wracam do tej rozmowy; nie po to, żeby się chwalić wywiadem, ale tak naprawdę to po niej stwierdziłem, że chcę obserwować ptaki na serio – zapytałem, czy wśród pasjonatów widoczna jest pogoń za odkrywaniem niewidzianych przez siebie gatunków. Odpowiedź wcale mnie nie zaskoczyła – oczywiście, że jest, jest nawet lista, gdzie najlepsi prześcigają się w biciu własnych rekordów.
Zgodziłem się jednak, że to trochę bez sensu. Ornitolożka powiedziała mi:
Wiedziałem, że to będzie też moje podejście
Lepiej skupić się na tym, co jest wokół nas. Obserwować, póki to możliwe, bo przecież ptaki we współczesnym świecie mają coraz gorzej. Cieszmy się wróblami i innymi gatunkami, skoro jeszcze z nami są.
Nie oznacza to, że nie mam swoich ornitologicznych marzeń. Są one jednak bardzo przyziemne. Na przykład chciałem zobaczyć i sfotografować na własny użytek szpaka. Aż jest mi teraz wstyd przed sobą, że przez całe życie nie zwracałem na nie uwagi, a jego nazwa kojarzyła mi się bardziej z raperem niż z zapierającym dech w piersiach ptakiem.
Nie wiem jak to możliwe, ale nie wiedziałem, że szpaki są aż tak piękne. Ich strój porównać można do najlepszej wieczorowej kreacji. Brakuje mi słów, żeby opisać, jak bardzo mi się podobają. Nie mogę uwierzyć, że takie eleganciki chodzą sobie normalnie po trawnikach w mieście.
Wypad na jedną noc do Wrocławia okazał się szczęśliwy. Wychodzimy z noclegu, jestem uzbrojony w aparat, docieramy do trawnika przed parkiem, biegają ptaszki, robię zbliżenie, a tam... tak, mój ukochany szpak. Jego przepiękne upierzenie mieni się we wiosennym słońcu. Jesteśmy blisko ulicy, chociaż jest niedziela, ruch jest spory, więc odgłosy samochodów docierają do uszu. Ale ja jestem w swoim świecie: szczęśliwy, że oglądam ptaka, którego od zawsze chciałem.
Od zawsze, czyli od nieco ponad miesiąca.
Szpaki są świetnymi muzykami. Potrafią naśladować dźwięki, które usłyszą – jeśli im się spodobają albo uznają, że ich znajomość się przyda, np. żeby zaczarować samicę. Jak pisał Jacek Karczewski w książce "Zobacz ptaka", ta zdolność była na tyle imponująca, że swego czasu szpaki były trzymane w domach.
Polubiłem je jeszcze bardziej, kiedy dowiedziałem się, że "bardziej niż dla jaj i ciasnych budek lęgowych żyją dla muzyki, towarzystwa, szalonych powietrznych ewolucji, robaków i czereśni".
Powiedzcie sami, czy to zły pomysł na życie?
Już byłem spełniony, ale Wrocław zaskoczył mnie bardziej. Podczas spacerów w miejskim parku, przy rzece, stał dziwnie duży ptak. Na początku pomyśleliśmy, że to sztuczna figurka – dosłownie żadnej reakcji. Byłoby głupio, gdybym sfotografował plastikową statuetkę, więc nie sięgałem po aparat, po czym ptak poruszył gwałtownie głową, a potem znowu zastygł. To coś jest żywe!
To coś okazało się czaplą siwą. Byłem w szoku! Podekscytowany robiłem zdjęcia, a potem nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Podobno czaple w Londynie, Amsterdamie czy Sztokholmie to nic nadzwyczajnego. Ale już w Trójmieście, pisał Karczewski, są bardzo dyskretne. A tu proszę: zwykły wieczorny spacer i "trafiona". Dostojna, smukła, czujna, a jednocześnie tak blisko ludzi.
Wrocław był tylko przystankiem w drodze w Karkonosze. Mini-wakacje spędzałem w Jeleniej Górze. Pierwszy dzień zaczęliśmy od wizyty w cieplickim parku. Bardzo lubię to miejsce, bo wystarczy przejść przez park, minąć ogrody działkowe, a dociera się do uformowanego "pagórka", na który rozpościera się fantastyczny widok na góry.
Wystarczy znowu przejść kawałek, a trafiamy na łąkę – pustą, dziką, z jeszcze piękniejszym widokiem i panoramą. Krótki spacer, docieramy do polanki, a tam jakieś ptaki. Z daleka przypominały gęsi. Pochodzę bliżej, zastanawiając się, kiedy uciekną. Ale dzieli nas całkiem spora odległość, na dodatek zalana woda, więc gęsi czują się pewnie. Zbliżam się na tyle, aby zrobić zadowalające mnie zdjęcia, lecz nie przekraczam granicy. Wiem, że jestem intruzem, a to one są u siebie. Nie chcę ich niepotrzebnie stresować, nadużywać gościnności i cierpliwości.
Nieco dalej, ale w zasięgu wzroku, stały dwie inne. Niby podobne, ale wyraźnie różniące się kolorem i rozmiarem, bo były nieco mniejsze. Cykam fotki i zastanawiam się, co to może być.
Zwykle ptaki "badam" dopiero w domu, gdy zrzucam zdjęcia na komputer i mogę zobaczyć i rozpoznać gatunki. Teraz ciekawość mnie rozpiera. Najeżdżam obiektywem na niezbyt wyraźny ekran aparatu, ale algorytmom Google'a to wystarczy.
Okazuje się, że właśnie zobaczyłem kazarkę egipską
Fakt, że to kazarka egipska, uderza mnie aż za bardzo. Przez krajobraz, fakt, że turystów i spacerujących jak na lekarstwo, czuję się, jakbym faktycznie zapuścił się w dziki teren i zobaczył wyjątkowy okaz. To nic, że kazarka egipska jest w Polsce od 2007 roku, a dostała się na wolność, najprawdopodobniej uciekając z hodowli. I tak mam wrażenie spotkania się z czymś, czego na co dzień się nie widzi. Tak samo jak w przypadku czapli.
W głowie rodzi się pomysł: a jakby przyjechać tu jesienią? W polskich Karkonoszach bardzo wyraźnie zaznacza się jesienny przelot ptaków – czytamy w jednej z publikacji poświęconych górom.
Patrzcie no go! Jeszcze niedawno gołębie od latających szczurów wyzywał, szpaka widział co najwyżej w telewizji, jak tamten śpiewał, a teraz "Ptasie Wrota" chce otwierać!
Skarciłem się tak samo. To znaczy, nie wykluczam, że kiedyś pojadę, ale bardzo szybko wróciłem do rzeczywistości. Czy właśnie o to mi chodzi? By machać ręką na te ptaki, które są obok, a wyczekiwać tych z różnych stron świata?
Nie. I bardzo szybko się o tym przekonałem
Powrót do parku cieplickiego. Pełno kosów, które uwielbiam prawie tak samo, jak szpaki. Jeden przycupnął przy drzewie. Zrobiłem mu te zdjęcia. Zanim zgrałem je na komputer, oglądałem je kilka razy. Uderzyła mnie słodkość tego "banalnego" kosa. Naszego, nie egipskiego czy innego światowego, dostępnego tu i teraz, niemal w każdym parku.
W święta u rodziców przez dobre 10 minut obserwowałem przez okno, jak wróble skaczą po gałązkach i objadają świeże wyrastające kwiaty. Były przesłodkie i niesamowicie zwinne. Wróble, te najbardziej banalne i przyziemne ptaki, jak stwierdziłbym jeszcze kilka miesięcy temu, zanim zauważyłem, że zaczyna ich brakować, robiły prawdziwe show na drzewie.
Czy fajnie byłoby zobaczyć unikalnego ptaka? Pewnie tak. Czy chciałbym robić znacznie dokładniejsze zdjęcia, na początku, kiedy testowałem aparat Sony, a może i jeszcze lepsze? Już chodzi mi po głowie taka myśl. W Jeleniej Górze przegapiłem najprawdopodobniej myszołowa - tak podpowiadają algorytmy Google'a - bo ptak był za daleko, żeby zrobić mu lepsze zdjęcie. Ach, gdyby mieć większy obiektyw, pomyślałem.
Może byłoby lepiej. Ale pewnie wystarczyłaby lornetka. Szybko uzmysłowiłem sobie, że nawet z aparatem, którym robię zdjęcia teraz (podkreślam: nie są one dziełami sztuki i nie mają być, robię to dla własnej frajdy, a tutaj pełnią rolę dowodu, że faktycznie łażę i widzę ptaki) mogę być zadowolony ze spacerów.
Po kilku dniach ornitologicznych mocnych wrażeń zdałem sobie sprawę, że najprzyjemniejsze jest po prostu obserwowanie ptaków. Każdych. Tych pod Śnieżką i tych, które latają mi przed oknem w Łodzi. W parku obok też mogą dziać się fantastyczne rzeczy. Dlatego tak bardzo was zachęcam: korzystajcie, bo świat ptaków czeka na nowych świrów.