Amator idzie fotografować ptaki. Lekcja pierwsza: nauka pokory
Ptaki w Polsce nie mają łatwo. Oprócz tego, że można im pomagać, warto je też obserwować, póki jeszcze tu są. Jako kompletny amator chwyciłem za aparat i wyruszyłem na swój pierwszy spacer, aby uwiecznić latające stworzenia w mojej okolicy.
Tego wstępu miało nie być.
Napisałem ten tekst zanim rozpoczęła się wojna w Ukrainie. Kiedy spacerowałem obserwować ptaki, na granicy ukraińskiej wcale nie było spokojnie, ale to, co miało się wydarzyć w następnych dniach, w ogóle nie przychodziło do głowy. Mimo że widziałem, jak amerykańskie helikoptery w sznurze lecą na znajdujące się niedaleko lotnisko w Łasku. Surrealistyczny widok, ale przecież wojny nie będzie - myślałem jeszcze niecały tydzień temu.
Dziś obserwowanie ptaków wydaje się być zajęciem wręcz nie na miejscu. A jeszcze większą głupotą jest pisanie o tym, dzielenie się wrażeniami, zachwycanie się naturą. Myślałem, że ten tekst będzie opublikowany w weekend. Skończyłem go we wtorek przed wojną, przed piątkiem miałem dorzucić zrobione zdjęcia. Zrezygnowałem z oczywistych powodów - nie czas, nie miejsce, nie miałem nawet na to ochoty.
Teraz rzecz jasna wcale nie jest lepiej. Ale podczas kolejnego spaceru uzmysłowiłem sobie, że obserwowanie ptaków ma pewien terapeutyczny wymiar. Zresztą rozmawiałem o tym z ornitolożką, która zwracała uwagę, że wiele osób doceniło to w trakcie pandemii. Kontakt z naturą sprawił, że przestali myśleć o złych rzeczach.
Mam więc nieśmiałą nadzieję, że moimi obserwacjami ze spaceru zapewnię komuś jeśli nie małą rozrywkę, to chociaż inspirację. W tych chwilach trudno o szukanie przyjemności, rozerwanie się, myśli błądzą w stronę Ukrainy, serwisów newsowych, relacji na Twitterze. To zrozumiałe. Zrozumiałym jest też to, że ktoś może nie mieć ochoty. Ale mimo wszystko zachęcam, bo to jeden ze sposobów nie na to, żeby zapomnieć i się nie martwić, ale martwić się na chwilę mniej.
Oryginalny tekst:
Kiedy przygotowywałem się do wywiadu z Karoliną Skorb, sięgnąłem po książkę "Wszystkie okna dla oknówek. Ptasie historie z sąsiedztwa". Paweł Pstrokoński opisał w niej, jak wiele dzieje się wokół nas - na niebie i na naszych parapetach, właśnie za sprawą ptaków. Gdy już spotkałem się z Karoliną Skorb, miłośniczka ornitologii powiedziała mi:
I tak podchwyciłem pomysł. Już wiedziałem, że ja też chcę zwracać większą uwagę na to, co dzieje się nad głowami. A skoro zamierzałem wciągnąć się w nowe hobby, to czemu by przy okazji nie zapisywać swoich doświadczeń? Traktując je jako dodatkową motywację, ale też po to, aby być może zachęcić kogoś, żeby spojrzał na swoją okolicę inaczej.
Mój mini-cykl będzie pamiętnikiem zwykłego amatora. Nie mam ambicji robić nie wiadomo jak pięknych zdjęć, nie zamierzam się też ścigać w poszukiwaniu wyjątkowych gatunków – zresztą i tak bym pewnie ich nie rozpoznał. Po prostu chcę przekonać się, jak wiele i w jakim czasie można zobaczyć zaczynając od zera. Od prostego pomysłu do prawdziwej pasji? Być może – taką mam nadzieję. A jeśli ktoś stwierdzi, że też ma ochotę na podobne wyprawy, to tym lepiej.
Na początek przyznam się do dwóch oszustw
Piszę to z perspektywy amatora, ale sprzęt mam całkiem profesjonalny. Sony wypożyczyło mi do zabawy model RX10 IV, a więc nie jest to aparat, który jest pierwszym lepszym, tanim wyborem. Taka decyzja to efekt mojej przebiegłości, ale nie tylko. Owszem, chciałem, żeby było mi łatwiej. Chciałem korzystać z urządzenia, dzięki któremu od razu zobaczę ptaka znajdującego się kilkanaście metrów ode mnie. Trochę po to, żeby się nie zniechęcić, ale też po to, żeby zobaczyć, czy taki sprzęt faktycznie zrobi różnicę. W planach mam przesiadkę na inny, tańszy model i wtedy porównamy.
Drugie oszustwo jest takie, że zacząłem od wizyty w lesie, na wsi. Zamierzam przyglądać się ptakom w mieście. Głównie dlatego, że mieszkam w Łodzi, ale też dlatego, że fascynuje mnie, jak natura próbuje się odnaleźć się w trudnej miejskiej rzeczywistości. Zacząłem jednak od lasu, no bo cóż - znowu chciałem pójść na skróty. W końcu gdzie o łatwiej o zdjęcia, jak nie w naturalnym środowisku, na łonie przyrody?
Miałem rację, ale nie do końca.
Lekcja pierwsza: lekcja pokory
Do lasu wyszedłem w niedzielę, w przedostatni weekend lutego. Było zaskakująco ciepło, wiosennie, wreszcie spokojnie - wiatr ustał. Las, który znam bardzo dobrze, bo jest na wyciągnięcie ręki domu moich rodziców, w którym spędziłem kilkanaście lat własnego życia. Przesadziłbym, że znam go jak własną kieszeń, ale prawdopodobnie wyszedłbym z niego w nocy, gdyby ktoś mnie tam zrzucił i kazał odnaleźć drogę do domu. Głównie dlatego, że nie jest on zbyt duży, ale ćśśśś. W każdym razie na spacery idealny. Lubią go też sarny, dziki, no i ptaki - zawsze je tam słyszałem.
Ale przyznaję, nie zwracałem większej uwagi. Ptaki to ptaki. Śpiewają, pohukują, komunikują się ze sobą, tworząc naturalną ścieżkę dźwiękową spacerów. Były, a ja specjalnie się nimi przejmowałem. Oczywiście czasami zatrzymywałem się, żeby poszukać dzięcioła albo podnosiłem głowę do góry słysząc, że jakiegoś ptaka goni jastrząb, jednak trudno byłoby to nazwać wnikliwą obserwacją.
Uzbrojony w aparat wiedziałem, że teraz muszę zmienić podejście
Być bardziej czujny. Co kilka kroków zatrzymywałem się i wysłuchiwałem. Głowa do góry i obserwacja: rusza się coś czy nie rusza? To liść czy może jednak coś, co mógłbym uwiecznić?
Wyobrażam sobie, że musiałem wyglądać komicznie. Kilka kroków, przerwa, rozglądanie się - a przecież, jakby powiedział klasyk, tu nikogo nie ma. Ale co z tego. Czułem się jak odkrywca, ktoś, kto odkrywa dziewiczy teren i lada moment może zobaczyć coś, czego nikt wcześniej nie widział.
Na razie jednak spokój. Słychać narastające szczekanie psów dalszych sąsiadów. Wariują, gdy przechodzę obok. Jeden nawet wybiega zza płotu, zawsze to jakaś atrakcja, przerwa od chodzenia po ogródku i przeganiania kaczek. Jest daleko ode mnie, więc mnie nie ugryzie, ale trochę wściekam się, że szczeka – jeszcze mi spłoszy sikorkę albo wstaw nazwę jakiegoś ptaka, o którym wprawdzie teraz nie wiem, ale liczę na to, że przy trzecim odcinku będę miał już jego całą kartotekę.
Las jest spokojny, cichy. Kilka pękniętych drzew, starych, pousychanych. Gdzieniegdzie gałęzie. Efekt niedawnych wichur? Niekoniecznie, są tu już od dawna. Można nawet odnieść wrażenie, że las, w odróżnieniu od wsi i miast, w ogóle nie odczuł dużych porywów, które nawiedziły Polskę w lutym. Chociaż dzień wcześniej widziałem z okna, jak sosny wyginały się w nieprawdopodobny wręcz sposób. Niejeden sportowiec może im pozazdrościć gibkości.
Zbliżam się do torów. Kieruję się w moje ulubione miejsce w okolicy - lęgowisko bobrów. Dawniej przez las przechodził niewielki strumyk. Jednak ostatnio zadomowiły się tam bobry i ze śmiesznie wąskiej rzeczki zrobiły ogromne rozlewisko. Zaraz zobaczycie. Uwielbiam to miejsce, bo jest przykładem na to, do czego zdolna jest natura, kiedy zostawi się ją w spokoju. Te pogryzione drzewa, zaskakująco precyzyjnie i równo, te gałęzie ułożone na tamie. Coś pięknego.
Najpierw jednak trzeba przejść przez tory. Lekka wspinaczka po kamienistym zboczu, kilka kroków przez tor jazdy, zejście - ostrożne, bo może i nie jest wysoko, ale nie chciałbym zsunąć się i upaść na kamienie. I wtedy słyszę! Dziwny dźwięk, ale donośny. Odwracam się i całkiem spory ptak przelatuje nad polaną. Nim jednak zdążę chwycić za aparat i ustawić się w miarę bezpiecznie, już dawno wleciał do lasu. Pierwsza próba nieudana.
Tak już będzie. Pokora. Nauka cierpliwości
Wchodzę do zagajnika. Od razu zaczyna się koncert. Ptaki śpiewają, ma się wrażenie, że są na każdym drzewie. Ich "ćwir-ćwir" brzmi jakby wołanie: tu jestem! A ja tu! A teraz tu! Rozglądam się i niewiele widzę. Oczywiście, że znam te dźwięki, są typowe dla lasu, ale teraz mam wrażenie, że ptaki sobie ze mnie żartują. Widzą, że przyszedł dziwak z aparatem i myśli, że nas dostrzeże, dobre sobie. Podoba mi się ta zabawa. Idę od drzewa do drzewa próbując dostrzec cokolwiek. Kiedy się udaje, ptak szybko przelatuje na inną gałąź. Potem wskakuje na wyższą, jeszcze wyższą i... tracę go z oczu.
Ale w końcu go mam. Idealnie, jak siedzi na gałęzi. Pierwsze zdjęcie niewyraźne. Jestem niezadowolony, ale jednocześnie podekscytowany. Nie zdążyłem ustawić ostrości, spieszyłem się, zupełnie niepotrzebnie.
Za chwilę druga próba. Strzelam od razu, serią, co wyjdzie to wyjdzie. I jest, udało się. Zerkam na ekran, przybliżam, jestem zachwycony swoją robotą. Wyraźnie widać brzuszek, jest nawet minka.
Po amatorskiej zabawie w programie do edycji zdjęć wygląda to tak:
OK, z perpsektywy czasu sam wiem, że nie jest to idealna fotka. Ale stałem naprawdę daleko od drzewa, na którym siedział samiec sikorki bogatki (zauważcie, że ma większy pasek - samice mają mniejszy). Na dodatek był on wysoko. To moc aparatu i obiektu pozwoliły mi dotrzeć do ptaka, a efekt i tak jest jak na pierwszą próbę naprawdę niezły. O tym, że Sony RX10 IV pozwala dotrzeć naprawdę daleko, miałem się przekonać w mieście. Ale o tym innym razem.
Do okolicy zajmowanej przez bobry docieram zadowolony
Już mniej wyraźnie przyglądam się drzewom, oddaje się spacerowi. Pierwszy triumf i człowiek odlatuje.
Przy bobrach zapominam o ptakach. Nie mogę myśleć o niczym innym, za bardzo mnie to miejsce fascynuje. Woda rozlewa się coraz bardziej. Teraz to ich świat, tylko ich. Widać połamane drzewa, pięknie obgryzione malutkie korzenie. Słyszę różne śpiewy, inne od tych w zagajniku, ale widok mnie odciąga. Wolę się nim napawać, zapominając o tym, że legowiska to idealne miejsce do obserwowania ptaków:
Innym razem. Przyniosę krzesełko, jakieś napoje i po prostu tu posiedzę dwie, trzy godziny, albo i więcej. W ciszy, spokoju, czekając aż coś podleci. Bo już planuję kolejne spacery. Będąc na wsi muszę pojechać też nad rzekę. A potem do tego większego lasu, jakże innego niż ten mój. Z kolei w Łodzi zacznę od parku, zaś kolejna wyprawa będzie wzdłuż torów. Niby środek wielkiego osiedla, a tam goła polana, przyroda i trochę śmieci. Miasto wdziera się na ten teren, powstają nowe bloki, jakieś magazyny, nawet niedawno oddano porządną drogę i ścieżkę rowerową – kilka lat temu była to zwykła błotna trasa. Ale ciągle udaje się zachować nieco wiejski klimat. Ciekawe, jakie ptaki tam żyją.
Najciemniej pod latarnią. Już na drodze prowadzącej do mojego domu zauważam kilka wróbli siedzących na jabłoni. Kilka zdjęć, a potem unoszą się i lecą na gruszę. No to cyk – kolejna sesja. Nie wychodzą zbyt dokładnie. Mogłem podejść bliżej, tym bardziej że raczej by mi nie uciekły. Owszem, obok jest młody las, ale i tak miałbym je w zasięgu wzroku.
Kolejna lekcja. Pierwsza wyprawa to nauka cierpliwości, pokory. Zrozumienia, że nie będzie łatwo. Ale co z tego? To żadne zawody. Z nikim się nie ścigam. Nie muszę nikomu nic udowadniać.
Dawno nie czułem się tak wypoczęty i zrelaksowany spacerem
Może to efekt placebo, a może rzeczywiście większa koncentracja na naturze, na ptakach, na obserwowaniu drzew sprawiły, że odpocząłem bardziej. Zapomniałem o codzienności, o zwykłych sprawach i zmartwieniach. Nawet jeśli przesadzam, to co w tym złego?
Już wcześniej mentalnie przygotowywałem się do spaceru. Patrzyłem przez okno. Z ósmego piętra widać naprawdę dużo. W mieście też sporo się dzieje. Wrony, sroki, gołębie, ale nie tylko one. Jeszcze bez aparatu, ale robiąc kawę przyglądam się bardziej niż zwykle. Obserwuję, w którą stronę lecą, zastanawiam się, czy wczoraj też o tej godzinie były w powietrzu. Czuję, że wkręcam się w tę zabawę – zaczynając dostrzegać więcej, niż wcześniej. A chyba o to właśnie chodzi.