Od Kanciarza do głosu pokolenia. Oto wszystkie twarze Gonciarza

Mieszka równolegle w Japonii i Warszawie. Ma dwa oddziały firmy i dwa kanały na YouTubie. Krzysztof Gonciarz pokazał w tym roku, że ma też dwie twarze: youtubera-influencera i zaangażowanego politycznie publicysty. Która będzie dla niego ważniejsza? 

Krzysztof Gonciarz, fot. Krzysztof Basel

Ostatnia niedziela września 2019 roku w Krakowie była ciepła i dosyć słoneczna. Takie weekendy – gdy już czuć nadchodzącą nieubłaganie jesień – kto żyw czci na świeżym powietrzu, w parkach, knajpianych ogródkach. Tym razem jednak od rana tłumy zmierzały do Dębnik, gdzie mieści się Manggha, muzeum kultury i sztuki japońskiej. Około południa przed muzeum wiła się kolejka na jakieś dwie godziny stania. – Dziś kończy się ta wystawa Gonciarza. Kto nie zdążył obejrzeć, rzucił się na ostatnią chwilę. Raz jeden tłumy w muzeum mamy – z uśmiechem tłumaczył jeden z przewodników. 

Ta wystawa to interaktywny pokaz wideo Tokio24 o mieście, które w 2014 r. stało się drugą ojczyzną Krzysztofa Gonciarza. Ten bardziej twórca internetowy niż po prostu youtuber od tamtej pory żyje między dwoma światami: Japonią i Polską. Podróżuje po całym świecie, kręci egzotyczne wideo, dopracowuje swój warsztat i buduje oddaną publikę. Ale i tak – co pokazują ostatnie miesiące - nie potrafi odciąć się od tego, co dzieje się w Polsce. Latem trafił na nagłówki, gdy wynajął ciężarówkę, by wyśmiać samochód jeżdżący w ramach akcji „Stop aborcji”. Jesienią nagrał filmik o tym, jak polityka podzieliła społeczeństwo. Widać, że coraz wyraźniej skręca w stronę internetowego, politycznie zaangażowanego publicysty. 

fot. Robson90/shutterstock.com

W jednym z ostatnich filmików w rytm bożonarodzeniowej kolędy razem z Reni Jusis wyśpiewuje gorzko: „Nie mówmy o strajku kobiet. Nie mówmy o strajku kobiet. Bo to się skończy źle”. 

Czy ta polityczna wolta nie skończy się źle dla samego Gonciarza? 

Youtuber 

W 2011 roku YouTube miał sześć lat, ale wciąż był serwisem raczej dla teledysków i przypadkowych viralowych filmików niż potężną, biznesowo-kulturową platformą. Ledwie rok wcześniej założył na niej swoje konto – dziś legendarny – PewDiePie. U nas działał już kanał Niekrytego Krytyka, już Klocuch psuł krew swoimi reckami, już Karol Paciorek wrzucał pierwsze filmiki, a viralami stawały się nagrania Cezika. Ale to 2011 rok był złotym rokiem dla polskiego YouTuba. To wtedy zaczął się prawdziwy wysyp jutubowych osobowości. Sylwester Wardęga pojawił się ze swoimi prankami, ruszył Lekko Stroniczy, pojawił się CyberMarian. 

A między nimi zaczął nadawać 26-letni spec od gier komputerowych, autor recenzji z „CD Action” i dziennikarz internetowej telewizji tvgry.pl. W okularach, koszuli w kratkę i z pomysłem od razu na dwa kanały. W satyryczno-komediowym „Zapytaj Beczkę” odpowiadał na komentarze i wykreował kilka parodystycznych wcieleń współczesnych typów. Dziecięcy Gimbus, roszczeniowy Burak vel Polak Cebulak, który usilnie krytykował Polskę, trener sukcesu Krzysztof Kanciarz czy Gonchak98, czyli gamer lubiący brać udział w challenge’ach. 

Na drugim kanale „Krzysztof Gonciarz” zawsze był troszkę bardziej poważny. Na tyle, że gdy zimą 2012 roku wybuchły protesty przeciwko ACTA, a rząd Donalda Tuska zaskoczony ogromem oporu zorganizował Kongres Wolności w Internecie, to Gonciarz znalazł się w grupie internetowych twórców zaproszonych do rozmów z rządem o tym, czego chcą ci cali internauci.

– Gonciarz jest na YouTube niemal od samego początku tej platformy. On naprawdę dojrzewał razem z YouTubem i YouTube w pewnym sensie dojrzewał też z Gonciarzem. Jeżeli możemy mówić o czymś naprawdę dobrym, co wyrosło z tej platformy w Polsce, to jest to właśnie Gonciarz. Naprawdę robi wrażenie, jaką przeszedł ścieżkę rozwojową, jak profesjonalny ma i swój kanał, i całą swoją markę, jak świetnie czując to medium, buduje storytelling i w efekcie jaką ma oddaną, wierną publiczność – tłumaczy Wojciech Kardyś, ekspert od influencer marketingu.

Po protestach przeciwko ACTA Gonciarz nie miał ochoty iść w stronę działalności społecznej. Szybko jednak odkrył na siebie nowy pomysł. Zaczął podróżować i nagrywać reportaże z najdalszych zakątków świata. Aż w 2014 roku trafił do Japonii, gdzie miał pomieszkać tylko kilka tygodni.

Na lotnisku, w drodze powrotnej, nagle zdecydował, że zostaje.

Podróżnik

– Interesowało mnie codzienne życie Japończyków. Takie, które ciężko jest zobaczyć, będąc tu na wakacjach. Bo przecież Japończyk nie idzie koło południa w zadumie do świątyni, by potem spędzić dwie godziny na ceremonii herbacianej. Prawdziwe życie to kanapka z jajkiem z Lawsona, piwo w parku yoyogi podczas sezonu kwitnących wiśni, styl życia jednocześnie zabiegany i w wiecznym pośpiechu, jak i wypełniony traceniem czasu na pozornie niepotrzebne szczegóły. Takie rzeczy interesują mnie dużo bardziej niż wizyta w Kioto – mówił kilka lat temu Spider’sWeb Gonciarz.

Okazało się, że Japonia jest dla Gonciarza nie tylko idealnym miejscem do życia, ale także do pracy. Filmiki, jakie kręcił z tego kraju, zaczęły podbijać YouTube. Co więcej, szybko nowy dom wykorzystał też biznesowo. Już w 2014 roku razem z Iloną Patro, ekspertką od mediów społecznościowych, założył jedną z pierwszych w Polsce agencji zajmujących się łączeniem twórców internetowych z reklamodawcami. 

Dozo Media ładnie rosło, bo i rynek wczesnych influencerów właśnie wchodził w fazę wzrostową. Przeprowadzka do Kraju Kwitnącej Wiśni zamiast zastopować, dała dodatkowego kopa. W miejsce jednej powstały dwie firmy: Tofu Media w Polsce i Tofu Media Video Production w Japonii. Ta druga powstała dzięki Kasi Mecinski. Gonciarz miał video skillsy, Męcińska zaś kontakty w branży reklamowej w Japonii. Jak się po latach okazało, ich duet był znacznie bardziej zgrany niż tylko w warstwie biznesowej. 

Szybko stało się oczywiste, że Gonciarz jest naprawdę dobry w biznesowe klocki. – Z marketingowego punktu widzenia jest wymarzonym partnerem, bo gwarantuje i bardzo dobrą jakość przygotowywanego materiału, i profesjonalną obsługę, i jeszcze swoją wierną publikę – zachwala Kardyś, wskazując choćby na kampanię „Więcej niż jedno życie”, którą Gonciarz zrobił kilka lat temu z Intelem w HongKongu. – Reklama? Jak najbardziej, ale taka, że oglądając ją, miałem ciary. To sztandarowy przykład, jak powinno się robić lokowanie produktów i poziom, do którego nawet nie próbują docierać inni polscy internetowi twórcy. 

To, jak spina się ten biznes Gonciarza, widać po oficjalnych danych. Od października 2018 do grudnia 2019 roku Tofu Media Polska wypracowała 1,516 mln zł przychodów i tylko 14 tys. zł straty netto. 

Jednak Gonciarz swoich przedsięwzięć nie musi finansować tylko z tego, co zarobią jego firmy. Szybko wyczuł konieczność – powiedzielibyśmy profesjonalnie – dywersyfikacji zarobków i jeszcze silniejszego przywiązania do siebie publiki. W 2016 roku wszedł na crowdfundingowy Patronite i tak naprawdę stał się jedną z twarzy sukcesu tego portalu. Regularnie dostawał wówczas od fanów kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Po jakimś czasie poziom wsparcia zmalał, ale i tak łącznie Gonciarz zebrał ponad 600 tysięcy złotych. Te pieniądze inwestował nie tylko w sprzęt, ale zrealizował za nie wiele projektów, m.in. serię vlogów z Polski, dokument o japońskim lesie samobójców czy wyprawę na Grenlandię. 

Rozgłos w środowisku mediów przyniosła mu zaś współpraca ze stacją telewizyjną Eurosport, dla której dwa lata temu relacjonował zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu.

Ewidentnie YouTube dał mu także finansowy sukces. Kilka tygodni temu w programie Kuby Wojewódzkiego wyznał, że potrafił za jeden dzień zainkasować sto tysięcy złotych, ale wcale tego po nim nie widać. Nie szasta kasą jak wielu internetowych twórców. Nie wozi się luksusowymi samochodami, nie ma nawet taniego auta. Nie nosi drogiej biżuterii, złotych łańcuchów czy zegarków wartych setki tysięcy złotych. A na dodatek mieszka w wynajętej, niewielkiej, bo ok. 30-metrowej kawalerce. Zapytany o to, „co robi z hajsem”, odpowiedział, że prowadzi firmę, oszczędza na czarną godzinę i troszkę inwestuje.

Pracoholik

By taki – także finansowy – sukces był możliwy, by przywiązać do siebie publiczność, Gonciarz musiał dawać z siebie coraz więcej. I nie chodzi tylko o to, że ciężko pracował, nagrywając codzienne vlogi. YouTube ewidentnie zaczął wkraczać w jego życie prywatne. – W nagraniach opowiadał o depresji, o swoich problemach, zaczął być bardzo wylewny. Widać było, że czuje presję związaną z tym, że cały czas funkcjonuje publicznie – Kardyś mówi o tym wszystkim dosyć oględnie, używając określenia „był w tym za bardzo”. 

Co to znaczy? Wystarczy posłuchać samego Gonciarza. Wiosną 2019 roku opublikował bardzo osobisty film, w którym przyznawał, że miewa stany depresyjne. Nazywał je dziurą w głowie, a ich przyczyn szukał w swojej pracy. Przyznał, że to, jakie daje wyniki, jak jest odbierana, wpływa na jego samopoczucie, samoocenę i nastrój. Wydawać by się mogło, że zawodowe życie Gonciarza to pasmo sukcesów i branżowych zachwytów. Sam jednak nie czuł się ze sobą dobrze. 

Jego współpracownik jeszcze z czasów recenzowania gier komputerowych mówi, że Gonciarz od zawsze był niezwykle ambitnym perfekcjonistą. Pierwsze skojarzenie z Krzysztofem? Etos pracy. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem, żeby ktoś tak pracował i tyle wymagał od siebie oraz zespołu. Zawsze chciał, żeby to, co robi, było lepsze i lepsze. To oczywiście daje świetne efekty, ale może być też autodestrukcyjne – opowiada, ale zastrzega anonimowość. 

Opisuje też, jak wyglądały wyjazdy Gonciarza na targi E3 w Los Angeles. – Jeździł na nie z operatorem i montażystą Marcinem Łukańskim, który dziś też prowadzi youtubowy kanał „Na Gałęzi”. W trzy dni potrafili zrobić 30, a czasem 40 materiałów. Inne zagraniczne redakcje też tyle robiły, ale miały do tego sztab ludzi: operatorów, montażystów. A oni cisnęli we dwóch. Wszystko nagrywali sami, montowali sami, a potem sami tym wolnym hotelowym internetem wysyłali i publikowali. Spali wtedy po 2-3 godziny, ale rezultaty były świetne. Ten styl pracy odcisnął piętno na całym zespole. To było robione w takim duchu samorealizacji, wspólnego celu. Oczywiście nie każdemu to pasowało, więc niektórzy odchodzili, choć Krzysztof nikogo nie zmuszał do wielogodzinnej pracy. Nie widziałem, żeby kogoś ochrzanił. Chciał, żeby ludzie się rozwijali tak, jak i on. 

Sam Gonciarz niejednokrotnie opowiadał o tym, jak wpadł w coś co nazywał transem albo amokiem. Patrząc z boku, jest na to inna nazwa: pracoholizm. Kiedy sześć lat temu wyjechał do Japonii, przez pierwsze pięć tygodni pracował non stop. Mówił o tym tak: – Nie dawaliśmy sobie prawie żadnego czasu wolnego. Kręcenie za dnia, produkcja wieczorem. W ten sposób wyprodukowaliśmy aż 50 filmów. 

Kilka miesięcy później, kiedy opowiadał o procesie przygotowywania Tokio24 w Manngha, przyznawał, że przez trzy tygodnie żył w amoku. – Zajmowałem się praktycznie wyłącznie tym. Wstawałem, kręciłem, szedłem spać. Przez to, że potrzebowałem mieć ujęcia o różnych porach dnia i nocy, byłem bardzo wyrwany z cyklu dnia i nocy.

Pod koniec 2019 roku coś się w nim zmieniło. Przyznał, że doszło do niego, jak łatwo zafiksować się na abstrakcyjnym „więcej”. – Więcej projektów, wyprodukowanych filmów, pieniędzy. W pewnym momencie wydaje ci się, że więcej znaczy lepiej – mówił w jednym z wywiadów.

W innym dodał: – Zauważyłem, że się czegoś boję. Pozornie łatwe rzeczy zaczynały być dla mnie trudne, a rzeczy fajne stawały się przykrym obowiązkiem. Z drugiej strony miałem poczucie, że gdy dawałem sobie czas wolny, to wcale go nie wykorzystywałem. Nie wypoczywałem, tylko bez końca martwiłem się tym, że za mało robię. 

Dawny współpracownik: – Pracuje bardzo ciężko, bo czuje ogromną presję. A im bardziej się stara, tym mocniej ściera. To musi odbijać się na życiu prywatnym. 

Influencer

O prywatnym życiu Gonciarza wiadomo jednak niewiele. I tu w przeciwieństwie do wielu youtuberów nie obnosi się z tym, gdzie wyjechał na wakacje z dziewczyną, jakiej jej drogiej niespodzianki nie zrobił, jakich planów razem nie mają. Ba, przez lata utrzymywał w tajemnicy swój związek. A gdy wreszcie się ujawnili, wybuchła mała środowiskowa afera, bo okazało się, że spotykał się z Kasią Mecinski. Widzowie od lat podejrzewali, że łączy ich więcej niż tylko praca. Tyle że tych dwoje przez lata zaprzeczało. 

Niespodziewanie rok temu zaspokoili ciekawość internautów, publikując film, w którym opowiedzieli o tym, jak rozstali się... niemal rok wcześniej – po czterech latach ukrywanego związku. W ponadgodzinnym nagraniu podzielonym na dwie części (jedna poszła na kanale Krzyśka, druga Kasi) zrobili wiwisekcję wzajemnej relacji. 

Nawet najwięksi fani Gonciarza byli tym zszokowani. – Potrzebowaliśmy tego oboje: zarówno by to rozliczyć publicznie, jak i zamknąć ten rozdział. Bywało tak, że Kasia była widziana z kimś na mieście i zaraz były komentarze: „ciekawe co na to Krzyś”. Nasze społeczności cały czas zastanawiały się, czy coś między nami jest – opowiada dziś ze spokojem Gonciarz. Dodaje, że ukrywanie związku przez cztery lata było trudne. – W tym czasie nagrywałem codziennie vlogi. Myślę, że udało nam się oddzielić i uchronić naszą prywatność, ale żeby móc pójść dalej, musieliśmy oficjalnie to zakończyć.

Nawet wspominając długi związek, wciąż przywołuje pracę. Jednak w rozmowie z SW+ zapewnia, że nie czuje się pracoholikiem. Wyjaśnia, że po prostu mocno utożsamia się z tym, co robi, że w jego życiu nie ma granicy między pracą a nie-pracą. – Duża część tego, co robię, to proces twórczy, który trudno sklasyfikować i rozdzielić. Czy to jeszcze praca, czy już relaks, mój czas prywatny? Bywa że jakiś świetny pomysł przyjdzie do mnie w środku nocy. U mnie nie ma takiego rozerwania między pracą a czasem wolnym – mówi. I dodaje, że miewał jednak okresy wypalenia zawodowego. Tak było choćby w pierwszej połowie tego roku. – Do kwietnia naprawdę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Czy ciągnąć to, co robiłem dotychczas, czy wymyślić coś nowego. Zdałem się na intuicję. Tak kształtuje się całe moje życie – zapewnia.

Jego intuicja póki co działa. W maju jego kanał „Krzysztof Gonciarz”, po dziewięciu latach od uruchomienia, dobił do miliona subskrybentów.

Artur Kurasiński, specjalista w dziedzinie nowych trendów technicznych i społecznych, kolejne wcielenia Gonciarza odbiera jako naturalny proces. – Większość z nas cały czas szuka. Wielu internetowych twórców dochodzi do podobnej ściany. Pokazując publicznie każdy swój dzień, emocje, są poddawani ciągłej presji i ocenom milionów odbiorców. W końcu każdy może mieć tego dość, ale nie każdy ma pomysł na to, co dalej. 

Według Kurasińskiego Gonciarz osiągnął taki sukces, że teraz może na swoich warunkach robić to, o czym od dawna marzył. – Na tle pełnej hipokryzji i złamanych kręgosłupów moralnych sceny influencerskiej, gdzie króluje pogoń za łatwymi pieniędzmi nawet po trupach, wypada wybitnie. Nie dość, że robi artystyczne rzeczy, to jego realizacje są świetne pod kątem realizacyjnym i merytorycznym – ocenia Kurasiński i dodaje, że wprawdzie nie wie, jakie warunki pracy panują w firmach samego Gonciarza, ale wie, jak pracuje się na planach produkcyjnych w tej branży. 

– To niezwykle kreatywna robota pod ciągłą presją czasu, klientów, odbiorców. Ta branża jest potwornie wypalająca. Nie wszyscy potrafią dotrzymać tempa, więc z niej wypadają albo sięgają po używki. Osobiście nie chciałbym pracować w takim środowisku. Na pracę w takim tempie i poziomie eksploatacji mogą pozwolić sobie tylko młodzi ludzie: 20-latkowie czy 30-latkowie. Później, kiedy ma się inne zobowiązania, rodzinę, to trudno w niej pracować – mówi Kurasiński. 

Inny ekspert znający branżę twórców internetowych na wylot, który chce pozostać anonimowy, zna Gonciarza od wielu lat. Wspomina, że na początku internetowej drogi był bardzo skromny i ambitny. – Ale po tym, jak odniósł sukces, jego ego wystrzeliło w kosmos. Na innych ludzi zaczął patrzeć z wyższością – mówi. Kiedy pytam, jak to się objawia, ekspert odpowiada pytaniem: 

– A rozmawiałeś z nim? 

– Próbuję umówić się od kilku dni. Pewnie jest zajęty. 

– No właśnie. On w ten sposób pokazuje, że jest ważny. Byłem z nim na kilku służbowych wyjazdach, gdzie przebywa się ze sobą, pije (choć Krzysiek nie pije). Ludzie ze sobą rozmawiają, zżywają się. Ale nie on. Krzysztof nie otworzy się przy szerszej grupie. Może pogadać z ważnymi ludźmi na kierowniczych stanowiskach, których uważa za równych sobie, ale nie szeregowymi pracownikami. Całą branżę traktuje z góry. Uważa, że tylko on robi wspaniałe, wybitne rzeczy, jest artystą, a reszta to wyrobnicy tworzący dla gimbazy. 

Krzysztof Gonciarz fot. Krzysztof Basel

Jego dawny współpracownik widzi to jeszcze inaczej: – Krzysiek jest introwertykiem. Zawsze taki był, dlatego izoluje się od ludzi. Pracowałem z nim kilka lat, znam ludzi, którzy pracują z nim do teraz i nigdy nie słyszałem, aby kogoś traktował z góry. Ale wiadomo też, że przez lata stał się bardzo popularny. Może musiał nauczyć się odcinać od ludzi, z którymi nie chce mieć kontaktu?

Artysta

Wiosną tego roku, kiedy cały świat zatrzymała globalna pandemia, zwolnić musiał także Gonciarz. Prowadził wtedy pandemicznego vloga. Czuł się samotny. Leżał na łóżku zawinięty w ogromną poduchę, wspominał, oglądał dawne filmy. W swoich nagraniach mówił, że miał czas zastanowić się nad sobą, kim jest, co robi, a przede wszystkim dla kogo. – Przez wiele lat nie byłem w stanie mówić takich rzeczy. Byłem za bardzo przepełniony gniewem na rzeczywistość i chciwością. Nie w sensie materialnym, ale chciwością ochoty udowodnienia sobie i innym czegoś. Te filmy, które teraz zacząłem nagrywać, w końcu zacząłem nagrywać dla samego siebie. Dla mnie są fajne, śmieszne, cieszą mnie. (...) Czuję się, jakbym przez całe lata wciągał brzuszysko i miał taki trochę za ciasny pasek, a teraz rozpiąłem spodnie – mówił kwietniu.

W filmiku z okazji okrągłego miliona subskrypcji przyznał, że potrzebował pandemii i odosobnienia, aby dojrzeć i uświadomić sobie, że może po prostu robić to, co czuje. – Być artystą – mówił ze łzami w oczach.

A milion subów? To oczywiście dużo, ale jak na polski światek jutubowy nie aż tak bardzo. – Tyle że nie tylko w ilości subskrypcji liczy się jego potencjał. Tak naprawdę obecnie jest tylko trzech influencerów, którzy mają ambicje i umiejętność mówienia do pokolenia Z o trudnych politycznych sprawach: Kasia Gandor, Janina Daily i właśnie Gonciarz – podkreśla Kardyś.

I co ważne, Gonciarz robi to coraz częściej. W czerwcu nagrał odezwę do Andrzeja Dudy. „Szanowny Panie Prezydencie, czy warto?” – pytał podczas 15-minutowego filmu poświęconego obraźliwym wypowiedziom o LGBT, a zarobione pieniądze z reklam przeznaczył na rzecz stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza. 

W sierpniu zrobił ogólnopolskie zamieszanie, gdy unaocznił absurdalność ciężarówki „Stop pedofilii”. Wystarczyły mu trzy dni, by wynająć auto i zorganizować akcję, która strollowała kampanię Pro Life. „Każdy może okleić ciężarówkę i gadać z niej głupoty. Nie do wiary, że to jest legalne” – brzmiały hasła na wynajętym przez niego samochodzie, którym jeździł po Warszawie. Akcja wywołała prawdziwe tsunami tekstów i wywiadów w mediach. We wszystkich jednak podkreślał, że priorytetem akcji nie miało być popieranie ani potępienie kogokolwiek, a jedynie odwołanie do zdrowego rozsądku. 

Jednak niektórzy zarzucali mu, że zrobił to dla zwiększenia zasięgów. Ekspert znający branżę na wylot twierdzi, że zaangażowanie Gonciarza, akurat w tamtej chwili, to koniunkturalizm. Chęć zwrócenia na siebie uwagi w nowy sposób. – Z jednej strony jestem zbudowany jego postawą, bo nie każdy youtuber miałby tyle odwagi, ale z drugiej to zapewne kolejny etap budowania nowego wizerunku. Nie mam więc pewności, czy to był naturalny odruch, czy jednak wynik kalkulacji – opowiada.

– Ciężarówka to lans? – powtarza moje pytanie wyraźnie zdziwiony Artur Kurasiński. – Tak mógł powiedzieć tylko ktoś, kto nie zna jego aktywności i twórczości. Krzysztof nie jest osobą, która chciałaby zbijać popularność na modnych wydarzeniach. Zresztą ślady jego poglądów politycznych i tego, co uważa np. na temat Strajku Kobiet, można odnaleźć na jego kanale już na filmach sprzed kilku lat. Nie jest tak, że on teraz chce się podłączyć pod jakiś modny nurt. To żadna kreacja na potrzebę chwili, tylko chęć zwrócenia uwagi na problemy, o których on mówi od dawna. Można mu tylko bić brawo, że wykorzystuje swoje medium i zasięgi do wygłaszania tego typu autorskich komentarzy. Staje się ikoną odpowiedzialnego twórcy internetowego. 

Sam Gonciarz mówi nam tak: – Ludzie, którzy oglądają np. Zapytaj Beczkę, nie są zdziwieni moimi poglądami, bo tam przedstawiałem je w komediowej formie. Dlaczego teraz to bardziej wybrzmiewa? Mam poczucie obowiązku wobec rzeczywistości. Po prostu jak czuję, że mnie swędzi, to nie umiem się nie podrapać. 

Autorytet 

W listopadzie Gonciarz nagrał wideo, w którym pokazał, że wszystkie te działania to dla niego znacznie więcej niż trolling i wyśmianie polityki. Youtuber zapytał obserwujących na swoim koncie na Instagramie o ich rodzinne relacje, które uległy pogorszeniu przez politykę. W ciągu ok. 8 godzin od ogłoszenia przyszło do niego 500 wiadomości. 300 z nich zapisał do wykorzystania w wideo, ale ostatecznie użyto jakieś 130 z nich. „(prawdziwy) atak na polskie rodziny” jest przygnębiające, grzebie w bebechach rodzinnych niesnasek, wyciąga na wierzch, jak bardzo polityka wskazywania kolejnych wrogów – uchodźców, mniejszości seksualnych, feministek – doprowadziła do rozbicia najważniejszych dla nas więzi. 

Wszystko to sprawiło, że Gonciarz, chcąc nie chcąc, wszedł i to bardzo mocno i jednoznacznie w polityczny dyskurs. Choć wielokrotnie podkreśla, że nie chce krytykować żadnej ze stron. A to coś, czego influencerzy za wszelką cenę nie chcą robić. Bo tam, gdzie polityka, tam zaczyna się problem z biznesem. Partnerzy nie chcą kojarzyć się z politycznymi tematami, łatwo podpaść którejś ze stron konfliktu. 

– Nie boję się utraty fanów czy reklamodawców. Jeśli ludzie się obrażą, to trudno. Nie da się dogodzić wszystkim. Zresztą nie uważam się za osobę, która jednoznacznie opowiedziała się po jednej ze stron. Wydaje mi się, że jestem wyważony. Staram się być po środku. Moje komunikaty nie są agresywne. Raczej tłumaczę niż dopierdalam – mówi nam i dodaje, że nie chce dotrzeć do przekonanych, ale do tych, których wciąż można przekonać. – Przykładem jest ta ostatnia kolęda, która ma być wezwaniem do ograniczenia konfrontacyjności przy świątecznym stole. – Sytuacja przy stołach wigilijnych w tym roku może łatwo przejść w niemiłe rozmowy, a żeby tego uniknąć, wszyscy powinni wykazać trochę empatii. Ten film można było zrobić, kręcąc naprawdę ogromną bekę z jednej ze stron. Łatwo sobie wyobrazić fabułę, że głupia feministka właśnie zrobiła coming out i zepsuła wigilię i byłby to film w 100 proc. odpowiadający przeciwnikom Strajku Kobiet – dodaje. 

Kurasiński uważa, że po politycznym zaangażowaniu mogło się od niego odwrócić sporo klientów. – Jednak w internecie liczy się autentyczność, a Krzysztof nikogo nie udaje. Nie dziwię się, że Gonciarz się zaangażował, bo przyszedł taki moment w historii Polski, sytuacja jest na tyle zła, złamano już tyle obietnic i niepisanych zasad, że trudno siedzieć cicho. A że jest w mniejszości? Zawsze jest tak, że większość woli milczeć, a nieliczni mają odwagę zareagować. Wielu internetowych twórców chowa swoje poglądy, aby nie zrazić do siebie fanów. Współczuję tym, którzy godzą się na autocenzurę w obawie przed utratą zasięgu i reklamodawców. Wychodzi bowiem na to, że ważniejsze jest dla nich, aby pojawić się na opakowaniu gazowanego napoju niż mieć własne zdanie. To w gruncie rzeczy nieszczęśliwi ludzie. Internauci szybko wychwycą, że są sztuczni i nie są ze sobą spójni. 

Ekspert znający branżę na wylot: – Być może krótkoterminowo straci kilku klientów, ale długoterminowo zyska. To inwestycja w kolejny etap tworzenia jego nowego wcielenia i marki. Kariera youtubera jest krótka, było już wiele gwiazd, które rozbłysły, zachwycały i teraz pogrążają się w stagnacji, dryfują, bo nie miały pomysłu, jak przekuć tamten sukces w coś stałego, co ciągle może się rozwijać. Gonciarz o tym wie i chce być kimś więcej: osobą publiczną, którą wszyscy pytają o zdanie i z tym zdaniem się liczą. 

Widać tego efekty. W październiku wystąpił w programie Kuby Wojewódzkiego. Media regularnie piszą już raczej jak o głosie pokolenia niż tylko youtuberze. Tyle że ta zmiana wiąże się też z większą odpowiedzialnością. To nie jest już wygłupianie się przed kamerą i opowiadanie żartów. Większość influencerów nie jest gotowa, aby ją na siebie brać. – Wolą robić pieniądze – mówi Kurasiński i dodaje, że w ostatnim czasie widać jednak coraz więcej twórców, którzy nie boją się zaangażowania. – Te osoby stają się nowymi autorytetami i zastępują dotychczasowych liderów opinii. 

A czy sam Gonciarz jest na to gotowy? – Zawsze czułem odpowiedzialność – podkreśla. – Tyle lat robiłem różne rzeczy, unikając mówienia czegokolwiek światopoglądowego jako Krzysztof Gonciarz, a nie podmiot liryczny programu komediowego. Unikałem tego. Ale teraz do tego dojrzałem. Nie robię tego, bo taka jest moda. Nie uważam się za autorytet. Ale jednak słuchają mnie setki tysięcy osób, więc to duże brzemię.