Jesteś artystą? Dla kurtuazji powiem, że nie - Krzysztof Gonciarz dla Spider’s Web
„Przestałem o sobie myśleć jako o człowieku, który jest w 100 proc. youtuberem. Uwierzyłem w to, że jestem w stanie uniezależnić się od formy wideo i próbować rzeczy, które można dotknąć, zobaczyć na żywo, przeżyć” - powiedział Krzysztof Gonciarz, z którym spotkałem się tuż przed początkiem jego eventu Gonkon. Dokąd zmierza popularny twórca?
Na spotkanie z Krzysztofem Gonciarzem umówiliśmy się w warszawskim Studiu Tęcza, gdzie już jutro, 5 października odbędzie się druga edycja Gonkonu. Na miejscu była już niemal cała ekipa przygotowująca to wydarzenie.
Przed twórcami trudne i wymagające zadanie: muszą zamienić puste, ogromne przestrzenie w tętniące życie miejsce łączące internetowy świat YouTube'a, z prawdziwymi, chociaż trochę odjechanymi instalacjami artystycznymi w świecie rzeczywistym. A przecież zaledwie kilka dni temu Krzysztof organizował finisaż swojej wystawy Tokio 24 w Krakowie. Dwóch Krzysztofów porozmawiało na temat życia na styku realu i internetu, bycia artystą oraz rozwoju twórczego.
Krzysztof Basel: 36 tys. to liczba, która dużo dla ciebie znaczy
Krzysztof Gonciarz: Zdecydowanie tak. Tyle osób zobaczyło wystawę Tokio 24. Przyznam, że wchodząc w to, nie znałem rzędu wielkości ile ludzi chodzi na wystawy do muzeum. Okazało się jednak, że nasz wynik jest naprawdę niezły. Jest z czym wyjść do ludzi.
Czym jest Tokio 24?
Tokio 24 to z jednej strony pętla filmowa opowiadająca dobę w stolicy Japonii, a z drugiej strony jest to instalacja artystyczna zaaranżowana przez Joannę Habę i Monikę Pawłowską, które były kuratorkami. W naszym dialogu dwóch różnych form zrodziła się przestrzeń, w której ten film można poczuć, przeżyć i zrobić zdjęcia.
Robienie zdjęć na wystawie to brzmi jak profanacja, ale nam chodzi o interpretację przestrzeni. I do tego zachęcamy. Przez 2,5 miesiąca trwania wystawy na Instagramie cały czas były publikowane nowe kadry. I co bardzo ważne, te zdjęcia były ładne. Powstała masa świetnych fotografii, które nie były na jedno kopyto, wszystkie robione z tego samego namalowanego na podłodze foto-spotu. Udało się obudzić wiele kreatywności. Poza filmem i instalacją to właśnie zdjęcia z wystawy były trzecim filarem tej wystawy.
Masz porównanie do popularności innych wystaw w Krakowie?
Mój kolega Artur Wabik był kuratorem wystawy historii komiksu polskiego w Muzeum Narodowym w Krakowie w zeszłym roku. Powiedział mi, że wystawa miała porównywalny wynik frekwencji, tyle że trwała 5 miesięcy, czyli dwa razy dłużej.
Zdaję sobie sprawę, że w moim przypadku wynik frekwencji wystawy Tokio 24 jest w pewnym stopniu zhakowany przez przekierowanie popularności z innych mediów. Myślę jednak, że gdyby wystawa nie była fajna, to mimo wszystko nie przyszłoby tylu ludzi.
Czy Tokio 24 jest dla ciebie przełomowym projektem?
Bardzo. Czuję, że ten projekt otworzył mi nowe rzeczy w życiu. Zarówno w sensie możliwości wynikających z tego, że zostałem postawiony w nowej branży, świecie jak i roli, ale też wewnętrznie, przed samym sobą. Nabrałem więcej pewności siebie. Oczywiście, każdy, kto coś robi, myśli sobie, że coś tworzy. Widzisz jakieś drugie dno, starasz się myśleć o tym, że może to jest całkiem niezłe, ale nie wiesz. A takie przeżycie cię uskrzydla. Twój film wisiał w galerii przez kilka miesięcy, ludziom się podobało. To zmienia skalę mojej wiary w siebie.
Czy to jest początek czegoś nowego w twojej twórczości?
Mam nadzieję. Pod względem estetycznym ten projekt mnie rozwinął. Dał mi też poczucie tego, że to, co robię, może być przenoszone na inne terytoria. Zobaczyłem, że nie jestem tylko człowiekiem, który robi filmy do internetu, ale potrafi od czasu do czasu przebadać różne inne dziedziny i wyjść poza internet.
Czy Tokio 24 to podsumowanie twojego życia w Japonii?
W pewnym sensie tak. Mam przekonanie, że Tokio 24 to jest mój największy w życiu projekt związany z Japonią. To jeszcze może to zmienić, bo w przyszłym roku mamy Igrzyska Olimpijskie i będziemy na miejscu w Japonii, ale z pewnością jest jednak bliżej końca niż początku mojego japońskiego epizodu. Chcę jeszcze mieć z Japonią więź w przyszłości, ale będę stopniowo coraz mniej związany z tym krajem.
Tokio 24 to był pomył Muzeum Manggha w Krakowie. Ile jest tam Ciebie, jaką miałeś wolność twórczą przy realizacji?
Dostałem bardzo dużo zaufania, miałem praktycznie wolną rękę we wszystkim. Ustaliliśmy, że będzie to pętla, która powinna trwać ok. 20 min. Potem pojawił się pomysł, że możemy wyróżnić 5 części, ale to już w momencie wyboru muzyków i artystów. I to w zasadzie wszystko.
W tym procesie jestem pełny wdzięczności i podziwu dla kuratorów i kierownictwa Mangghi. Oni nie wiedzieli, co ja zrobię, aż do momentu, kiedy fizycznie wysłałem im film. Zresztą, ja tego też nie wiedziałem.
Nie potrzebowałeś chyba pić kawy w dniu, kiedy wysyłałeś swoje materiały do ludzi z muzeum
To był bardzo stresujący moment. Wiesz, wysłałem swój film do ludzi zajmujących się sztuką i pytam, czy jest ok, nie mając przy tym żadnego punktu odniesienia. Nigdy nie byłem w takim świecie. Nie wiedziałem, jak do tego podejść, jak ocenić. Wiedziałem tylko, że kuratorki znają moją twórczość, wiedzą co robię, jaki mam styl. One miały wiarę w to, że jestem w stanie sprostać temu zadaniu. Wierzyły w to chyba nawet bardziej niż ja na początku, za co im bardzo dziękuję. Moja pierwsza reakcja była „No nie wiem, zobaczymy".
Jak długo zbierałeś materiały do wystawy?
Dosyć krótko. Cały film powstał mniej więcej w miesiąc plus jakieś luźne dni później. Potrzebowałem spojrzeć na materiały z perspektywy, trochę od nich odpocząć. Z tego przez 3 tygodnie żyłem amoku twórczym. Zajmowałem się praktycznie wyłącznie tym. Wstawałem, kręciłem, szedłem spać. Przez to, że potrzebowałem mieć ujęcia o różnych porach dnia i nocy, byłem bardzo wyrwany z cyklu dnia i nocy.
Jak taki okres amoku twórczego, jak sam go nazwałeś, wpłynął na twój rozwój jako twórcy?
To była dobra okazja, aby dłużej pracować nad jakimś projektem. To trochę zabawne, bo miesiąc pracy to nie jest długo. Ja jestem po prostu przygotowany do ekspresowego trybu pracy, o dobrym stosunku jakości do czasu przygotowania.
Z drugiej strony w tych materiałach nie ma narracji, nic tam nie mówię. To spowodowało, że aktywowała się inna część w moim mózgu. Rozwinąłem się pod względem opowiadania samym obrazem. To dla mnie coś nowego, bo prawie nigdy nie robię filmów, gdzie nie ma gadania.
Było Tokio 24, czy będzie Warszawa 24?
W kwestii projektów tego typu w grę wchodzi trochę więcej czynników niż może się wydawać. Potrzebuję partnera, który zaoferuje przestrzeń do pokazania. Jakby taki partner się znalazł, to z pewnością bym się poważnie zastanowił nad realizacją takiego projektu. Chociaż nie od razu, nie już teraz.
Jestem ostatnio bardziej zainteresowany Polską pod względem wizualnym. Nagrałem nawet w sierpniu film o Krakowie, w którym starałem się wykorzystać elementy warsztatu filmowego z Tokio 24. Spojrzałem na to miasto przez nowe okulary, w inny sposób. W Krakowie ostatni raz kręciłem coś poważniejszego lata temu, więc to był ciekawy powrót.
Skończyłeś jedno duże wydarzenie, zaczynasz kolejne. Jutro rusza druga edycja Gonkonu.
Gonkon to wydarzenie, które łączy świat sztuki ze światem YouTube'a. Bierze w nim udział szereg popularnych Youtuberów, którzy prezentują treści dla starszej grupy wiekowej niż youtubowa średnia w Polsce. To są ludzie, którzy mają w sobie iskrę artystyczną, mają coś głębszego i próbują to przekazać innym w swojej twórczości. Zebraliśmy takie osoby i dajemy im piaskownicę, w której mogą sami coś robić, bawić się. Chcemy przetłumaczyć mózg tych osób na różne przedmioty, przestrzenie, obiekty. Zobaczyć, czy to jest fajne dla odwiedzających.
Skąd potrzeba stworzenia takiej imprezy?
Jak tworzyliśmy Gonkon rok temu, to przyświecała nam idea, że chcemy stworzyć wydarzenie zahaczające o świat YouTube'a, na którym nie jest wstyd się pokazać, jak masz więcej niż 18 lat. Tego typu wydarzenia w Polsce zazwyczaj są adresowane do młodszych odbiorców. To są bardzo masowe wydarzenia. A my chcieliśmy zrobić festiwal kulturowy. Pokazać, że YouTube może być też poważną częścią kultury.
Ile osób będzie zaangażowanych w organizację Gonkonu w tym roku?
Dokładnie to nie wiem, ale gdzieś ze trzy razy więcej niż rok temu. W tym roku podeszliśmy do organizacji dużo ambitniej. Nie mamy już wymówki, że robimy taką imprezę pierwszy raz. Trzeba trochę bardziej sumiennie podejść do organizacji.
Gonkon nie jest dla pieniędzy, ale raczej dla szumu?
Zgadza się. Gonkon jest organizowany dla idei, promocji twórców. Jest powodowany chęcią stworzenia czegoś nowego.
On co chodzi z tym tytularnym szumem na Gonkonie?
No właśnie o to chodzi, że nie wiadomo, o co chodzi. Założyliśmy, że Gonkon jako format będzie mieć swój główny motyw wyrażony hasłowo. W tym roku jest to szum. Zdecydowałem się na takie hasło, ponieważ to jest niejednoznaczne słowo. Każdy artysta może interpretować je po swojemu. Nie chodzi o to, abym powiedział, że chodzi o szum, w znaczeniu „współczesny natłok informacji” albo „szum na ekranie telewizora".
Jaki będzie twój szum na Gonkonie?
Moja instalacja będzie na temat twarzy i ludzi, którzy przewijają się przez życie i przed moimi oczami.
Czemu Gonkon to tylko jednodniowa impreza?
Uznaliśmy, że jesteśmy w stanie ogarnąć to organizacyjnie. Natomiast gdybym mógł teraz coś zmienić, to rozbiłbym Gonkon na dwa dni.
Może za rok?
Może tak, to dobry pomysł.
Czym Gonkon zaskoczy w tym roku?
Gonkon będzie zrobiony dużo bardziej spójnie, z większą konsekwencją. Rok temu zrobiliśmy to bardzo w formule „zrób to sam". W tym roku też tak jest i o to nam chodzi, bo wiele rzeczy youtuberzy budują sami. Nie jest to wielka machina produkcyjna, która po drodze traciłaby iskrę.
Robisz też szum na swoim kanale na YouTube. Twój profil mocno się zmienił przez ostatnie lata. Dokąd zmierzasz jako twórca?
W tym roku znalazłem nową drogę dla siebie, pomiędzy Tokio 24 a Gonkonem i kilkoma innymi projektami, które robię. Przestałem o sobie myśleć jako o człowieku, który jest w 100 proc. youtuberem. Uwierzyłem w to, że jestem w stanie robić inne rzeczy. Uniezależnić się od formy wideo i próbować rzeczy, które można dotknąć, zobaczyć, przeżyć.
Przykładem jest wydanie płyty ze ścieżką dźwiękową z Tokio 24. Raczej nie zostanę nigdy youtuberem, który zostaje raperem. Nie mówię o takich rzeczach. Chodzi o to, że z kręgosłupa mojej działalności, którym jest YouTube i społeczność widzów, mogą się rodzić różne ciekawe rzeczy.
Czy dzięki tym wszystkim projektom czujesz, że jesteś artystą?
To jest problematyczne słowo. Ciężko jest powiedzieć, czy jestem artystą. Dla kurtuazji powiem, że nie. Natomiast tak czysto logicznie rzecz biorąc, mój mózg mówi mi, że jeśli miałem wystawę w muzeum to...
... jesteś tym artystą
No właśnie. To ciężki temat. Definicję artysty najlepiej znają ludzie, którzy się sztuką nie interesują i nie lubią sztuki współczesnej. To oni najchętniej odmawiają pewnym pracom miana dzieła sztuki. Moje osobiste przekonanie jest takie, że artystami jest dużo więcej ludzi niż ci, którzy mają odwagę się tak nazywać.
Dziękuję za rozmowę i udanego Gonkonu!