Policja w końcu chce okiełznać e-potwory. Sypią się mandaty
„Takim to do lasu, a nie na ulicę” – przez przypadek usłyszałem, jak przechodzień komentował przejeżdżający rower elektryczny. W duchu się nie zgodziłem, bo i w lesie ten pojazd by nie pasował. To coraz częstszy problem polskich miast. Długo przymykano oczy, ale nie da się dłużej nie zauważać tego, że pojazdy, które chcą przypominać rowery elektryczne, stanowią olbrzymie zagrożenie. Dla wszystkich.

Funkcjonariusze Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Krakowie przeprowadzili działania mające na celu zwrócenie uwagi na jednośladowe pojazdy elektryczne – informuje na swojej stronie krakowska policja.
Służby zwróciły uwagę, że „problematyka dotyczy elektrycznych pojazdów, które wyglądem przypominają rower, jednakże ze względu na specyfikację techniczną, nie mogą być uznawane za taki rodzaj pojazdów”. A tych, jak piszemy na Spider’s Web od miesięcy, stale przybywa.
Czytaj też:
Policja przypomniała, że według przepisów rower „może być wyposażony w uruchamiany naciskiem na pedały pomocniczy napęd elektryczny zasilany prądem o napięciu nie wyższym niż 48 V o znamionowej mocy ciągłej nie większej niż 250 W, którego moc wyjściowa zmniejsza się stopniowo i spada do zera po przekroczeniu prędkości 25 km/h”.
W praktyce to martwy przepis, bo po drogach dla rowerów i chodnikach poruszają się pojazdy, którym bliżej pod tym względem do skuterów i motorów
Niestety problem dotyczy też zmodyfikowanych hulajnóg elektrycznych. 25 km/h i koniec wsparcia? Kierujący uśmiechają się pod nosem, bo suną ze znacznie większą prędkością.
Podczas działań funkcjonariusze krakowskiej drogówki ujawnili 11 wykroczeń. Służby opisują jedną z interwencji, kiedy natknęli się na rower elektryczny, którego należałoby uznać „nawet za pojazd mechaniczny”.
Aby potwierdzić te ustalenia, powołano biegłego sądowego do spraw oceny technicznej pojazdów, który po przyjeździe na miejsce stwierdził, że pojazd ten należy kwalifikować jako motorower. Moc silnika tego pojazdu wynosiła 1400 W, przy dopuszczalnej dla roweru wynoszącej 250W. W związku z powyższym do kierowania tego typu pojazdem konieczne jest posiadanie stosownych uprawnień, zarejestrowanie pojazdu, jak również opłacenie składki OC. - relacjonuje policja.
Kierowca uprawnień nie posiadał, więc podlegał odpowiedzialności z art. 94 § 1 KW: „Kto na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu prowadzi pojazd mechaniczny, nie mając do tego uprawnienia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny nie niższej niż 1500 złotych”. Policja dodaje, że w tej sytuacji obligatoryjnie orzekany jest sądowy zakaz prowadzenia wszystkich pojazdów w wymiarze od 6 miesięcy do nawet 3 lat.
Ryzyko jak widać jest niemałe. Pytanie tylko, czy podobne akcje się powtórzą, czy będą to jednorazowe „pokazówki”. I czy dołączą kolejne miasta. Niedawno informowaliśmy, że na problem e-bestii zwracali poznańscy i warszawscy radni. Interweniowało również warszawskie stowarzyszenie Miasto Jest Nasze.
W Warszawie odpowiedź przedstawiciela miasta była zresztą… specyficzna. W rozmowie z „Wyborczą” Jakub Dybalski, rzecznik prasowy Zarządu Dróg Miejskich, mówił, że gotowy na rozmowy z właścicielami aplikacji, ale ci muszą się do ZDM-u najpierw… zgłosić. Wydaje się, że powinno być odwrotnie.
Platformy nie wymagają od kierujących - a to najczęściej kurierzy jedzeniowi poruszają się na e-bestiach - dostosowania się do przepisów, bo niby i czemu, skoro miasta przymykały dotychczas oczy. Kierowcy nie bali się modyfikować pojazdów, bo czas to pieniądz – a skoro mogą szybciej dotrzeć na miejsce bez użycia siły mięśni, to wiadomo, co wybiorą. Opcję, która pozwoli dostarczyć więcej zamówień.
Nie ma dnia, by nie wymijał mnie ciężki pojazd, który może jechać ze wsparciem znacznie szybciej niż 25 km/h
I to nie tylko na drodze dla rowerów, ale też na chodniku. Oby takich działań jak w Krakowie było więcej. Przepisy niby istnieją, ale co z tego, skoro nie są egzekwowane?
Zdjęcie główne: Valerii Panasiuk / Shutterstock