Panie Brzoska, pora skończyć z tym absurdem. Przestańcie pozywać za słowo "paczkomat"
Kiedy można użyć słowa "paczkomat"? Prezes InPostu uważa, że tylko w sytuacji, gdy myślimy o maszynach jego firmy. Innego zdania jest szef Poczty Polskiej i trudno odmówić mu racji.
Prezes Poczty Polskiej Sebastian Mikosz uważa, że zawsze – nawet wtedy, gdy nie ma się na myśli maszyn od InPostu. W rozmowie z WP powiedział:
Lubię Rafała Brzoskę, mam do niego ogromny szacunek, ale nie wygłupiajmy się, że nie możemy mówić "paczkomat". Będę tak mówił. To, że Rafał zarezerwował sobie tę nazwę, nie oznacza przecież, że będziemy udawali, że paczkomat to jest tylko urządzenie InPostu.
Zdradził również, że za każdym razem, kiedy wspomni o paczkomatach, ale mając na myśli sprzęt konkurenta InPostu, firma prędko śle list z upomnieniem.
- Ale jesteśmy jako Poczta w sądzie w tej sprawie, na razie wychodzi na nasze – zadeklarował prezes państwowej spółki.
Starcie przypominające walkę z wiatrakami Rafał Brzoska prowadzi od kilku lat
W 2023 r. pisaliśmy:
InPost od dłuższego czasu ma armię prawników, którzy przeczesują polski internet i jeśli zauważą, że ktoś gdzieś napisał o jakimś „paczkomat”, a w rzeczywistości nie jest to jedyny oryginalny Paczkomat InPostu, a jakiś inny automat paczkowy np. Biedronki, to ruszają do ataku.
Sami dostawaliśmy takie maile. Rafał Brzoska tłumaczył, że firma wyłożyła „kilka miliardów złotych w budowę brandu Paczkomat InPost” i dlatego boli go fakt, że nazwa używana jest na lewo i prawo do określania konkurencyjnych rozwiązań.
Ostatnio Miasto Jest Nasze opisując plac czterech automatów paczkowych nazwało zakątek nieco krócej: placem czterech paczkomatów (choć przyznam, że ta pierwsza nazwa brzmi bardziej doniośle). Podziałało to jak płachta na byka, bo Rafał Brzoska na Twitterze zasugerował, że sprawa może trafić do sądu i trzeba będzie przepraszać.
Poniekąd można byłoby go zrozumieć – na placu faktycznie zabrakło paczkomatu. Jakoś nie mogę sobie jednak wyobrazić, że np. pewna firma odzieżowa wkracza do akcji, bo społecznicy napisali, że przez dziurawy chodnik można popsuć sobie adidasy. Hola, hola – a proszę pokazać metkę i logo, czy to czasami przypadkiem nie jest inne obuwie sportowe!
Na dodatek InPost pod względem zagracania przestrzeni też miał swoje wpadki, z paczkomatem zastawiającym bramę czy wielką matką wszystkich paczkomatów na czele, więc nic dziwnego, że również w tym kontekście użycie słowa się broni. Niestety, ale „paczkomatoza” jako określenie problematycznego zjawiska też nie wzięło się znikąd.
Tak jest i już – paczkomaty zdominowały nasze okolice, a samo słowo jest zbitką już funkcjonujących i znanych, więc nic dziwnego, że weszły do języka jako nazwa maszyn służących do odbierania paczek. To rozumie się samo przez się.
Opór szefa InPostu ma jednak swoje plusy. W internecie znowu jest zabawnie. Gdy Rafał Brzoska pogroził Miasto Jest Nasze palcem, od razu pojawiły się komentarze o „paczkomatach Allegro” czy „paczkomatach Orlenu”.
Aż przypominają się stare czasy, kiedy takie dokazywanie było na porządku dziennym. Ktoś Bardzo Ważny dąsał się i mówił, że nie wolno używać jakiegoś słowa, po czym internetowe urwisy zalewały sieć właśnie tym wyrazem, przy każdej możliwej okazji. Można odnieść wrażenie, że większość firm zdążyła wyciągnąć wnioski z nadgorliwości innych i stara się unikać efektu Streisand, ale niektórzy uparcie stawiają na swoim. Przynajmniej dzięki temu jest śmiesznie.
Włączyło mi się nawet spiskowe myślenie
Może to tak specjalnie – w końcu to nie tylko szum, ale i pewna forma pochlebstwa. Część broniących możliwości używania słowa paczkomat w dowolnym kontekście powołuje się na zdrowy rozsądek czy słownik PWN, w którym czytamy, że paczkomat to „samoobsługowe urządzenie do odbierania i wysyłania przesyłek”, a nie konkretnie produkt InPostu. Są jednak tacy, którzy działają nieco inaczej i próbują przekonać Brzoskę, że to przecież dowód na docenienie wynalazku. Nie ma niczego lepszego niż bycie pionierem, źródłem, z którego czerpią wszyscy. Paczkomat może dumnie stanąć obok adidasów, pampersów czy walkmanów.
To rzecz jasna prawda, ale i tak próba przekonania milionera, żeby pozwolił mówić tak, jak nam się podoba, sporo mówi o wizerunku i znaczeniu przedsiębiorców. Klienci są jak dzieci proszący rodzica o zgodę na małe szaleństwo. Wiadomo, że chodzi o rozrywkę, ale próbuje się dorobić teorię, że znaczenie ma też coś innego – jak legendarny komputer do nauki.
Tu jest trochę podobnie. „Prosimy, firmo InPost, zgódź się, zgódź, przecież my tak mówimy tylko dlatego, że doceniamy popularność paczkomatów!” – błagają klienci. Myślę, że może zrobić się wtedy miło, nawet jeśli cała ta sytuacja faktycznie poważnie irytuje szefa paczkomatów.
Tymczasem rację ma prezes Poczty Polskiej. Nikt nikomu krzywdy nie wyrządza, nie ma tu żadnego oczerniania ani złośliwości. Mówimy tak, bo się przyjęło, jest wygodnie i każdy wie, o co chodzi. Niech wygra zdrowy rozsądek.
Rafał Brzoska powinien czuć się dumny, że jego marka stała się synonimem dla całej kategorii produktów. Mało tego, wpłynęła na język polski, bo czy tego właściciel InPostu chce, czy nie chce, słowo "paczkomat" używane jest potocznie przez Polaków nie tylko w odniesieniu do automatów firmy. Zamiast walczyć z każdym, kto "nieprawidłowo" użył terminu "paczkomat", Brzoska powinien cieszyć się ze swojego wpływu na rzeczywistość. Lepiej przysporzy się w ten sposób swojej marce.
Zdjęcie główne: Krzysztof Bubel / Shutterstock