Odwiedziłem świat, w którym ludzie nie potrafią się komunikować. Żyjemy w nim
Wyobraź sobie, że lądujesz w nieznanym mieście, a język, którego używają tubylcy, nie jest podobny do czegokolwiek znanego. Alfabet przypomina runy, a każda próba uzyskania odpowiedzi na dowolne pytanie, nawet na migi, kończy się porażką. Do takiego miasta trafia językoznawca Budai – bohater powieści „Epepe” Ferenca Karinthyego.

Książka powstała w latach 70. XX wieku i właśnie doczekała się polskiego wznowienia. Choć od czasu jej napisania minęło ponad 50 lat, jest zaskakująco aktualna. Budai leciał na konferencję lingwistyczną w Helsinkach, ale zamiast w stolicy Finlandii obudził się w czymś w rodzaju megalopolis – mieście bez granic, w którym wszyscy bez przerwy gdzieś pędzą.
Miasto o nieznanej nazwie jest bardzo zatłoczone. Ulicami jeżdżą niekończące się samochody, a na chodnikach panuje taki tłok, że ludzie płyną strumieniami porywającymi każdego. Przed sklepami, hotelami i innymi miejscami użyteczności publicznej tworzą się gigantyczne kolejki. Żeby zjeść w restauracji, trzeba odstać nawet kilka godzin. Ludzie w tym piekielnym megalopolis nie są przyjaźni – przepychają się łokcami, stosują kopniaki, tratują tych, którzy się przewrócą. Strumień musi płynąć bez przerwy.
Budai, który zna około 20 języków powinien poradzić sobie w obcym mieście. Jak pisze w posłowiu do książki Nicolas Grospierre, bohater został wyposażony w najważniejsze narzędzie, potrafi zrozumieć niemal każdy język albo dość szybko rozpoznać zasady takiego, którego nie zna. Sytuacja Budaia jest w zasadzie podobna do tej, gdy lądujemy w egzotycznym kraju, a w porozumiewaniu się pomaga nam Tłumacz Google.
Bohater powieści szybko dochodzi do wniosku, że jego umiejętności i wiedza nie wystarczą do zrozumienia reguł tego dziwnego języka. Trudzi się długo, żeby poznać jego zasady fonetyczne i dochodzi do ściany. Okazuje się bowiem, że wymowa poszczególnych słów potrafi być za każdym razem inna. Z ogromnym wysiłkiem udaje mu się nauczyć brzmienia liczebników, bo w mieście bez granic obowiązują na szczęście cyfry arabskie.
Analogii do innych miast jest zresztą wiele. Budynki, samochody, ubiory, jedzenie – wszystko to przypomina znane Budaiowi rzeczy. Nie potrafi on jednak znaleźć urzędu pocztowego, lotniska, portu – czegokolwiek, co umożliwiłoby mu komunikację ze światem zewnętrznym.
Czytaj także:
W osamotnieniu przemierza miasto, próbując odnaleźć jakieś punkty zaczepienia czy spotkać kogoś, kto udzieli mu pomocy. Gdy zwraca się do ludzi, ci zaczynają mówić w swoim języku, a gdy dostrzegają, że Budai nic nie rozumie, zaczynają go ignorować.
Miasto, do którego trafił bohater książki „Epepe” to metafora współczesnego świata.
Dystopia napisana przez Ferenca Karinthyego niezwykle dobrze oddaje współczesny zglobalizowany świat bez granic. Dziś, nawet gdy mówimy, często nie komunikujemy się. Nie chcemy lub nie potrafimy słuchać, co mają do powiedzenia inni. Płyniemy szerokim strumieniem, pozbawieni możliwości stanowienia o sobie – nawet gdy wydaje nam się, że jesteśmy wolni.
Choć książka węgierskiego pisarza powstała na początku lat 70., czyli na długo przed dzisiejszym internetem, smartfonami czy czatbotami, wyjątkowo dobrze oddaje niepokój człowieka XXI wieku, wrzuconego w świat, w którym wszystko jest połączone, ale i zapośredniczone przez środki przekazu. Mimo że Budai niemal bez przerwy znajduje się w tłumie ludzi, nie może się z nikim dogadać. Bariera, którą w książce umownie stanowi język, okazuje się nie do przezwyciężenia.
Theodor Adorno uważał, że żeby pomyśleć utopię, musi nam czegoś brakować. To dlatego pojawiały się one w czasach napięć. Tak było chociażby z „Utopią” Tomasza Morusa, która opisuje świetnie zorganizowaną i niezależną wyspę, na której panują zasady sprawiedliwości i równości. Utopie mają brać się - według Adorno - z naszej wiary w lepszą przyszłość. Jak w takim razie interpretować dystopie takie jak „Epepe”?
Świat w takich książkach jak opisywana tutaj czy w klasyku George’a Orwella „1984” lub świetnej powieści Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat” jest zdehumanizowany, pozbawiony nadziei. To odwrotność utopii. Stanowi rodzaj ostrzeżenia. Weźmy serial „Czarne lustro”, który niektórzy nazywają mianem proroczego, bo pomysły fabularne w nim przedstawione stają się rzeczywistością już teraz lub będą nią za chwilę.
Dystopie pokazują ciemną stronę rozwoju. Ostrzegają przed tym, co może nastąpić, gdy jako ludzkość pozwolimy na nieograniczony rozwój technologii. Nikogo nie trzeba przekonywać, że w wielu aspektach żyjemy w rzeczywistości pokazanej przez Orwella.
Zachwycaliśmy się artystycznymi wizjami rodem ze "Star Treka" czy innych filmów science fiction (chociażby niedawnym "Westworld"), które w jakimś stopniu się ziściły, ale potrzebujemy również czarnych scenariuszy (luster!), które będą nam przypominać o kosztach rozwoju.
"Epepe" to książka przygnębiająco smutna. To kubeł zimnej wody, który uświadamia, jak bardzo zatracamy zdolność komunikacji, płyniemy z prądem i rozpuszczamy się w zglobalizowany świecie. Dla mnie to też lekcja niezwykłego paradoksu, gdy stawiając na indywidualność, zatracamy podmiotowość i stajemy się mniej ludzcy. Wreszcie to przejmujący opis samotności człowieka w superszybkim, zatłoczonym i zdehumanizowanym świecie. Polecam.