Świat podzielił się na wrogie obozy. Powiedziałem dość i nie zamierzam grać w tę grę
Od lat doświadczam swoistego niepokoju, bo gdzieś głęboko wtłoczono mi, że jeżeli w coś wierzę, coś lubię czy oceniam, to powinien przyjąć ostre, binarne kryterium. Prawda lub fałsz - trzecie nie występuje.
Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam. W spolaryzowanym świecie musimy dokonywać zero-jedynkowych wyborów, inaczej zostaniemy nazwani symetrystami, a we współczesnym dyskursie ta etykietka ma formę jawnej obelgi. W ostatnim wywiadzie dla Gazeta.pl pisarz Szczepan Twardoch bardzo plastycznie narysował granice podziału w polskiej polityce. „(…) jedynym kryterium oceny świata, rzeczywistości, ludzi i ich działań jest ten spór PiS-PO, który nabiera wręcz eschatologicznego charakteru” – powiedział autor „Króla”. Kluczem jest tutaj słowo „eschatologiczny”. Okazuje się bowiem, że walka polityczna jest dla każdej ze stron wojną z siłami ciemności. Apokaliptycznym Armagedonem, w którym spotykają się dobro i zło.
To nie tylko domena polskiej polityki, ale globalny nowotwór, który toczy życie społeczne. „Jeżeli wygra Trump, nastąpi koniec świata” – można było przeczytać przed wyborami. Inni mówili o końcu cywilizacji. Pod postem na Facebooku jednego z moich profesorów, napisałem, że nie może być mowy o końcu cywilizacji, bo ta skończyła się, gdy wymordowano miliony ludzi w kolejnych ludobójstwach XX w. Mało tego, dwudziestowieczni myśliciele doszli do ponurego wniosku, że te krwawe wydarzenia nie były wypadkiem przy pracy, ale konsekwencją tego, co przyniosło nam Oświecenie. „Bez nowoczesnej cywilizacji i bez jej najważniejszych, najbardziej istotnych poczynań nie byłoby Holocaustu” – pisał Zygmunt Bauman i powtarzał to, co wcześniej mówili między innymi Horkheimer i Adorno.
Rzeczywistość zamieniła się w pole bitwy
Polityka czy stosunek do historii to najbardziej oczywiste przykłady polaryzacji. Wraz z zaostrzeniem debaty publicznej rów podziału staje się coraz głębszy. Dochodzi do tego, że potrafimy ginąć za błahostki, rzeczy nieistotne dla naszego życia. Do czerwoności rozpala nas walka w obronie systemu operacyjnego komputera lub telefonu czy marki samochodu. Toczymy plemienne bitwy o wszystko. Dziś nawet rodzaj napędu samochodu stał się ideologią.
Od lat – z lepszym lub gorszym skutkiem – walczę o to, by nie dać się temu binarnemu podziałowi. Taki sposób myślenia został mi jednak wtłoczony do głowy, być może już na etapie edukacji szkolnej. To wtedy jednostronnie kształtowano we mnie określoną wizję świata i dziejów. Czytając książkę, odczuwam niepokój, gdy zgadzam się w jednej kwestii z autorem, a w innej już nie. Bo przecież wszystko powinno być proste i najlepiej, by łączył nas dość ścisły zbiór idei. To oczywiste, że tak nie jest i być nie może, ale niedookreślona obawa gdzieś tam się tli.
To dlatego tak dobrze czujemy się bańkach informacyjnych, które tworzą algorytmy mediów społecznościowych. Mamy komfort obcowania z takimi ludźmi jak my, podzielającymi nasze wartości.
Czytając wspomnianego wyżej Twardocha, ponownie odczułem niepokój, bo nie ze wszystkim się z nim zgadzam. Ba, nie zgadzam się z wieloma jego poglądami. Podobnie mam z innym polskim pisarzem, a także filozofem - Tomaszem Stawiszyńskim. Czytam jego teksty i często czuję wewnętrzny opór. Tak było na przykład z jego „Potyczkami z Freudem”, gdzie w dobrej wierze wylał dziecko z kąpielą, uderzając – w wielu punktach słusznie – w popsychologię i kulturę terapeutyczną. W takich niejednoznacznych sytuacjach, gdy jednocześnie zgadzam się z kimś i nie zgadzam, mam poczucie dyskomfortu. Mimo tego nie porzucam lektury, wideo czy podcastu.
Koleżanka ze studiów opowiadała mi o rozmowie z jednym z profesorów, który tłumaczył, że nazywanie siebie dziś platonikiem, arystotelikiem czy kantystą – czyli inaczej rzecz ujmując, wyznawcą takiej czy innej szkoły filozoficznej, jest przejawem naiwności. O ile bowiem każdy z tych myślicieli miał ogromny wpływ na naszą zachodnią cywilizację, to pośród przełomowych przemyśleń były też – ujawniające się w czasie – oczywiste niedorzeczności. Miały one źródło w tym, że wieki temu inaczej rozumieliśmy rzeczywistość, nie dokonaliśmy jeszcze jako ludzkość ważnych odkryć naukowych.
Przypominają mi się tu dwa ważne epizody w rozwoju nauk przyrodniczych. Najpierw uznano, że Arystoteles, a następnie Ptolemeusz powiedzieli już wszystko na temat fizycznych aspektów funkcjonowania świata. Skoro zaś już wiemy wszystko, to po co drążyć temat? Podobnie było po tym, jak Newton wyznaczył ramy nowożytnej fizyki. W XIX stuleciu, trzy wieki po jego odkryciach i niemal w przeddzień rewolucji relatywistycznej i kwantowej myślano, że nic więcej się nie wydarzy i nauka wyjaśniła istotę wszechświata. Potrzebni byli odważni myśliciele, którzy nie bali się powiedzieć „sprawdzam”.
Konserwując niezmienny obraz świata, skłaniamy się do dogmatyzmu w myśleniu. To dlatego odczuwam niepokój, gdy czytam wypowiedzi, które stan pewnego zakotwiczenia w świecie burzą. Staram się robić wszystko, by nie ulec pokusie zamknięcia się w wygodnej, ciepłej i przyjemnej bańce. Dlatego – przede wszystkim – nie unikam treści niezgodnych z moją wizją świata, ale sięgam po nie, próbując samodzielnie zbudować sobie pogląd. Dotyczy to nie tylko spraw ważnych, ale i mniej ważnych. Przykładowo przesiadłem się na miesiąc na Androida tylko po to, by zadać kłam stereotypom i poglądom, które wyrobiłem sobie na bardzo wczesnym etapie rozwoju systemu operacyjnego Google’a.
Czytaj także:
To błahy przykład, ale tylko w ten sposób można zobaczyć świat w jego pełni i uchronić się przed syndromem podzielonego ekranu, gdy każda ze stron widzi wyłącznie treści ze swojej bańki, ignorując fakt lub nie wiedząc o nim, że rzeczywistość jest bardziej złożona.
Nie ma lepszego sposobu na duopole i polaryzację niż uzgadnianie rzeczywistości przy użyciu różnych źródeł. Wymaga to wysiłku, wyjścia ze strefy komfortu, ale tylko tak możemy przeskoczyć rów podziału społecznego, który robi się coraz głębszy i bardziej niebezpieczny. Jest on groźny, bo w tym biało-czarnym świecie istnieją ostatecznie tylko dwie kategorie: przyjaciel i wróg. Do czego to prowadzi, pokazał najdobitniej XX wiek.