Seriale na VOD zdewastowały mój układ nagrody. Pojąłem, co czuje młodzież uzależniona od TikToka
Włączam film, patrzę na trwającą 5 minut scenę, w której bohater powłóczystym wzrokiem ogląda horyzont i już wiem, że nie dam rady tego wytrzymać. Serwisy streamingowe w ciągu zaledwie dekady może półtorej, tak wpłynęły na mój dopaminowy układ nagrody, że podczas seansu oczekuję natychmiastowej gratyfikacji i wielkich emocji. Inaczej się nudzę.
Oglądałem niedawno nowy serial Maciej Pieprzycy „Idź przodem, bracie”. Dynamiczna akcja, mnóstwo krwi, liczne wystrzały – produkcja nie daje odetchnąć ani na chwilę i wciąga jak bagno. Jest tak intensywnie, że ma się ochotę jechać do końca. I rzeczywiście ostatnie trzy odcinki obejrzałem po kolei. A potem zacząłem się zastanawiać, co wyniosłem z tego serialu i czy warto było poświęcać czas na zobaczenie aż sześciu odcinków.
Na poziomie intelektualnym nic nie zyskałem. Irytujący główny bohater sprowadza katastrofę na swoje otoczenie i jeszcze głupkowato się uśmiecha – tak można podsumować fabułę, niewiele jej ujmując. Gdy jednak pomyślę nad tym, co dał mi ten serial na poziomie emocjonalnym, odpowiedź staje się zgoła odmienna. Mnóstwo emocji, pobudzenie układu nerwowego za sprawą drastycznych scen i szybkich ujęć. I tak to niezbyt ambitny, a może nawet głupi serial, dzięki swojej formie sprawił, że trudno było się oderwać.
Netflix i HBO zdewastowały mój układ nagrody
Słuchałem kiedyś podcastu Przemysława Górczyka, w którym rozmawiał z dr Tomaszem Mazurem. To polski filozof i praktykujący stoik, który porusza między innymi temat – jak to określa – emocjoholizmu. Podaje przykład najnowszej kinematografii, której nie może już oglądać z bardzo ciekawego powodu. „Widzę haczyki emocjonalne na mnie zastawione” – mówi i dodaje, że już na niego nie działają. Dr Mazur zauważa, że najnowsze kino wywiera taki wpływ na widza, że „wystarczy niewielkie pobudzenie, by wejść na wysoki rejestr emocjonalny”.
Ta refleksja pokrywa się z tym, co sam odczuwam. Kiedyś uważałem się za fana dobrego kina i lubowałem się w filmach Ingmara Bergmana („Siódma pieczęć”), Wima Wendersa („Niebo na Berlinem”) czy Jima Jarmuscha („Kawa i papierosy”). Dziś mam poczucie, że mój odbiór sztuki filmowej został zdewastowany przez to, co obejrzałem od czasów „House of cards”, „Gry o tron” czy „Ślepnąc od świateł” w serwisach VOD.
Gdy próbuję wracać do starych filmów, szybko przerywam seans, bo czuję znudzenie i zniecierpliwienie. „Ileż można patrzeć w dal” – pytam samego siebie i oglądającej ze mną film żony. Mam świadomość tego, że to nie obrazy, które niegdyś mnie zachwycały, stały się gorsze, ale to ja zostałem na nowo ukształtowany przez przemysł rozrywkowy. Seans ma wiązać się z dużym pobudzeniem emocjonalnym, a ja – widz – jestem jak narkoman, który czeka na działkę. Działa tutaj ten sam układ nagrody z przemożną rolą dopaminy.
Czytaj więcej:
Jestem boomerem, ale wreszcie zrozumiałem młodzież
Z moim przyjacielem zastanawiamy się często (na przykładzie jego dzieci), co się zmieniło w postrzeganiu rzeczywistości i interakcji z nią, że młodzież tak często używa do jej opisu słowa „nuda”. Film jest za długi, książka też – wszystko jest nudne. Odpowiedź jest podobna lub taka sama, jak ta dotycząca kinematografii. Krótkie formy pionowego wideo, w których odbiorca dostaje w twarz emocjami już w pierwszych kilku sekundach, skutecznie programują sposób odbierania bodźców zewnętrznych. Gdy mija 3 sekundy, a w tiktoku czy rolce nic się nie dzieje, niczym Cezar wydajemy wyrok kciukiem. Z tą różnicą, że unosimy go, a nie opuszczamy, by przewinąć treść.
Jako ludzie jesteśmy skomplikowanymi maszynami biologicznymi wchodzącymi interakcję z rzeczywistością. Na podstawie bodźców zewnętrznych nasz organizm reaguje w odpowiedni sposób. Wspomniany już układ nagrody pełni rolę nie tylko w motywowaniu nas do działania, ale i w utrwalaniu zachowań. W przypadku uzależnień – nie tylko tych od narkotyków i alkoholu, ale również wszelkich kompulsji (np. zakupów czy mediów społecznościowych), zostaje on przestymulowany. Potrzebujemy coraz większych dawek lub większych emocji, by układ się aktywował i zapewniał stan euforii.
Mechanizm tolerancji tak samo sprawia, że młodzież nudzi się po przeczytaniu połowy pierwszej strony książki jak i ja na uwielbianych kiedyś filmach Wendersa czy Jarmuscha.
Co zrobić, żeby wysiąść z tego szybko pędzącego pociągu?
Odpowiedź jest prosta i trudna jednocześnie: myśleć! Poddawać refleksji to, czemu poświęcam czas, wartościować pod kątem korzyści. No i czytać, czytać i jeszcze raz czytać, bo ta czynność jak żadna inna zmusza do dawkowania emocji, wymaga uważności i skupienia. Słowem, sprawiać by zastawione przez twórców pułapki nie działały, jak to opisuje wspomniany dr Tomasz Mazur. Sam staram się tak robić, ale wojna nie jest rozstrzygnięta.