Jesteśmy z gruntu źli. To dlatego świat jest tak daleki od naszych marzeń
Może czas w końcu przyznać, że jako ludzie jesteśmy z natury źli i dlatego rzeczywistość nie spełnia naszych oczekiwań?
Macie czasem to uczucie, że żyjecie w dystopijnym świecie? Zniszczyliśmy planetę, która daje nam życie, nierówności ciągle rosną, stajemy się niewolnikami konsumpcji i cyfrowej inwigilacji, a reprezentujący nas politycy nie chcą zmieniać świata na lepsze, ale wręcz przeciwnie, dogadują się z wielkim biznesem i niepodzielnie rządzą wszelkimi przejawami naszego jestestwa.
Spacerowałem niedawno po śródmieściu Lublina i zauważyłem, że coraz więcej kamienic przeszło na własność deweloperów, którzy oferują w nich APARTAMENTY. Gdy w jednym kwartale ulic ujrzałem kilka takich budynków, zacząłem zdawać sobie sprawę, że tak oto, bez zbędnego hałasu powstają enklawy dla bogatych.
Niby to nic nowego, bo wielkie miasta, takie jak Kraków czy Warszawa, już dawno wyrzuciły ze swoich śródmieść „zwykłych” mieszkańców, ale ten obraz mnie jednak porusza, bo pokazuje, że spełnia się scenariusz opisany przez Adama Bednarka, zgodnie z którym polskie miasta będą się składać niedługo z centrów dla bogatych i pustkowi wokół.
Choć wcześniej kamienice były mniej reprezentatywne, to jednak czuło się, że miasto żyje. Teraz ma się wrażenie, że powstają sterylne wyspy dla najzamożniejszych, na które normalsi mogą tylko popatrzeć. Jasne, nihil novi sub sole, a świat zawsze dzielił się na bogatych i biednych, ale świadomość tego, że to co często było dotąd dobrem wspólnym, właśnie staje się kolejnym źródłem zysku dla wybranych, dotkliwie boli. A gdy dodatkowo widzi się, że lubelski uniwersytet sprzedaje jednemu z najbogatszych Polaków zabytkowy budynek, w którym wychowano całe zastępy pedagogów i psychologów, boli jeszcze bardziej.
Te anegdotyczne przykłady są dla mnie symptomatyczne, bo pokazują, jak na moich (i waszych) oczach znika świat, który znam(y). Ta zmiana daleka jest od wizji szczęśliwości rysowanych w utopiach. Może i widzimy szklane domy, jak u Żeromskiego, ale przed nimi powstają kilkumetrowe płoty. A nawet jeżeli nie są tak wysokie, to i tak sprawiają, że przejście przez nowe osiedle mieszkaniowe zajmuje nie 3 minuty, ale 10, bo każda posesja musi być ogrodzona.
Zamykamy się na innych, tworzymy enklawy, a nasze życie w realu przypomina to w internecie.
Niedawno widziałem zdjęcie sklepu zamkniętego za takim płotem, jak opisywany powyżej. Sklep jest tylko dla mieszkańców osiedla. I choć to zwykła Żabka, to owo zamknięcie bardzo plastycznie pokazuje świat dla wybranych, w którym cenzusem są pieniądze na koncie bankowym lub posiadane nieruchomości. Sam widuję na moim osiedlu place zabaw zamknięte na kłódkę. Tak bowiem manifestuje się „święte prawo własności”.
Skoro już przy nim jesteśmy. Kilka lat temu we wsi, w której mieszkają rodzice mojej żony, zakon franciszkański (tak, ten od św. Franciszka, który kochał naturę) dokonał dewastacji otwartego dla wszystkich parku przylegającego do klasztoru. Wycięto tyle drzew, że mieszkańcy, którzy poszli oglądać to, co z parku zostało, płakali szczerymi łzami. O „świętym prawie własności” usłyszeli później z ambony od jednego z zakonników. To kwintesencja sposobu myślenia, zgodnie z którym świat dzieli się na „moje” i resztę. W tym świecie właściciel ma prawo robić, co mu się żywnie podoba, a reszcie wara od tego. To myślenie indywidualistyczne, w którym nie ma żadnego kolektywu. Tym bardziej ponuro brzmi historia, w której takimi argumentami operuje przedstawiciel kościoła katolickiego.
Jak jest z tym złem?
Święty Hieronim w swoim tłumaczeniu Listu św. Pawła do Tesaloniczan użył sformułowania „mysterium iniquitatis”, co tłumaczy się jako „tajemnica nieprawości” (a w nowszych tłumaczeniach „tajemnica bezbożności”). Nieprawość, o której mowa, zagraża w tym obrazie wierzącym w Chrystusa i apostoł narodów namawia do trzymania się Boga, który w czasach ostatecznych pokona zło.
Gdy odrzemy ten obraz z religijnych alegorii, a jednocześnie przypomnimy sobie ideę grzechu pierworodnego z kościołów chrześcijańskich, dostaniemy całkiem trafny obraz kondycji ludzkiej, w której człowiek jest – można powiedzieć – naturalnie skłonny do czynienia zła. Jest w tym jakaś pierwotna intuicja, którą można potraktować jako wyjaśnienie otaczającej nas rzeczywistości.
Jako człowiek niewierzący doceniam próbę diagnozy, którą podjęto w perykopach biblijnych, choć nie przyjmuję rozwiązań, które w nich są przedstawiane. Obraz pierwotnego zła – choć ponury – uważam jednak za dobre wytłumaczenie ludzkiej niedoli.
Oczywiście powinienem zdefiniować zło, bo traktuję je niedosłownie i potrafię zidentyfikować na przykład z owym nieszczęsnym prawem własności. Gdy jednak w jego imię, świat zamienia się w nieprzyjazny ludziom, gdy z tym prawem na ustach, niszczy się piękny park albo tworzy enklawy dla wybranych, trudno nie mówić o złu.
W ostatnich tygodniach napisałem dwa teksty o zagadnieniu prawdy. Tłumaczyłem w jednym z nich, że ten problem nie daje mi spokoju. Pokazywałem, co na ten temat mówią wielcy myśliciele współczesności (a w zasadzie ponowoczesności). Jak oni prawdy nie identyfikowałem jako nienaruszalnego i niezmiennego dogmatu, ale postulowałem – zapewne utopijnie – dialog.
Gdy świat dzieli się na obcych i swoich, zamykamy się w bańkach. Są to bańki informacyjne, w których nie mamy dostępu do poglądów innych niż własne i tkwimy w pułapce potwierdzania tego, w co już głęboko wierzymy. Bańki w rzeczywistym świecie zamykają nas na strzeżonych osiedlach, a jeżeli mamy pieniądze, całkowicie izolują od świata. W tak skrajnie indywidualistycznym środowisku nie może być mowy o żadnym dobru wspólnym.
Ma rację wspomniany już Adam Bednarek, który w swoim innym tekście pisze:
Nie mamy szans na miasto 15-minutowe, bo w Polsce rządzi inna filozofia: miasto to ja. Po co ktoś ma poruszać się autobusem, skoro „ja” jeżdżę samochodem, po co ma być lepszy internet, skoro „dla mnie” zasięg jest w porządku. Konsekwencje takiego sposobu myślenia widać gołym okiem.
To, co trapi nie tylko nasze miasta, ale całą rzeczywistość, ma związek z pierwszoosobowym postrzeganiem otaczającego nas świata, stosunków społecznych czy wspomnianej tu wielokrotnie własności. Dopóki nie nauczymy się wychylać poza czubek własnego nosa, musimy liczyć się z tym, że świat nie będzie wyglądał tak, jak byśmy chcieli. No chyba, że uważamy, że świat to my i mamy gdzieś zbiorowość, w której żyjemy. Wtedy zasługujemy na piekło, które sobie zgotowaliśmy.
Ewentualnie możemy się pocieszać (czy raczej oszukiwać), myśląc jak Rene Girard, który napisał, że "nasz świat jest zarówno najgorszy, jaki kiedykolwiek istniał, jak i najlepszy. Można powiedzieć, że zabija więcej ofiar, ale trzeba też powiedzieć, że ratuje ich więcej niż kiedykolwiek".
Czytaj także: