Nie chcą autobusu pod oknem i masztu na dachu. Przez to twoja okolica cierpi
Nie mamy szans na miasto 15-minutowe, bo w Polsce rządzi inna filozofia: miasto to ja. Po co ktoś ma poruszać się autobusem, skoro „ja” jeżdżę samochodem, po co ma być lepszy internet, skoro „dla mnie” zasięg jest w porządku. Konsekwencje takiego sposobu myślenia widać gołym okiem.
W Łodzi mieszkańcy jednego z bloków protestują, bo nie chcą mieć przystanku autobusowego pod oknami. Jak informuje łódzka „Wyborcza” mieszkańcy obawiają się „zwiększenia hałasu i zanieczyszczenia powietrza”. To nic, że tą samą drogą jeżdżą samochody, wobec których możemy powtórzyć zarzuty. A pewnie pasują nawet bardziej, bo autobus w idealnym świecie zatrzymywałby się powiedzmy co 10 min, zaś dziś auta poruszają się zapewne ciągle.
Lepiej więc, żeby sąsiedzi dalej siedzieli w autach, tarasowali okoliczne chodniki, każdy z nich kopcił, niż gdyby blok przesiadł się do autobusu podjeżdżającego pod same drzwi.
Przedziwna logika. Sam sposób argumentacji wydał mi się jednak niepokojący znajomy. Przecież po podobne metody sięgają przeciwnicy budowy masztów! Używają przesadzonych i przede wszystkim fałszywych sloganów: o tym, że promieniowanie szkodzi albo że przez nowe maszty spada wartość działek.
W konsekwencji inwestycje są wstrzymywane i ich realizacja się opóźnia. Przez krzyczącą garstkę reszta okolicy ma gorszy zasięg bądź wolniejszy internet. Dochodzi do sytuacji, że niektórzy muszą wydawać duże pieniądze za dostęp do internetu satelitarnego od Elona Muska, bo ich sąsiedzi nie chcą masztów.
„Nie, bo nie”
Dokładnie takiego argumentu przeciwko budowie masztu w Kielcach użyła jedna z protestujących.
- Nie chcę tego masztu. Ani mój mąż, ani córka. Tam jest ta działka z dziada pradziada. Ma sentyment do Karczówki, bo tam się wychował. Nie chcę zniszczenia środowiska i w ogóle działka moja traci na wartości – argumentowała kobieta cytowana przez TVP 3 Kielce.
Nie chcą i koniec. Ale co z resztą mieszkańców?
Pod wpisem o niezgodzie na przystanek pod blokiem można przeczytać opinie osób, według których przystanek jest potrzebny. Ktoś dodaje: „szkoda, ze członkowie zarządu nie są w takim stopniu zaangażowani w swoje sprawy jak rozjechane trawniki, brak miejsc parkingowych i walające się śmieci”.
To jednak nie jest tylko łódzki problem. W maju 2024 r. Radio Gdańsk informowało, że mieszkańcy ul. Bohaterów Getta Warszawskiego w Gdańsku nie chcą tramwaju. Na zawieszonych na drzewach transparentach napisali, że „więcej tu nie zaparkujesz”. Dość symboliczny przykład, o co im chodzi – o własną wygodę, a nie interes większej liczby mieszkańców. Być może dzięki tramwajowi więcej osób korzystałoby z komunikacji miejskiej, zrezygnowało z podróży samochodem, zrobiłoby się więcej przestrzeni i byłoby spokojniej. Ale nie – bo nie da się wjechać pod same drzwi.
To samo dzieje się we Wrocławiu, gdzie protestują mieszkańcy ulicy Krzyckiej.
- Będąc mieszkańcami tego obszaru pragniemy wyrazić swój niepokój i zdecydowany sprzeciw wobec planów budowy linii tramwajowej, która miałaby biec tuż pod naszymi oknami. Na chwilę obecną jest tutaj droga asfaltowa i po obu jej stronach zadrzewione pasy zieleni. W naszym mniemaniu droga ta jest zbyt wąska, aby dodać jeszcze podwójne torowisko. Ponadto budowa źle wpłynie na jakość życia ludzi z ulic Życzliwej, Krzyckiej i Skarbowców - mówili serwisowi wroclaw.naszemiasto.pl mieszkańcy Krzyckiej 88.
Fotografia zamieszczona przez portal wroclaw.naszemiasto.pl pokazuje osiedlową uliczkę dosłownie zawaloną samochodami. Nie mieszczą się na parkingu, więc stają przy krawężniku. I to już nie przeszkadza, tak jak hałas wjeżdżających i wyjeżdżających pojazdów. Zieleń nie jest już ważna, kiedy niszczą ją samochody.
To coś, co trapi polskie miasta od dawna
Stawiajmy automaty paczkowe gdzie się da, bo przecież „ja” muszę mieć blisko po paczki. Likwidujmy publiczne usługi, bo przecież „ja” z nich nie korzystam. Nie rozwijajmy transportu publicznego, wszak „ja” mam samochód. Nie stawiajmy masztów, bo „ja” sprawdzam tylko maile i nie potrzebuję szybkiego 5G.
Niestety, to skupienie się na sobie i pominięcie potrzeb innych jest na swój sposób zrozumiałe. W rozmowie z łódzką „Wyborczą” Tomasz Andrzejewski, rzecznik ZDiT-u, przyznał, że „przed laty było spotkanie z kupcami z rynku osiedlowego, którzy wtedy postulowali, aby przystanek pojawił się w pobliżu rynku, co ułatwi dojazd kupującym”.
Cóż, skoro przez lata okoliczni mieszkańcy nie doczekali się przystanku, to nic dziwnego, że teraz już go nie chcą. Zapewne przyzwyczaili się do dojazdów samochodem. Można nawet zrozumieć ich niewiarę w to, że transport publiczny będzie skuteczny.
Tylko że ten lęk przed wspólnym do niczego nie wprowadzi. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że machnięcie ręką i skupienie się wyłącznie na sobie pogarsza sytuację. I tak będziemy żyć w głośnym środowisku, zanieczyszczonym, a co gorsza niezauważającym potrzeb innych. Niestety, bardzo łatwo wypaść z gry i stać się tym, o którym reszta nie myśli.
Wybraliśmy bardzo ryzykowną zabawę. Choć „wybraliśmy” to wyjątkowo złe słowo. Jak pokazuje przykład opisywanych miejscowości: ktoś za nas to zrobił.