REKLAMA

Sprawdziłem, jak się żyje na Androidzie. Po prawie 8 latach z iPhone'em jestem oszołomiony

Po latach spędzonych w apple'owej bańce postanowiłem sprawdzić, jak żyją ludzie korzystający z Androida. Wynik tego eksperymentu mnie zaskoczył.

Sprawdziłem, jak się żyje na Androidzie. Po prawie 8 latach z iPhone'em jestem oszołomiony
REKLAMA

Gdy żegnałem się z Androidem w okolicach 2016 r., nie miałem miłych wspomnień. Dość powiedzieć, że napisałem wówczas tekst pod wszystko mówiącym tytułem „Uciekłem z Mordoru”. Działo się to w czasach, gdy wojny androidziarzy z ajfoniarzami były na porządku dziennym i opublikowanie takiego felietonu wiązało się z bitwą na kilkaset komentarzy. Pamiętam, że w tym tekście opisywałem swoje przygody z różnymi markami telefonów z systemem Google’a. W jednym trzeba było flashować ROM, żeby zaczęła działać literka „Ź” na klawiaturze, inny wpadał w bootloopy, kolejny mulił jak muł wspinający się pod górę.

REKLAMA

Powróciłem wówczas do iPhone’a i poczułem się jak w domu. Kilka lat wcześniej korzystałem z iPhone’a 4 i 4s, więc był to zwrot ku sprawdzonej już platformie. Od iPhone’a 7 do 15 jestem wierny Apple’owi. Oprócz telefonu z jabłkiem używam Maca, Apple Watcha i AirPodsów. Przez 12 lat korzystałem również z iPada, ale zamieniłem go na duży czytnik e-booków z Androidem.

Sprawdziłem, jak się żyje na Androidzie i nie żałuję

Pewnego dnia nawiedziła mnie myśl, że chętnie zobaczyłbym, jak wygląda życie użytkownika Androida. Chciałem jednak poużywać sprzętu z podobnej półki cenowej, jak ten, który noszę w kieszeni. Porównanie iPhone’a 15 Pro Max ze średnią półką musiałoby siłą rzeczy skończyć się wygraną urządzenia Apple’a, dlatego taka zabawa nie ma sensu. Już dawno nie kieruję się zasadą „iPhone lepszy”. Dodaję do niej bowiem element subiektywizujący: „iPhone jest dla mnie lepszy”. Wypożyczyłem zatem Samsunga Galaxy S24 Ultra, Galaxy Watcha Ultra i Galaxy Buds 3 Pro, by stworzyć właściwe warunki dla tego pojedynku.

Gdy wyciągałem sprzęt z pudełek dotarło do mnie, że zakonserwowałem w głowie obraz urządzeń z Androidem, który nijak się ma do obecnej rzeczywistości. Oczywiście nie żyłem na bezludnej wyspie i miałem kontakt z telefonami z systemem Google’a, ale był on na tyle pobieżny, że nie udało mi się zachwycić.

Nie wiem, czy to kwestia perfekcji, z jaką został zaprojektowany smartfon Samsunga, ale efekt był piorunujący. Kiedyś użytkownicy Apple’a używali nagminnie sformułowania „premium feel” i pierwsze chwile z Galaxy S24 Ultra zapewniły mi właśnie takie poczucie.

Niby nie powinien dziwić fakt, że smartfon za ponad 5000 zł oferuje bardzo przyjemne doznania, ale i tak byłem zaskoczony, bo – jak już napisałem wyżej – to, co myślałem przez lata o Androidzie było mieszanką stereotypów i własnych niechęci wywołanych przykrymi doświadczeniami. I mówię to z perspektywy człowieka, który używał raczej topowych sprzętów niż średniej półki.

Podobne doświadczenia miałem z Galaxy Watchem Ultra i Galaxy Buds Pro. Nie tylko nie widzę już żadnej przewagi Apple’a na poziomie wzornictwa, interfejsu i funkcji, ale dostrzegam również szczegóły, których w sprzęcie producenta z Cupertino mi brakuje. Weźmy słuchawki. Używam AirPodsów Pro 2 i mam taką dysfunkcję, że za każdym razem wkładam je do etui w niewłaściwy sposób. Sprzęt Samsunga niby jest bardzo podobny, ale Koreańczycy zrobili to, co wcześniej było domeną Apple’a – ulepszyli sprawdzone i lubiane przez użytkowników wzornictwo. Wystarczył delikatny deseń kolorystyczny pod pokrywą etui, czyli dwie kolorowe kreseczki dla każdej ze słuchawek, bym już nigdy się nie pomylił, wkładając je do pudełeczka. Wszystko to bez pstrokacizny i ze smakiem.

Tak, wiem, zatrzymuję się na poziomie detali mikroskopowych, ale różnice w sprzęcie takim jak smartfony, zegarki czy słuchawki sprowadzają się właśnie do szczegółów. W nich tkwi nie diabeł, ale anioł, bo malutka, ale przemyślana funkcja lub cecha może dać więcej przyjemności z korzystania niż milion gigabajtów RAM-u i procesor szybszy o 111 proc. w stosunku do poprzednika.

Samsung Galaxy S24 Ultra leży teraz przede mną obok iPhone’a 15 Pro Max i mam poczucie, że to jego kanciaste wzornictwo wygląda znacznie nowocześniej niż zaoblony telefon Apple’a. Zdaję sobie sprawę, że wchodzę na grząski grunt gustu, ale patrząc przez pryzmat całości doświadczeń mam wrażenie świeżości koreańskich urządzeń w stosunku do Apple’a. Może być to jednak „tylko” efekt nowości.

Dodatkowo podoba mi się idea, że najlepsze w gamie urządzenie znacząco różni się wyglądem od innych w serii. Kupując je, ma się poczucie, że różnica nie sprowadza się tylko do liczby aparatów czy kolorów.

Zacząłem konfigurować Androida i złapałem się za głowę

Wróćmy na główną ścieżkę tej historii. Wyjąłem telefon z pudełka, zachwyciłem się jego wyglądem i włączyłem. Szybko przeszedłem przez proces konfiguracji i zacząłem korzystać z Androida. Pierwsze wrażenie było dziwne.

Choć bardzo lubię samsungowe OneUI, to po wejściu w ustawienia byłem oszołomiony możliwościami. iOS bardzo powoli dokłada opcje dostosowania wyglądu ekranu głównego czy blokady. W zasadzie wprowadza funkcje, które w systemie Google’a i nakładkach producentów były dostępne zapewne od dekady. Kierunek jest jednak oczywisty.

Choć na początku miałem poczucie przytłoczenia, szybko wsiąkłem w tę zabawę. Najwięcej frajdy sprawiło generowanie tapet przez Galaxy AI. Producent rozwiązał to wyjątkowo dobrze, pozwalając korzystać z szablonów.

Tymczasem w swoim iPhonie nadal czekam na Apple Intelligence ze świadomością, że będąc Polakiem, nie doczekam się większości funkcji w najbliższym czasie. Skoro już piszę o AI, duże wrażenie zrobiło na mnie tłumaczenie rozmów w czasie rzeczywistym i możliwość zamiany ich na tekst.

Przesiadka z iOS-a na Androida nie wywołuje już za to szoku, jeżeli chodzi o sposób poruszania się po systemie. Wybór między baterią przycisków na dole ekranu, a gestami podobnymi jak te w iPhone’ach nie jest oczywiście nowością, bo są dostępne od lat, ale dla człowieka, który przez prawie dekadę korzystał z systemu Apple’a może być wybawieniem. W zasadzie nie poczułem różnicy, jak w przypadku przesiadki z macOS-a na Windowsa i z powrotem, gdzie musiałem walczyć z przyzwyczajeniami dotyczącymi układu klawiatury.

Jednym z mitów, które starannie pielęgnowali ajfoniarze, był ten mówiący o jakościowej różnicy między aplikacjami w Apple AppStore i Google Play. Trudno powiedzieć, na ile były to myślotwory fanbojów iOS-a, ale faktem jest, że w okolicach końca drugiej dekady XXI wieku również miałem poczucie, że liczba słabych aplikacji w Google Play jest ponadprzeciętnie wysoka.

Dziś w sklepach z oprogramowaniem mobilnych poziom jest wyrównany i znajdziemy w nich zarówno najlepsze aplikacje, jak i te znacznie gorsze. Temat poruszam nie bez przyczyny. W Galaxy S24 Ultra zainstalowałem aplikację mojego banku i jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast dzwonienia automatu, odsłuchiwania kodu i podania go w formularzu, wystarczyło zbliżyć do telefonu kartę płatniczą i w ten sposób autoryzować oprogramowanie.

Właśnie takie niuanse kształtują mój nowy poprawiony obraz Androida. Gdy wszedłem do aplikacji Portfel Google, od razu zauważyłem, że mam możliwość przypięcia do niego kart lojalnościowych, podarunkowych itp. obok kart płatniczych. W Apple Wallet da się to zrobić, ale trzeba skorzystać z zewnętrznych aplikacji. Irytujące.

Nie wszystko było proste

Płynności działania, szybkość, wspaniały wyświetlacz, jakość wykonania – dziś już nie odczuwam żadnej różnicy między iPhone’em i topowymi smartfonami z Androidem. Trzeba jednak przyznać, że zamknięcie Apple’a odbija mi się czkawką, gdy tylko próbuję wyjść poza jabłkowy sad.

Uwielbiam integrację z iCloudem, ale postawienie na chmurę z Cupertino okazuje się mocno problematyczne, gdy tylko korzystam z systemu innego niż apple’owski. Nie chodzi wyłącznie o używanego Galaxy S24, ale choćby czytnika e-booków na Androidzie, z którego korzystam. Kolejny przykład to iMessage. Wystarczyło wyłączyć iPhone’a, przesiąść się na system Google’a, by nie otrzymać sporej części wiadomości od ludzi z iPhone’ami.

Działa to również w drugą stronę. Siedząc na Macu, brakuje mi funkcji Handoff – odbierania rozmów i SMS-ów z telefonu na komputerze czy przesyłania plików przez AirDropa (tak, wiem, że na Androidzie istnieje Quick Share). Nie wspominam już nawet o takich aplikacjach Apple’a jak Notatki, Przypomnienia. Oczywiście wyjściem z sytuacji jest używanie aplikacji działających na wielu platformach. Dopiero się tego uczę, bo jednym ze sposobów, w jaki Apple przywiązuje użytkowników do swojego sprzętu jest własne oprogramowanie, które staje się pierwszym wyborem.

Czy przeniosę się na Androida?

Gdybym dziś chciał przenieść się na Androida wiązałoby się to z koniecznością wymiany wielu sprzętów. Oprócz iPhone’a byłby to Apple Watch i AirPodsy. Biorąc pod uwagę obecne ceny, taka przesiadka kosztowałaby mnie prawie 7500 zł w wariancie tańszym (czyli z zegarkiem Galaxy Watch, ale nie w wersji Ultra). Bardzo dużo.

Ważniejsze pytanie brzmi, czy chciałbym się przenieść? Po trzech tygodniach ze sprzętem Samsunga używanym na co dzień (iPhone miał wakacje), stwierdzam, że bardzo chętnie zmieniłbym barwy. Zarówno Samsung Galaxy S24 Ultra, Galaxy Watch Ultra jak i słuchawki Galaxy Buds Pro uświadczyły mnie w przekonaniu, że niczego bym nie stracił, za to wiele zyskał. Wymagałoby to wysiłku, zmiany nawyków i otwarcia się na wiele nowych aplikacji. Zresztą już dziś na sprzętach Apple’a korzystam z Chrome’a czy aplikacji Gmail zamiast natywnych aplikacji Safari i Mail.app.

Dawno minęły czasy, gdy iOS dawał (mi) odczuwalną przewagę nad Androidem. Wierni fani Androida stwierdzą zapewne, że nigdy jej nie miał, ale moich wspomnień z lagującymi smartfonami za grube pieniądze, nie da się łatwo wymazać.

Dziś wiem, że to stare dzieje, które należy traktować jako historię. Sam system operacyjny Google’a i jego możliwości rozwija się we właściwym kierunku, czego dowodem pośrednim są zamiany, jakie w iOS-ie wprowadza Apple. Być może Steve Jobs przewraca się w grobie na ten brak minimalizmu, ale ludzie głosują nogami i widać jak na dłoni, że uwielbiają personalizację wyglądu systemu. Czyli to, co Android miał od lat. Należy tez pamiętać, że „zgapianie” działa w obie strony. Producenci podpatrują najciekawsze nowości i kopiują ich – nikt nie jest tu bez winy. To jednak zaleta, a nie wada, bo dzięki temu użytkownicy różnych platform mogą korzystać ze świetnych pomysłów powstałych na urządzeniach konkurencji.

Ok, czas napisać to otwartym tekstem: iPhone i iOS nie są lepsze ani gorsze od Androida. Poziom dawno się wyrównał, ale dziś to Apple musi gonić androidową konkurencję. To, że w międzyczasie zainspiruje ją do wdrożenia kilku świetnych pomysłów, będzie tylko korzyścią dla rynku i odbiorców.

REKLAMA

Czytaj więcej:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA