REKLAMA

To najbardziej kłamliwy mem w historii. Nie, nie jesteśmy wyluzowani

Ręce w kieszeniach, obojętny wzrok, mina niewyrażająca jakichkolwiek emocji – kreskówkowa postać wyluzowanego psa podbija internet. Jeśli miałbym spróbować opisać, jak pod względem uczuć wyglądamy, kreskówkowy pies znalazłby się na ostatnim miejscu. Ten rozdźwięk jest nie tylko zastanawiający – jest przede wszystkim smutny.

To najbardziej kłamliwy mem w historii. Nie, nie jesteśmy wyluzowani
REKLAMA

Antropomorficzny pies to uosobienie pełnego luzu. Pojawiający się na memach czy filmikach „Chill guy” – bo taką nazwę nosi luzacki pies – obrazuje, że wszystko nam jedno. Codzienne problemy spływają po nas jak po kaczce, nie ruszają pretensje czy emocje innych. "Jego sens polega na tym, że jest spokojnym facetem, który ma wszystko gdzieś" – mówił o psie jego twórca, Phillip Banks.

REKLAMA

To (nie) o nas

Jeżeli trzymamy ręce w kieszeniach, to po to, aby ukryć w nich zaciśnięte pięści. Grymas na twarzy to nie wyraz zobojętnienia, ale złości. Nie mamy wszystkiego gdzieś, bo przecież dołączamy do jednego z obozów, który walczy z drugą stroną o rzekomą prawdę. Nie jesteśmy spokojni, jesteśmy zagubieni, rozedrgani, przebodźcowani, wszystko w nas kipi.

Pewnie właśnie dlatego niektórym wyluzowany pies wydaje się zabawny. Jest wszystkim, czym nie jesteśmy. Wstawiając śmieszny obrazek możemy chociaż spróbować wyobrazić sobie, jakby to było, gdybyśmy niczym się nie przejmowali. Gdybyśmy wreszcie się uspokoili, choć na chwilę. Jedyne, co nam zostało, to ta nonszalancka postać z grafiki.

Tylko czy naprawdę wyluzowany pies jest kimś, kim chcielibyśmy być? Marzy nam się niewyrażanie emocji, nieprzejmowanie się niczym, ze zobojętniałym wzrokiem patrzenie na świat? Nowy wzór idealnej życiowej filozofii niepokoi, bo odpowiedzią na całe zło mediów społecznościowych – i w zasadzie problemy współczesnego świata – ma być co najwyżej wzruszenie ramionami.

Nie tego nam brakuje. Potrzebujemy wreszcie dostrzegać drugą stronę, być dla siebie miłym i wyrozumiałym, a nie zobojętniałym. W wielu przypadkach nieczucie nic jest na pewno lepsze niż nienawiść, ale rzeczy powinny nas obchodzić.

Dziś na wiele spraw reaguje się jednoznaczną, stanowczą opinią, podkręca się tempo, dociska, potępia, wszystko jest na ostrzu noża. Rozumiem, dlaczego stanie z rękami w kieszeniach i obserwowanie takich zdarzeń ze spokojem wydaje się być błogosławieństwem i ulgą, ale jestem przekonany, że nie tędy droga. Apatia na pewno nie będzie dobrym wyjściem.  

Nawet nie wiemy, co chcielibyśmy czuć

„Chill guy” jest na swój sposób symboliczny, bo wydaje się być konsekwencją bezradności. Jedyną alternatywą w świecie, w którym wszystkiego jest za dużo, jest nic. Ze skrajności w skrajność. Nie wiadomo, co powinno się czuć, więc najlepiej nie odczuwać. Skrywanie emocji, które wcześniej możliwe było dzięki ironii, doprowadziło do ich wymazywania.

Jeszcze nie tak dawno memy były swojego rodzaju krzykiem o pomoc. Kilka lat temu furorę robiły depresyjne śmieszne obrazki, z Schopenhauerem i rymowankami na temat bezsensowności istnienia. Niektóre szły nawet o krok za daleko, bo wydawało się, że wręcz normalizują samobójstwo. Z drugiej strony z perspektywy czasu można uznać, że pomogły przetrzeć szlak poważnej dyskusji nt. zdrowia psychicznego.

- Pamiętam, że sama postowałam takie memy, chociaż nie miałam depresji – po prostu mam grobowe poczucie humoru. Jakoś sympatyzuję z przygnębieniem Wojaka, z poczuciem przegranej Cheemsa. Ale wtedy kilka osób pytało mnie, czy u mnie jest wszystko w porządku. Wtedy zdałam sobie sprawę, że lepiej z takimi treściami uważać, bo nie zawsze są one dla wszystkich czytelnym żartem, że miewają podtekst, powiedzmy, alarmowy, mogą działać jak sygnał dla przyjaciół. Cała społeczność samopomocy, która spontanicznie zbudowała się wokół filmu z Wojakiem wracającym pociągiem z niesatysfakcjonującego kierunku studiów, to mój ulubiony przykład – zwracała uwagę Olga Drenda w rozmowie ze Spider’s Web+.

Depresyjne memy poniekąd łączyły, dawały poczucie solidarności, że w swoim codziennym smutku, o który przecież tak łatwo, nie jest się samemu. „Chill guy” stawia granicę – może i nawet wszyscy dzielimy tę samą potrzebę nieczucia, ale odpowiedzią na nią jest wyluzowany gość z rękami w kieszeniach. Nie jest więc to ktoś, kto będzie chciał wysłuchać, zrozumieć, pomóc.

Na pewno nie takiej postawy teraz potrzebujemy.

REKLAMA

Czytaj także:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA