To mógł być jeden z bardziej uroczych rynków w Polsce. Przegrał z betonozą
Betonozą, która się przepoczwarzyła. Choć nadal rządzi beton to przykryty jest namiastką zieleni. Nowa, udawana nie-betonoza dobrze się maskuje, ale to tylko pozory.
To mogła być turystyczna perełka. Plac znajduje się na lekkim wzniesieniu, więc stojąc w odpowiednim miejscu ma się piękną perspektywę na zabytkową ulicę Zamkową. Po prawej stronie jest zamek, po lewej uroczy kościół, dalej przepiękne kamienice czy kolejna imponująca świątynia. Jest na czym zawiesić oko. Aż chciałoby się przychodzić na rynek, siadać na jednej z ławek, oglądać i planować dalszy spacer. „Najpierw park, potem stara fabryka, zatrzymać się przy kościele ewangelickim…”.
Tylko że na nowym rynku siadać nie ma po co. Chyba że chcecie szybko się opalić
Odnowiony rynek w Pabianicach to projekt ciekawy z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że pokazuje co dzieje się z problemem betonozy. Po latach dyskusji i krytyki placów, na których w upalne dni można co najwyżej smażyć jajecznicę, powinno dojść do zmiany. Pabianice są przykładem, że faktycznie sposób myślenia jest inny. Sęk w tym, że idzie się na skróty zamiast wprowadzić naprawdę rewolucyjne rozwiązania.
Drugi powód jest interesujący nawet bardziej. W 2022 r. Pabianice zadeklarowały, że do 2033 r. chcą być miastem neutralnym klimatycznie. Ma pochłaniać tyle samo zanieczyszczeń, co emitować. Gdyby się udało spełnić obietnicę, byłoby to jedno z pierwszych, a może nawet pierwsze takie miasto w Polsce.
Rynek powinien być więc wizytówką przemiany
Udowodnieniem, że zielona zmiana następuje. Miasto jest gotowe na wyzwania stawiane przez katastrofę klimatyczną. Niestety, odwiedzając wyremontowany rynek niczego takiego nie zobaczyłem.
Na oko 2/3 rynku to po prostu betonowa pustynia. Przerywana klasycznymi wręcz donicami. Na razie stoją puste, przez co obraz jest jeszcze bardziej przygnębiający.
Rynek przecinają dwie ścieżki – jedna wzdłuż, druga na skos. Aż prosi się o małą roślinność, która towarzyszyłaby spacerującym, a przy okazji wzbogacała plac. Nieduże trawniki, malutkie ogródki czy różnorodne łąki. Zamiast tego jest pusto. I smutno.
Obrońcy nowego rynku w lokalnych mediach podkreślają, że tak miało być. Na placu organizowane mają być koncerty, wydarzenia, pojawią się stragany. Nie przekonuje mnie ta odpowiedź, bo rynek mimo wszystko jest niewielki, więc i tak nie ma tu miejsca na huczne imprezy. Stragany od czasu do czasu zamiast zieleni, która dawałaby chłód i ukojenie? Chyba jednak postawiono na złego konia.
Rynek odwiedzam w naprawdę gorący dzień. Na środku placu jest więc nieznośnie ciepło. Siadając na ławkach próżno szukać schronienia. Drzewa są młode, więc niby logiczne, że nie dają cienia. Właśnie dlatego tak brakuje innej roślinności, innych rozwiązań, które zabezpieczałyby przed słońcem i wyręczyły drzewa. Naprawdę dużo lepszym wyborem byłoby choćby coś na wzór tak głośno krytykowanych krakowskich wiat – przynajmniej jakoś dałoby się ukryć i zakryć. A tak jest się na widoku.
Ławki zaprojektowane zostały w starym stylu. Mają być, bo przecież na rynku muszą stać, ale nikt nie zastanowił się, jak mieszkańcy mogliby inaczej z nich korzystać. Jeśli przyjdzie się w grupie to każdy musi usiąść obok siebie, co utrudnia komunikację większej paczce. Niby są ogromne, ciężkie trójkątne skrzynie na kołach, na których dałoby się spocząć, ale wciąż nie jest to architektura zachęcająca do przesiadywania. I tylko w jednym miejscu stoją trzy ławki obok siebie, więc teoretycznie każdy może siebie widzieć. Trochę za mało, jeśli rynek miałby być punktem spotkań.
Na deser fontanna – symbol starej betonozy. Dzieci moczą się w wodzie, mają radochę i ochłodzenie, więc włodarze i entuzjaści rewitalizacji będą mogli powiedzieć: to działa! A że reszta obecnych nie ma gdzie się schować?
Kiedy przechadzam się po rynku mija mnie grupka osób. Najwyraźniej tylko jedna z nich mieszka bądź mieszkała w Pabianicach. Tłumaczy reszcie, że dawniej plac był zniszczony, chodniki nierówne, a zieleni w ogóle brakowało. Mając tę perspektywę faktycznie można byłoby uznać, że jest lepiej niż było. Te argumenty przewijają się również w dyskusjach w lokalnych mediach.
Właśnie dlatego betonoza to wciąż ogromny problem
Na pierwszy rzut oka rynek w Pabianicach nie jest przykładem klasycznej betonozy. Tylko co z tego, że zielni jest więcej niż było, jeśli nadal są to nasadzenia niekonsekwentne, wręcz chaotyczne, nieprzemyślane. Przede wszystkim zaś jest ich za mało.
Mając w pamięci to, co było, łatwo dać się oszukać, że jest lepiej. Z tego powodu kolejne rewitalizacje mogą wyglądać podobnie, a ich autorzy mogą być przez wielu mieszkańców ocenieni pozytywnie. Nawet trudno im się dziwić. Lepiej mieć pięć drzew niż zero. Cztery nowe ławki bez cienia zamiast jednej, też wystawionej na słońce, ale za to dziurawej i niestabilnej.
Mijające lato jest najlepszym dowodem na to, że nie potrzebujemy kosmetycznych zmian. Potrzebujemy rewolucji w myśleniu o miastach. Obecnie latem nie da się w nich wręcz przebywać. Przestrzeni bez cienia, nagrzanej, wręcz niebezpiecznej, jest zdecydowanie za dużo.
Dwa lata temu odbyłem długi spacer po Pabianicach, by przekonać się, czy miasto ma szansę stać się neutralne klimatycznie w 2033 r. Chciałem natknąć się na jakąkolwiek zapowiedź wielkich zmian. Akurat główna ulica Zamkowa przechodziła remont. I już wtedy można było dostrzec, że nie zmierza to w dobrą stronę.
Miasto ma być zielone, bo póki co nie jest. Wracam na Zamkową, która jest w remoncie. Szeroka ulica to plac budowy. Mimo trwających gdzieniegdzie robót jest cicho. Po betonowych płytach ktoś jedzie na rowerze, inni chowają się w cieniu. Znowu zajmuje on może 1/5 ulicy, a to głównie dzięki budynkom, a nie drzewom. Nie widzę nowych nasadzeń. Pabianice za 11 lat, nawet jeśli będą neutralnie klimatycznie, to dalej będą w takie upalne dni jak teraz niezbyt przyjemne do życia.
Niestety okazały się to prorocze słowa. Być może do 2033 r. jeszcze coś się zmieni, ale dalej główna ulica – która za sprawą występującej tu architektury naprawdę może być wizytówką miasta – w ciepłe dni jest nie do przejścia. Dołożono być może kilka nowych roślin. Tymczasem na nowe czasy potrzebujemy szpaleru drzew, które dają cień i ochłodzenie. A tak trzeba przebijać się przez miejskie piekło.
Wiele wskazywało na to, że oczekiwanej przeze mnie rewolucji nie będzie. Projekty rynku nie zapowiadały istotnych zmian. Mimo wszystko oglądając efekt na własne oczy i tak czułem rozczarowanie i zwyczajny smutek. Na własne życzenie dalej trzymamy się betonu i dalej nie chcemy zazieleniać miast.
Konsekwencje będą bardzo poważne.