REKLAMA

W polskim mieście postawili dziwne konstrukcje. Miały pomagać w upałach, a budzą politowanie

Kiedyś przeczytałem, że tam, gdzie kończy się logika, zaczyna się urzędnicza jazda bez trzymanki. Przeczytałem rewelacyjne wieści z Krakowa i wiem, że to bohaterskie rozwiązanie problemów, które samemu się stworzyło.

W polskim mieście postawili dziwne konstrukcje. Miały pomagać w upałach, a budzą politowanie
REKLAMA

Kilka lat temu ktoś odpowiedzialny za projekt rewitalizacji jednego z wielu małomiasteczkowych rynków wpadł na kompletnie szalony pomysł i przeprowadził nietypowy eksperyment społeczny. Postanowił sprawdzić co się stanie, gdy wytnie wszystkie drzewa w okolicy i w to miejsce wyleje beton. Wyobrażam sobie, że ten pionier bał się reakcji ludzi, liczył się z tym, że wywiozą go na taczkach, ale i tak zaryzykował. Efekt przerósł jego najśmielsze oczekiwania, ktoś tam ponarzekał, ale kaganek betonowej rewitalizacji zamienił się w słup ognia, który przeszedł przez praktycznie każdy region kraju.

REKLAMA

Miasta oszalały na punkcie betonu. Standardy architektoniczne mówiące o tym, że trzeba pamiętać o wszystkich mieszkańcach, także tych, którzy szukają ochłody przed żarem lejącym się z nieba, poszły w odstawkę. Betonowe pustynie opanowały nasze większe ośrodki, ale to nie był jedyny trend, który testował wytrzymałość ludzi.

Z czasem obiekty użyteczności publicznej, takie jak ławki i przystanki zatraciły swój pierwotny charakter i stały się spełnieniem wypaczonych wizji projektantów. Na ławkach nie dało się usiąść, przystanek nie dawał schronienia przed wiatrem i deszczem, a latem stawał się sauną, bo wykonano go ze szkła, a do tego pięknie wyświetlał reklamy. Mieszkańcy narzekali, architekci zdobywali kolejne nagrody, będące symbolem uznania wśród kolegów.

Szaleństwo wydawało się nie mieć końca, gdy nagle zrewitalizowane miejsca przestały tętnić życiem, ludzie nie mieli ochoty smażyć się jak jajka na patelni w pełnym słońcu, lub moknąć w deszcz. Powstały miejskie wyspy ciepła. Coś poszło nie tak w boskim planie architektonicznym. Zaczęto szukać przyczyn porażki. Ktoś odkrył, że te drzewa wcale nie były takie złe, a ławki powinny służyć do siedzenia, a nie do wygrywania branżowych konkursów designerskich.

Warszawa pokazała, że można nasadzić kilka drzew, postawić ławki, stojaki dla rowerów, a ludzie wrócą. Za jej przykładem poszły kolejne miasta, zieleń znów stała się modna. Urzędnicy postanowili bohatersko rozwiązać problemy, które sami wygenerowali. Wszystko byłoby znośnie, gdyby robili to po cichu, w atmosferze poczucia odpowiedzialności. I tym sposobem zawitaliśmy do Krakowa, tam chwalą się nowym projektem.

W Krakowie powstał punkt odpoczynku

A raczej dwa. Oddajmy na chwilę głos oficjalnemu portalowi miasta:

1 czerwca Gmina Miejska Kraków oficjalnie przystąpiła do realizacji projektu CoolCo’s, którego celem jest pilotażowe stworzenie przestrzeni, gdzie stawia się czoło wyzwaniom w mieście jakim jest rosnąca częstotliwość i intensywność fal upałów. Projekt jest w całości finansowany ze środków Komisji Europejskiej.

Co kryje się za tak wzniosłymi słowami? Czym są przestrzenie, gdzie stawia się czoło wyzwaniom takim jak rosnąca częstotliwości i intensywność fal upałów? Tym są:

CoolCo's, źródło: ZTP Kraków

A cóż to za konstrukcja? W ramach projektu na dwóch krakowskich przystankach - Rondo Grunwaldzkie i Krowodrza Górka udostępniono dodatkowe miejsca do siedzenia dla pasażerów komunikacji miejskiej. Siedziska będą zadaszone, żeby chroniły mieszkańców przed słońcem, a w donicach będą rosły rośliny.

CoolCo's to węgierski projekt małej architektury miejskiej, którego celem jest złagodzenie skutków upałów, które przetaczają się przez miasta. Składają się z modułów, które można różnie łączyć, żeby otrzymać najbardziej pożądany w danym miejscu cel. Kraków nie zapłacił za te dwie oazy ani złotówki, a rozwiązanie jest pilotażowe.

CoolCo's, źródło: ZTP Kraków

Zapewne zwróciliście uwagę, że nowe oazy odpoczynku nie są na stale przymocowane do gruntu, dzięki czemu będzie można przenosić je w różne miejsca, w zależności od tego, która część miasta będzie ratowana danego dnia. Niektórzy narzekają na to, że to przerost formy nad treścią, że zmieści się tu dwie, góra trzy osoby, że szkoda drzew, z których powstały te deski. Narzekający mają po prostu zbyt wąskie horyzonty.

Może jest brzydkie, ale za to niepraktyczne

Ale to nie szkodzi. Tymi przestrzeniami otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji – który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu, i co się wtedy zrobi? Dobrze wiecie.

Sami sobie zgotowaliśmy ten los

Oddam Krakowowi, co krakowskie - zgodnie z danymi z ZTP, co roku miasto sadzi trochę więcej drzew, niż wycina, ale zanim zaczną spełniać swoją funkcję ochrony przed upałami miną długie lata, pełne upału. Pozwoliliśmy urzędnikom na radosną architekturę w mieście, która sprowadza się do kultu betonu i wykonywania poleceń deweloperów.

Zniknęły mądre zasady przewietrzania miast, zrównoważony rozwój, wykorzystanie drzew, dbanie o retencje i likwidowanie wysp ciepła. Tymczasem jesteśmy w sam środku kryzysu klimatycznego i zamiast walczyć wszystkimi siłami z niekorzystnymi zmianami, stawiamy kilka desek i mówimy, że to cokolwiek zmieni. To nawet nie jest przyklejenie plastra na oderwaną kończynę, to jest pisanie na Berdyczów. I to nie jest zarzut tylko do Krakowa, bo inne miasta cierpią na dokładnie ten sam problem.

Może najwyższy czas, żeby mieszkańcy miast zainteresowali się tym, co w zakresie katastrofy klimatycznej mają do powiedzenia politycy, których wybierają na włodarzy swoich miejscowości. Zadaszenia nie chronią od upałów, zwłaszcza takie, pod którymi jednocześnie zmieści się 4 z ponad 700 tys. mieszkańców Krakowa. Sugeruję skupić się na tym już teraz, bo za chwilę wszyscy się ugotujecie.

REKLAMA

Więcej o miastach i ich problemach przeczytacie w:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA