Biedronka kłóci się z Lidlem na ostro. Brakuje już tylko szalikowców i ustawek
Lada moment SMS-y i billboardy Lidla i Biedronki wspominane będą jako niewinne igraszki. Teraz szefowie wypominają sobie pochodzenie. Co dalej – namawianie, by chuligani Biedronki i Lidla umawiali się na ustawki? Kibolska retoryka już jest wykorzystywana.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że zaczęło się niewinnie. W lutym Biedronka zaczęła rozsyłać SMS-y do użytkowników usługi Moja Biedronka, w których informowała o promocjach w sklepie. W komunikatach bezpośrednio podkreślano, że te same produkty w Lidlu są droższe. Z czasem doszły do tego bilbordy, a potem już poszło. Sieci w mniej lub bardziej bezpośredni sposób wbijały sobie szpilki w spotach, banerach czy na długich paragonach.
W wakacje spór rozgorzał na nowo. Lidl wypuścił filmik, w którym pokazano, że ceny w Biedronkach różnią się od miasta. Sklep zaznaczał, że różnica cenowa między poszczególnymi punktami potrafi sięgać nawet ponad 20 zł. W domyśle przekaz był prosty: w domu możesz płacić mniej, ale na wakacjach istnieje ryzyko, że przepłacisz.
Niedawno Lidl ogłosił też transfer roku. Chodziło o twórczynię filmików znaną jako „pani z Biedronki”. Choć tak naprawdę kobieta nie pracowała w żadnym z dyskontów, to szybko stała się symbolem sklepu, bo był to główny temat jej viralowych shortów. Od niedawna „pani z Biedronki” występuje jednak w oficjalnych reklamach Lidla.
Biedronka nie pozostawała dłużna. W telewizyjnej reklamie zaprezentowała niebiesko-żółtą krowę. Wprawdzie nie padła nazwa konkurenta, ale barwy wprost sugerowały, o kogo chodzi. A w tle słychać było głos lektora, który mówił o krowie, która dużo ryczy, ale daje mało mleka. „Zupełnie jak sieć dyskontów, która twierdzi, że prowadzi mecz na boisku niskich cen, a jednocześnie po cichu podnosi ceny”. I chociaż w spocie nie pada nazwa Biedronki, to szybko odkryto, że właścicielem strony wspomnianej filmie jest… Jeronimo Martins Polska. Zaś ceny z Lidla porównywane są właśnie z tymi obowiązującymi w Biedronce.
W kolejnym spocie Lidla symbolizował... mały piesek. Taki, który dużo szczeka, ale ostatecznie jest niegroźny. "On tylko udaje, tak jak pewna sieć dyskontów, która twierdzi, że ma niskie ceny, a w rzeczywistości jest najdroższym sklepem według czerwcowego raportu ASM Sales Force Agenc" - wyjaśniał lektor.
Teraz sklepy kłócą się o to, kto jest bardziej… polski
Wojna pomiędzy Biedronką a Lidlem jest ewenementem, bo dawno na polskim rynku gracze nie grali tak ostro, wprost zestawiając swoje oferty. Okazuje się, że można grać jeszcze brutalniej.
Luis Araújo, prezes Biedronki, w rozmowie z „Pulsem Biznesu” przyznał, że zarządzany przez niego dyskont to „polski koncept handlowy, stworzony i rozwijany przez Polaków”. Za to Lidl to „niemiecka firma, której strategię określa niemiecka centrala”.
Lidl odpowiedział w komunikacie przesłanym redakcji next.gazeta.pl. Zaznaczano, że „osoby wchodzące w skład zarządu Lidl Polska są Polkami i Polakami, a prezesem organizacji jest Włodzimierz Wlaźlak – Polak”. Dodatkowo „językiem wykorzystywanym w komunikacji podczas spotkań firmowych lub kontaktów z mediami jest język polski”, co „umożliwia to m.in. uniknięcie rozprzestrzeniania się błędnych informacji wynikających z tłumaczenia treści z języków angielskiego lub portugalskiego”.
Cóż, zaczyna się robić już po prostu niesmacznie, a przekrzykiwanie kto jest bardziej polski może wymknąć się spod kontroli. Warto dodać, że już wcześniej Delikatesy Centrum próbowały wybić się na narodowych różnicach. W spotach powstałych z okazji Euro 2024 podkreślono, że to właśnie ten sklep jest polski, Lidl niemiecki, zaś Biedronka portugalska. I chociaż zaznaczano, że „niskie ceny nie mają narodowości”, to podsycanie tych różnic wydaje mi się bardzo ryzykowne. Skoro Lidl i Biedronka płacą w Polsce podatki (ba, należą do 10 największych podatników podatku CIT) to samo wypominanie w stylu „nie jesteście z Polski” brzmi delikatnie mówiąc populistycznie.
Obserwując zadymę z perspektywy kupującego można zacierać ręce
Niech się kłócą, byle ceny produktów spadały. A przecież w ostatnich miesiącach mieliśmy przykłady rywalizacji polegającej na tym, że niektóre z rzeczy w ofercie były wręcz absurdalnie tanie, jak żółty ser czy jajka.
Spór wydaje się brutalny, ale niektórzy uważają, że Biedronka wraz z Lidlem i tak wychodzą z niego zwycięsko. Tu nie ma przegranego, bo o jednej jak i drugiej marce jest głośno. Za to nie słychać o konkurentach, bo wszyscy skupiają się na sporze dwóch sieci. Powstają nawet teorie spiskowe, że cały konflikt jest ukartowany, skoro uwaga spada wyłącznie na Biedronkę i Lidla. Dają sobie kuksańce, a koniec końców klienci raz pójdą tu, raz tam – zależy gdzie w danym momencie będzie coś taniej.
W takie ustawki nie wierzę. Tym bardziej że konflikt zaczyna być coraz bardziej bezpardonowy. Może i klienci zyskują niższe ceny, ale czy koniecznie musi odbywać się to w takim brzydkim stylu?