FiiO CP13. Nowy przenośny odtwarzacz kaset przypomniał mi, jak ważny jest dotyk
Za sprawą dobrze znanej technologii w nowych szatach jeszcze bardziej zrozumiałem, czemu niektórzy tak tęsknią za starymi urządzeniami. Czy nostalgia jest zdrowa? Ciągle tego nie wiem, ale w tym przypadku "kiedyś to było" sprawia mi dużo radości.
To był najbardziej wyczekiwany przeze mnie sprzęt tego roku. Wiem, dla niektórych brzmi to absurdalnie, bo mowa przecież o przenośnym kaseciaku, ale w zapowiedziach FiiO CP13 był urządzeniem, jakiego mi na rynku brakowało. Dla większości będzie to próba wybicia się na sentymencie, ale już teraz mogę was zapewnić, że nie o nostalgię tu chodzi. Choć nie da się ukryć, że wspomnienia odgrywają dużą rolę.
Na recenzję i wrażenia przyjdzie jeszcze czas, a na razie chciałbym skupić się na najmniej muzycznej rzeczy, jaką CP13 oferuje. A jednocześnie to właśnie dzięki niej jest tak wyjątkowym sprzętem.
To… guziki
Tak, chodzi mi o fizyczne przyciski. Twarde, ciężkie, solidne, opierające się. Pierwsze odtworzenie kasety było naprawdę przyjemnym doświadczeniem. Najpierw trzeba otworzyć tackę. Wyjąć nośnik z pudełka, włożyć go, a następnie wcisnąć przycisk. Chwila ciszy i muzyka gra. Coś pięknego. Głupie ustawienie głośności jest już innym ruchem niż przyciskanie kciukami - trzeba pokręcić, a więc to już zupełnie inna czynność. Robimy banalne, oczywiste rzeczy, ale jednak inaczej.
To nawet nie tak, że dla mnie jest to jakaś nowość. Korzystałem ze starych walkmanów całkiem niedawno – a nawet nowych, tanich, bezprzewodowych – na co dzień odtwarzam muzykę ze stacjonarnego magnetofony czy gramofonu. Cały proces jest mi więc dobrze znany.
A i tak wciśnięcie przycisku „Play” odebrałem z zachwytem
Nostalgia to bardzo zgubne uczucie. Bywa, że nie mogę mu się oprzeć. Szczególnie w takich momentach, kiedy sięgam po fizyczną płytę, podchodzę od odtwarzacza, czekam aż skończy się jedna strona, a potem słucham drugiej – nie pauzuję, nie przyspieszam, nie rezygnuję z utworu, który mniej mi się podoba. To całe „doświadczenie” wymaga poświęcenia czasu, a przez to i skupienia. Skoro już zdecydowałem się na jakąś płytę czy kasetę to dobrze by było jej posłuchać, nie dając się rozproszyć przez telefon czy grę.
Mój redakcyjny kolega zawsze przypomina mi, że nie miał dobrych wspomnień z walkmanami. Te stare grały źle, kasety były kiepskiej jakości. Dopiero teraz za sprawą platform streamingowych docenia stare utwory, wręcz odkrywa je na nowo, bo słyszy więcej niż możliwe było to kiedyś.
To prawda, stare walkmany nie były idealnymi urządzeniami – a przynajmniej nie wszystkie. Ale choć dzisiaj możemy mieć za sprawą kilku kliknięć muzykę w najlepszej możliwej jakości, to możemy też dać się przytłoczyć wyborem i przede wszystkim rozproszyć powiadomieniami. Właśnie z tego powodu jakiś czas temu wróciłem również do przenośnego odtwarzacza plików.
Zabrzmi to być może patetycznie, ale chwycenie do ręki przenośnego kaseciaka, otworzenie szuflady, wciśnięcie przycisku zbliża mnie do urządzenia. Ba, nawet w przypadku wspomnianego odtwarzacza mamy dodatkowe zajęcie. Trzeba w końcu podłączyć sprzęt do komputera, zgrać pliki, poczekać, a jeszcze wcześniej wyselekcjonować, czego będziemy słuchać.
Nie chcę mówić tutaj o jakiejś naprawdę bliskiej relacji, ale jest to inny sposób obcowania ze sprzętem
Bardziej „tu i teraz” niż wejście na platformę streamingową, która dla każdego wygląda tak samo, z telefonu, który wygląda jak każde inne narzędzie.
I pewnie stąd kryje się ta moc starych sprzętów. Wymagają innego podejścia, a wręcz nawet skupienia. To przyjemny, odświeżający rytuał związany z w sumie banalnymi czynnościami. Ale jednak zdążyliśmy się od nich odzwyczaić, a przez to docenić.
Można dojść do wniosku, że to nostalgiczne brednie, ale w tym dotyku i kontakcie coś się kryje. Spójrzcie na składane telefony, które przecież też oparte są na ruchu rękami. Otwieranie, sprawdzanie zewnętrznego ekranu, przesuwanie po nim to coś innego niż korzystanie z „tradycyjnego smartfonu”.
Motorola idzie nawet krok dalej i ze swojego składaka robi gadżet, z którego można korzystać niczym z torebki. Odejście od takiego typowego podejścia najlepiej pokazuje potrzebę posiadania sprzętu, z którym można robić coś więcej niż tylko trzymać w kieszeni. Coraz częściej chcemy sprzęty, które przyjemnie się dotyka – stąd nawet te różne tylne obudowy, które wyróżniają się nie tylko kolorem, ale też właśnie materiałem.
Obawiam się, że nowy kaseciak już mnie skrzywił. Patrząc na premierowe sprzęty będę zwracał uwagę nie tylko na to, czy mają dobry ekran, aparat czy głośnik, ale też to, jak przyjemnie leżą w dłoniach i ile frajdy daje korzystanie z przycisków.