Narzekają na zasięg, ale nie chcą masztu. Mieszkańcy podali argument, który zwala z nóg
Rzecz jasna troska o zdrowie też jest, ale do puli postanowiono dołożyć nowy strach. A masztu jak nie było, tak nie ma.
Pojedynek z operatorem trwa od dwóch lat. Maszt o wysokości 53 m ma stanąć na jednym z olsztyńskich osiedli. Gazeta Olsztyńska donosi, że planowana inwestycja znajduje się „kilkadziesiąt metrów” od zabudowy wielomieszkaniowej.
I to właśnie sąsiedzi sprzeciwiają się budowie. - Prawda jest taka, że nikt do tej pory nie badał wpływu tak intensywnego promieniowania na ludzki organizm w dłuższej perspektywie czasu - denerwuje się lokatorka jednego z bloków przy ul. Borowej, cytowana przez gazetę.
Klasyk. Owszem, nie ma badań potwierdzających, że życie obok masztu przez sto lat nie zagraża zdrowiu, ale trudno żeby były, skoro technologia jest na to zbyt młoda. Dotychczasowe pomiary wskazują na to, że nie ma się czego obawiać. Maszty nie doprowadzają również do tego, że spada wartość działek.
To jednak ciągle nie wystarczy i przeciwnicy wolą powoływać się na szarlatanów głoszących antynaukowe treści.
Mieszkańcy Olsztyna dołożyli nowy strach
Według ich maszt nie powinien stanąć blisko domów, bo... z nadajnika mogą spadać „groźne kawałki lodu”.
Złośliwie można by stwierdzić, że w takim razie mieszkańcy powinni protestować również przeciwko budowie dachów, wszak z nich sople potrafią spadać i to nawet dosyć często. Złośliwości na bok, bo ciekawsze jest to, skąd ta obawa mogła się wziąć.
Wprawdzie ciśnie się niezbyt kulturalna automatyczna odpowiedź na tak zadane pytanie, ale być może ktoś o takich zdarzeniach już wcześniej wspominał. Niewykluczone też, że krąży nieprawdziwa teoria spiskowa o zabójczych kawałkach lodu – skoro maszty obwiniane są za nowotwory i przedstawia się na to fałszywe badania, to można sobie wyobrazić krążące przykłady o wielkich soplach wbitych w plecy tych, którzy spacerowali pod masztami.
Po krótkim poszukiwaniu sieci nie natknąłem się na żadne podobne zdarzenie. Mamy jedynie relację elektryka pracującego przy maszcie w Konstantynowie. Była to rekordowa konstrukcja – do 1991 r. najwyższa na świecie! – która runęła 8 sierpnia 1991 r.
Zanim jednak do katastrofy doszło, Marian Siedlarek był świadkiem następującego zdarzenia:
To był luty, maszt był oblodzony, odciągi były oblodzone, pojawił się mały wiaterek i słońce wyszło… Odciągi zaczęły się lekko bujać, a tu nagle słyszę ziuuu bum. Na odciągach były słupy lodu, słoneczko przygrzało i ten lód zaczął się topić i obsuwać w dół odciągu. Jak koniec lodu dotknął izolatora to odrywał się i taki słup długości siedem, osiem, dziesięć metrów walił w dół i z gwizdem leciał. Jak spadł na sztorc to wchodził na metr w ziemię, a jak spadł na płasko, to był po prostu wybuch jak z działa
– czytamy w relacji zachowanej na portalu radiopolska.pl.
Bardzo plastyczny i przez to niepokojący opis, ale mówimy tutaj jednak o naprawdę wysokiej – ba, rekordowej - konstrukcji, która od 1991 r. nie istnieje. A za pośrednie przyczyny wspomnianej katastrofy uważa się zaniedbania w 17-letniej eksploatacji. Zły stan odciągów odnotowano na 4 lata przed feralnym zdarzeniem. Na dodatek jak się łatwo domyślić pod masztem nikt nie mieszkał, nie stało przedszkole, szpital ani ruchliwa droga. Według wspomnień Marian Siedlarek podobne zjawisko zaobserwował tylko raz.
Więcej o 5G i sieciach komórkowych przeczytasz na Spider's Web:
„Katastrofa budowlana z Konstantynowa „stała się mniej więcej tym samym, czym dla blokady rozwoju energetyki atomowej w Polsce był wybuch reaktora w Czarnobylu” – pisał Łukasz Drozda, autor książki „Miejskie strachy”. Jego zdaniem zawalenie się masztu w Konstantynowie śmiało zasługuje na miano matki rodzimych teorii spiskowych wokół promieniowania elektromagnetycznego. Kiedy pojawiły się pierwsze pomysły związane z odbudową konstrukcji, okoliczni mieszkańcy powiedzieli głośne „nie”. Sugerowali, że maszt był przyczyną chorób wśród dzieci. Protesty występowały także w Solcu Kujawskim, gdzie ostatecznie udało się wybudować dwa maszty o wysokości 330 i 289 m.
Niewykluczone, że olsztyńskie strachy są spontanicznym pomysłem mającym przemawiać do wyobraźni, ale też nie da się wykluczyć, że komuś w pamięci utkwił barwny opis spadającego lodu z najwyższego masztu na świecie. A potem połączył to z budowlaną katastrofą. Nawet jeśli, to choć obawę da się zrozumieć, mimo wszystko nie ma ona żadnych racjonalnych podstaw.
A władze Olsztyna idą na rękę protestującym
Gazeta przypomina, że w lipcu 2023 r. ratusz odmówił wydania zgody na budowę stacji telefonii komórkowej. Operator zaskarżył decyzję do wojewody, a ten uchylił wyrok władz miasta. Inwestor dostał zielone światło. Mieszkańców to jednak nie powstrzymuje i teraz to oni z kolei złożyli odwołanie. Czekają na odpowiedź i nie zanosi się na to, by mieli się prędko poddać.
- Czy wygramy? Sprawa jest trudna, ale nie wyobrażam sobie takiego masztu po sąsiedzku – mówią Gazecie Olsztyńskiej.
A reszta mieszkańców dalej musi zmagać się z ewentualnymi problemami. Operator tłumaczy, że lokalizacja została wybrana na podstawie analizy, która uwzględniała m.in. „pomiary jakości sygnału wykonywane w terenie, obciążenie sieci, zgłoszenia klientów dotyczące jakości usług, uwarunkowania terenu czy dostosowanie lokalizacji do siatki już istniejących stacji bazowych”.