Wszystkie nasze miejskie strachy. Kto się boi 5G, szczepionek i... pieszych?

Co łączy przeciwników stawiania masztów 5G z kierowcami bojącymi się ścieżek rowerowych i naziemnych przejść dla pieszych? Okazuje się, że całkiem sporo. A dotarcie do nich z fałszywym przekazem wpływa na to, jak żyjemy.

Kto boi się 5G, szczepionek i... pieszych?

To był pierwszy taki wieczór w tym roku – kwietniowy, ale wręcz letni. Dwóch panów na leżakach dyskutowało przy piwie. Nie chciałem podsłuchiwać, ale mówili na tyle głośno, że się nie dało. Pierwszy z dumą wspomniał, że się nie szczepił, i nie potrafił zrozumieć, jak ktoś mógł się zgodzić na ukłucie i sprzedać swoją wolność oraz zdrowie tylko po to, by móc podróżować za granicę. Drugi podłapał temat i zauważył, że najlepszą szczepionkę wymyślił Putin – zaczął wojnę w Ukrainie i wszyscy o pandemii zapomnieli. Dziwnym trafem wówczas nikt nie przejął się chorobami, które uchodźcy z Ukrainy mieliby ze sobą przywieźć.

Nie powinienem być specjalnie zdziwiony, bo przecież dyskusja nie różniła się niczym od tego, co codziennie zalewa media społecznościowie. Kiedy jednak słyszy się ją na żywo, gdy słowa wypowiadają "zwykli ludzie", którzy najwyraźniej nie są botami ani opłacanymi trollami, zaczyna się robić nieprzyjemnie.

Być może, gdyby mieli ochotę na jeszcze jedno piwo, przeszliby płynnie do tematu 15-minutowych miast, które w zasadzie niczym nie różnią się od Auschwitz. I takich przerażających porównań wśród amatorów podobnego myślenia nie brakuje, o czym pisze Łukasz Drozda w swojej książce "Miejskie strachy. Miasto 15-minutowe, 5G i inne potwory". Autor rzuca nieco inne spojrzenie na dyskusję o teoriach spiskowych.

Zazwyczaj szlak naszego myślenia wiedzie podobnie: teorie o 5G – szkodliwe szczepionki – brak wiary w naukowe autorytety - celowa dezinformacja innych państw – manipulowanie społeczeństwem – wygrywanie wyborów przez skrajnych kandydatów. Teorie spiskowe są więc narzędziem w wielkiej politycznej grze mocarstw. Przyczyniły się do zwycięstwa Donalda Trumpa, brexitu, wpływają na ocenę bohaterskiej walki Ukraińców. Tymczasem Drozda opisuje, że ten sam rodzaj myślenia wpływa na to, jak żyjemy na co dzień, tu i teraz. Czy mamy dostęp do szybkiego internetu, czy stoimy w korkach, czy możemy bezpiecznie poruszać się po mieście rowerem.

Populizm dotarł i tu. Niepostrzeżenie, bo przecież tą kwestią zajmowano się w kontekście wielkich spraw. Tymczasem populiści i demagodzy urabiają i sączą trucizny przy bardziej przyziemnych tematach. Zagrożenie jest olbrzymie, tym bardziej że jako ludzie nie zawsze kierujemy się w 100 proc. racjonalnym myśleniem. Czasami lęki mają nawet sensowne podstawy. Drozda zauważa, że w dzisiejszych obawach związanych z 5G da się usłyszeć echo wydarzeń z początku lat 90., kiedy runął ponad 645-metrowy maszt w Konstantynowie. Można drwić ze strachu przed usmażonym falami mózgiem, ale być może to tylko przykrywka przed bardziej racjonalnym lękiem: a co, jeśli wielki maszt znowu spadnie, i to na nasz dom?

Dlatego urbanistyczny populizm czy teorie spiskowe związane z miastami są takie ważne: bo pokazują, jak łatwo manipulować ludźmi, wykorzystując strach i niewiedzę. Ale nie tylko o tym, jak działa ludzki organizm czy wielka polityka. W końcu naprawdę nie trzeba bać się 15-minutowych miast. One już tu są i to od dawna. Katowicki Nikiszowiec, PRL-owskie osiedla – w tych koncepcjach właśnie o to chodziło, by wszystkie niezbędne do życia usługi były pod ręką. By obok siebie każdy miał sklep, bibliotekę, przedszkole, ale też drzewa, zieleń, parki i skwery. Na własne oczy można zobaczyć, że to nie pomysły szalonych umysłów. A mimo to postulat o tym, by nie stać w korkach, zestawiany jest z obozami koncentracyjnymi. Kierowcy samochodów boją się każdej nowej ścieżki rowerowej, traktując inwestycje jako rzekomy zamach na ich wolność. 

Czy w ogóle można się przed tym chronić? Kto i jak na takich teoriach zyskuje? O tym rozmawiamy z autorem książki "Miejskie strachy".

Adam Bednarek: Na początkowych stronach "Miejskich strachów" zauważasz, że polskie samorządy nie są kojarzone z radykalną prawicą. Ostatnie wybory nieco zmieniły tę sytuację, bo prezydentem Bełchatowa został polityk Konfederacji Patryk Marjan.

Łukasz Drozda, urbanista i politolog: Ale nie zmienia to trendu. Kiedy przyjrzymy się temu, kto i gdzie wygrał wybory, to okaże się, że w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców wszędzie rządzą nominaci PO lub niezależni prezydenci o dość podobnym profilu ideologicznym. Są nieliczne wyjątki, jak Częstochowa, gdzie prezydentem jest człowiek wywodzący się z lewicy. Jedyne miejsce, gdzie wygrała ekstremalna opcja, to właśnie wspomniany Bełchatów.

To jednak dość symboliczny przykład. Bełchatów to miasto elektrowni węglowej, które będzie musiało przejść energetyczną transformację. Nowy prezydent mówi, że z Konfederacji bierze to, co "najlepsze". Tym najlepszym jest m.in. odrzucenie Zielonego Ładu.

Właśnie dlatego sytuacja w Bełchatowie jest specyficzna. Z perspektywy lokalnej elektrownia nie jest postrzegana jako problem środowiskowy, tylko jako chlebodawca i dobrodziej. Miejscowi nie przejmują się jeszcze globalnymi zmianami klimatu czy nawet jakością powietrza w swoim otoczeniu – zwyczajnie chcą mieć gdzie pracować. Wybranie w takim miejscu osoby ze skrajnej prawicy jest związane z lokalnym ruchem protestu przeciw wizji likwidacji zakładu pracy kluczowego dla lokalnej gospodarki.

W wielu innych miastach mamy do czynienia z podobnymi konfliktami światopoglądowymi, ale jeśli przyjrzymy się pozostałym wyborom w Polsce, to nigdzie takie namiętności nie były na tyle silne, aby osoby z aż tak radykalnym programem były w stanie przekonać większość. Ludzie boją się dawać zgody operatorom na montowanie masztów 5G na własnych dachach, ale zwalczający ten standard sieci kandydat na prezydenta Rzeszowa dostał mniej niż 2 procent głosów.

Weźmy głośno dyskutowaną strefę czystego transportu w Warszawie – cała plejada kandydatów skrajnej prawicy miała drastycznie słabe wyniki. Nawet kandydat PiS, Tobiasz Bocheński wręcz podszywał się pod postulaty kojarzone ze środowiskiem liberalno-lewicowym i mówił o odpuszczeniu mięsnych posiłków w szkołach.

Łukasz Drozda / fot. Jakub Szafrański

W Katowicach kandydat wywodzący się z korwinistycznych środowisk zachwalał transport rowerowy. Popierała go Konfederacja i Bezpartyjni Samorządowcy. Pomieszanie z poplątaniem.

Partie populistyczne elastycznie łączą ze sobą nawet skrajnie różne poglądy. Sojusz konfederatów z częścią Bezpartyjnych Samorządowców jest dobrym przykładem takiego populizmu. Samo określanie siebie mianem "bezpartyjnego" to antypartyjna demagogia, niestety popularna w Polsce. To szkodliwe zjawisko, bo trudno wyobrazić sobie demokrację bez partii politycznych.

Dzięki demagogii i populizmowi teorie spiskowe dostają wiatru w żagle, czego przykładem jest lokalna polityka i protesty przeciwko masztom 5G.

Z moich rozmów z przedstawicielami operatorów wynika, że bardzo często mają do czynienia z sytuacją, kiedy władze deklaratywnie stają po stronie protestujących "foliarzy", ale to tylko pozory. W trakcie spotkań w ramach konsultacji społecznych włodarze demagogicznie ich wspierają, jednak już w bezpośrednim kontakcie z firmami tłumaczą, że wcale w to nie wierzą. Wyjaśniają, że muszą dbać o głosy przyszłych bądź dotychczasowych wyborców. W niektórych przypadkach nie przekłada się to na późniejsze decyzje, maszty jednak powstają, a my możemy korzystać z bezprzewodowej sieci.

Istnieje ryzyko, że rozczarowani wyborcy wybiorą później wójta i burmistrza, który jednak spełni obietnicę o zdemontowaniu masztów.

Dlatego takie przymilanie się do amatorów myślenia spiskowego stanowi zagrożenie dla demokracji. Często grupy protestu są głośne i widoczne, ale to po prostu krzykacze. Ich głos się przebija, jednak wcale nie stanowią oni większości. I dlatego to niepokojące, że władze mimo tej świadomości nie są w stanie otwarcie przeciwstawić się tego typu awanturnikom.

Przecież w Kraśniku większość mieszkańców wcale nie twierdziła, że sieć 5G powoduje raka u dzieci – po prostu grupce demagogów udało się tam akurat przebić ze swoimi hasłami.

Cierpi jednak większość. Sam pisałem o miejscowości, gdzie przez protesty budowa masztów była wstrzymywana i opóźniania. W związku z tym mieszkańcom pozostała jedynie inwestycja w drogi internet satelitarny od Elona Muska.

To uroczy i zarazem przerażający przykład. Na fali teorii spiskowych niektórzy zostali zmuszeni do zakupu sprzętu akurat od Muska, który jednocześnie jest właścicielem portalu X – źródła wielu nieprawdziwych i szkodliwych treści. Okrutny chichot losu, bo to dzięki tweetom udało się rozpropagować wiele teorii spiskowych.  Nie sądzę, żeby to był diaboliczny plan Muska, ale jak widać na koniec i tak czerpie z tego korzyści.

A może w tym wszystkim każdemu chodzi po prostu o pieniądze? Przeciwnicy 5G krzyczą o szkodliwości fal i udają dbałość o środowisko, ale potem wprost mówią: maszt w okolicy sprawi, że wartość mojej działki spadnie. To nieprawda – co wykazali naukowcy – ale w tym podejściu widać, że ważniejszy niż troska o zdrowie jest majątek.

Nie powiedziałbym, że jest tylko jedna i konkretna przyczyna, ale faktycznie kwestie finansowe odgrywają rolę. Lęki wobec 5G czy szeroko rozumianej technologii nie są nowym zjawiskiem. Dawny strach przed falami radiowymi był w zasadzie podobny do dzisiejszych obaw wobec 5G, czasem to zwyczajnie strach przed czymś nowym i nieznanym.

Do tego dochodzi oczywiście dezinformacja. I mogą to być działania innych państw lub polityków, które czasem nie dotyczą walki o władzę, tylko sprytnego monetyzowania aktywności publicznej. Po swoich wyczynach – w tym antysemickim skandalu w Sejmie – Grzegorz Braun organizował przecież internetowe zbiórki i otrzymywał niestety niemałe wpłaty od swoich sympatyków. 

Propagandyści i populiści wiedzą, jak dotrzeć do ludzi. Pytanie, jak im to utrudnić i sprawić, żeby teorie spiskowe nie znajdowały kolejnych zwolenników. W "Psychologii teorii spiskowych" Jan-Willem van Prooijen zauważa, że ludzie są w stanie akceptować decyzje, które wcześniej wydawały im się niekorzystne, jeśli są przekonani, że procedura ich podejmowania była sprawiedliwa. Przypatrując się wielu sporom na temat budowy masztów, zauważymy, że często pada oskarżenie: "ani operator, ani władze się z nami nie kontaktowali". Ludzie czują się zostawieni sami sobie, a wtedy pomocną – i w zasadzie jedyną – dłoń wyciągają autorzy teorii spiskowych. "Dlaczego trzymali to w tajemnicy? Bo chcą, żebyście chorowali".

Moim zdaniem nie ma sensu koncentrowanie uwagi na osobach, które już mocno wierzą w spiski. Teorie spiskowe mają bardzo długą tradycję, więc powinniśmy przyjąć do wiadomości, że części osób nie przekonamy do racjonalnego myślenia. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie szukał dziury w całym i wierzył w najbardziej oderwane od rzeczywistości bzdury.

Przedmiotem troski powinny być jednak osoby znajdujące się w strefie "pomiędzy". Jest grupa ludzi, która jeszcze nie jest przekonana, ale może być podatna na różne stwierdzenia. Kluczową rolę musi odegrać edukacja i rzetelna informacja. Każdy z nas, przeglądając sieci społecznościowe, mógł trafić na emocjonalny post, który okazał się nieprawdziwy, a mimo to wywołał oburzenie, strach czy przerażenie, a my pod wpływem impulsu go udostępniliśmy, poszerzając zasięg takiej bzdury.

W taki właśnie sposób wciąga się ludzi w spiskowe sieci. Powinniśmy zatem wyrobić sobie nawyk zastanowienia się i sprawdzenia informacji w innych źródłach. Na sprytnie przemyconą dezinformację może złapać się każdy, nie tylko ktoś, kto spędza 10 godzin dziennie na oglądaniu filmów z żółtymi napisami. Moderacja treści to konieczność, a nie ograniczenie wolności słowa, i nie da się tego załatwić tylko przy pomocy wadliwych algorytmów sztucznej inteligencji.

Kto ma zwracać uwagę na nieprawdę, skoro argumenty naukowców i autorytetów nie przekonują?

W otoczeniu osób podatnych na teorie spiskowe powinny znaleźć się osoby lepiej doinformowane i świadome, umiejące posługiwać się narzędziami demaskującymi dezinformację. Wtedy są bardziej wiarygodne dla otoczenia. Dlatego tak ważna jest edukacja. Jeżeli spotkałbym się z dowolną osobą na ulicy i przedstawił jako naukowiec pracujący na Uniwersytecie Warszawskim, dla części nie będzie to przekonujące. W ich oczach będę przedstawicielem establishmentu, kliki stołecznych naukowców o tajemniczych powiązaniach. Kiedy taką samą wiedzę przekaże mu siostrzenica lub najlepszy kumpel, wówczas trudniej będzie włożyć ich do szufladki z napisem "globalne elity".

A jak odbierani byliby internetowi influencerzy?

Skoro Robert Mazurek upowszechnia bzdury na temat globalnego ocieplenia, a ma tak potężne zasięgi, to naiwnością byłoby konkurowanie z nim tylko przy pomocy książek. Literatura pisana przez faceta z doktoratem nadaje się raczej do inspirowania dyskusji niż bezpośredniego docierania do milionów osób. Widownia pojedynczego klipu na YouTubie jest przecież nieporównywalnie większa niż nakład nawet dobrze sprzedającej się książki.

Film z kanału Uwaga! Naukowy Bełkot prostujący to, co wypowiedział współtwórca Kanału Zero, zebrał prawie pół miliona wyświetleń w raptem tydzień.

Naukowcy czy inni eksperci muszą zatem uczyć się takich form komunikacji, a nawet czasem wchodzić w rolę influencerów. Inaczej będziemy postrzegani jako zamknięci w wieży z kości słoniowej nudziarze.

Jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy z ręką w nocniku z żółtymi napisami, które mogą być przygotowane w coraz bardziej atrakcyjnej formie, co ułatwi nabieranie się kolejnych osób.

Ostatnio PAP, a później inne media powieliły materiał Instytutu Geologicznego, w którym napisano, że wpływ człowieka na klimat jest niewielki. Redakcje uwierzyły w wiarygodność instytutu (choć autorem był jeden z pracowników znany ze "specyficznych" poglądów na temat zmian klimatu), a spiskowcom już nie przeszkadzał głos ze świata nauki – bo tym razem im pasował.

Na tym polega paradoks. Często ocenia się wierzących w spiski z poczuciem wyższości, jako osoby gorzej wyedukowane, niedoinformowane, nieorientujące się w świecie. Nie do końca tak jest. Żeby dać się omotać bardziej zaawansowanemu spiskowemu myśleniu, też trzeba mieć pewne narzędzia intelektualne.

Mamy tu nawet rodzaj myślenia podobny do naukowego – przecież podstawą nauki jest krytyka, a postęp naukowy napędza podawanie w wątpliwość i udowadnianie, że jest inaczej, niż sądzono wcześniej. Podobnie jest z teoriami spiskowymi, dlatego wyszukuje się pojedyncze kwestionujące istniejący konsensus osoby ze świata nauki i powołuje na ich słowa.

Problem w tym, że bardzo często są to ludzie, którzy nie zajmują się akurat tym tematem. To tak, jak bym ja jako inżynier planowania przestrzennego zaczął dyskutować o psychologii klinicznej. Nie mam wiedzy na ten temat, by podważać nawet podstawowe teorie. Sam fakt, że posiadam doktorat w innej dyscyplinie naukowej, nie uprawnia mnie do tego, żeby dyskutować jak równy z równym z badaczami z jakiegoś innego obszaru.  

Takich sztuczek jest więcej. W książce piszesz o galopie Gisha. Nieżyjący już Duane Gish, amerykański biochemik i członek ruchu kreacjonistycznego, zarzucał oponenta kłamstwami, na które trudno było odpowiedzieć, ponieważ każde wymagało długiego wyjaśnienia. Taktyka się przyjęła.

Debata pomiędzy amatorami absurdalnych poglądów a naukowcami z tego względu jest niemożliwa. Na dodatek wielu badaczy nie lubi publicznych wystąpień. Nie czuje się w nich dobrze i nie są do nich przygotowywani. A nie jest łatwo pójść do programu np. Roberta Mazurka, który ze swadą idealnie obytej medialnie osoby będzie wygłaszać totalne farmazony.

I każe wymienić wszystkich naukowców.

Takie retoryczne triki sprawiają, że żenujący poziom merytoryczny przykrywa się butą i pewnością siebie. Trudno się temu przeciwstawić bez większego doświadczenia.

"Chłopski rozum" dla wielu słuchaczy brzmi lepiej niż skomplikowane argumenty wygłaszane przez naukowców. Łatwo uznać, że to mądraliński po prostu coś kręci.

A te proste wytłumaczenia w końcu się nie wyczerpią? Po ulewnych deszczach w Dubaju niektórzy twierdzili, że niszczycielskie burze to nie konsekwencja katastrofy klimatycznej, ale sztucznego zasiewania chmur. W Polsce tak tłumaczono kwietniowe ostre przymrozki.

Wyobraźnia ludzka nie zna granic. Część środowiska naukowego była przekonana, że pandemia odetnie intelektualny tlen teoriom spiskowym. Ludzie mieli zobaczyć, że szczepionki działają, że to naukowcy, a nie populistyczni politycy zatriumfowali. Wiemy już, że było to skrajnie naiwne myślenie.

Ścianą nie jest poziom bzdur, lecz raczej poziom retoryczny. Można tu przywołać Janusza Korwin-Mikkego. Przez lata był wyrzucany z partii, które sam zakładał, bo jego współpracownicy myśleli, że mogą sobie poradzić bez niego i bardziej umiarkowany przekaz dotrze do większej liczby osób. Ten schemat nigdy się nie udawał aż do tej pory – po raz pierwszy Sławomir Mentzen przetrwał odsunięcie Korwina na boczny tor. Ten ostatni stał się skrajnie nieakceptowalny nawet wśród radykalnych środowisk. Ba, wręcz Przemysław Wipler miał lepszy wynik w wyborach na prezydenta Warszawy.

Przeszkodą jest raczej wizerunek, który może ośmieszyć, ale nie to, co się mówi. Korwin to teraz śmieszny pan z memów, nie radzi sobie tak samo sprawnie jak młodsi liderzy skrajnej prawicy, chociaż z ich ust możemy usłyszeć podobne absurdy. Dlatego do ściany jeszcze nam daleko.

W świecie pełnym naukowców i badań wierzy się w antynaukowe teorie spiskowe. Sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się przy dyskusjach, kiedy nie ma kto wyjaśniać, a tak jest właśnie z urbanistyką. "Zniweczyliśmy zawód architekta i planisty" – mówił mi swego czasu architekt Maciej Franta.  Konsekwencje to betonoza, paczkomatoza, samochodza.

Jesteśmy bardzo indywidualistycznym społeczeństwem z niedużym poziomem zaufania do władzy i do państwa jako instytucji. Nie ma podmiotów, które byłyby powszechnie szanowane. Planowanie przestrzenne wymaga tymczasem właśnie tego – zewnętrznego regulatora, który narzuci twarde reguły gry i zmusi niektórych do poświęcenia się dla wspólnego dobra.

Indywidualistyczne podejście widać najlepiej na przykładzie samochodów. W książce cytujesz kierowcę, który twierdzi, że przejścia podziemne są w porządku, a jak ktoś nie chce z nich korzystać, to dlatego, że jest leniwy i męczy go wchodzenie po schodach.  

Wiesz, co jest straszne? Ten facet twierdził nawet, że pracuje zawodowo ze starszymi ludźmi, czyli tymi, którzy mają największe ograniczenia w swojej mobilności. Urbanistyczny populizm może nas do tego dosłownie wiele kosztować, bo zwykłe przejście dla pieszych jest po prostu tańsze i łatwiejsze w utrzymaniu niż złożona podziemna infrastruktura, wymagająca przecież dodatkowego czyszczenia, monitoringu czy oświetlenia. Przede wszystkim to koncepcja wybitnie mało demokratyczna. Nie jest przypadkiem, że światową ojczyzną przejść podziemnych jest obszar należący do dawnego ZSRR.

Tak bardzo często wyglądają przejścia podziemne / fot. Adam Bednarek

Przed przeczytaniem "Miejskich strachów" wydawało mi się, że połączenie teorii spiskowych o 5G z problemem samochodozy czy urbanistyki może być trochę na siłę. Zaskoczyło mnie, jak bardzo jest to ze sobą powiązane – i tu, i tu przez teorie spiskowe oraz zakorzenione irracjonalne lęki jako społeczeństwo tylko tracimy. W Łodzi środowiska "samochodziarzy" nie chcą dopuścić do budowy drogi dla rowerów, bo boją się, że przez to nie powstaną parkingi, mimo że są tam zbędne. 

Tych nielogicznych absurdów jest więcej. Samochód jest dla wielu symbolem wolności, ale rzadko wspomina się, jak licznych ograniczeń i nakazów muszą przestrzegać kierowcy. Np. konieczność zapinania pasów albo ograniczenie prędkości. Opłacenie OC, obowiązkowego przeglądu, zmiany opon – przy tym wszystkim wiele podatków, na które pomstujemy znacznie częściej, to już marne grosze.

Naukowe i urbanistyczne teorie mogą funkcjonować przez krótką pamięć. Nie pamiętamy, że szczepionki uchroniły nas nie tylko przed koronawirusem, ale chorobami, które zdążyliśmy zwalczyć, a teraz wracają. Dziś wrogiem jest "miasto 15-minutowe" – w rzeczywistości koncepcja znana z PRL-owskich osiedli. Nie musimy wierzyć naukowcom czy innym wątpliwym autorytetom, sami możemy przejść się po mieście i zobaczyć, że tak naprawdę nic nam nie grozi.

Tu warto zadać sobie pytanie o to, co i jak może kogoś przerażać. Dobrym przykładem są szczepionki. Wyeliminowały mnóstwo chorób, ale w głowie zostaje widok naszego dziecka u lekarza, które płacze, gdy zostanie ukłute strzykawką. Nie widać od razu skutków działania, za to widoczne jest cierpienie – i dlatego tak łatwo można być podatnym na antyszczepionkową bzdurę, przecież boimy się o drogie naszemu sercu maleństwo, które cierpi na naszych oczach.

To, co jest niesamowite w teoriach spiskowych na temat idei miast 15-minutowych, to iż pojawia się tutaj lęk przed tym, że…  moglibyśmy krócej jeździć do pracy.

Sam ze zdziwieniem przyjmuję, że tak neutralna kwestia, w żaden sposób nieradykalna, wzbudza takie emocje. To nie problem etyczny, jak eutanazja, a mimo to Carlos Moreno – twórca tej koncepcji – otrzymuje groźby śmierci. Oburzenie na postulaty za tym, by nie stać w korkach i mieć potrzebne usługi pod ręką, najlepiej pokazuje, że daleko nam do ściany, jeżeli chodzi o wiarę w teorie spiskowe.

To nie brzmi dobrze w kontekście narastających problemów związanych z życiem w miastach spowodowanych katastrofą klimatyczną.

Wiele z tych teorii spiskowych faktycznie niepokoi, ale trzeba pamiętać, że grupy krzykaczy, którym internet zapewnia dużą widoczność, niekoniecznie reprezentują poglądy większości społeczeństwa. Przy konsekwentnych działaniach władz i wymuszeniu na big techach lepszej moderacji  – rzetelnej, a nie wykonywanej przez sztuczną inteligencję – konsekwencje nie muszą być dramatyczne.