Serwery Diablo 4 zniosły premierę, zarwałem nockę. Czyli da się
Pięć minut przed 1 w nocy polskiego czasu oderwałem się od Lightrooma i włączyłem PS5. Uruchomiłem Diablo 4, mentalnie przygotowany na niedziałające serwery i kolejkę wściekłych graczy. Blizzard pozytywnie mnie zaskoczył.
Nie oczekiwałem wiele. Premiery głośnych sieciowych gier z ostatnich lat przyzwyczaiły nas do tego, że na początku nie działa kompletnie nic. Serwery nie nadążają za popytem, a splątany sieciowy kod tylko dokłada problemów. Call of Duty Warzone 2, Polskie The Outriders, Final Fantasy XIV - niezależnie od gatunku, mało która głośna produkcja nastawiona na rozgrywkę sieciową działa w dniu premiery jak należy.
Dlatego uruchamiając Diablo 4 o pierwszej w nocy z czwartku na piątek, spodziewałem się katastrofy. Oczami wyobraźni widziałem, jak premiera wczesnego dostępu kończy się tak samo jak niesławny debiut Diablo 3, w którym na premierę nie działało kompletnie nic, a serwery trzeba było reanimować przez kilka dni, walcząc o ich życie na ostrym dyżurze IT. Do teraz mam ciarki po tamtych traumatycznych wydarzeniach.
Odpalam jednak Diablo 4, pojawia się ekran logowania, mija kilka sekund i… jak to? Jestem w grze?!
Logowanie na serwery nie obyło się bez ogonka graczy, ale długość kolejki miała trwać mniej niż minutę. Tak wynikało z komunikatu wyświetlającego się na ekranie mojego telewizora. W praktyce po kilkunastu sekundach już mogłem wskoczyć do kreatora postaci. Po tym, jak wersję recenzencką przeszedłem druidem, przyszedł czas na łatwy, zautomatyzowany spacerek nekromantką.
W trakcie tworzenia nowej postaci gra… wywaliła mi się. Kompletny crash. Wróciłem do ekranu głównego PS5 i mogłem zapoznać się z raportem błędu. Pomyślałem sobie wtedy: oho, doigrałem się. Pewnie po kilku minutach od otworzenia bram do piekieł wszystko u Blizzarda padło, siadło i posypało się jak domek z kart. No to pograne.
Uruchamiam więc Diablo 4 po raz kolejny, około 1:15 w nocy. Tym razem w kolejce czekałem ponad minutę, ale ponownie zalogowało mnie. Stworzyłem nekromantkę i przeniosłem się do Sanktuarium. Pierwszy poziom, drugi, trzeci… wszystko działa. Mija godzina, a ja nie mam żadnych problemów z rozgrywką. Napotkani gracze płynnie biegają po świecie i nie odczuwam lagów. Zarwałem nockę, położyłem się spać po 3 i ani razu nie miałem z D4 problemów.
Czyli jednak można. Wbrew praktyce w branży gier da się wypuścić głośną sieciową produkcję bez awarii.
Blizzard zarzekał się, że jest gotowy na premierę i jego sieciowa infrastuktura poradzi sobie z potężnym napływem graczy. Bądźmy jednak szczerzy: dokładnie to samo mówi każdy producent albo wydawca na moment przed premierą, a potem dzieje się, co się dzieje. Dlatego zapewnienia twórców nowego Diablo odruchowo wkładałem między bajki.
Wczorajsza premiera udowodniła jednak, że te wszystkie bety oraz server slamy organizowane przed debiutem naprawdę na coś się przydały. Diablo 4 pozwoliło mi zaznać czegoś, co wydawało się odległą przeszłością: płynną, bezproblemową premierę głośnej, popularnej gry sieciowej. Patrzę tutaj w kierunku twórców Fallout 74 czy Lost Ark.
Gdzie tkwi sukces Blizzarda? Smutna prawda jest taka, że w podziale graczy przez kryterium portfela.
Nocna premiera Diablo 4 była wydarzeniem ograniczonym. Mogli wziąć w nim udział wyłącznie ci gracze, którzy nabyli wersje Deluxe lub Ultimate. Posiadacze podstawowej edycji - a tych jest zapewne przytłaczająca większość - będą mogli odwiedzić Sanktuarium dopiero w najbliższy wtorek. Wtedy gra przejdzie prawdziwy test bojowy.
W praktyce Diablo 4 ma dwie premiery zamiast jednej. Blizzard piecze tutaj dwie pieczenie na jednym ogniu: nie tylko sprytnie rozciąga ruch sieciowy na grupy, ale jednocześnie maksymalizuje zysk ze sprzedaży, zarabiając więcej na najbardziej niecierpliwych i zdeterminowanych klientach. Niby banał, ale genialny w swojej prostocie i skuteczności.
Z drugiej strony, gdyby premiera Diablo 4 nie przeszła sprawnie, Blizzard doprowadziłby do gigantycznej kompromitacji. Oto bowiem gracze zapłacili ekstra za wcześniejszy dostęp, a mimo to nie mogą się zalogować i rozpoczną przygodę razem z posiadaczami bazowej edycji. Klienci roznieśliby Blizzarda na strzępy. Wydawca wiedział, że gra o dużą stawkę. Tym razem ryzyko się opłaciło.