REKLAMA

Mam 30+ lat i się jaram: Dragon Ball ma renesans, pokazują to wyniki gier

Bandai Namco - wydawca gier na licencji Dragon Ball - pochwalił się wynikami sprzedaży nowych tytułów na bazie kultowego anime. Jasno z nich wynika: Smocze Kule w świecie gier wideo mają się lepiej niż kiedykolwiek. Bardzo mnie to cieszy, mimo 30+ lat na karku.

Dragon Ball
REKLAMA

Z jakością gier Dragon Ball jest jak z falą sinusoidalną w podręczniku matematyki. Po zwyżce zawsze przychodzi zniżka. Złote okresy przeplatają się z czasami wielkiej smuty.

Doświadczam tego na własnej skórze od dwóch dekad, testując niemal każdą kolejną grę wideo z Goku i spółką. Czasem była to autentyczna droga przez mękę. Ostatnio jednak zdecydowanie nie mamy powodów do narzekania.

REKLAMA

Do teraz pamiętam mroczny okres gier Dragon Ball na PSX.

Bijatykom serwowanym na pierwsze PlayStation często bliżej było do garażowych produkcji niż wysokobudżetowych tytułów pokroju Tekkena. Oczywiście mając 10+ lat, mechanika była dla mnie wtedy drugorzędna. Magia sterowania Goku i Vegetą okazywała się tak silna, że młody człowiek przymykał oczy na wszystko inne. Wliczając w to surowe animacje, kiepską oprawę, okropny interfejs i brak właściwego balansu rozgrywki.

Bijatyki takie jak Dragon Ball Z: Ultimate Battle 22 czy Dragon Ball GT: Final Bout dostawały oceny rzędu 3/10 w branżowej prasie, ale nie przeszkadzało mi to w hodowaniu odcisków na palcach od wielogodzinnej rozgrywki. Katowałem te odsłony przez nieprzyzwoicie wiele czasu, a każda Kamehameha dawała frajdę. Gdy jakiś czas temu wróciłem do tych tytułów na emulatorze, nie mogłem uwierzyć jak kiepskie są to produkcje. Sentymentalny uśmiech wciąż jednak pozostaje.

Wraz z PlayStation 2 przyszła rewolucja. Dragon Ball Z: Budokai zmieniło wszystko.

Budokai to moja ukochana seria bijatyk Dragon Ball i pierwsza trójwymiarowa gra na licencji, która po prostu broniła się jakością. Dragon Ball Z: Budokai stawiało na efektowną oprawę i złożone animacje, ciesząc czymś więcej niż tylko możliwością sterowania ukochanymi postaciami z anime. Miliony nastolatków na całym świecie zrozumiały, że gry z Goku i spółką mogą być po prostu dobre. Seria Budokai osiągnęła absolutny szczyt formy wraz z premierą Dragon Ball Z: Budokai 3 w 2004 roku. To był kolos.

W okresie dominacji PS2 moje serce skradła jeszcze jedna seria na licencji Smoczych Kul. Przenośna trylogia Dragon Ball Z: The Legacy of Goku była kreatywną mieszanką gry akcji oraz cRPG, dostępną na konsolach Game Boy Advance. Świetnie wspominam zwłaszcza drugą i trzecią odsłonę, rozbudowaną o lepszą mechanikę walki oraz ciekawszą oprawę wizualną. Może pamięć mnie zawodzi, ale te gry naprawdę nie były łatwe!

Czasy Xboksa 360 i PS3 to dziwne eksperymenty i bylejakość. Do teraz nie rozumiem tamtego spadku poziomu.

Kolejna generacja sprzętu otworzyła przed producentami gier jeszcze więcej możliwości. Fani Dragon Balla już nie mogli się doczekać kolejnego Budokai, ale ten… nigdy nie nadszedł. Zamiast tego twórcy serwowali zupełnie nowe serie oraz dziwaczne eksperymenty, jak bijatyka sterowana Kinectem. Na papierze kapitalna sprawa, w praktyce było to okropnie. Smak rozczarowania do teraz czuję w ustach.

W erze PS3 oraz X360 doczekaliśmy się pierwszych zbyt inwazyjnych prób przeniesienia środowiska walki do pełnego 3D z widokiem zza pleców/znad ramienia wojowników. Wcześniej tego typu ujęcia służyły głównie eksploracji, potem zostały wprowadzone wraz z serią Tenkaichi na PS2, ale z arenami o znacznie ograniczonym zasięgu. Chociaż nowe ujęcie oddawało w ręce graczy większą swobodę oraz większe strefy ruchu, gdzieś traciła się magia samej konfrontacji, gaszona skyptami "dociągającymi" do siebie wojowników. Kończyły się bijatyki, zaczynał dziwny berek w powietrzu.

Pamiętam, że moją ulubioną serią z tamtego okresu było Dragon Ball Z: Burst Limit, ale tytuł był po prostu poprawny. Nic więcej.

W erze PS4 oraz Xboksa One doszło do renesansu kreatywności i wybuchu jakości. Każdy miał coś dla siebie.

Kilka lat temu otrzymaliśmy szereg naprawdę dobrych, zróżnicowanych gatunkowo produkcji. Dragon Ball Xenoverse otworzyło uniwersum na doświadczenie łączące bijatykę z MMO. Eksperyment powiódł się, a wydane w 2016 roku Xenoverse 2 jest wspierane po dziś dzień kolejnymi rozszerzeniami, rozpieszczającymi aktywną bazę graczy.

Osoby wolące doświadczenie dla jednego gracza otrzymały Dragon Ball Z: Kakarot. Poprawną produkcję, która pozwalała zanurzyć się w świat Toryiamy mocniej niż jakikolwiek tytuł wcześniej. Ta również otrzymała szereg dodatków, a nawet wersję na nową generację sprzętu.

Prawdziwym hitem okazało się jednak fenomenalne Dragon Ball FighterZ. Pierwsza bijatyka na licencji Smoczych Kul, która była nie tylko efektowna, ale również bogata i dopracowana mechanicznie. Duża w tym zasługa deweloperów z Arc System Works, będących absolutnymi weteranami gatunku. Tytuł błyskawicznie okazał się turniejowym hitem, sprzedając się znacznie powyżej założeń Bandai Namco. Podobnie jak Xenoverse 2, również FighterZ i Kakarot wciąż są wspierane dodatkami.

Warto dodać, że mijająca era gier Dragon Ball była także okresem poważnego otwarcia się wydawcy na komputery osobiste. Posiadacze PC do gier nareszcie mogli w pełni cieszyć się produkcjami na licencji, które wcześniej były ograniczone do konsol.

Tradycja sugeruje, że znowu czas na kiepskie produkcje. Wyniki sprzedażowe mogą jednak przerwać klątwę Dragon Balla.

Bandai Namco pochwaliło się, że zarówno Dragon Ball FighterZ jak również Dragon Ball Xenoverse 2 przekroczył właśnie próg 10 milionów sprzedanych egzemplarzy. Sprzedaż FighterZ będzie jeszcze większa, bo fani wciąż czekają na natywne wydanie dla konsol PlayStation 5 oraz Xbox Series. Xenoverse 2 także wciąż dobrze sobie radzi, za sprawą wielu DLC wydawanych to tytułu z 2016 roku. Najnowsze jest z... wczoraj.

Właśnie to długie wsparcie obu produkcji - poza otwarciem na dochodowe środowisko PC - może być jednym z czynników stojących za sukcesem omawianych tytułów. Społeczność skupiona wokół Dragon Ball Xenoverse 2 świętuje kolejne DLC rozszerzające świat o nowe postacie, transformacje, ataki oraz przedmioty do zdobycia. Z kolei debiut nowych wojowników w FighterZ - również wydawanych jako DLC - cieszył się sporą uwagą całej profesjonalnej sceny bijatyk.

REKLAMA

Mając dwa tytuły na tej samej licencji, każdy generujący sprzedaż na poziomie 10 milionów kopii, Bandai Namco znajduje się w bardzo komfortowej sytuacji. Z perspektywy tego wydawcy Dragon Ball przeskakuje do absolutnie pierwszej ligi wydawniczej, na równi z Tekkenem czy Ace Combat. Oznacza to wysokie budżety, dłuższe czasy produkcyjne oraz solidne wsparcie popremierowe. O ile Japończycy mają głowy na karku, nie będą chcieli zmarnować takiej okazji.

Sytuacja dla fanów Dragon Balla jest korzystna również z innego powodu: synergii między światem gier oraz anime. Nowa seria odcinkowa Dragon Ball Super generowała świetnie wyniki oglądalności, a trzy nowe filmy pełnometrażowe z nawiązką zarobiły na siebie w kinach. Również tych polskich, gdzie Dragon Ball Super: Super Hero był wyświetlany w 2022 roku na równi z innymi premierami średniego kalibru. To tylko kwestia czasu, kiedy Super wróci na anteny, a do kin trafi kolejna produkcja pełnometrażowa. Dla Bandai Namco to darmowa promocja, której nie warto rujnować przeciętnymi grami, o których nikt nie będzie potem pamiętał. Jak na PS3 i Xboksie 360.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA