Oto problem kas samoobsługowych, o którym się nie mówi
Kasy samoobsługowe zdobywają popularność, bo wyeliminowały z równania czynnik ludzki. Okazuje się, że tak jak niektórym kasjer przeszkadza, tak inni wręcz go potrzebują - i to do czegoś więcej, niż tylko skasowania zakupów. Reakcja na nowatorski holenderski pomysł wbrew pozorom mówi nam wiele o naszym podejściu do technologii.
Kasy samoobsługowe wygrały, bo oddzieliły nas od ludzi. Nie zliczę ile razy byłem przy tradycyjnych kasach uderzony wózkiem albo koszykiem przez osobę, która najwyraźniej liczyła na to, że niepozorne szturchnięcie przyspieszy proces kasowania zakupów. Niepoliczalna jest też ilość spojrzeń: pełnych złości, nerwów, wyrzutów, że pakuję wolno i blokuję kolejkę. Rzadziej, bo rzadziej, ale do minusów mógłbym też zaliczyć small talk. "Ooo, do zupki tylko cztery ziemniaczki? To się nawet gotować nie opłaca" – rzuciła kiedyś kasjerka, a moją reakcją był wymuszony, głupi i sztuczny uśmiech.
Kasy samoobsługowe nas od tego uwolniły. I to jest ich największa wada
Tak przynajmniej uznali Holendrzy. Jak pisze jeden z twitterowych użytkowników, holenderska sieć supermarketów ma już 200 tzw. "powolnych kas". W trakcie zakupów kasjer celowo nie spieszy się z nabijaniem towarów, by podczas procesu można było sobie spokojnie pogaworzyć, bez presji. Przy okazji zwrócono uwagę na to, że wielu starszych Holendrów skarży się na samotność. Głupie zakupy w sklepie są jedną z rzadkich okazji, aby otworzyć do kogoś usta.
"Chcemy być czymś więcej niż tylko miejscem, gdzie robisz zakupy" – mówią przedstawiciele sieci. Ich pomysł na "wolne kasy" mówi nam dużo o nadchodzącej i zapowiadanej automatyzacji niemalże wszystkiego. A konkretnie to, że nic nie zastąpi drugiego człowieka.
Kasy samoobsługowe są teoretycznie doskonałym przykładem tego, jak ten proces przebiega i dlaczego jest nieunikniony. Witamy go z otwartymi rękoma, bo nasze życie dzięki temu bywa łatwiejsze, nikt nam nie przeszkadza, radzimy sobie sami. Tylko czy na dłuższą metę to dobre?
Jesteśmy dosłownie świadkami rewolucji. W 2022 r. głośno było o chatbocie Żabki, który pomaga franczyzobiorcom sieci w prowadzeniu biznesu. Duże zainteresowanie wzbudzały również boty wspierające nas w załatwianiu codziennych spraw, jak wirtualny asystent Pitbot pomagający w rozliczeniu PITa, czy chatbot Biedronki informujący o aktualnych promocjach. Jeszcze bardziej intrygujące były reakcje na Kerfusia, czyli robota wprowadzonego przez sieć Carrefour. Na własne oczy mogliśmy oglądać, jak realizują się przeróżne scenariusze zapowiadające kontakt człowieka z robotem.
Według danych polskiej firmy SentiOne rośnie zainteresowanie Polaków sztuczną inteligencją
Liczba wypowiedzi na temat chatbotów i voicebotów w ciągu ostatniego roku wzrosła aż o 132 proc., a ich nacechowanie jest coraz bardziej pozytywne. Z 25 proc. do 32 proc. wzrósł udział kobiet w tych rozmowach. Nie tylko częściej rozmawiamy więc z nierzeczywistymi bytami, ale jeszcze coraz bardziej nam się to podoba.
Naukowcy i badacze od lat głowią się, co zrobić, aby kontakt z robotem czy sztuczną inteligencją przypominał rozmowę z prawdziwym człowiekiem. Do "doliny niesamowitości" nam daleko, ale naukowcy już wiedzą, że jeśli algorytm jest towarzyski, a robot np. nawiązuje kontakt wzrokowy, to jego poczynania są lepiej oceniane. Logiczne, co pokazuje też przykład Holandii – w wyzutym z emocji świecie (wybaczcie banał) potrzebujemy namiastki kontaktu. Może to być krótka rozmowa z kasjerem, w ostateczności robot, który udaje człowieka. Niech będzie. Lepsze to niż nieczuła kasa samoobsługowa.
Pokazywano nam to wielokrotnie. W świecie przyszłości romanse będzie prowadziło się z super mądrą sztuczną inteligencją, rzeczywistość stanie się nudna, a jedyną przyjemnością będzie siedzenie w zapuszczonej klitce z goglami VR na głowie. Tyle że nie, po raz kolejny popkultura nas oszukała, science-fiction się nie sprawdzi. A może, wyjątkowo, zawczasu daliśmy się ostrzec?
Niedawno pewien holenderski uczony stwierdził, że ludzkość jednak w końcu zmęczy się byciem online. Wady ciągłego uczestnictwa w wirtualnym życiu w końcu przyćmią ewentualne korzyści, a ludzie preferować będą życie poza cyfrowym metawersum. I czy popularność "wolnych kas", gdzie preferuje się kontakt z drugim człowiekiem, nie jest tego potwierdzeniem? Po zachłyśnięciu się nowinką, wracamy do korzeni, czegoś, co stanowi istotę naszego gatunku. Co więcej, holenderski przykład jest też budujący dlatego, że pokazuje, że nie chcemy być traktowani jak chodzące portfele: bierz, zapłać, spadaj.
Jeżeli więc kiedykolwiek daliście się ponieść negatywnej propagandzie, że technologiczny pęd nas zgubi, okazuje się, że nic nie zastąpi banalnej, ludzkiej rozmowy o pogodzie. W Holandii już to zrozumieli, a i na nas pewnie przyjdzie pora. Jeśli kiedyś w to zwątpię, przypomnę sobie o gaworzących Holendrach przy kasie. A może i sam przestanę być milczącym gburem przy zakupowym small talku.