REKLAMA

Z pandemii świat wychodzi gorszy, niż był. Zniszczył nas internet

Z wielkich cywilizacyjnych zdarzeń świat zawsze wychodził pełen nadziei, entuzjazmu i przede wszystkim zjednoczenia. Tym razem z pandemii wychodzimy totalnie skłóceni, zamknięci w swoich narracyjnych bańkach, z pianą na ustach. Internet nas zniszczył.

Pandemia - co dalej ze światem
REKLAMA

Patrząc choćby tylko na polską historię od początku XX w., widać w niej wiele punktów wspólnych. Odzyskanie niepodległości po 123 latach zaborów zbudowało nie tylko silną polską tożsamość narodową, ale także zalążki elity kulturalno-finansowej. Po II wojnie światowej ochoczo odbudowywaliśmy nasz kraj z totalnych zniszczeń, a ducha solidarności zabił w nas dopiero stalinizm kilka lat później. Po wyzwoleniu z komunistycznego uścisku w 1989 r. rzuciliśmy się w wir budowy polskiego kapitalizmu. Wejście do Unii Europejskiej z kolei stworzyło nas Europejczykami pełną gębą.

Z okresu pandemicznego, z którego powoli się wygrzebujemy (a przynajmniej taką mam nadzieję), wychodzimy rozbici i skłóceni, bez żadnego wspólnego celu.

REKLAMA

Widzę jednego winowajcę tego stanu rzeczy - internet

Ten największy w historii ludzkości wynalazek, który miał zdemokratyzować świat i wyrównać różnice cywilizacyjne w różnych częściach naszego globu, okazuje się być potężnym narzędziem anty-demokratycznym, swoistym sznurem, który mocno zaciskamy na naszych szyjach. Jak pisał niedawno Jacek Dukaj w fenomenalnym eseju dla "Gazety Wyborczej": „wiedza o konstrukcji psychicznej poszczególnych obywateli oraz o zachowaniach grupowych dziś już pozwala na skuteczne ich modelowanie, na wpływanie na nie i manipulowanie nimi”.

Pandemia niesamowicie przyspieszyła rozwój internetu

Internet przestał być domeną ludzi, którzy dobrze radzą sobie z obsługą komputera. Nagle długie godziny każdego dnia zaczęli w nim spędzać ci, którzy wcześniej zaglądali do Sieci sporadycznie lub na chwilę po pracy. Nowi fani internetu niekoniecznie poruszają się po nim z gracją i zrozumieniem jego zakamarków. Łatwo wpadają w sidła teorii spiskowych, zamkniętych kręgów, w których odkrywana jest ukrywana przez elity prawda. Kupującymi taką odkrywaną pokątnie alternatywną prawdę niezwykle łatwo jest manipulować.

Dotyczy to nie tylko ludzi słabiej wykształconych i biedniejszych. Ostatnio głośnym echem odbiło się wyznanie wybitnego muzyka Erica Claptona, który opowiadał, jak wpadł w sidła antyszczepionkowych teorii masowo oglądając obrazoburcze filmy na YouTubie podważające informacje z tzw. mainstreamu medialnego. Głośno wyrażane przez niego poglądy antyszczepionkowe i antylockdownowe spowodowały utratę przyjaciół i kontaktów w branży muzycznej.

A propos mainstreamu medialnego

Pandemia znacznie przyspieszyła rozkład zaufania do tradycyjnych dużych mediów, tych ukształtowanych na bazie zinstytucjonalizowanego kapitału. W Polsce widać to choćby po niezwykle silnych ruchach anty Gazeta Wyborcza, TVN czy Newsweek. Media te, z niezwykle prestiżowych, lubianych i opiniotwórczych, stały się chłopcami do bicia w mediach społecznościowych i to wcale nie tylko przez fanatyków jednej ze stron politycznego sporu. Podobne fenomeny wokół tradycyjnych dużych mediów mają miejsce na wszystkich zachodnich rynkach.

Z utratą publicznego zaufania do wiodących tradycyjnych mediów łączy się obalanie pomnikowych autorytetów. Nagle wybitny profesor nie jest wybitny w oczach internetowych hord, nagle wybitny naukowiec jest opłacaną przez wielkie koncerny pacynką - nie ma dziś żadnych uniwersalnych ekspertów, którzy akceptowani byliby przez ogół społeczeństwa.

Fake news odmieniane przez wszystkie przypadki

Jeśli jakieś słowo może definiować okres pandemiczny, to zdecydowanie musi to być fake news. Fake newsem jest dziś wszystko - zależy tylko, z której strony medialnej bariery się patrzy. Fake newsem jest informacja o użyteczności szczepień, jak i stwierdzenie o tym, że zabijają i prowadzą do autyzmu. Fake newsem bywa kolejny raport nt. ocieplania się klimatu, jak i to, że ów raport nie bierze pod uwagę cykliczności zmian pogodowych na Ziemi.

Zresztą antyszczepionkowcy i denialiści klimatyczni to dziś żadne freaki, z których można się pośmiać. To silne grupy ludzi mający coraz więcej reprezentacji w postaci własnych ekspertów i twarzy medialnych, których niełatwo jest określić jedynie szurami.

Nie ma dziś w dobie pandemii żadnej obiektywnej prawdy, są tylko lokalne prawdy przeciwnych obozów intelektualno-wyznaniowych.

To wszystko wzmacniane jest populizmem politycznym

W internecie społecznościowym najbardziej aktywne i głośne są dziś dwa przeciwstawne obozy światopoglądowe - skrajnie prawicowe (te skupione wokół Konfederacji) oraz skrajnie lewicowe (te bliskie partii Razem). Tak silnie dominują przestrzeń publiczną, że wydaje się jakby inne opcje - te bardziej umiarkowane, centrowe lub liberalne - w ogóle nie miały racji bytu.

Dochodzi do tego, że gdy napiszę o tym, że powinny być restrykcje dla niezaszczepionych, to przestrzega przede mną prawicowy autorytet twierdząc, że "tak rodzi się faszyzm". Lud skupiony w bańce z chęcią to podbija, robiąc fotomontaże mojej osoby w stroju niemieckiego nazisty. A gdy napiszę, że nie powinno się podwyższać podatków przedsiębiorcom, to głośny lewicowy publicysta odpisze mi, że pieniądze zarobione przeze mnie nie są moje (ku uciesze lewicowej gawiedzi wyśmiewającej moje rozumienie podatków).

Populizm polityczny nie ogranicza się tylko do internetowych przewał. Dziś oficjalna polityka rządowa - i to nie tylko w Polsce - polega na przekrzykiwaniu się, kto rozda więcej pieniędzy. Dziś pieniądze rozdaje się za i na wszystko - za dzieci, na wyprawkę szkolną, za zamknięcie biznesu w trakcie pandemii i na jego rozruch po niej, za krowę i za owcę. W zasadzie w każdej dziedzinie życia można znaleźć jakąś formę publicznego rozdawnictwa pieniędzy.

Wojna cybernetyczna na całego

W dobie pandemii przyzwyczailiśmy się do tego, że wojna na dezinformację w sieci jest nieustanna.

Służby specjalne jednego kraju prawie oficjalnie wygrywają wybory prezydenckie w innym państwie dzięki zorganizowanej dezinformacji w Internecie. Hakuje się dostawy wołowiny, organizuje techniczne blokady transportu gazu pomiędzy krajami. Z kolei nas, na poziomie lokalnego internetu, nie dziwią już wcale kolejne dziwne zdjęcia na profilu społecznościowym polityka - ot, kolejne przejęcie konta przez hackerów z Rosji.

Nie dziwi nas już nawet to, że prominentny przedstawiciel rządu korzysta ze skrzynki prywatnej (i to tej upstrzonej reklamami po sufit od Wirtualnej Polski…) także do celów służbowych, a prawie obojętnie przechodzimy obok kłamstwa, że zabezpieczenia konta zostały złamane, gdy tymczasem doszło do zwykłego wyłudzenia danych za pomocą phishingu.

Big techy stają się naprawdę big

A na koniec najgorsze - spełniają się przepowiednie tych (w tym Jacka Dukaja), którzy twierdzili, że zbliżamy się do dominacji technologicznych gigantów. Pandemia unaoczniła to w sposób dobitny - świat bezpowrotnie wpada w sidła technokratów z Google'a, Apple'a, Amazona, Facebooka i Microsoftu. I nie chodzi tylko o największe w historii pieniądze, które Big Tech zarabia w czasach pandemicznych, lecz głównie o to, że dziś już nie sposób pozbyć się ich narzędzi nie tylko z codziennego życia, ale także ze sposobów sprawowania władzy przez rządzących.

REKLAMA

Dalej będę bronił tej tezy. Dziś jednak coraz częściej odnoszę wrażenie, że internet, szczególnie w wymiarze społecznościowym, jest też największym zagrożeniem dla naturalnego, wykutego od zarania cywilizacji zachodniej porządku.

Z pandemii wychodzimy rozbici, podzieleni i zantagonizowani. Ba, najchętniej wszyscy byśmy sobie skoczyli do gardeł.

Zdjęcie główne: Exposure Visuals/Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA