Kultura redaktora naczelnego, odcinek 4
Witajcie w czwartym odcinku z serii „Kultura redaktora naczelnego. O wszystkim co shitowe”. Tych, którzy nie wiedzą, co to za cykl, a dowiedzieć się chcą, odsyłam do odcinka pierwszego. Do drugiego też warto zajrzeć, a do trzeciego to już w ogóle.
Dziś naprawdę będzie o tym, co "shitowe".
***
Gdy ruszał fenomen Web 2.0, byłem wniebowzięty. - Oto pełna demokratyzacja internetu - myślałem wtedy. Prawdziwa zmiana paradygmatu interakcji pomiędzy właścicielami serwisów, dziennikarzami a ich użytkownikami, czytelnikami, która oddaje tworzenie mediów w ręce tych drugich. Oto prawdziwa inkarnacja demokracji - tak wtedy mówiłem.
Głupi ja. Lub przynajmniej naiwny ja. Nic tak nie zepsuło mediów, życia społecznego, a także demokracji, jak właśnie media społecznościowe. I gdyby się głębiej zastanowić, to internet społecznościowy nie zrealizował żadnej z hurraoptymistycznie obiecywanych zmian, a zepsuł tak wiele, że w niektórych aspektach cofnął nas w rozwoju nawet o kilka pokoleń.
Web 2.0 nie przyniósł prognozowanego przewrotu demokratycznego w Korei Północnej, nie wykorzenił dyskryminacji kobiet w Iranie, ani nawet nie uratował Hongkongu przed opresyjnymi działaniami Chin. Media społecznościowe nie zmieniły statusu mniejszości etnicznych i seksualnych na lepsze; wręcz przeciwnie - zmieniły na gorsze. Media społecznościowe nie wyrównały szans ekonomiczno-społecznych; wręcz przeciwnie - pogłębiły je. I jeśli przyjąć to, co pisałem w trzecim odcinku Kultury - że nasza cywilizacja rozwija się tylko w jednym kierunku: od konserwatyzmu do liberalizmu - to Web 2.0 rzuciło nas w dołek, w którym najbardziej radykalna konserwatywna hydra wysuwa swoje liczne ohydne łby.
Media społecznościowe przyniosły kompletne przewartościowanie konceptu prywatności i wyniosły firmy technologiczne do miana niezwykle niebezpiecznych hegemonów, na których czele stoją bardzo niebezpieczne dla świata narcystyczne postaci. Zamiast wywalczyć obiecywaną większą wolność i swobody obywatelskie, wprowadziły podwaliny pod nieprawdopodobną wręcz skalę możliwej inwigilacji.
Ale to jeszcze nic - najgorsze, absolutnie najbardziej shitowe jest to, że zrównały głos idiotów z mądrymi.
Internet społecznościowy nie uczynił nauki i wiedzy bardziej powszechnymi, lecz umniejszył ich wartość. Dał głos niemądrym i niewykształconym i uczynił ich tak samo głośnymi (a nawet głośniejszymi, o czym za moment) co erudytów, profesorów i specjalistów. W rezultacie mamy chyba największy w historii nowożytnej kryzys autorytetów i elit: moralnych, naukowych, prawnych i kulturalnych.
W Polsce obrażani są mędrcy, którzy tworzyli struktury państwa i pisali prawo po zdobyciu pełnej niepodległości po 1989 r. Podręczniki do historii są przepisywane, by gloryfikować miernoty i wygumkowywać bohaterów. Środowiska uniwersyteckie, związki prawnicze, koła naukowe nazywane są prześmiewczo warszawką i krakówkiem. Tych, którym udał się sukces biznesowy, nazywa się złodziejami.
Pseudonauka i zabobony są przedstawiane jako równoprawne, alternatywne wersje prawdziwej nauki. Dorobek kilkusetletniej medycyny podważany jest przez lekarskich hochsztaplerów, co w przypadku rosnącego ruchu antyszczepionkowców rzuca nas o kilka pokoleń wstecz w walce z chorobami zakaźnymi. Postęp technologiczny wstrzymywany jest przez wierzących w spiskową teorię dziejów, co prowadzi wręcz do fizycznego niszczenia masztów telefonii komórkowej. Ostatni raz takie zjawiska miały miejsce na początku XIX w., gdy ruch luddystów niszczył maszyny przemysłowe protestując w ten sposób przeciwko rewolucji przemysłowej, która "zabije życie na Ziemi".
Oczywiście ma to przełożenie na grunt polityczny. Do głosu dochodzą miernoty, które nigdy wcześniej głosu nie mogły zdobyć, bo były w naturalny sposób marginalizowane. Miernoty nie tylko nie mają szacunku dla autorytetów, które tworzyły system i wartości społeczne, lecz chcą sztucznie budować nowe elity z podobnych do siebie miernot. W rezultacie mamy potężny kryzys świata, gdzie nie jest doceniana ciężka praca, lata wyrzeczeń poświęconych na edukację i samodoskonalenie, przedsiębiorczość i ryzyko.
Co więcej, ludzie mądrzy nie mają szans z miernotami w otchłaniach mediów społecznościowych. Bo mądry człowiek to ktoś, kto żyje ze świadomością swojej własnej ignorancji, w bezpośrednim kontakcie z niezliczonymi ograniczeniami. Już nawet wielki starożytny filozof Sokrates, cytowany w dziełach Platona, dowodząc, że Ziemia jest kulą, stwierdzał: "nie jestem pewien". Aby zdobywać i poszerzać wiedzę, trzeba mieć odwagę, by przyznać, że to, co uważamy za pewne, może być fałszem lub naiwnością. Nauka to akt pokory - odrzucenie ślepej wiary w dotychczasową wiedzę i własną intuicję.
Miernoty wątpliwości żadnych nie mają. Są przekonane o swoich racjach. Są głośne, zaborcze i zdeterminowane. To właśnie internet społecznościowy wpuścił ich na salony. Ich głos jest tam słyszany, a zdemokratyzowana struktura Web 2.0 czyni go równie ważnym, co głos profesorów i specjalistów.
Kiedyś stwierdziłem, że internet to największy wynalazek w historii ludzkości. Dalej będę bronił tej tezy. Dziś jednak coraz częściej odnoszę wrażenie, że internet, szczególnie w wymiarze społecznościowym, jest też największym zagrożeniem dla naturalnego, wykutego od zarania cywilizacji zachodniej porządku, który opiera się na poszanowaniu wiedzy, erudycji, doświadczenia życiowego i pracowitości.