REKLAMA

Doskonały początek nowej generacji gier wideo. Przyszłość jest jednak niejasna. Xbox Series X – wczesna recenzja

Microsoft zrobił wszystko, co powinien, w kwestii swojej nowej sztandarowej konsoli do grania. Xbox Series X to doskonały fundament pod nadchodzące lata elektronicznej rozrywki. Problem w tym, że to dopiero część wysiłku.

Odnowione konsole Xbox
REKLAMA

To ten moment w naszej fazie testów Xboxa Series X, że konsolę przekazałem Szymonowi Radzewiczowi. On niebawem porówna sprzęt Microsoftu z PlayStation 5 i będzie go dalej wykorzystywał do recenzowania najnowszych gier. Ja, podobnie jak i wy, czekam więc na dostawę ze sklepu. Wtorek. Ach, odległy wtorek.

REKLAMA

Sam fakt, że tęsknię za produktem, za materią nieożywioną jest godny odnotowania. Jasne, gry wideo to jedna z moich ulubionych form spędzania wolnego czasu, ale przecież mam na czym grać. Codziennie włączam mojego Xboxa One X, a mimo to tęsknię za Xboxem Series X.

Powiem więcej, mimo wielu tygodni z konsolą nadal nie miałem przyjemności obcować z prawdziwie next-genową grą, a i tak tęsknię. To świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze: Xbox Series X to kawał genialnego sprzętu. Po drugie: to dopiero początek pracy ze strony Microsoftu. A to oznacza, że rzeczona recenzja będzie bardzo wybrakowana. Podobnie jak lista gier potrafiących nową konsolę Microsoftu rzeczywiści wykorzystać.

Xbox Series X – magiczne, eleganckie pudełeczko.

Ocena wyglądu konsoli to sprawa wysoce subiektywna. Gdy po raz pierwszy ujrzeliśmy na oczy oficjalne rendery Xboxa Series X i PlayStation 5, zdecydowanie to projekt Sony mi się bardziej podobał. Ten od Microsoftu wręcz mnie odrzucał. Po obcowaniu z konsolą na żywo zmieniłem zdanie. Jest coś dziwnego we wzornictwie Xboxa Series X.

Zdjęcia bowiem nie oddają w pełni jego wyglądu. Trudno mi to wyjaśnić, ale na fotografiach konsola wydaje się duża, dominująca, wręcz klockowata. Nawet gdy za obiektywem stoi artysta – niniejszy tekst ilustrują zdjęcia na szczęście nie moje, a Marcina Połowianiuka. Tymczasem w obcowaniu na żywo Xbox Series X wydaje się dużo mniejszy. Faktura i sposób, w jaki plastik obudowy reaguje na światło, dodaje konsoli niespodziewanej elegancji. Nudę przełamuję krzywizna górnego wentylatora i ciekawy efekt optyczny, zapewniający subtelną iluzję zieleni wydobywającej się z wnętrza konsoli.

Xbox Series X może pracować w rekomendowanej pionowej pozycji bądź poziomej. Wydaje mi się, że w tej drugiej wygląda dość pokracznie. Obie jednak nie wymagają od użytkownika innego działania poza przestawieniem konsoli. Choć niestety w pozycji poziomej wizualnie wyróżnia się nóżka – której zdjąć ani odkręcić się nie da,

Jednak nie na wzornictwie wspomniana magia polega.

Xbox Series X to konsola absolutnie bezgłośna. To niebywałe.

Gry wideo to szczególny rodzaj aplikacji, zazwyczaj wymagający dużej mocy obliczeniowej od sprzętu. Ten z kolei zużywa wiele energii, na skutek czego emituje dużo ciepła. To ciepło należy następnie szybko odprowadzić od hardware’u, by ten nie uległ przegrzaniu. Chłodzenie gamingowego sprzętu to niemałe wyzwanie, o czym wie każdy domorosły składacz gamingowych pecetów.

Xboxy One były akurat cichymi konsolami – znacznie cichszymi niż ich bezpośredni konkurent. Jednak w żadnym razie bezgłośnymi. Mój Xbox One X zaczyna szumieć przy takich grach jak Doom Eternal. Nie jest to jakiś świdrujący dźwięk, ale też jest na tyle donośny, by wymagać zagłuszenia przez kino domowe. Xbox Series X nie emituje żadnego dźwięku.

I nie tylko w Doomie Eternal, ale również przy najbardziej wymagającej next-genowej grze. No, dobrze, z tymi grami to osobna historia, ale do tego jeszcze wrócimy. W każdym razie nawet kilkugodzinna sesja z najbardziej wymagającą graficznie i zoptymalizowaną pod Xbox Series X grą nie wywołała nawet szmeru. Mimo że wentylator cały czas pracuje, ciepło jest odprowadzane, a konsola się nie przegrzewa.

Więcej o kulturze pracy piszę w tym materiale. Sprawdziłem też dokładnie emisję ciepła przez konsolę w tym materiale.

Xbox Series X żegna się z paroma technologiami.

Konsola już nie integruje się tak mocno ze sprzętem RTV, co generacja Xbox One. Z Xboxa Series X zniknęło wejście HDMI i usługa OneGuide, dzięki którym konsola zyskiwała integrację z telewizją kablową. Nie ma też złącza do kontrolera ruchowego Kinect, który okazał się przejściową modą. Nie ma też wyjścia optycznego, a więc korzystający z niego posiadacze zewnętrznego sprzętu audio będą musieli się podpiąć bezpośrednio do telewizora.

Konsola oferuje obsługę Xbox Wireless, IR blaster i Wi-Fi 802.11ac z technologii łączności bezprzewodowych. Dodatkowo wyposażona jest w złącza USB-A do akcesoriów, zewnętrznych pamięci i kontrolerów i wyjście HDMI 2.1 z obsługą Ultra HD 8K, częstotliwości odświeżania 120 Hz, ALLM (automatycznym trybem gry), VRR (zmienną częstotliwością odświeżania), HDR10, wszystkich najnowszych standardów DTS i Dolby oraz w złącze Ethernet.

Wyposażenie uzupełnia napęd Blu-ray UHD, co akurat bardzo mi się podoba. Należę do tej dziwnej mniejszości, która nadal kupuje filmy na płytach z uwagi na jakość obrazu i dźwięku. Napęd jest bardzo cichy, choć – co dziwne – nie obsługuje obrazu w Dolby Vision, choć ten jest obsługiwany w aplikacjach VOD i grach wideo. Przede wszystkim jednak obecność napędu umożliwia nabywanie gier z drugiej ręki. Wspomniane aplikacje VOD obejmują w zasadzie wszystkie usługi o zasięgu międzynarodowym i niemal żadnej polskiej.

Interfejs i system? Niemal identyczne co w Xbox One.

Obsługa Xbox Series X działa dokładnie tak samo jak na Xboksie One. To dokładnie ten sam mocno zmodyfikowany Windows. Ekran główny konsoli prezentuje nam ostatnio uruchamiane gry i aplikacje oraz kilka reklam innych gier i usług. Każdą dostępną poniżej sekcję możemy modyfikować.

To oznacza, że możemy przypinać nasze ulubione gry i aplikacje lub korzystać z bloków tematycznych. Na przykład przypiąć sekcję Xbox Game Pass, która będzie eksponowała najfajniejsze gry w usłudze, albo sekcję społecznościową, która będzie nam pokazywać, w co grają nasi znajomi.

Ważnym elementem interfejsu jest Przewodnik. To dostępne z dowolnego miejsca – czy z interfejsu konsoli, czy nawet z poziomu gry – podręczne menu ze wszystkimi najważniejszymi funkcjami. Możemy za jego pomocą błyskawicznie przełączać się pomiędzy grami i aplikacjami, mamy też zapewniony dostęp do ustawień, komunikatora czy narzędzi do rejestrowania rozrywki.

No właśnie, w kwestii tego błyskawicznego przełączania. System Xboxa Series X zawiera jedną nowość względem Xboxa One. To mechanizm Quick Resume pozwalający na przełączanie się między grami tak wygodnie i szybko, jak byśmy przełączali aktywne okna w Windowsie.

Mechanizm ten wykorzystuje fakt wyposażenia Xboxa Series X w bardzo szybką pamięć masową. Gdy opuszczamy grę, jej stan jest zapisywany w formie pliku migawki do zarezerwowanej puli pamięci. Gdy wracamy do gry, ta jest odtwarzana z tego pliku. Dzięki temu od razu trafiamy do miejsca, w którym grę opuściliśmy, zamiast wczytywać ją od zera do jej głównego menu.

Niestety, są tu pewne ograniczenia. System konsoli rezerwuje określoną i nieudokumentowaną pulę pamięci na funkcję Quick Resume. To oznacza narzucony z góry limit na liczbę zminimalizowanych w ten sposób gier. Gdy tej pamięci zabraknie, najwcześniej wstrzymana gra jest z niej usuwana. Ile takowych gier da się przechować w ramach Quick Resume? Nie wiadomo, bo to zależy od tego, ile pamięci gra wykorzystywała w momencie jej wstrzymania. Od trzech do pięciu gier. Warto też dodać, że funkcja ta nie działa w przypadku gier w trybie multiplayer, choć to wydaje się oczywiste i logiczne.

Systemowi poświęciłem więcej uwagi w osobnym materiale.

Superszybka pamięć to prawdziwa rewolucja. I pewien problem.

To, co od razu rzuca się w oczy przy obcowaniu z Xboxem Series X, to szybkość. Wszystko dzieje się błyskawicznie lub niemal błyskawicznie. Gry niezoptymalizowane dla nowej konsoli wczytują się w maksymalnie kilkanaście sekund. Te wykorzystujące częściowo lub w pełni możliwości pamięci Xbox Velocity Architecture raptem kilka. Aż chce się bawić. Aż chce się grać.

Wczytanie kolejnej mapy w Battlefield V to nie kwestia minut, podczas których wypadałoby znaleźć sobie jakieś zajęcie, a raptem paru chwil. Śmierć w grze i poziom od nowa? Dwie sekundy i już. W przyszłości tak szybka pamięć pozwoli na budowanie gier zupełnie nowego rodzaju. Możliwość szybszego pobierania z pamięci masowej danych oznacza możliwość wyświetlenia większej liczby złożonych wizualnie obiektów na ekranie. Takie gry deweloperzy dopiero się uczą tworzyć. Jednak już dziś Xbox Velocity Architecture i surowa wydajność pamięci SSD, pisząc kolokwialnie, robią robotę.

To jak dla mnie największa zaleta nowej generacji na chwilę obecną. Ekrany ładowania nie odchodzą do przeszłości, ale stają się króciutkim przerywnikiem przed właściwą grą. Koniec z wybijaniem z rytmu. Koniec nudy i frustracji. Pyk, klik – i już.

Niestety, zastosowanie tego rodzaju pamięci ma też pewien przykry skutek uboczny. To bardzo droga pamięć. By zachować sensowną cenę Xboxa Series X, zdecydowano się więc zachować objętość jednego terabajta, a więc standardu poprzedniej generacji. Po odjęciu zarezerwowanej na system operacyjny i Quick Resume pozostaje 802 GB. Typowa gra zajmuje od 10 GB (gra indie) przez 40-50 GB (typowa gra sportowa) aż po 150 GB (najbardziej rozbudowane graficznie gry AAA). Szybko zacznie robić się ciasno.

Pamięć Xboxa Series X możemy rozszerzyć na dwa sposoby. Przez klasyczny dysk USB 3.0, na którym możemy przechowywać dowolne gry, ale uruchamiać z niego możemy tylko tytuły dla Xboxów poprzedniej generacji. Oraz przez dedykowaną kartę pamięci, na której możemy przechowywać i uruchamiać dowolne gry. W przyszłości wybór ma być większy, ale na dziś jedyną opcją jest terabajtowa karta Seagate’a w cenie 1,1 tys. zł. Auć.

O czasach wczytywania i szybkości SSD szerzej piszę w osobnym materiale.

Gamepad to szlifowanie perfekcji. Rewolucji jednak brak.

Gamepad Xboxa Series X to właściwie bardzo dopracowana wersja gamepada dla Xboxa One. Zachowuje swój kształt i projekt w niemal niezmienionej formie, co mnie bardzo cieszy. Jestem absolutnym fanem xboxowego kontrolera. Uważam go za szczególnie ergonomiczne i przemyślane urządzenie. Nowa wersja wprowadza nową wersję protokołu Xbox Wireless zapewniającą niższy input lag (stare kontrolery również zyskają to rozszerzenie za pośrednictwem aktualizacji oprogramowania) i niezmiennie obsługuje też Bluetooth celem zgodności z innymi urządzeniami. Dodatkowo pad wyposażony jest w interfejs USB-C.

Zmian jednak jest sporo, choć względnie subtelnych. Faktura obudowy jest teraz bardziej chropowata, dzięki czemu pad pewniej leży w spoconych dłoniach. Wyeliminowano problem w formie zbyt miękkich bumperów, a także gruntownie przebudowano d-pada, który jest teraz nieporównywalnie wygodniejszy. Ostatnią z nowości jest przycisk Share do szybkiego wykonywania zrzutów ekranowych i nagrań wideo.

Pad zasilany jest za pomocą dwóch baterii bądź akumulatorów AA. Można też wyposażyć go w sprzedawany osobno dedykowany mu akumulator. Czas pracy na bateriach zależeć będzie od jakości tychże. Ja średnio wymieniam paluszki po około 30 godzinach grania. Akumulatora jeszcze nie testowałem – nadal jest w rękach kuriera.

Pad z jednej strony jest genialny. Jest wykonany z materiałów wysokiej jakości, świetnie leży w dłoniach, wszystkie przyciski mają idealne rozstawienie czy klik. Szkoda jednak, że Microsoft nadal do zestawu nie dołącza akumulatora. Warto też mieć na uwadze, że konkurencyjny DualSense wprowadził wiele ciekawych i innowacyjnych mechanizmów, podczas gdy pad Xboxa Series X jest do bólu klasyczny. Uwielbiam go, ale trudno nie dostrzegać wysiłków konkurencji.

Gamepadowi poświęciłem dodatkowy, dedykowany mu materiał.

Moc obliczeniowa również robi ogromne wrażenie.

Mówcie co chcecie, ale Gears 5 w dynamicznym 1800p-4K w 60 kl./s w kampanii (i 120 kl./s w tej samej rozdzielczości w trybie online) z ustawieniami graficznymi wykraczającymi poza maksymalne w wersji na PC robi wrażenie. Karty graficzne potrzebne do takiej wydajności na PC kosztują więcej niż cały Xbox Series X. Gra była i jest przepiękna. To pestka dla Xboxa Series X.

Kiedy Xbox One i PlayStation 4 wchodziły na rynek, niemal od razu widać było kres ich możliwości. Jasne, z biegiem lat twórcy gier uczyli się wyciskać coraz więcej i więcej z tych sprzętów co skutkowało coraz piękniejszymi grami. Jednak konsole te wkroczyły w erę Ultra HD @ 60 Hz z grami mającymi problem z utrzymaniem rozdzielczości Full HD przy 30 kl./s. W Xboksie Series X czuć nie tylko moc – ale i jej duży zapas.

Czegokolwiek bym nie rzucił tej konsoli na pożarcie, radzi sobie z tym bez donośniejszego szmeru wentylatora. Gry zoptymalizowane pod Xbox Series X lub z silnikiem dynamicznie dostosowującym się do dostępnej mocy obliczeniowej działają bez spowolnień, bez problemów, bez graficznych braków. To w końcu stosowne wejście w erę Ultra HD.

Grafika jest ostra, bez widocznych błędów wygładzania krawędzi, ale też jest niezwykle płynna, przynajmniej dla gracza konsolowego. 60 kl./s w istocie staje się standardem – co w połączeniu z rozdzielczością Ultra HD lub jej bliską i efektem HDR przybliża grafikę w grach do poziomu kinowego. Nie, nie, w żadnym razie fotorealizmu. Gry zaczynają jednak wyglądać równie dobrze co filmy Pixara czy Dreamworks. Bez pikseli, bez aliasingu, bez rwanej i szarpanej animacji.

Nie jest to co prawda regułą. Watch Dogs Legion działa w Ultra HD, ale w 30 kl./s – jest to jedyna gra, w której doświadczyłem na razie mechanizmu śledzenia promieni. Yakuza: Like a Dragon proponuje wybór pomiędzy 1440p w 60 kl./s i 4K w 30 kl./s. Przytłaczająca większość gier działa jednak w 60 kl./s w rozdzielczości zbliżonej do 4K, co w połączeniu z superszybką pamięcią i błyskawicznym wczytywaniem gier fundamentalnie wpływa na komfort i przyjemność z grania.

Wybrane gry nowej generacji omówiłem w osobnym materiale.

Problem w tym, że przejście z Xboxa One X na Xboxa Series X jest równie ekscytujące, co wymiana gamingowego PC na nowszego.

Żeby była jasność: to bardzo ekscytujące doświadczenie. Jednak poniekąd inne od typowego przełomu generacji konsol. By zrozumieć, o co mi chodzi, wyjaśnię, czemu na samym początku tej recenzji napisałem, że będzie ona niepełna. Otóż przez tygodnie spędzone z konsolą Xbox Series X nie miałem przyjemności zagrania w ani jedną wymagającą nowego sprzętu. Wszystkie produkcje – w tym xboxowe gry na wyłączność – są dostępne również na innych urządzeniach. Na PC z usługami Xbox, na telefonach z Androidem i na konsolach Xbox One.

To oznacza, że Xbox Series X zapewnił mi takie same korzyści jak wymiana siedmioletniego komputera gamingowego na nowoczesny. Wszystko, absolutnie wszystko jest lepiej. Jest płynniej. Grafika jest ładniejsza i ostrzejsza. Jest mniej wczytywania. Mniej czekania. Tęsknię za Xboxem Series X, bo mój Xbox One X nagle stał się zbyt wolny, za mało zaawansowany technicznie i zbyt głośny. Różnica w komforcie jest diametralna. Lepiej nie oznacza jednak inaczej. Nie miałem przyjemności doświadczenia czegokolwiek, co nie byłoby możliwe na szybkim desktopie bądź Xboksie One. To te same gry, tyle że ładniejsze i płynniejsze.

Podoba mi się taka płynna ewolucja. Kupno nowej konsoli nie oznacza pożegnania się z ulubionymi grami z poprzednich urządzeń. Te zostaną nawet usprawnione i upiększone. Z kolei te pisane już z myślą o nowym Xboksie zaprezentują nam poziom techniczny znany do tej pory tylko ze świata droższych pecetów. To jednak również oznacza, że na prawdziwie nowoczesne gry jeszcze sobie poczekamy.

Na dziś żadna nie wymaga do działania mocy obliczeniowej nowej konsoli – choć przynajmniej częściowo z niej korzysta. A to nieco odbiera magii i unikalności Xboxa Series X. Na dziś stanowi on doskonały fundament. To świetnie zaprojektowana, cichuteńka i diabelnie wydajna konsola z bardzo bogatą biblioteką świetnych gier i z wysokiej jakości kontrolerem. Jak ten fundament wykorzystają twórcy gier, to się dopiero okaże. A tę recenzję warto będzie napisać jeszcze raz, ale tak za 18 miesięcy.

Xbox Series X – warto czy nie warto?

Bo właśnie po rzeczonych 18 miesiącach w końcu powinniśmy mieć za sobą wiele gier coraz lepiej wykorzystujących unikalne możliwości sprzętowe nowej konsoli. Czuć jej ogromny potencjał. Czuć zapas mocy. Nie można w zasadzie na nic narzekać. Na razie jednak dopiero go smakujemy. Potencjalne rozczarowania są jak najbardziej możliwe a rozstrzygające będą wydane w późniejszym terminie gry wideo.

Krzepiąca jest jednak myśl, że wszystko w kwestii sprzętu zdaje się być na właściwym miejscu. Xbox Series X sprawia, że konsole znów są ekscytujące. Znów stanowią niesamowity kompromis pomiędzy niską ceną a zaawansowaną techniką. Kupując go teraz, poczujesz się – i będę trzymał się tego porównania, bo uważam je za wysoce trafne – jak po wymianie stareńkiego kompa do grania na zupełnie nowy. Jeżeli tylko to jest dla ciebie wystarczającym motywem do wymiany sprzętu, zakup Xboxa Series X w żadnym aspekcie nie rozczaruje.

REKLAMA

Jeżeli jednak nie jesteśmy entuzjastami rynku gier, a Xbox służy głównie nam jako okazjonalna maszynka do grania w Tekkena, Fifę i Fortnite’a – impulsywny zakup nie ma sensu. Błyskawicznie wczytujący się Fortnite w 4K raczej nie jest wart wydatku ponad 2 tys. zł. Lepiej poczekać aż cena konsoli spadnie lub jak pojawią się pierwsze gry, które już nie działają (lub działają źle) na aktualnie posiadanym przez nas sprzęcie.

Ja jestem totalnie kupiony. Xbox Series X znacząco przewyższył moje całkiem wysokie oczekiwania i niecierpliwie tuptam nogami wypatrując w oknie kuriera z moim egzemplarzem. Jednak choć tekst opatrzony jest oznaczeniem recenzja, to nie mogę uczciwie przyznać, że jest ona kompletna. Jest na to za wcześnie. Na razie jest super. Zobaczymy co dalej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA