REKLAMA

Na nowym prawie straci tylko jedna grupa kierowców Ubera. Taksówkarze niewiele zyskają

Kierowca Ubera kierowcy Ubera nierówny. Część jeździ wyłącznie rekreacyjnie, włączając aplikację wieczorami albo w weekendy. Są też tacy, którzy dzielą ją z pracą na pół etatu w innym miejscu. Reszta wykonuje tyle kursów, ile się da, pracując nawet po kilkanaście godzin na dobę. Każdego z nich nadchodząca ustawa transportowa dotknie w innym stopniu.

12.04.2019 14.54
Lex Uber nie poprawi sytuacji taksówkarzy
REKLAMA
REKLAMA

Niedawno zawieszony strajk taksówkarzy nie zmienił na razie kształtu nowelizacji ustawy transportowej, ale może przyspieszyć jej procedowanie. Pod wpływem nacisku związkowców zadeklarowano, że nowe prawo będzie gotowe jeszcze przed wakacjami. Co więcej – skrócone zostanie też vacatio legis.

Czego możemy się spodziewać? W toku prac projekt może zostać jeszcze 10 razy zmieniony, obecnie zakłada jednak znaczące zliberalizowanie przepisów. Ze strony kierowcy to przede wszystkim zniesienie egzaminów z topografii miasta czy obniżenie opłat za uzyskanie licencji. Nie trzeba będzie również wykazywać zabezpieczenia finansowego na pojazdy, a aplikacje będą mogły zastąpić kosztowne taksometry. Co zatem zostanie? Właściwie tylko prawo jazdy, zaświadczenie o niekaralności i obowiązek posiadania licencji. Choć koszt uzyskania tej ostatniej ma być dużo niższy niż dotychczas.

Główna zmiana polega tak naprawdę na tym, że ustawa może wymusić na kierowcach prowadzenie działalności gospodarczej. Do tej pory część z nich (podobno ok. 40 proc.) omijała ten wymóg podpinając się pod partnerów flotowych.

Część ekspertów uważa, że po nowelizacji platformy też znajdą sposób, by zdjąć z kierowców konieczność zakładania firmy, ale nie jest to przesądzone. Odpowiedzialność za ich działalność spadnie na Ubera, który przestanie być „platformą łączącą kierowców i pasażerów” i zacznie realnie odpowiadać za to, co robią osoby korzystające z aplikacji.

W rozmowie z Pulsem HR Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR stawia nawet tezę, że Uber stanie się w ten sposób kolejną korporacją taksówkarską.

Najbardziej mają na tym stracić kierowcy, którzy korzystają z aplikacji od 20 do 40 godzin tygodniowo.

Zwiększone koszty oznaczają u nich duży (procentowo) spadek zysku.

- Ci, którzy jeżdżą około 60 godzin tygodniowo, po odliczeniu prowizji mogą liczyć na pensje zbliżone do zarobków taksówkarzy, którzy jeżdżą najwięcej. Ci prawdopodobnie nie zrezygnują z pracy i dostosują się do nowych przepisów. Z szacunków wynika, że 25 proc. taksówkarzy zarabia 5 tys. zł netto, po odliczeniu wszystkich kosztów – twierdzi Furgalski.

Na drugim biegunie mamy kierowców, którzy do samochodu wsiadają sporadycznie. Oni, zdaniem eksperta TOR, prawdopodobnie w ogóle zrezygnują z jazdy.

Tyle, że w ich przypadku to strata dodatkowych pieniędzy, bez których raczej sobie poradzą. Dzisiaj kierowca Ubera (o ile jeździ w granicach 35-40 godzin tygodniowo) zarabia ok. 3,5-4 tys. zł. Dzieląc to np. przez jedną czwartą dostajemy pieniądze w granicach tysiąca złotych miesięcznie.

REKLAMA

Miły dodatek, w przypadku większości okazjonalnych kierowców nie decyduje jednak zapewne o życiu i śmierci.

Co ciekawe, zdaniem Furgalskiego, ustawa w żaden sposób nie wpłynie na sytuację taksówkarzy. Ekspert porównuje relację taxi-Uber do tej znanej z rynku linii lotniczych. Likwidacja Ryanaira czy Wizz Aira nie wpłynęłaby przecież na zwiększenie dochodów LOT-u albo British Airways. Część klientów po prostu przestałaby latać i wybrała inne środki transportu. Podobnie byłoby zapewne, gdyby rząd zdecydował się jednak „zdelegalizować” Ubera. Zamiast do taksówek klienci przesiedliby się po prostu do autobusów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA